[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jakim strażnikiem? - spytał.- Bóg przeżuwa kłamczuchów i wypluwa ich! - rozległ się krzyk.- Dobrze wiesz,jakim strażnikiem! Kto nim jest?- Nie wiem - odparł pułkownik i znowu zaczął się cofać.Zluz mlaskał mu podnogami.- Pułkowniku?! - To był zwielokrotniony echem głos Vance'a dochodzący zzapleców.- Wszystko w porządku?- Wszystko w porządku? - przedrzeznił go odpychający głos z mroku przedRhodesem.- Dokąd to, pułkowniku Malcie Rho-desie z sił powietrznych StanówZjednoczonych? Miłuj blizniego swego jak siebie samego.Odłóż w cholerę tę promienistąróżdżkę i pogwarzmy sobie przy herbatce.Latarka, uświadomił sobie Rhodes.Boi się latarki!- Oj, niegrzeczny, niegrzeczny chłopczyk! Należy ci się solidne lanie! - Stwórwyrażał się jak zeskleroziała babcia na haju.Rhodes cofał się coraz szybciej.Stwór już się nie odzywał i pułkownik marzył teraztylko o tym, by wydostać się z tunelu, ale nie miał odwagi odwrócić się i puścić biegiem.Zwiatło trzyma go na dystans - rozumował.- Być może jest uczulony na długość falielektrycznego światła.Jeśli jego oczy nigdy dotąd nie oglądały światła elektrycznego, to.Zatrzymał się.Dlaczego stwór już się z niego nie naigrawa? Gdzie się, u diabła,podział?! Obejrzał się szybko przez ramię i poświecił za siebie latarką.Niczego tam nie było.Kropelka potu wpełzła mu pod powiekę i oko zapiekło jak przypalone.W tym momencie dał się słyszeć głuchy chrzęst rozstępują-cego się podłoża.Rhodesodwrócił się błyskawicznie i zobaczył przed sobą fontannę pyłu, a w niej dwie wysuwającesię spod ziemi wychudzone ręce z metalowymi, ząbkowanymi paznokciami.Stwór gramoliłsię spod ziemi jak karaluch - siwe włosy czerwone od teksaskiej gleby, ociekająca kleistąmazią, podarta sukienka w kwiaty, lśniąca od śluzu twarz starej kobiety.W ustach kreaturypołyskiwały niebieskawe, ostre jak igły zęby.Rhodes skierował promień latarki prosto wmartwe, szeroko rozwarte oczy.- Niegrzeczny chłopczyk! - skrzeknął stwór, podrywając jed-na rękę do twarzy, by zasłonić oczy, i starając się dosięgnąć Rhodesa wściekłymiwymachami drugiej.Rhodes odskoczył w tył i nacisnął spust karabinu.Kolba kopnęła go silnie w ramię;omal się nie przewrócił.Pocisk wyorał bruzdę w szarym policzku.Oddał drugi strzał,spudłował, i potwór pod postacią staruszki, wciąż osłaniając oczy i rzucając głową albo zwściekłości, albo z bólu, zaatakował.Dłoń stwora zatrzasnęła się na lewym przegubie Rhodesa.Dwa metalowe paznokciewraziły się w ciało.Pułkownik miał świadomość, że jeśli straci latarkę, to już po nim.Usłyszał własny krzyk, przerażająco silna dłoń napastnika miażdżyła mu nadgarstek.Wcisnął wylot lufy karabinu w zgięcie łokcia trzymającej go ręki i nacisnął spust.Nacisnął znowu.I znowu, i tym razem udało mu się wyrwać rękę z uścisku.Z ust kreaturywydobył się ogłuszający świst przypominający odgłos pary tryskającej pod ciśnieniem zpękniętej rury.Stwór odwrócił się na pięcie, wciąż osłaniając oczy odskoczył od Rhodesa iprzygarbiony odbiegł parę kroków w głąb tunelu.Tam padł na czworaki i zaczął ryćzapamiętale grunt rękami i stopami, wyrzucając grudy wilgotnej ziemi za siebie, na Rhodesa.W pięć sekund wkopał się do połowy.Rhodes miał dosyć.Nerwy mu puściły.Odwrócił się i rzucił do ucieczki.Yance słyszał krzyk starej kobiety, huk karabinowych wystrzałów i wrzask, odktórego zjeżyły mu się włosy na karku.Teraz ktoś nadbiegał - pod butami kląskała ta breja wtunelu.Jeszcze chwila i doszedł go zdławiony krzyk Rhodesa: Wyciągaj mnie!" Pułkownikrzucił mu z dołu karabin, ale latarkę zatrzymał.Yance zaczął wciągać węża, a Rhodes drapał się po nim w górę, jakby zgraja diabłówpodgryzała mu tyłek.Pokonał ostatni metr wspinaczki, uchwycił się krawędzi popękanegocementu i wygramoliwszy się z dziury czym prędzej odpełzł od niej na czworakach, byledalej.Latarka wypadła mu spod pachy i potoczyła się po posadzce.- Co się stało?! Boże kochany, co się stało?! - Yance schylił się po latarkę i skierowałją na twarz pułkownika.Ujrzał kre-dowobiałą maskę z dwiema mrocznymi plamami wmiejscu, gdzie powinny być oczy.- Nic mi nie jest.Wszystko w porządku.Nic mi nie jest -mamrotał Rhodes, choćdygotał z zimna, oblepiony był śluzem,spływał potem i zdawał sobie sprawę, że tylko jeden chichot dzieli go od znalezieniasię w wariatkowie.- Latarka! Boi się jej! Co tam! Postrzeliłem sukinsyna! Postrzeliłem!- Słyszałem strzały.Do czego pan strze.- Vance'owi ścisnęła się krtań.Zobaczył cośw świetle latarki, żołądek podjechał mu do gardła.Rhodes podniósł lewą rękę.Od nadgarstka sterczała mu w bok szara dłoń zprzedramieniem, dwa metalowe paznokcie wbijały się w ciało, pozostałe trzy palce zaciskałysię mocno na prze- gubię.Z końca przedramienia, w miejscu, gdzie powinien znajdować sięłokieć, zwisał kłąb poszarpanej tkanki, ociekający lf' szarawą cieczą.- Postrzeliłem sukinsyna! - powtórzył mechanicznie Rhodes i straszny uśmiechprzemknął mu przez wargi.- Postrzeliłem!.32.Krajobraz zniszczeniaRick Jurado stał przy oknie frontowego pokoju i patrzył przez popękaną szybę wkierunku dymiącego autoserwisu.W pokoju paliły się świece, a Paloma cicho płakała.Pani Garracone, sąsiadka mieszkająca kilka domów dalej, też płakała, a jej syn Joeyotaczał ją ramieniem i uspokajał.Zarra ze zwiniętym na ramieniu bykowcem stał pod ścianą.Miranda siedziała na sofie obok babci i trzymała ją za rękę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Jakim strażnikiem? - spytał.- Bóg przeżuwa kłamczuchów i wypluwa ich! - rozległ się krzyk.- Dobrze wiesz,jakim strażnikiem! Kto nim jest?- Nie wiem - odparł pułkownik i znowu zaczął się cofać.Zluz mlaskał mu podnogami.- Pułkowniku?! - To był zwielokrotniony echem głos Vance'a dochodzący zzapleców.- Wszystko w porządku?- Wszystko w porządku? - przedrzeznił go odpychający głos z mroku przedRhodesem.- Dokąd to, pułkowniku Malcie Rho-desie z sił powietrznych StanówZjednoczonych? Miłuj blizniego swego jak siebie samego.Odłóż w cholerę tę promienistąróżdżkę i pogwarzmy sobie przy herbatce.Latarka, uświadomił sobie Rhodes.Boi się latarki!- Oj, niegrzeczny, niegrzeczny chłopczyk! Należy ci się solidne lanie! - Stwórwyrażał się jak zeskleroziała babcia na haju.Rhodes cofał się coraz szybciej.Stwór już się nie odzywał i pułkownik marzył teraztylko o tym, by wydostać się z tunelu, ale nie miał odwagi odwrócić się i puścić biegiem.Zwiatło trzyma go na dystans - rozumował.- Być może jest uczulony na długość falielektrycznego światła.Jeśli jego oczy nigdy dotąd nie oglądały światła elektrycznego, to.Zatrzymał się.Dlaczego stwór już się z niego nie naigrawa? Gdzie się, u diabła,podział?! Obejrzał się szybko przez ramię i poświecił za siebie latarką.Niczego tam nie było.Kropelka potu wpełzła mu pod powiekę i oko zapiekło jak przypalone.W tym momencie dał się słyszeć głuchy chrzęst rozstępują-cego się podłoża.Rhodesodwrócił się błyskawicznie i zobaczył przed sobą fontannę pyłu, a w niej dwie wysuwającesię spod ziemi wychudzone ręce z metalowymi, ząbkowanymi paznokciami.Stwór gramoliłsię spod ziemi jak karaluch - siwe włosy czerwone od teksaskiej gleby, ociekająca kleistąmazią, podarta sukienka w kwiaty, lśniąca od śluzu twarz starej kobiety.W ustach kreaturypołyskiwały niebieskawe, ostre jak igły zęby.Rhodes skierował promień latarki prosto wmartwe, szeroko rozwarte oczy.- Niegrzeczny chłopczyk! - skrzeknął stwór, podrywając jed-na rękę do twarzy, by zasłonić oczy, i starając się dosięgnąć Rhodesa wściekłymiwymachami drugiej.Rhodes odskoczył w tył i nacisnął spust karabinu.Kolba kopnęła go silnie w ramię;omal się nie przewrócił.Pocisk wyorał bruzdę w szarym policzku.Oddał drugi strzał,spudłował, i potwór pod postacią staruszki, wciąż osłaniając oczy i rzucając głową albo zwściekłości, albo z bólu, zaatakował.Dłoń stwora zatrzasnęła się na lewym przegubie Rhodesa.Dwa metalowe paznokciewraziły się w ciało.Pułkownik miał świadomość, że jeśli straci latarkę, to już po nim.Usłyszał własny krzyk, przerażająco silna dłoń napastnika miażdżyła mu nadgarstek.Wcisnął wylot lufy karabinu w zgięcie łokcia trzymającej go ręki i nacisnął spust.Nacisnął znowu.I znowu, i tym razem udało mu się wyrwać rękę z uścisku.Z ust kreaturywydobył się ogłuszający świst przypominający odgłos pary tryskającej pod ciśnieniem zpękniętej rury.Stwór odwrócił się na pięcie, wciąż osłaniając oczy odskoczył od Rhodesa iprzygarbiony odbiegł parę kroków w głąb tunelu.Tam padł na czworaki i zaczął ryćzapamiętale grunt rękami i stopami, wyrzucając grudy wilgotnej ziemi za siebie, na Rhodesa.W pięć sekund wkopał się do połowy.Rhodes miał dosyć.Nerwy mu puściły.Odwrócił się i rzucił do ucieczki.Yance słyszał krzyk starej kobiety, huk karabinowych wystrzałów i wrzask, odktórego zjeżyły mu się włosy na karku.Teraz ktoś nadbiegał - pod butami kląskała ta breja wtunelu.Jeszcze chwila i doszedł go zdławiony krzyk Rhodesa: Wyciągaj mnie!" Pułkownikrzucił mu z dołu karabin, ale latarkę zatrzymał.Yance zaczął wciągać węża, a Rhodes drapał się po nim w górę, jakby zgraja diabłówpodgryzała mu tyłek.Pokonał ostatni metr wspinaczki, uchwycił się krawędzi popękanegocementu i wygramoliwszy się z dziury czym prędzej odpełzł od niej na czworakach, byledalej.Latarka wypadła mu spod pachy i potoczyła się po posadzce.- Co się stało?! Boże kochany, co się stało?! - Yance schylił się po latarkę i skierowałją na twarz pułkownika.Ujrzał kre-dowobiałą maskę z dwiema mrocznymi plamami wmiejscu, gdzie powinny być oczy.- Nic mi nie jest.Wszystko w porządku.Nic mi nie jest -mamrotał Rhodes, choćdygotał z zimna, oblepiony był śluzem,spływał potem i zdawał sobie sprawę, że tylko jeden chichot dzieli go od znalezieniasię w wariatkowie.- Latarka! Boi się jej! Co tam! Postrzeliłem sukinsyna! Postrzeliłem!- Słyszałem strzały.Do czego pan strze.- Vance'owi ścisnęła się krtań.Zobaczył cośw świetle latarki, żołądek podjechał mu do gardła.Rhodes podniósł lewą rękę.Od nadgarstka sterczała mu w bok szara dłoń zprzedramieniem, dwa metalowe paznokcie wbijały się w ciało, pozostałe trzy palce zaciskałysię mocno na prze- gubię.Z końca przedramienia, w miejscu, gdzie powinien znajdować sięłokieć, zwisał kłąb poszarpanej tkanki, ociekający lf' szarawą cieczą.- Postrzeliłem sukinsyna! - powtórzył mechanicznie Rhodes i straszny uśmiechprzemknął mu przez wargi.- Postrzeliłem!.32.Krajobraz zniszczeniaRick Jurado stał przy oknie frontowego pokoju i patrzył przez popękaną szybę wkierunku dymiącego autoserwisu.W pokoju paliły się świece, a Paloma cicho płakała.Pani Garracone, sąsiadka mieszkająca kilka domów dalej, też płakała, a jej syn Joeyotaczał ją ramieniem i uspokajał.Zarra ze zwiniętym na ramieniu bykowcem stał pod ścianą.Miranda siedziała na sofie obok babci i trzymała ją za rękę [ Pobierz całość w formacie PDF ]