[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy biurkuAnny zebrał się mały żeński tłumek, wszystkie panie wpatrywały się w drzwi Jady,ale żadna nie trzymała przy uchu słuchawki.- O, Boże, Jado, to jest straszne.Ten dom jest.Muszę kończyć.Jadę po dzieci.Spędziły noc w policyjnej izbie dziecka.Wyobrażasz sobie? -mówiła przez łzy iJada z trudem ją rozumiała.Vivian napomknęła coś jeszcze o Franku, osporządzeniu listy, o lustrze.- Uspokój się - powiedziała Jada.- Wszystko tonieważne, te rozbite, zniszczone rzeczy.Liczą się dzieci, a im nic się nie stało.Dzisiaj przenocujesz u mnie, a jutro razem posprzątamy.Biedna dziewczyna.Jada widziała ją w wyobrazni, jak klęczy pośród pobojowiska,niby prawdziwy Kopciuszek.Dzisiaj nie miała jednak ochoty na żarty. Vivian wydała jeszcze jeden straszny szloch i z powodzi niezrozumiałych słów Jadawyłowiła imię Franka.- Jest w domu? - nieśmiało zapytała.Nie chciała być natrętna.W swoim życiuwidziała dość ludzi dotkniętych nieszczęściem, by zdawać sobie sprawę, jakniechętnie uczestniczą wtedy w teleturnieju  dwadzieścia pytań".-Jest z tobą?- Nie - wychlipiała Vivian.- Nie pozwolili mi z nim porozmawiać, ale przyszedładwokat i powiedział, że jutro go wypuszczą - Jado! - wyszeptała Vivian.- Tokoszmar.Frank nic nie zrobił.Jakim prawem policja tak nas potraktowała? - Głos jązawiódł, a Jada poczuła łzy w oczach.- Vivian! Vivian? Wypłacz się, a potem umyj twarz, uczesz się i wez w garść, dladobra Jenny i Frankiego.Chcesz, żebym z tobą pojechała? Wiem, jak wygląda izbadziecka.- Dam sobie radę - wyszeptała Vivian.- Dam radę - powtórzyła, jakby chciała się otym upewnić.- Posłuchaj - powiedziała Jada.- Wyjdę z pracy wcześniej, podjadę po pizzę iurządzimy sobie wyżerkę u mnie w domu.Możecie przespać się u nas.- Przespać się? Och, Jada, nigdy już nie będę mogła spać.Nigdy!- Może to i dobrze.Sen to taka strata czasu.A ty masz mnóstwo sprzątania.Dobrzesię czujesz?- Wziąwszy pod uwagę okoliczności.Jada?-Tak.- Dziękuję.Nigdy tego nie zapomnę.- Mam nadzieję, że wręcz przeciwnie.Mam nadzieję, że zapomnisz o tym, jak tylkowszystko wróci do normy.Istnieją ważniejsze sprawy, na przykład czy dzieci lubiąpizzę z kiełbasą, bo zapomniałam?Rozdział 10Musisz coś robić, Kam - powiedział Estevan, jej ojciec, stojąc w drzwiach gabinetu.- Niezdrowo tak leżeć i leżeć.Już ci to chyba zaszkodziło.Nic cienie interesuje.Nawet nie wstałaś wczoraj w nocy, kiedy policja robiła nalot.- Jaki nalot? - zapytała tępo.- Nie słyszałaś syren policyjnych, całego rwetesu? Kam tylko potrząsnęła głową.- Ale taśmę policyjną widziałaś? Przewrócili melinę do góry nogami.Kamponownie potrząsnęła głową.Nie wiedziała, o czym ojciec mówii nic ją to nie obchodziło. - Kam, mieliśmy tu pod bokiem skład narkotyków, nie dalej niż dziesięć domów odnas.- Spojrzał na córkę z niedowierzaniem.- Kiedy po raz ostatni wyszłaś z domu?- Wyjdę pózniej - powiedziała wymijająco.Nie wychodziła od tygodnia.Tkwiłanadal na kanapie, w bluzie Rangersów.- Cudownie! Umówiłaś się z kimś? - Podszedł i usiadł na oparciu kanapy.- Tak, z matką - powiedziała Kam posępnie.Wolała, żeby ojciec nie podchodził zbytblisko.Nie kąpała się, nie myła zębów i nie opuściła domu od przyjazdu i nawet onamusiała przyznać, że robi się dziwna.- O, więc wróciła? - zapytał Estevan.Kam zauważyła, że ojciec sili się na niedbałyton, skrywając prawdziwe zainteresowanie.O ile się orientowała, rodzice nierozmawiali ze sobą.Estevan przestał istnieć dla matki, wykreśliła go po prostu zlisty poruszanych przez siebie tematów.Mimo to Estevan zawsze wiedział, gdzie wdanym momencie znajduje się Natalie.- Nie zaangażuj się tylko w pracę dla tych ofiar bożych! - powiedział.-Nie po toopłacałem twoje studia, żebyś pomagała bandzie nieudaczników.- Nie opłacałeś moich studiów - przypomniała mu Kam.Ojciec miał dziwnystosunek do pieniędzy.Najpierw był biedny, potem bardzo bogaty, ale niezmiennieirytowało go, że Natalie i Kam mogą się doskonale obejść bez jego pieniędzy.Mimokilku niewydarzonych inwestycji, nadal był dobrze sytuowany.- Proszę, Kam! Przyjmą cię z pocałowaniem ręki do każdej firmy na Park Avenue.Mógłbym ci pomóc.- Już mi pomogłeś - powiedziała Kam.- Byłeś wspaniały.- Pocałowała go wpoliczek.Estevan przerzucił ciężar ciała na jeden pośladek, sięgając do tylnej kieszeni spodnipo portfel.Wyciągnął plik banknotów i podał je córce.- Posłuchaj, jesteś piękną dziewczyną.Wybierz się do miasta.Idz do fryzjera, zróbsobie manikiur.Kam usiadła, pocałowała ojca i pozwoliła, by wcisnął jej w rękę pieniądze.Niepotrzebowała ich, ale wiedziała, że w ten sposób stara się jej okazać czułość.- Zaraz mi powiesz, żebym kupiła sobie kapelusz.- Chcesz kupić kapelusz? - zapytał Estevan, otwierając ponownie portfel.- Kupię cityle kapeluszy, ile zechcesz.Kam nie mogła się nawet uśmiechnąć.- Nie, tatusiu.Kapelusz w tym przypadku jest tylko symbolem.Mężczyzni kiedyśuważali, że kiedy kobieta jest nieszczęśliwa wystarczy kupić jej kapelusz, żebypoczuła się lepiej.- Kiedy to było?- W latach pięćdziesiątych, zdaje się.- To nieprawda.Nigdy nie powiedziałem twojej matce, żeby kupiła sobie kapelusz. - A więc musiała to robić na własną rękę.- Kam opadła z powrotem na oparcie,przywykła już do ciepłej, choć nieprzyjemnie kleistej skóry, która na nią czekała. Prawdopodobnie już tylko na dotyk takiej skóry mogę liczyć", pomyślała posępniei zapatrzyła się w absurdalne szlaczki na suficie.Matka wracała dzisiaj do domu, cooznaczało, że Kam wezmie prysznic.Ponieważ nie ma żadnych ubrań, a woli raczejumrzeć niż założyć idiotyczną kieckę, w której była w klubie, nie zaszkodzi, jeżelipo drodze wstąpi do domu towarowego  Cross Country", kupi dżinsy i kilka koszul.Już sama myśl o tym wyczerpała ją do cna.Wysiłek, jaki ją czekał: przyjęcie pozycjipionowej, dojście do samochodu, dojechanie do Poughkeepsie, zaparkowanie iznalezienie mieszkania matki był przerażający.Kam czuła, jakby życie wyssało zniej całą energię.Ale musiała jechać, matka była jej ostatnią nadzieją.Albo NatalieRosen powie jej, co ma zrobić, albo Kam będzie zgubiona.Lisa, jedyna bliska przyjaciółka, radziła Kam, żeby nie wracała, nie myślała oReidzie, nie zapomniała ani na chwilę, jak niewybaczalną zdradę popełnił.Radabyła dobra i Kam ogarniał wstyd na myśl, jak często wypłakiwała się Lisie wsłuchawkę.Przy ojcu nie mogła płakać, żeby nie doprowadzić go do rozpaczy.Był przecieżKubańczykiem; jedno z dwojga - rozpłakałby się razem z nią albo pojechał zabićReida.Kam spojrzała na Estevana.Przysiadł na drugim końcu kanapy, ruchemgłowy nakazawszy córce, żeby cofnęła nogi.Zwinęła się w kłębek, dotykającgłupiej kanapy plecami w nowym, niewygrzanym miejscu.Kam zadrżała.Tak, dotego będzie się musiała przyzwyczaić, do dotyku sztucznej skóry.Spędzi życie,kuląc się przed chłodem, wiecznie złakniona odrobiny ciepła.Spojrzała na kwiaty, które przysłał jej mąż, skurwiel.Nie włożyła ich do wazonu izaczynały więdnąć, płatki pobrązowiały na brzeżkach.Bukiet był metaforą jej życia- ona również zwiędnie na długo przed czasem z powodu rażącego braku troski.Kiedy ojciec położył dłoń na jej łokciu, odwróciła wzrok od umierających kwiatów. Zrobił to samo mojej matce", pomyślała, kiedy zaczął mówić.- Kam, posłuchaj mnie: nie możesz tak leżeć.Reid jest skończonym draniem.Zawsze nim był.Przebolejesz to [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl