[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Brak im poczucia honoru i wzajemnie sobie nie wierzą.A jak przyjęli moją pobła\-liwość? Czy dobrze zrobiłem, czy te\ trzeba ich jutro ukarać? Lepiej do tego nie wracać, panie kapitanie.Wiedzą, \e ma pan dobrą pamięć, i była otym mowa.Uwa\ają, \e trzeba się pilnować, bo niebezpiecznie byłoby jeszcze raz się panunarazić.Bosman szef trochę się boczy, jak zwykle.Nie mo\e zapomnieć, \e oberwał od Mu-rzyna. Stale mam z nim kłopoty.Kiedyś trzeba będzie nauczyć go rozumu. Najlepiej byłoby dać mu jakąś podrzędną funkcję.Ma zły wpływ na załogę. No dobrze przerwał mu Korsarz, lekko zniecierpliwiony.Zapewne nie chciał, byWilder za du\o się dowiedział. Pomyślę o nim.A tobie, przyjacielu, powiedziałbym, \eśtrochę za dobrze odegrał swą rolę dziś rano. Pan kapitan sam dał hasło do zabawy.Nie widzę nic złego w tym, \e trochę polali-śmy wodą \ołnierzy. Tak, ale tyś, bratku, nie przestał, mimo \e oficer zajął wyrazne stanowisko.W przy-szłości uwa\aj, abyś nie przejął się zbytnio swą rolą i \eby z teatru nie zrobiła się rzeznia. Tak jest, będę uwa\ał.Korsarz dał mu parę sztuk złota. Mo\esz iść spać powiedział. Tylko tak, \eby cię nikt nie widział.Marynarz zniknął.Korsarz rozejrzał się, czy nikt ich nie śledził.Znów zaczęli spacero-wać we dwójkę.Po długiej chwili Korsarz pierwszy przerwał milczenie. Dobre uszy są na takim statku równie potrzebne, jak mę\ne serce.Jeśli załoga będzieza du\o wiedziała, rozstaniemy się z tym światem. Uprawiamy bardzo niebezpieczne rze-miosło zauwa\ył Wilder.Korsarz długo nie odpowiadał. śycie dla pana dopiero się zaczęło powiedział łagodnie, niemal ojcowskim tonem. Jeszcze nie jest za pózno, jeszcze ma pan wolną drogę przed sobą.Do tej chwili nie popeł-nił pan \adnego przestępstwa.Wystarczy jedno pańskie słowo, a rozstaniemy się na zawsze.Dowody, \e pan wstąpił na słu\bę u mnie, mo\na zatrzeć bez trudu.Jutro przed zachodemsłońca mo\e pan być na lądzie. Wraz z panem.Jeśli słu\ba na tym statku nic dobrego mi nie wró\y, pańska sytuacjajest jeszcze gorsza. Do czego pan zmierza? Proszę się nie krępować.Mówi pan z przyjacielem. Powiem otwarcie.Mo\emy spuścić tę łódz na wodę i pod osłoną ciemności odpłynąćtak daleko, \e ślad po nas zaginie, zanim na statku zauwa\ą naszą nieobecność. W jaką stronę by pan sterował? Do brzegów Ameryki.Na wielkim kontynencie bez \adnej trudności znajdziemybezpieczne schronienie. Wyobra\a pan sobie, \e człowiek, który tak długo \ył jak ksią\ę wśród posłusznychmu ludzi, mógłby stać się \ebrakiem wśród obcych? Ale ma pan złoto.Czy\ nie jesteśmy panami tego statku? Nikt nie ośmieli się nasśledzić.Przed północą będziemy daleko! A sam by pan nie uciekł? Nie.nie bardzo.to znaczy.uwa\am, \e nie wolno nam zostawić kobiet na łascetych dzikusów. A wolno nam zostawić tych dzikusów, którzy obdarzyli nas zaufaniem? Nie, mój pa-nie, byłbym ostatnim łotrem, gdybym przyjął pańską