[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To wszystko? - jego podbródek wyraża rozczarowanie.- Tak, to wszystko; a co mogłabym robić więcej?- Ostatecznie jesteś przecież moją żoną, Klaudynko!- A czyja to wina? Gdybyś był mnie posłuchał, byłabym twojąkochanką i siedziałabym cicho w jakiejś ciupce.- Ciupce?- Tak, w jakimś kąciku, z dala od twoich gości, a ty przyjmowałbyśich po dawnemu.Więc najlepiej zrób tak, jak byś był moim kochankiem.Masz ci los, chwyta mnie za słowo! Ponieważ dopiero co podrzuciłamzręcznie nogą różowolila jedwabną halkę, która upadła na podłogę, mójmąż mobilizuje się, rozochocony widokiem dwóch Klaudyn wlustrze.- Wynoś się, Renaud! Ten pan we fraku i ta dziewuszka w pantalo-nach, fe! Zupełnie jakaś rozpustna scena z Marcela Prevost.W rzeczywistości jest tak, że Renaud lubi rozmowy luster, ichłobuzerskie błyski, gdy tymczasem ja uciekam wzgardliwie od tychrewelacji, spragniona ciemności, ciszy i uniesień.- Renaud, mój najśliczniejszy! Mówiliśmy o gościach, o twoimdniu.- Co mi tam mój dzień! Wolę twoją noc!Tatuś wyniósł się więc, tak jak przyjechał.Nie odprowadziłam go nadworzec, gdyż nie byłam zbyt ciekawa przedwyjazdowych nawałnic;mogę je sobie wyobrazić: spowity w burzową chmurę, będzie pomstował,beze mnie, na plugawą tłuszczę" kolejarzy, uraczy ich pogardliwiekrólewskimi napiwkami i zapomni zapłacić za omnibus.Melanii żal rozstawać się ze mną, szczerze żal, lecz możność zabraniaFanszetki koi wszelkie jej żale.Biedna Melania, nie rozumie zupełnieswojej rybeńki".Jak to, poślubiłam kawalera, jakiego sobie wybrałam,mam piękne apar t ament y, lokaja, wynajęty powóz i nic a nic tegopo mnie nie widać? Dla Melanii wszystko powinno być widać nazewnątrz.Zresztą.kto wie, czy ona nie ma troszkę racji? W obecności Renaudamyślę tylko o nim.Jest bardziej absorbujący niż rozpieszczona kobieta.Intensywne życie, jakie nosi w sobie, uzewnętrznia się w uśmiechach, wsłowach, w podśpiewywaniu, w miłosnych wymaganiach; wyrzuca miczule, że nie dość zwracam na niego uwagę, że mogę przy nim czytać, żezbyt często wpatruję się w jakiś punkt.Kiedy Renauda nie ma, czujęsię skrępowana, jakbym znajdowała się w sytuacji anormalnej, niedozwolonej.Czyżbym nie była stworzona do stanu małżeńskiego"?Powinna bym się jednak do niego przyzwyczaić.Koniec końców, Renaudma, czego chciał.Po co się było ze mną żenić?.Słyszał to świat! Renaud znów zaczął przyjmować.Zwiat to usłyszał.Co ten Renaud takiego zrobił, że go Pan Bóg pokarał taką ilościąprzyjaciół? Do gabinetu obitego czekoladową skórą i pachnącegodobrym tytoniem, do długiego przedpokoju, gdzie znalazły się nawygnaniu rysunki i szkice rozmaitego pochodzenia, lokaj Ernestwprowadził ze czterdzieścioro rozmaitych pań, panów i Marcela.Na pierwszy odgłos dzwonka poderwałam się na nogi i czmychnęłamdo łazienki, będącej najpewniejszym schronieniem.I znów dzwonek.Ijeszcze.Za każdym razem skóra na plecach ściąga mi się nieprzyjemnie iprzypominam sobie, jak w dni deszczowe Fanszetka z tym samymnerwowym drganiem grzbietu spoglądała na wielkie krople spadające zpękniętej rynny.Niestety! Nie o Fanszetkę teraz chodzi! Oto Renaudzaczyna parlamentować ze mną przez zamknięte na zasuwkę drzwi.- Klaudynko, córeczko, tak dłużej już nie można.Powiedziałemnajpierw, żenię wróciłaś jeszcze z miasta, ale naprawdę sytuacja robi siękrytyczna: Maugis twierdzi, że trzymam cię w jakichś podziemiach,Bogu jednemu wiadomych.Słucham przeglądając się w lustrze i śmieję się mimo woli.- Pomyślą, że się boisz.Nędznik! Wiedział, co powiedzieć! Sczesuję włosy bardziej na czoło,sprawdzam zapięcie spódnicy i otwieram drzwi.- Czy mogę pokazać się tak twoim gościom?- Oczywiście, ubóstwiam cię w czarnym.- Ty mnie ubóstwiasz w każdym kolarze.- Zwłaszcza w kolorze ciała, to prawda.Chodz szybko!W gabinecie mego męża jest już bardzo nadymione; w powietrzu unosisię zapach herbaty i zapach imbiru, i truskawek, i kanapek z szynką, zpasztetem, z kawiorem.Jakże prędko w ciepłym pokoju robią się z tegozapachy restauracyjne!Siadam i jestem na wizycie".Mój mąż częstuje mnie herbatą, jakgościa, który dopiero co przybył, a śmietankę podaje mi urodziwaCypryjka o paradoksalnym nazwisku, pani Van Langendonck.Proszębardzo!Zastaję u.Renauda wiele twarzy widywanych przelotnie na koncertach, w teatrze: krytycy wielcy i mali, jedni z żonami, inni z przyjaciół-kami.Tak, tak.Prosiłam specjalnie mego męża, by nie przeprowadzałżadnej czystki" - słowo jest okropne, a sama rzecz byłaby równiebrzydka.A poza tym jeszcze raz powtarzam, że to przecież nie japrzyjmuję.Maugis z kieliszkiem od bordeaux pełnym kminkówki wypytuje,doskonale udając zainteresowanie, autora feministycznego romansu,który wykłada mu właśnie tezę, jaką rozwinie w następnej książce;udzielający wywiadu gada niezmordowanie, a tamten popija bez przerwy.Z licznego klanu cudzoziemców wybieram jakiegoś hiszpańskiegorzezbiarza o pięknych końskich oczach, ustach nieskazitelnych wrysunku, względnej znajomości naszego języka i zainteresowaniachprzede wszystkim malarskich.Oznajmiam mu prosto z mostu, że nie znam Luwru i że tkwię w mejignorancji bez specjalnych ciągot, by się z niej wydostać.- Pani nie widziała Rubens?- Nie.- Pani nie ma ochoty on zobaczyć?- Nie.Na te słowa malarz podnosi się, pręży swą andaluzyjską nogę iaplikuje mi z pełnym szacunku, głębokim ukłonem:- Pani jest proszę!Jakaś piękna dama, przynależąca do Opery (i do jednego z przyjaciółRenauda), podskakuje i przygląda się nam w nadziei skandalu.Zawiedzie się.Doskonale zrozumiałam tego transpirenejskiego estetę dysponującego jednym tylko terminem pejoratywnym.Nie zna innego słowaprócz prosię"; my też mamy jedno tylko słowo, by powiedzieć kocham", i to jest równie śmieszne.Ktoś wchodzi i słyszę, jak Renaud wykrzykuje:- Byłem pewien, że jest pan w Londynie! To znaczy sprzedane,tak?- Sprzedane [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- To wszystko? - jego podbródek wyraża rozczarowanie.- Tak, to wszystko; a co mogłabym robić więcej?- Ostatecznie jesteś przecież moją żoną, Klaudynko!- A czyja to wina? Gdybyś był mnie posłuchał, byłabym twojąkochanką i siedziałabym cicho w jakiejś ciupce.- Ciupce?- Tak, w jakimś kąciku, z dala od twoich gości, a ty przyjmowałbyśich po dawnemu.Więc najlepiej zrób tak, jak byś był moim kochankiem.Masz ci los, chwyta mnie za słowo! Ponieważ dopiero co podrzuciłamzręcznie nogą różowolila jedwabną halkę, która upadła na podłogę, mójmąż mobilizuje się, rozochocony widokiem dwóch Klaudyn wlustrze.- Wynoś się, Renaud! Ten pan we fraku i ta dziewuszka w pantalo-nach, fe! Zupełnie jakaś rozpustna scena z Marcela Prevost.W rzeczywistości jest tak, że Renaud lubi rozmowy luster, ichłobuzerskie błyski, gdy tymczasem ja uciekam wzgardliwie od tychrewelacji, spragniona ciemności, ciszy i uniesień.- Renaud, mój najśliczniejszy! Mówiliśmy o gościach, o twoimdniu.- Co mi tam mój dzień! Wolę twoją noc!Tatuś wyniósł się więc, tak jak przyjechał.Nie odprowadziłam go nadworzec, gdyż nie byłam zbyt ciekawa przedwyjazdowych nawałnic;mogę je sobie wyobrazić: spowity w burzową chmurę, będzie pomstował,beze mnie, na plugawą tłuszczę" kolejarzy, uraczy ich pogardliwiekrólewskimi napiwkami i zapomni zapłacić za omnibus.Melanii żal rozstawać się ze mną, szczerze żal, lecz możność zabraniaFanszetki koi wszelkie jej żale.Biedna Melania, nie rozumie zupełnieswojej rybeńki".Jak to, poślubiłam kawalera, jakiego sobie wybrałam,mam piękne apar t ament y, lokaja, wynajęty powóz i nic a nic tegopo mnie nie widać? Dla Melanii wszystko powinno być widać nazewnątrz.Zresztą.kto wie, czy ona nie ma troszkę racji? W obecności Renaudamyślę tylko o nim.Jest bardziej absorbujący niż rozpieszczona kobieta.Intensywne życie, jakie nosi w sobie, uzewnętrznia się w uśmiechach, wsłowach, w podśpiewywaniu, w miłosnych wymaganiach; wyrzuca miczule, że nie dość zwracam na niego uwagę, że mogę przy nim czytać, żezbyt często wpatruję się w jakiś punkt.Kiedy Renauda nie ma, czujęsię skrępowana, jakbym znajdowała się w sytuacji anormalnej, niedozwolonej.Czyżbym nie była stworzona do stanu małżeńskiego"?Powinna bym się jednak do niego przyzwyczaić.Koniec końców, Renaudma, czego chciał.Po co się było ze mną żenić?.Słyszał to świat! Renaud znów zaczął przyjmować.Zwiat to usłyszał.Co ten Renaud takiego zrobił, że go Pan Bóg pokarał taką ilościąprzyjaciół? Do gabinetu obitego czekoladową skórą i pachnącegodobrym tytoniem, do długiego przedpokoju, gdzie znalazły się nawygnaniu rysunki i szkice rozmaitego pochodzenia, lokaj Ernestwprowadził ze czterdzieścioro rozmaitych pań, panów i Marcela.Na pierwszy odgłos dzwonka poderwałam się na nogi i czmychnęłamdo łazienki, będącej najpewniejszym schronieniem.I znów dzwonek.Ijeszcze.Za każdym razem skóra na plecach ściąga mi się nieprzyjemnie iprzypominam sobie, jak w dni deszczowe Fanszetka z tym samymnerwowym drganiem grzbietu spoglądała na wielkie krople spadające zpękniętej rynny.Niestety! Nie o Fanszetkę teraz chodzi! Oto Renaudzaczyna parlamentować ze mną przez zamknięte na zasuwkę drzwi.- Klaudynko, córeczko, tak dłużej już nie można.Powiedziałemnajpierw, żenię wróciłaś jeszcze z miasta, ale naprawdę sytuacja robi siękrytyczna: Maugis twierdzi, że trzymam cię w jakichś podziemiach,Bogu jednemu wiadomych.Słucham przeglądając się w lustrze i śmieję się mimo woli.- Pomyślą, że się boisz.Nędznik! Wiedział, co powiedzieć! Sczesuję włosy bardziej na czoło,sprawdzam zapięcie spódnicy i otwieram drzwi.- Czy mogę pokazać się tak twoim gościom?- Oczywiście, ubóstwiam cię w czarnym.- Ty mnie ubóstwiasz w każdym kolarze.- Zwłaszcza w kolorze ciała, to prawda.Chodz szybko!W gabinecie mego męża jest już bardzo nadymione; w powietrzu unosisię zapach herbaty i zapach imbiru, i truskawek, i kanapek z szynką, zpasztetem, z kawiorem.Jakże prędko w ciepłym pokoju robią się z tegozapachy restauracyjne!Siadam i jestem na wizycie".Mój mąż częstuje mnie herbatą, jakgościa, który dopiero co przybył, a śmietankę podaje mi urodziwaCypryjka o paradoksalnym nazwisku, pani Van Langendonck.Proszębardzo!Zastaję u.Renauda wiele twarzy widywanych przelotnie na koncertach, w teatrze: krytycy wielcy i mali, jedni z żonami, inni z przyjaciół-kami.Tak, tak.Prosiłam specjalnie mego męża, by nie przeprowadzałżadnej czystki" - słowo jest okropne, a sama rzecz byłaby równiebrzydka.A poza tym jeszcze raz powtarzam, że to przecież nie japrzyjmuję.Maugis z kieliszkiem od bordeaux pełnym kminkówki wypytuje,doskonale udając zainteresowanie, autora feministycznego romansu,który wykłada mu właśnie tezę, jaką rozwinie w następnej książce;udzielający wywiadu gada niezmordowanie, a tamten popija bez przerwy.Z licznego klanu cudzoziemców wybieram jakiegoś hiszpańskiegorzezbiarza o pięknych końskich oczach, ustach nieskazitelnych wrysunku, względnej znajomości naszego języka i zainteresowaniachprzede wszystkim malarskich.Oznajmiam mu prosto z mostu, że nie znam Luwru i że tkwię w mejignorancji bez specjalnych ciągot, by się z niej wydostać.- Pani nie widziała Rubens?- Nie.- Pani nie ma ochoty on zobaczyć?- Nie.Na te słowa malarz podnosi się, pręży swą andaluzyjską nogę iaplikuje mi z pełnym szacunku, głębokim ukłonem:- Pani jest proszę!Jakaś piękna dama, przynależąca do Opery (i do jednego z przyjaciółRenauda), podskakuje i przygląda się nam w nadziei skandalu.Zawiedzie się.Doskonale zrozumiałam tego transpirenejskiego estetę dysponującego jednym tylko terminem pejoratywnym.Nie zna innego słowaprócz prosię"; my też mamy jedno tylko słowo, by powiedzieć kocham", i to jest równie śmieszne.Ktoś wchodzi i słyszę, jak Renaud wykrzykuje:- Byłem pewien, że jest pan w Londynie! To znaczy sprzedane,tak?- Sprzedane [ Pobierz całość w formacie PDF ]