[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.RLT W powietrzu unosił się mdlący zapach świecy.Obok na szafce nocnej leżała stara, krótkagromnica.Odwróciłam się w stronę staruszka.Płakał bezgłośnie.Azy spływały mu na klapy marynarki.- Tak mi przykro, panie Smith - szepnęłam, podchodząc bliżej.Objął mnie i dopiero wtedy po-czułam, jak bardzo cierpi.Ramiona mu drgały, ledwo się trzymał na nogach.- Obudziła mnie i poprosiła, bym przyniósł jej wodę i tabletkę.Gdy wróciłem z kuchni, nie mo-gła oddychać.Wezwałem ambulans.Ona chyba już wiedziała.Poprosiła o tę świecę.Była spokojna.Mówiła mi najsłodsze rzeczy, jakie kiedykolwiek słyszałem.Nagle ucichła.Zobaczyłem, że woskspływa jej na dłoń.Nie czuła tego.Jego ciałem wstrząsnął spazm bólu.Pomogłam mu usiąść w fotelu.Poszłam do kuchni po her-batę.Gdy wróciłam, siedział przy swojej Misi i układał jej włosy.Zawróciłam.Herbatę wypiłam sama,niemal bezwiednie, żeby coś robić.Poczekałam, aż się pożegna z żoną.Patrzyłam, jak wprowadza do pokoju ludzi, którzy przyje-chali po ciało.Gdy przystąpili do swoich rutynowych czynności, pan Smith stał, przyciskając dłonie doust.Zaglądał przez ramiona tych silnych mężczyzn, próbował coś zrobić, pomóc, ochronić.Pode-szłam do niego i objęłam ramieniem.Ciężko było patrzeć, jak pani Maria po raz kolejny, tym razem nazawsze, znika z życia pana Smitha.Kolejny pogrzeb w tym roku.Maria Smith została pochowana na cmentarzu za kościołem, mo-że pięćset metrów od domu pana Smitha i dwa tysiące kilometrów od domu w Krakowie.%7łyła osiem-dziesiąt osiem lat.Na pogrzebie były te same osoby, co na ślubie.Zabrakło tylko naszych dzieci orazSheili i Claudii.Barry troskliwie obejmował żonę, a Marek spoglądał na mnie czujnym wzrokiem.By-łam zdruzgotana.Gdy podeszłam do pana Smitha, aby złożyć mu kondolencje, dziękował mi gorąco za to, co dlaniego zrobiłam.- Nie płacz, Basiu.Dobrze, że ją odnalazłaś.Dzięki tobie przeżyłem najszczęśliwsze dwa mie-siące w całym moim życiu.Warto było czekać.To był pomysł dziewcząt.W wyznaczonym dniu pan Smith miał spotkać się z nami na najbliż-szym wzgórzu, aby wskazać, gdzie ma być ustawiona ławka ufundowana przez nas wszystkich.Dwóchmężczyzn przyniosło potrzebne narzędzia i zamocowało uchwyty pomiędzy kamieniami.Byli przygo-towani do tego typu pracy, więc poszło sprawnie.Obok antykwariusza stały Anna i Gabrielle.Ja do-tarłam pózniej.Z daleka widziałam przymocowaną do ławki tabliczkę, ale - podobnie jak pan Smith -nie znałam treści wygrawerowanego napisu, bo jakoś nie potrafiłam włączyć się w obrady.Zdałam sięna autorki pomysłu całego przedsięwzięcia.Podeszłam do ławki i przeczytałam.It must have been love.RLT Właśnie dlatego nie znoszę niespodzianek.Nigdy bym się na to nie zgodziła! To było zbyt pro-ste, wręcz trywialne.Na dodatek ściągnięte z filmu i piosenki.Zamiast imienia i nazwiska.Zamiastsłów pożegnania lub po prostu dedykacji.-  To musiała być miłość" - powiedziałam do siebie po polsku.-  Ale teraz wszystko skończo-ne."I dopiero to mnie przekonało.Miłość.To pan Smith jej doświadczył.Nie ja.To on potrafił la-tami być wierny kobiecie, którą pokochał.To musiała być miłość.Dlaczego dawałam się zwodzić swoim emocjom? Przecież kiedyś byłam przekonana, że miłośćto nie uczucie, lecz stan.Albo proces.Uczucia przemijają, a miłość zostaje.A mnie ciągle jeszcze nio-sły uczucia.Mocne jak wichry.Wtedy byłam z nich dumna.Cieszyłam się, że potrafię odczuwać jak nikt inny.%7łe umiem kochać Jamesa, jak nikt inny nig-dy go nie kochał.Wspomniałam moją kuzynkę Jolę.Gdy dwa lata temu czytałam jej pamiętnik, wiele spraw byłodla mnie niejasnych.Nie rozumiałam jej postępowania.Oburzał mnie spokój, z jakim opowiadałaswoją historię.Martwił brak skruchy.Nie żałowała romansu, ale tego, że nie był on doskonały.De-nerwowała się na kochanka, że nie był jej wierny.Mimo że umierała, nie wyrzekła się swojej miłości.Bała się, ale pielęgnowała uczucia do tamtego mężczyzny.Wtedy wydawało mi się to niedorzeczne.Odeszłam samotnie jedną ze ścieżek prowadzących na wzgórza.Zwieciło słońce i wiał bardzosilny wiatr.Moja sukienka kleiła się do ciała, włosy opadały na twarz.Wszystko traciło sens.Jamesbył tak daleko stąd.Marek.chyba jeszcze dalej.Byłam sama, całkowicie sama na tym wrzosowymświecie, który właśnie po raz kolejny rozkwitał.Jakże inaczej patrzyłam na niego rok temu! Wtedy,gdy leżałam na ziemi, sztywne łodyżki wrzosów były tak blisko, że ich drobne kwiatki przysłaniały micały świat.Razem z Jamesem pieściły moje ciało.Dzisiaj bez litości deptałam je stopami dzwigają-cymi ogromny ciężar mnie samej, moich wspomnień i mojego dziecka.Wtedy też postanowiłam, że nie będę ustalać, kto je.jego ojcem.Odebrałam sobie to prawo, jakpowiedziała Charoll.Tak pozostanie na zawsze i tak będzie dobrze.Odwróciłam się w stronę grupki ludzi stojących przy ławce.Nie zamierzali mnie tu zostawiać.Pan Smith wyszedł mi naprzeciw, a kiedy się spotkaliśmy, objął mnie ramieniem i powiedział swoimrozczulającym głosem, szczególnie pięknie wymawiając moje imię:- Wracajmy do domu, Basiu, kochanie, wracajmy do domu.Pruszcz Gdański 2011RLT EpilogEmilka urodziła się w roku moich czterdziestych urodzin.Jest ładna ze swoją smukłą sylwetką ijasnymi lokami.Moi rodzice twierdzą, że wygląda jak ja, kiedy miałam sześć czy siedem lat.Maciemne oczy, jak wszystkie nasze dzieci, i jest utalentowana plastycznie.John Smith dożył niemalże stu lat.Zmarł spokojnie w swoim mieszkaniu nad antykwariatem izostał pochowany obok Marii.Sonia i Stuart opuścili Haworth, a sklep z batystami prowadzi nowa właścicielka.Przez moją kawiarnię przewinęło się wiele młodych kobiet i mężczyzn.Zwalniali się najczę-ściej z powodów osobistych.Sara urodziła dzieci i przestała pracować zawodowo.Barry, jej mąż,okazał się zaradnym mężczyzną i utrzymuje sam rodzinę.Gabrielle i Anna ułożyły sobie życie,mieszkają nadal w Haworth i czasami widuję się z którąś z nich.Sheila i Claudia wyjechały do Leeds, żeby - jak to określiły - nie dać się zastraszyć.Nie mo-gliśmy nic zrobić, choć było nam żal rozstawać się w taki sposób z Claudią.Rok po śmierci męża Fiona wyprowadziła się ze swojego domu.Podczas przeprowadzki ko-chana Charoll uratowała dla mnie kilka rzeczy Jamesa, które miały trafić na śmietnik.Nigdy się niedowiedziałam, jak tego dokonała.Wtedy były to dla mnie cenne pamiątki.Dzisiaj, z perspektywy lat,patrzę na nie spokojnie.Nie było łatwo pożegnać się z Jamesem i znalezć w sercu zaciszne miejsce dla wspomnień.Zo-stawiłam go na wrzosowiskach.Jeszcze wiele razy odwiedzałam wszystkie miejsca, które mi pokazał,dotykałam ziemi, kamieni i roślin.Krzyczałam z bólu i tęsknoty.Od wielu lat tam nie jeżdżę.Wychodzę tylko za plebanię, na najbliższe wzgórze, gdzie stoiławka Smithów, i z oddali patrzę na najwyższy szczyt w okolicy.Rozpoznaję go bez trudu wśród wielułagodnie wypukłych grzbietów porośniętych niską roślinnością.Widać go stąd w pełnym słońcu i wdeszczu, a gdy wieje, wystarczy zmrużyć oczy.Teraz dzieli mnie od niego ogromna odległość prze-strzeni i czasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl