[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spodziewano się ich, nie musieli więc radzić sobie z tymiwszystkimi środkami ostro\ności.Kiedy cały konwój został ju\sprawdzony przy głównej bramie, pojazdy ruszyły zygzakiemprzez teren zakładów.Najpierw przejechali obok trzypiętrowegobudynku słu\ącego jako koszary dla \ołnierzy, potem minęlinajwiększą budowlę całego kompleksu - konstrukcję ze sprę\o-nego betonu, w której mieściły się dwa reaktory i mniejszegeneratory pary.Za tym budynkiem znajdowała się jeszczeogromna chłodnia kominowa słu\ąca, o czym dowódca bazyoczywiście nie miał pojęcia, jako punkt orientacyjny dla zespołówNSA14 z Fort Meade, w stanie Maryland, kontrolujących satelity.Samochody zatrzymały się wreszcie przed zespołem administ-racyjnym - skupiskiem identycznych, połączonych wąskimikorytarzami budynków, które stanowiły wysuniętą najdalej napółnoc część kompleksu.Zmęczeni mę\czyzni zaczęli wysiadaćz kabin, przeciągając się w chłodnym górskim powietrzu, podczasgdy \ołnierze natychmiast przystąpili do wyładunku kontenera zapomocą dzwigu.March nie został z nimi, \eby nadzorować całąoperację, tylko ruszył za Hamzą i irańskim oficerem do chłodnegownętrza budynku administracyjnego.Wszystkie korytarze wyglądały dla niego tak samo: białe,nieskazitelnie czyste ściany i świe\o wywoskowane jasne posadzki,\adnych obrazów ani okien.Od razu zauwa\ył brak typowej dla takichmiejsc krzątaniny zaaferowanych pracowników biurowych iprzepracowanego personelu.W trakcie swojej dosyć długiej wędrówkido samego serca budynku nie spotkali nikogo.Cisza byłaby wręcz przytłaczająca, gdyby nie ciche, nierówne14National Security Agency - Agencja Bezpieczeństwa Narodowego, amery-kańska agencja wywiadowcza specjalizująca się w przechwytywaniu za pomocąśrodków technicznych informacji przekazywanych przede wszystkim drogamitelekomunikacji i ocenianiu ich przy pomocy systemów komputerowych.148stukanie ich butów o lśniące płytki podłogi.W końcu pułkownikzatrzymał się przy jednych z wielu nieoznakowanych drzwii zapukał cicho.- Zaczekajcie tutaj - powiedział, uzyskawszy pozwolenie nawejście, po czym zniknął wewnątrz.Nie było go jakieś pięć minut.Hamza unikał wzroku swojegotowarzysza, ale instynktownie wyczuwał, \e ten uwa\nie goobserwuje.Trudno mu było zachować spokój pod tym przenik-liwym spojrzeniem.Myślami ciągle wracał do Beheshti, dokpiącego tonu pułkownika, pogardy odbijającej się w oczachAmerykanina i do samotnego budynku z zamkniętymi okien-nicami, stanowiącego kapitanat portu.Wyobra\ał sobie, jak lejący się z nieba \ar rozpala blaszanydach i to, co znajdowało się w środku.Wcią\ dręczyło gouporczywe pytanie, czy muchy obsiadły ju\ ciało.Drzwi otworzyły się wreszcie i zaproszono ich do środka.Wnętrze pokoju ró\niło się krańcowo od sterylnych korytarzy.Zciany ozdabiały niewielkie, gustownie oprawione obrazki, napodłodze le\ał puszysty, miękki dywan o rdzawoczerwonejbarwie, a poza tym wszędzie stały porozstawiane fotele, sprawia-jące wra\enie dosyć drogich.March zauwa\ył, \e jego towarzyszrozgląda się wokół z niedowierzaniem, jakby nigdy nie widziałtakich luksusów.Saif al-Adel siedział na jednej z kanap, wstał jednak od razu,gdy tylko weszli do pokoju.Na jego szczupłej twarzy o ostrychrysach malował się blady uśmiech.Widząc go w tak dobrymnastroju, Hamza odetchnął z ulgą.- Witaj, bracie.Lękaliśmy się ju\, \e pustynia mogła pochłonąćwas wszystkich, nie wyłączając naszego amerykańskiego przyja-ciela - odezwał się Saif.Hamza zachichotał nerwowo i popatrzył na drugiego z mę\-czyzn znajdujących się w pomieszczeniu.Irański minister Maza-heri miał na sobie pełen strój duchownego, nie wyłączającmisternie zawiązanego turbanu.Powitał ich, lekko mru\ąc oczy,a potem powiedział:- Macie kontener.