propozycję! Jestem w oczach światazbrodniarzem, ale nie potrafię zdradzić ludzi, którzy mi zaufali.Mo\e przyjdzie czas, kiedywszyscy się rozstaniemy, lecz nastąpi to jawnie, dobrowolnie, po męsku.Nie wie pan pewnie,co mnie sprowadziło na ląd, kiedy spotkaliśmy się w Bostonie. Nie wiem. To niech pan posłucha.Jeden z moich chłopców wpadł w ręce sług sprawiedliwości.Trzeba go było ratować.Nie cieszył się moją sympatią, ale był po swojemu uczciwy.Tylko jamogłem mu pomóc.Złoto i adwokacki spryt zrobiły swoje.Jest teraz tutaj i wychwala swegokapitana.Gdyby mi się noga powinęła, głową przypłaciłbym tę wyprawę.I miałbym terazzawieść ich zaufanie, zdobyte z nara\eniem \ycia? Straciłby pan zaufanie łotrów, odzyskał dobre imię w oczach uczciwych ludzi. Nie wiem.Nie zna pan \ycia, jeśli pan nie słyszał, \e ludzie często zdobywają sławędzięki nikczemnym postępkom.A poza tym nie miałbym ochoty \yć jako mieszkaniec zale\-nej kolonii. Mo\e urodził się pan w Anglii? Pochodzę z tego samego kraju co pan.Widział pan moje bandery.Jednej wśród nichbrakowało.Gdyby istniał sztandar, o którym myślę, broniłbym go do ostatniej kropli krwi. Nie rozumiem, o czym pan mówi. Gdyby pan i inni nasi rodacy zrozumieli, \e naszą ojczyzną jest Ameryka, bandera, októrej mówiłem, powiewałaby dumnie na wszystkich morzach świata.A mieszkańcy naszejziemi ojczystej nie byliby poddanymi obcego króla. Nie będę udawał, \e nie rozumiem, o co panu chodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
. Brak im poczucia honoru i wzajemnie sobie nie wierzą.A jak przyjęli moją pobła\-liwość? Czy dobrze zrobiłem, czy te\ trzeba ich jutro ukarać? Lepiej do tego nie wracać, panie kapitanie.Wiedzą, \e ma pan dobrą pamięć, i była otym mowa.Uwa\ają, \e trzeba się pilnować, bo niebezpiecznie byłoby jeszcze raz się panunarazić.Bosman szef trochę się boczy, jak zwykle.Nie mo\e zapomnieć, \e oberwał od Mu-rzyna. Stale mam z nim kłopoty.Kiedyś trzeba będzie nauczyć go rozumu. Najlepiej byłoby dać mu jakąś podrzędną funkcję.Ma zły wpływ na załogę. No dobrze przerwał mu Korsarz, lekko zniecierpliwiony.Zapewne nie chciał, byWilder za du\o się dowiedział. Pomyślę o nim.A tobie, przyjacielu, powiedziałbym, \eśtrochę za dobrze odegrał swą rolę dziś rano. Pan kapitan sam dał hasło do zabawy.Nie widzę nic złego w tym, \e trochę polali-śmy wodą \ołnierzy. Tak, ale tyś, bratku, nie przestał, mimo \e oficer zajął wyrazne stanowisko.W przy-szłości uwa\aj, abyś nie przejął się zbytnio swą rolą i \eby z teatru nie zrobiła się rzeznia. Tak jest, będę uwa\ał.Korsarz dał mu parę sztuk złota. Mo\esz iść spać powiedział. Tylko tak, \eby cię nikt nie widział.Marynarz zniknął.Korsarz rozejrzał się, czy nikt ich nie śledził.Znów zaczęli spacero-wać we dwójkę.Po długiej chwili Korsarz pierwszy przerwał milczenie. Dobre uszy są na takim statku równie potrzebne, jak mę\ne serce.Jeśli załoga będzieza du\o wiedziała, rozstaniemy się z tym światem. Uprawiamy bardzo niebezpieczne rze-miosło zauwa\ył Wilder.Korsarz długo nie odpowiadał. śycie dla pana dopiero się zaczęło powiedział łagodnie, niemal ojcowskim tonem. Jeszcze nie jest za pózno, jeszcze ma pan wolną drogę przed sobą.Do tej chwili nie popeł-nił pan \adnego przestępstwa.Wystarczy jedno pańskie słowo, a rozstaniemy się na zawsze.Dowody, \e pan wstąpił na słu\bę u mnie, mo\na zatrzeć bez trudu.Jutro przed zachodemsłońca mo\e pan być na lądzie. Wraz z panem.Jeśli słu\ba na tym statku nic dobrego mi nie wró\y, pańska sytuacjajest jeszcze gorsza. Do czego pan zmierza? Proszę się nie krępować.Mówi pan z przyjacielem. Powiem otwarcie.Mo\emy spuścić tę łódz na wodę i pod osłoną ciemności odpłynąćtak daleko, \e ślad po nas zaginie, zanim na statku zauwa\ą naszą nieobecność. W jaką stronę by pan sterował? Do brzegów Ameryki.Na wielkim kontynencie bez \adnej trudności znajdziemybezpieczne schronienie. Wyobra\a pan sobie, \e człowiek, który tak długo \ył jak ksią\ę wśród posłusznychmu ludzi, mógłby stać się \ebrakiem wśród obcych? Ale ma pan złoto.Czy\ nie jesteśmy panami tego statku? Nikt nie ośmieli się nasśledzić.Przed północą będziemy daleko! A sam by pan nie uciekł? Nie.nie bardzo.to znaczy.uwa\am, \e nie wolno nam zostawić kobiet na łascetych dzikusów. A wolno nam zostawić tych dzikusów, którzy obdarzyli nas zaufaniem? Nie, mój pa-nie, byłbym ostatnim łotrem, gdybym przyjął pańską propozycję! Jestem w oczach światazbrodniarzem, ale nie potrafię zdradzić ludzi, którzy mi zaufali.Mo\e przyjdzie czas, kiedywszyscy się rozstaniemy, lecz nastąpi to jawnie, dobrowolnie, po męsku.Nie wie pan pewnie,co mnie sprowadziło na ląd, kiedy spotkaliśmy się w Bostonie. Nie wiem. To niech pan posłucha.Jeden z moich chłopców wpadł w ręce sług sprawiedliwości.Trzeba go było ratować.Nie cieszył się moją sympatią, ale był po swojemu uczciwy.Tylko jamogłem mu pomóc.Złoto i adwokacki spryt zrobiły swoje.Jest teraz tutaj i wychwala swegokapitana.Gdyby mi się noga powinęła, głową przypłaciłbym tę wyprawę.I miałbym terazzawieść ich zaufanie, zdobyte z nara\eniem \ycia? Straciłby pan zaufanie łotrów, odzyskał dobre imię w oczach uczciwych ludzi. Nie wiem.Nie zna pan \ycia, jeśli pan nie słyszał, \e ludzie często zdobywają sławędzięki nikczemnym postępkom.A poza tym nie miałbym ochoty \yć jako mieszkaniec zale\-nej kolonii. Mo\e urodził się pan w Anglii? Pochodzę z tego samego kraju co pan.Widział pan moje bandery.Jednej wśród nichbrakowało.Gdyby istniał sztandar, o którym myślę, broniłbym go do ostatniej kropli krwi. Nie rozumiem, o czym pan mówi. Gdyby pan i inni nasi rodacy zrozumieli, \e naszą ojczyzną jest Ameryka, bandera, októrej mówiłem, powiewałaby dumnie na wszystkich morzach świata.A mieszkańcy naszejziemi ojczystej nie byliby poddanymi obcego króla. Nie będę udawał, \e nie rozumiem, o co panu chodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]