[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co gorsza, znalazła się tuz własnej woli.Była nie na żarty wystraszona, a od najmłodszych lat zwykłapokonywać strach gniewem.- Do diabła, mówię! Jak mam pić.z czegoś takiego? - zapytała.- Dlaczego, u diabła, nie ma pan kubka, czy to sprzeczne z pańskim góralskimkodeksem abnegacji? Najprostsza czynność nie musi się stawać mordęgą.Parę przyborów nie uczyniłoby pana zniewieściałym! Ani nie pozbawiłobypana szkockości, jeśli pan utożsamia te dwie rzeczy.Wyprostował się błyskawicznie z zabójczym wdziękiem i jednym skokiemstanął przed nią, spoglądając z góry na jej uniesioną twarz.W oczach połyskiwały gorąco-zimne światełka.Uśmiech nie był przyjemny.Mimo to Katenie opuściła zadartej brody, mierząc go wyzywającym spojrzeniem.- No cóż, dziewczyno, mogę cię tylko zapewnić o swojej męskości, chyba że wolisz, bym ją okazał? - zamruczał.Zarumieniła się.On zaś zawisłspojrzeniem na jej ustach.Musiała zebrać wszystkie siły, by nie zagryzć warg,które starała się powstrzymać od drżenia.- A co do przyboru do picia.Możesz pić z moich ust, jeśli masz ochotę.To jedyne naczynie, jakie mam.I zapewniam, że nie uznam tego za mordęgę.Odebrało jej dech.Spuściła oczy, a palące gorąco ogarnęło jej szyję i zalało twarz.- Nie? - zapytał.Nagle jego twarz straciła zmysłowy wyraz.- Proszę siętrochę przespać - powiedział obojętnie.- Jutro czeka nas kawałek ciężkiejjazdy, a nie wierzę, że pogoda się utrzyma.- Odwrócił się do paleniska, nieprzestając patrzeć na nią przez ramię.- I niech pani nie drażni mężczyzny,jeśli nie chce drogo zapłacić za tę zabawę.Tak.To sobie zapamięta.Do grobowej deski.Drżącymi palcami rozpakowała kufer i zaczęła szukać czegoś do okrycia.Nic się nie nadawało.Suknie, które przerobiła z dawnych, niegdyś modnychstrojów matki, uszyte z jedwabiu i muślinu, były tak przejrzyste i delikatne58jak skrzydła ważki.Westchnęła głęboko.Cóż, on pewnie sobie wyobraża, żepowinna spać na ziemi.- Proszę.Obejrzała się.MacNeill stał nad swoim pledem ułożonym u jego stóp nakształt posłania.- Może pani spać tutaj.Zajrzę do Dorana i poszukam więcej drewna.Jeśli ma pani trochę rozsądku, pożywi się i pójdzie spać.Nie czekał na odpowiedz, ale nim zniknął w ciemności, dodał jeszcze:- Nie musisz się niczego bać, dziewczyno.- Potem dodał tak cicho, żenie była pewna, czy sobie tego nie zmyśliła: - Księżyc nie boi się wyciawilka.Nawet nie wie, że on wyje.- Czas wstawać, pani Blackburn.Kate przewróciła się na drugi bok i z trudem powstrzymała jęk.Otworzyłajedno oko.Było jeszcze ciemno.- Zaczekajmy, aż się rozwidni - mruknęła.- Pan, koń i wszystko.- Na dworze jest jaśniej niż tu, a z północy idzie ku nam burza.Nie chcębyć na wrzosowiskach, kiedy nas ogarnie.Ruszamy zaraz.Nie protestowała.Pózno w nocy obiecała sobie nigdy więcej nie ulegaćprostackim odruchom.Jest przecież damą.Na chwilę się zapomniała, ale tosienie powtórzy.Wstała sztywno i zauważyła, że głownie już są wygaszone,a kufer wyniesiony.Pozwolił jej spać do ostatniej chwili.- Proszę- powiedział, wręczając jej niski cylindryczny przedmiot.- Torodzaj górskiej herbaty.Proszę wypić, zje pani po drodze.Z wdzięcznością objęła ciepły metal chłodnymi dłońmi.- Gdzie pan znalazł naczynie?- To osłona teleskopu z pani kufra.Zobaczyłem ją, gdy zamykałem wieko.- Czyżby naprawdę się przejął jej zgryzliwymi żądaniami? Popatrzyłana niego uważnie, zadziwiona nieoczekiwaną galanterią.- Nie grzebałem w pani rzeczach, jeśli to pani podejrzewa - powiedziałkpiąco.- Jako Szkot uważam to za niemęskie.- Ależ nie.- Zarumieniła się i zdumiała uśmiechem, który przemknął mupo twarzy.Wypiła gorzki gorący płyn, niepewna, czy MacNeill próbuje sięz nią droczyć.59Wetknęła pustą mosiężną przykrywkę do kieszeni, wyszła za nim z chałupy i wspięła się na siedzenie powozu, nie czekając na pomoc.Udowodnimu, że nie jest słabą kobietką.Jeśli nawet zrobiło to na nim wrażenie, niczego nie okazał.Poprawił cośprzy uprzęży Dorana, wskoczył na siedzenie obok Kate, chwycił lejce i uderzył nimi w koński zad.Nie jedli ani teraz, ani pózniej.Kilka kilometrów od opuszczonej wioskiprzekraczali wartki potok.Tylnym kołem zawadzili o kamień ukryty na dniei faeton stanął dęba pod prąd, przechylając się gwałtownie i grożąc im upadkiem do lodowatej wody.MacNeill objął Kate w pasie i pociągnął z sobą naunoszącą się krawędz powozu, krzycząc na Dorana, który parł naprzód podprąd i w końcu wyciągnął ich na brzeg.Opadli z pluskiem, a wstrząs zrzucił do wody koszyk zjedzeniem.Zawirował i wywrócił się, gdy wpadł w główny nurt.Tylko fakt, że siodło MacNeilia i kufer były dobrze przytroczone z tyłu, ocalił je od podobnego losu.Nie stanowiło to pocieszenia parę godzin pózniej, kiedy Kate, skulona natwardych deskach, chowała brodę w fałdy peleryny, ciasno oplatając się ramionami pod jej okryciem, i czuła natarczywe burczenie w brzuchu.Koło południa wspięli się na niewielkie wzgórze, z którego otwierał sięwidok na wyżynne pustkowie wrzosowisk.Wiatr wył jak przyczajony zwierz.Faeton trząsł się i zarzucał z każdym uderzeniem wichru, aż zapierało Katedech w piersiach.Przez pelerynę czuła lodowate ukąszenia, oddech zamarzał.Zaciskała zęby, by nie szczękały.Nie pamiętała, by kiedykolwiek było jej tak zimno.Mrużyła oczy przed uderzeniami wiatru.Ciemny musztardowy kolcolisti wilgotne zielone paprocie kołysały się i falowały aż po bezkresny horyzont.Wąska ciemnoczerwona linia chmur oddzielała ziemię od ołowianejszarości nieba.Burza, która zaatakowała ich dwie noce wcześniej, zbierałasiły do nowego ataku.Myśl o tym, że znajdą się w środku burzy na wrzosowiskach, sprawiła, żeKate podupadła na duchu.Nie odezwała się jednak do MacNeilia, bo co tubyło do powiedzenia? Nie mogli nic zrobić lepszego, niż tylko jechać przedsiebie aż na drugi kraniec pustkowia.Skargi na nic by się nie zdały, a cogorsza pewnie spotkałyby się z pogardą.Szkot zdawał się być niewrażliwyna zimno, jakby żywioły dawno temu straciły nad nim moc.Trzeba jakoś wytrzymać.A w tym Kate miała blisko trzyletnią praktykę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Co gorsza, znalazła się tuz własnej woli.Była nie na żarty wystraszona, a od najmłodszych lat zwykłapokonywać strach gniewem.- Do diabła, mówię! Jak mam pić.z czegoś takiego? - zapytała.- Dlaczego, u diabła, nie ma pan kubka, czy to sprzeczne z pańskim góralskimkodeksem abnegacji? Najprostsza czynność nie musi się stawać mordęgą.Parę przyborów nie uczyniłoby pana zniewieściałym! Ani nie pozbawiłobypana szkockości, jeśli pan utożsamia te dwie rzeczy.Wyprostował się błyskawicznie z zabójczym wdziękiem i jednym skokiemstanął przed nią, spoglądając z góry na jej uniesioną twarz.W oczach połyskiwały gorąco-zimne światełka.Uśmiech nie był przyjemny.Mimo to Katenie opuściła zadartej brody, mierząc go wyzywającym spojrzeniem.- No cóż, dziewczyno, mogę cię tylko zapewnić o swojej męskości, chyba że wolisz, bym ją okazał? - zamruczał.Zarumieniła się.On zaś zawisłspojrzeniem na jej ustach.Musiała zebrać wszystkie siły, by nie zagryzć warg,które starała się powstrzymać od drżenia.- A co do przyboru do picia.Możesz pić z moich ust, jeśli masz ochotę.To jedyne naczynie, jakie mam.I zapewniam, że nie uznam tego za mordęgę.Odebrało jej dech.Spuściła oczy, a palące gorąco ogarnęło jej szyję i zalało twarz.- Nie? - zapytał.Nagle jego twarz straciła zmysłowy wyraz.- Proszę siętrochę przespać - powiedział obojętnie.- Jutro czeka nas kawałek ciężkiejjazdy, a nie wierzę, że pogoda się utrzyma.- Odwrócił się do paleniska, nieprzestając patrzeć na nią przez ramię.- I niech pani nie drażni mężczyzny,jeśli nie chce drogo zapłacić za tę zabawę.Tak.To sobie zapamięta.Do grobowej deski.Drżącymi palcami rozpakowała kufer i zaczęła szukać czegoś do okrycia.Nic się nie nadawało.Suknie, które przerobiła z dawnych, niegdyś modnychstrojów matki, uszyte z jedwabiu i muślinu, były tak przejrzyste i delikatne58jak skrzydła ważki.Westchnęła głęboko.Cóż, on pewnie sobie wyobraża, żepowinna spać na ziemi.- Proszę.Obejrzała się.MacNeill stał nad swoim pledem ułożonym u jego stóp nakształt posłania.- Może pani spać tutaj.Zajrzę do Dorana i poszukam więcej drewna.Jeśli ma pani trochę rozsądku, pożywi się i pójdzie spać.Nie czekał na odpowiedz, ale nim zniknął w ciemności, dodał jeszcze:- Nie musisz się niczego bać, dziewczyno.- Potem dodał tak cicho, żenie była pewna, czy sobie tego nie zmyśliła: - Księżyc nie boi się wyciawilka.Nawet nie wie, że on wyje.- Czas wstawać, pani Blackburn.Kate przewróciła się na drugi bok i z trudem powstrzymała jęk.Otworzyłajedno oko.Było jeszcze ciemno.- Zaczekajmy, aż się rozwidni - mruknęła.- Pan, koń i wszystko.- Na dworze jest jaśniej niż tu, a z północy idzie ku nam burza.Nie chcębyć na wrzosowiskach, kiedy nas ogarnie.Ruszamy zaraz.Nie protestowała.Pózno w nocy obiecała sobie nigdy więcej nie ulegaćprostackim odruchom.Jest przecież damą.Na chwilę się zapomniała, ale tosienie powtórzy.Wstała sztywno i zauważyła, że głownie już są wygaszone,a kufer wyniesiony.Pozwolił jej spać do ostatniej chwili.- Proszę- powiedział, wręczając jej niski cylindryczny przedmiot.- Torodzaj górskiej herbaty.Proszę wypić, zje pani po drodze.Z wdzięcznością objęła ciepły metal chłodnymi dłońmi.- Gdzie pan znalazł naczynie?- To osłona teleskopu z pani kufra.Zobaczyłem ją, gdy zamykałem wieko.- Czyżby naprawdę się przejął jej zgryzliwymi żądaniami? Popatrzyłana niego uważnie, zadziwiona nieoczekiwaną galanterią.- Nie grzebałem w pani rzeczach, jeśli to pani podejrzewa - powiedziałkpiąco.- Jako Szkot uważam to za niemęskie.- Ależ nie.- Zarumieniła się i zdumiała uśmiechem, który przemknął mupo twarzy.Wypiła gorzki gorący płyn, niepewna, czy MacNeill próbuje sięz nią droczyć.59Wetknęła pustą mosiężną przykrywkę do kieszeni, wyszła za nim z chałupy i wspięła się na siedzenie powozu, nie czekając na pomoc.Udowodnimu, że nie jest słabą kobietką.Jeśli nawet zrobiło to na nim wrażenie, niczego nie okazał.Poprawił cośprzy uprzęży Dorana, wskoczył na siedzenie obok Kate, chwycił lejce i uderzył nimi w koński zad.Nie jedli ani teraz, ani pózniej.Kilka kilometrów od opuszczonej wioskiprzekraczali wartki potok.Tylnym kołem zawadzili o kamień ukryty na dniei faeton stanął dęba pod prąd, przechylając się gwałtownie i grożąc im upadkiem do lodowatej wody.MacNeill objął Kate w pasie i pociągnął z sobą naunoszącą się krawędz powozu, krzycząc na Dorana, który parł naprzód podprąd i w końcu wyciągnął ich na brzeg.Opadli z pluskiem, a wstrząs zrzucił do wody koszyk zjedzeniem.Zawirował i wywrócił się, gdy wpadł w główny nurt.Tylko fakt, że siodło MacNeilia i kufer były dobrze przytroczone z tyłu, ocalił je od podobnego losu.Nie stanowiło to pocieszenia parę godzin pózniej, kiedy Kate, skulona natwardych deskach, chowała brodę w fałdy peleryny, ciasno oplatając się ramionami pod jej okryciem, i czuła natarczywe burczenie w brzuchu.Koło południa wspięli się na niewielkie wzgórze, z którego otwierał sięwidok na wyżynne pustkowie wrzosowisk.Wiatr wył jak przyczajony zwierz.Faeton trząsł się i zarzucał z każdym uderzeniem wichru, aż zapierało Katedech w piersiach.Przez pelerynę czuła lodowate ukąszenia, oddech zamarzał.Zaciskała zęby, by nie szczękały.Nie pamiętała, by kiedykolwiek było jej tak zimno.Mrużyła oczy przed uderzeniami wiatru.Ciemny musztardowy kolcolisti wilgotne zielone paprocie kołysały się i falowały aż po bezkresny horyzont.Wąska ciemnoczerwona linia chmur oddzielała ziemię od ołowianejszarości nieba.Burza, która zaatakowała ich dwie noce wcześniej, zbierałasiły do nowego ataku.Myśl o tym, że znajdą się w środku burzy na wrzosowiskach, sprawiła, żeKate podupadła na duchu.Nie odezwała się jednak do MacNeilia, bo co tubyło do powiedzenia? Nie mogli nic zrobić lepszego, niż tylko jechać przedsiebie aż na drugi kraniec pustkowia.Skargi na nic by się nie zdały, a cogorsza pewnie spotkałyby się z pogardą.Szkot zdawał się być niewrażliwyna zimno, jakby żywioły dawno temu straciły nad nim moc.Trzeba jakoś wytrzymać.A w tym Kate miała blisko trzyletnią praktykę [ Pobierz całość w formacie PDF ]