- Nie było to pytanie.Kiedy Hamza skinąłgłową, minister uśmiechnął się jeszcze szerzej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Spodziewano się ich, nie musieli więc radzić sobie z tymiwszystkimi środkami ostro\ności.Kiedy cały konwój został ju\sprawdzony przy głównej bramie, pojazdy ruszyły zygzakiemprzez teren zakładów.Najpierw przejechali obok trzypiętrowegobudynku słu\ącego jako koszary dla \ołnierzy, potem minęlinajwiększą budowlę całego kompleksu - konstrukcję ze sprę\o-nego betonu, w której mieściły się dwa reaktory i mniejszegeneratory pary.Za tym budynkiem znajdowała się jeszczeogromna chłodnia kominowa słu\ąca, o czym dowódca bazyoczywiście nie miał pojęcia, jako punkt orientacyjny dla zespołówNSA14 z Fort Meade, w stanie Maryland, kontrolujących satelity.Samochody zatrzymały się wreszcie przed zespołem administ-racyjnym - skupiskiem identycznych, połączonych wąskimikorytarzami budynków, które stanowiły wysuniętą najdalej napółnoc część kompleksu.Zmęczeni mę\czyzni zaczęli wysiadaćz kabin, przeciągając się w chłodnym górskim powietrzu, podczasgdy \ołnierze natychmiast przystąpili do wyładunku kontenera zapomocą dzwigu.March nie został z nimi, \eby nadzorować całąoperację, tylko ruszył za Hamzą i irańskim oficerem do chłodnegownętrza budynku administracyjnego.Wszystkie korytarze wyglądały dla niego tak samo: białe,nieskazitelnie czyste ściany i świe\o wywoskowane jasne posadzki,\adnych obrazów ani okien.Od razu zauwa\ył brak typowej dla takichmiejsc krzątaniny zaaferowanych pracowników biurowych iprzepracowanego personelu.W trakcie swojej dosyć długiej wędrówkido samego serca budynku nie spotkali nikogo.Cisza byłaby wręcz przytłaczająca, gdyby nie ciche, nierówne14National Security Agency - Agencja Bezpieczeństwa Narodowego, amery-kańska agencja wywiadowcza specjalizująca się w przechwytywaniu za pomocąśrodków technicznych informacji przekazywanych przede wszystkim drogamitelekomunikacji i ocenianiu ich przy pomocy systemów komputerowych.148stukanie ich butów o lśniące płytki podłogi.W końcu pułkownikzatrzymał się przy jednych z wielu nieoznakowanych drzwii zapukał cicho.- Zaczekajcie tutaj - powiedział, uzyskawszy pozwolenie nawejście, po czym zniknął wewnątrz.Nie było go jakieś pięć minut.Hamza unikał wzroku swojegotowarzysza, ale instynktownie wyczuwał, \e ten uwa\nie goobserwuje.Trudno mu było zachować spokój pod tym przenik-liwym spojrzeniem.Myślami ciągle wracał do Beheshti, dokpiącego tonu pułkownika, pogardy odbijającej się w oczachAmerykanina i do samotnego budynku z zamkniętymi okien-nicami, stanowiącego kapitanat portu.Wyobra\ał sobie, jak lejący się z nieba \ar rozpala blaszanydach i to, co znajdowało się w środku.Wcią\ dręczyło gouporczywe pytanie, czy muchy obsiadły ju\ ciało.Drzwi otworzyły się wreszcie i zaproszono ich do środka.Wnętrze pokoju ró\niło się krańcowo od sterylnych korytarzy.Zciany ozdabiały niewielkie, gustownie oprawione obrazki, napodłodze le\ał puszysty, miękki dywan o rdzawoczerwonejbarwie, a poza tym wszędzie stały porozstawiane fotele, sprawia-jące wra\enie dosyć drogich.March zauwa\ył, \e jego towarzyszrozgląda się wokół z niedowierzaniem, jakby nigdy nie widziałtakich luksusów.Saif al-Adel siedział na jednej z kanap, wstał jednak od razu,gdy tylko weszli do pokoju.Na jego szczupłej twarzy o ostrychrysach malował się blady uśmiech.Widząc go w tak dobrymnastroju, Hamza odetchnął z ulgą.- Witaj, bracie.Lękaliśmy się ju\, \e pustynia mogła pochłonąćwas wszystkich, nie wyłączając naszego amerykańskiego przyja-ciela - odezwał się Saif.Hamza zachichotał nerwowo i popatrzył na drugiego z mę\-czyzn znajdujących się w pomieszczeniu.Irański minister Maza-heri miał na sobie pełen strój duchownego, nie wyłączającmisternie zawiązanego turbanu.Powitał ich, lekko mru\ąc oczy,a potem powiedział:- Macie kontener.- Nie było to pytanie.Kiedy Hamza skinąłgłową, minister uśmiechnął się jeszcze szerzej [ Pobierz całość w formacie PDF ]