[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy uznal, ze powinien znajdowac sie przy samym chevrolecie, wspial sie ponownie do krawedzi pobocza i stwierdzil, ze doskonale wyczul odleglosc.Tylny zderzak sedana mial kilka centymetrow od twarzy.Okno po stronie Sharpa bylo otwarte.Standardowe samochody rzadowe rzadko maja klimatyzacje i Ben wiedzial, ze te ostatnie metry musi pokonac w absolutnej ciszy.Gdyby Sharp uslyszal cos podejrzanego i wyjrzal przez okno lub nawet rzucil okiem w boczne lusterko, niewatpliwie zobaczylby go, jak podbiega.Przydalby sie jakis naturalny halas, na tyle glosny, by stanowil oslone, na przyklad szum wiatru.A silny, gwaltowny podmuch kolyszacy drzewami zagluszylby.Ale oto dobiegl go jeszcze lepszy odglos: narastajacy warkot silnika.Od polnocy nadjezdzal samochod.Ben zamarl w oczekiwaniu i po chwili zobaczyl szarego pontiaca firebirda.Kiedy auto zblizylo sie jeszcze bardziej, rozlegla sie takze glosna muzyka rockowa - pontiakiem jechaly zapewne jakies dzieciaki.Pootwieraly wszystkie okna i wlaczyly na pelny regulator kasetowy odtwarzacz.Bruce Springsteen spiewal entuzjastycznie o milosci, samochodach i odlewnikach.Swietnie.Kiedy spalinowy ptak ognisty10 przelatywal kolo chevroleta, kiedy warkot i muzyka byly najglosniejsze, a uwaga Sharpa, najprawdopodobniej skupiona na tej stronie, ktorej nie mogl obserwowac we wstecznym lusterku, Benny wspial sie na szczyt wzniesienia i przykucnal za samochodem obu agentow.Pochylil sie nisko, zeby nie mozna go bylo zobaczyc przez tylna szybe.Kierowca sedana mogl przeciez w kazdej chwili spojrzec w lusterko.Pontiac firebird zniknal na horyzoncie, a wraz z nim ucichl spiew Springsteena.Benny przesunal sie w strone lewego boku chevroleta, zaczerpnal gleboko tchu, wyprostowal sie gwaltownie i poslal kule z karabinu w lewe tylne kolo.Huk wystrzalu zmacil cisze panujaca w tym gorskim powietrzu.Byl tak potezny, ze przestraszyl nawet Bena, ktory wszak wiedzial, czego sie spodziewac, obaj agenci zas krzykneli przerazeni.Jeden z nich rzucil: "Na podloge!" Samochod przechylil sie na strone kierowcy.Szarpniecie przy pierwszym strzale sprawilo, ze Bena zabolaly rece.Strzelil jednak ponownie tylko po to, by porzadnie wystraszyc funkcjonariuszy.Celowal nisko nad dachem, na tyle nisko, ze pocisk smignal po blasze, co dla siedzacych wewnatrz mezczyzn musialo zabrzmiec tak, jakby kula przeszywala karoserie, dostajac sie do srodka pojazdu.Obaj agenci lezeli skuleni na przednich siedzeniach, starajac sie nie znalezc na linii strzalu.Pozycja ta jednak uniemozliwiala im zarowno zobaczenie Bena, jak i otwarcie do niego ognia.Biegnac wystrzelil w ziemie, po czym zatrzymal sie, by unieruchomic przednie kolo po stronie kierowcy, przez co auto pochylilo sie jeszcze bardziej w tym kierunku.Juz tylko dla uzyskania dramatycznego efektu wpakowal druga kule w te sama opone; huk wystrzalow brzmial niczym grom z jasnego nieba i odbieral odwage nawet jemu, tak wiec na pewno porazil Sharpa i tego drugiego faceta.Potem spojrzal przez przednia szybe, by upewnic sie, ze jego przesladowcy wciaz leza w ukryciu.Nie zobaczyl zadnego z nich i puscil szosta, ostatnia kule do wnetrza samochodu.Wiedzial, ze nie wyrzadzi im powazniejszej krzywdy, ze to tak bardzo ich wystraszy, iz co najmniej przez pol minuty nie wychyla glow, bojac sie znalezc w zasiegu ognia.Pocisk przebil przednia szybe, ktora rozprysnela sie na drobne kawalki, sypiac sie agentom na glowy i plecy, a sam utkwil w oparciu tylnego siedzenia.Ben trzema susami dopadl dodge'a, rzucil sie na ziemie i wpelznal pod samochod.Kiedy jego przesladowcy nabiora odwagi, by sie podniesc, stwierdza, ze zapewne uciekl w las, po jednej albo po drugiej stronie drogi, gdzie przeladowuje bron i czeka na okazje do kolejnego ataku.Nigdy nie wpadna na to, ze on lezy plackiem pod sasiednim samochodem.Jego pluca pragnely wciagac powietrze wielkimi, glosnymi haustami, ale Ben zmusil sie, by oddychac powoli, rytmicznie, spokojnie i cicho.Rece bolaly go od trzymania w roznych dziwnych pozycjach wstrzasanego sila odrzutu z duza czestotliwoscia karabinu.Mial wielka ochote podrapac sie, ale nie zrobil tego.Wytrzymal bol i zdretwienie miesni, wiedzac, ze wkrotce same ustapia.Po chwili uslyszal, jak jego przesladowcy naradzaja sie, po czym otwarly sie jedne drzwi.-Peake, do jasnej cholery, chodz ze mna! - rozkazal Sharp.Kroki.Ben odwrocil glowe w prawo.Zobaczyl na jezdni czarne eleganckie buty firmy Freeman, niechybnie nalezace do Sharpa.Ben mial takie same.Obuwie Sharpa bylo jednak pozdzierane, a do sznurowek poprzyczepialy sie jakies kolczaste chwasty.Z lewej strony nie pojawily sie na autostradzie zadne buty.-Chodzze, Peake! - odezwal sie znow Sharp takim chrapliwym szeptem, ze bliskim krzyku.Otwarly sie drugie drzwi, potem rozlegly ostrozne kroki i wreszcie po lewej stronie dodge'a pojawily sie inne buty.Tanie czarne "oksfordy" nalezace do Peake'a znajdowaly sie w jeszcze gorszym stanie niz obuwie jego szefa: nie dosc, ze byly cale oblepione blotem i glina, to jeszcze na sznurowkach wisialo dwa razy tyle chwastow co u Ansona Sharpa.Obaj mezczyzni stali po przeciwleglych bokach dodge'a station wagon.Zaden z nich nie mowil, rozgladali sie tylko i nasluchiwali [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl