[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Loghain obserwował jej ruchy wciemności.Nawet teraz czuła jego spojrzenie.Denerwowało ją to.- Byłoby łatwiej - westchnęła - gdybym go po prostu znienawidziła.Po tym, co zrobił,mam prawo, czyż nie?- Trudno go nienawidzić.- Tęsknię za ojcem - Rowan nagle zmieniła temat.- I tęsknię za dawnym Marikiem.Wtedy łatwiej było udawać.Nigdy nie obchodził mnie tron.Nie tak jak ojca.Ale uśmiechMarica sprawiał, że było warto.I czasami umiałam sobie wmówić, że uśmiecha się tylko domnie.- Umilkła, czując ucisk w krtani.Wtedy uświadomiła sobie, co właściwie mówi.- Niemusisz tego słuchać.Przepraszam.Loghain zignorował przeprosiny.- Zasługujesz na więcej niż udawanie, Rowan.- Doprawdy? - Azy napłynęły jej do oczu i nie mogła ich powstrzymać, choćwiedziała, że to żałosne.Oto ona - wojowniczka, dowodząca oddziałem jezdzców.Wystarczyło jedno niepowodzenie, by sprawdziły się jej najgorsze obawy: była słaba i kruchajak każda kobieta.- Nie wydaje mi się.Może rzeczywiście nienawidzę tej nieszczęsnej elfkitylko dlatego, że.że to ona przyciągnęła jego wzrok, a nie ja.Przez wszystkie te latamyślałam, że Maricowi i mnie pisane jest być razem.Oszukiwałam się tylko.Loghain zawahał się lekko.- Maric może jeszcze zmienić zdanie.- Nie - odpowiedziała spokojnie.- Nie sądzę, żeby zmienił zdanie.Ty też byś niezmienił.- Wzruszyła ramionami.- To bez znaczenia.Przynajmniej jest szczęśliwy.Znowu zapadło milczenie i Rowan ponownie wróciła do czyszczenia zbroi.Wydawałojej się, że Loghain zamyślił się nad czymś ponuro, niemal czuła złowieszczy ciężar jegomyśli.- Winisz go? - zapytał niepewnie.- Za to wszystko? Nie.- A za ojca?Nad tym musiała się zastanowić.- Nie.- A potem z większą stanowczością: - Nie.Wiedzieliśmy, co robimy.Myślę, żeojciec przyznałby nam rację.- A ja winiłem - przyznał Loghain, tak cicho, że niemal szeptem.- Za to, że sięspotkaliśmy.Winiłem Marica za śmierć mojego ojca.Za to, że zmusił mojego ojca dodziałania.I mnie.Nie ty jedna pragnęłabyś znienawidzić Marica.- Zamyślił się.- Ale niepotrafimy go nienawidzić.Nie dlatego, że jesteśmy słabi.Dlatego, że jesteśmy silni.A on naspotrzebuje.- Maric potrzebuje ciebie, nie mnie.- Mylisz się - szepnął łagodnie.Wyciągnął rękę i pieszczotliwie odgarnął jej kosmyk zczoła.- I mam nadzieję, że pewnego dnia Maric to zrozumie i zobaczy.Rowan zadrżała.Czuła bliskość Loghaina, choć już prawie go nie widziała.Miałanadzieję, że on również nie mógł jej zobaczyć.Kurczowo zacisnęła dłonie na napierśniku.- N-nic nie zobaczy, bo nie ma nic do oglądania - zaprotestowała.- Nieprawda.Azy znowu napłynęły Rowan do oczu, krtań ścisnął z trudem opanowany szloch.Kobieta odwróciła głowę.- Skąd wiesz?Głos zdradzał jej uczucia i w duchu przeklęła się za brak opanowania.- Pewnego dnia - powiedział Loghain z goryczą - pewnego dnia Maric zobaczy, comiał przez cały czas.Zobaczy wspaniałą wojowniczkę, piękną kobietę, kogoś, kto wart jestcałkowitego oddania, najgłębszych uczuć.I wtedy przeklnie się, że był takim głupcem.- Jegogłos zabrzmiał chrapliwie, gdy dokończył z mocą: - Wierz mi.A potem Loghain zaczął wstawać, by odejść.Rowan odwróciła się i szybko chwyciłago za rękę.Zamarł.- Przepraszam - wyszeptał.- Nie chciałem.- Zostań.Nie poruszył się.- Nie jestem nim - odpowiedział w końcu z nieskrywaną goryczą.Rowan ujęła jego dłoń i powoli uniosła do twarzy.Palce Loghaina musnęły jejpoliczek delikatnie, niemal ze strachem, jakby mężczyzna obawiał się, że to sen, który ladachwila się rozwieje.Zaraz jednak gwałtownie uniósł Rowan w ramionach, całując ją taknamiętnie, że zakręciło jej się w głowie.Bił od niego żar, choć w kawernie było chłodno, a kiedy ich usta się rozdzieliły,Loghain obejmował Rowan tak kurczowo, jakby oboje stali nad przepaścią i mogli runąć wotchłań.Kobieta uniosła dłoń i delikatnie pogłaskała policzek mężczyzny.Mokry od łez,zdumiała się.- Nie chcę Marica - szepnęła i uświadomiła sobie, że to prawda.- Byłam głupia.A wtedy Loghain pocałował ją znowu, tym razem powoli.Położył ją ostrożnie nakamieniach przy magicznym strumieniu w zapomnianych od wieków ruinach.Otoczyła ichciemność.I było cudownie, doskonale.CZTERNAZCIEKatriel obudziła się w ciemności.Przeżyła chwilę przerażenia, gdy nie mogła sobieprzypomnieć, gdzie jest, a wrażenie, że otula ją gigantyczny kokon pajęczej sieci, sprawiło, żeniemal krzyknęła.Zdawało jej się, że nie ma czym oddychać, że zaraz się udusi w delikatnychjak jedwab więzach, że oszaleje - i wtedy poczuła niepewny ruch nóg, ludzkich nóg.Uspokoiła się natychmiast, uświadomiwszy sobie, że jedyne, co ją otula, to ramiona Marica.Spał, obejmując Katriel, jakby chciał ją chronić nawet we śnie.Słyszała przy uchuspokojny oddech, czuła uderzenia serca mężczyzny, dotyk jego torsu na plecach.To byłoprzyjemne, krzepiące doznanie i elfka rozluzniła się, a jej serce przestało łomotać.Myśl, żemogłaby tak leżeć zawsze, tutaj, w mroku, i nigdy nie powiedzieć Maricowi prawdy, zdawałasię bardzo pociągająca.W ramionach księcia łatwiej też było znieść świadomość, żenieopodal bez wątpienia czają się wielkie pająki.Wciąż groziło im niebezpieczeństwo.Pająki co prawda się nie pojawiły, lecz kiedy reszta wędrowców zaczęła się budzić, woddali rozległo się stłumione klekotanie.Katriel zadrżała i wyplątała się z uścisku Marica, bydołożyć do ognia.Zwiatło przyciągnęło z ciemności Loghaina.Wyszedł zza rumowiska natyłach komnaty, gdzie płynęła woda.Migoczące płomienie obnażyły jego nagi tors iuświadomiły Katriel, że ona sama też nie jest ubrana, a Maric leży obok niej.Wzrok elfki iLoghaina spotkał się na chwilę, po czym oboje spojrzeli w inne strony i zaczęli nakładaćzbroje.Kiedy Maric się ocknął, uśmiechnął się ciepło do Katriel i pogłaskał ją po policzku.Przytrzymała jego dłoń.Wydało jej się, że wszystko, co chciała powiedzieć, na zawszepozostanie milczeniem.Było za pózno.%7ładne z nich się nie odezwało, nie skomentowało tego, co stało się w nocy, o ile to wogóle była noc.Wokół panowała niezmienna ciemność, przygnębienie stawało się niemalprzytłaczające.Cała czwórka nie chciała rozmawiać, tylko czym prędzej ruszyć w dalsząwędrówkę.Spakowali się szybko, bo niewiele było do pakowania, i opuścili obozowisko.Wiedzieli, że muszą szybko odejść z tego miejsca, jeżeli nie chcą się narazić na kolejnespotkanie z pająkami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Loghain obserwował jej ruchy wciemności.Nawet teraz czuła jego spojrzenie.Denerwowało ją to.- Byłoby łatwiej - westchnęła - gdybym go po prostu znienawidziła.Po tym, co zrobił,mam prawo, czyż nie?- Trudno go nienawidzić.- Tęsknię za ojcem - Rowan nagle zmieniła temat.- I tęsknię za dawnym Marikiem.Wtedy łatwiej było udawać.Nigdy nie obchodził mnie tron.Nie tak jak ojca.Ale uśmiechMarica sprawiał, że było warto.I czasami umiałam sobie wmówić, że uśmiecha się tylko domnie.- Umilkła, czując ucisk w krtani.Wtedy uświadomiła sobie, co właściwie mówi.- Niemusisz tego słuchać.Przepraszam.Loghain zignorował przeprosiny.- Zasługujesz na więcej niż udawanie, Rowan.- Doprawdy? - Azy napłynęły jej do oczu i nie mogła ich powstrzymać, choćwiedziała, że to żałosne.Oto ona - wojowniczka, dowodząca oddziałem jezdzców.Wystarczyło jedno niepowodzenie, by sprawdziły się jej najgorsze obawy: była słaba i kruchajak każda kobieta.- Nie wydaje mi się.Może rzeczywiście nienawidzę tej nieszczęsnej elfkitylko dlatego, że.że to ona przyciągnęła jego wzrok, a nie ja.Przez wszystkie te latamyślałam, że Maricowi i mnie pisane jest być razem.Oszukiwałam się tylko.Loghain zawahał się lekko.- Maric może jeszcze zmienić zdanie.- Nie - odpowiedziała spokojnie.- Nie sądzę, żeby zmienił zdanie.Ty też byś niezmienił.- Wzruszyła ramionami.- To bez znaczenia.Przynajmniej jest szczęśliwy.Znowu zapadło milczenie i Rowan ponownie wróciła do czyszczenia zbroi.Wydawałojej się, że Loghain zamyślił się nad czymś ponuro, niemal czuła złowieszczy ciężar jegomyśli.- Winisz go? - zapytał niepewnie.- Za to wszystko? Nie.- A za ojca?Nad tym musiała się zastanowić.- Nie.- A potem z większą stanowczością: - Nie.Wiedzieliśmy, co robimy.Myślę, żeojciec przyznałby nam rację.- A ja winiłem - przyznał Loghain, tak cicho, że niemal szeptem.- Za to, że sięspotkaliśmy.Winiłem Marica za śmierć mojego ojca.Za to, że zmusił mojego ojca dodziałania.I mnie.Nie ty jedna pragnęłabyś znienawidzić Marica.- Zamyślił się.- Ale niepotrafimy go nienawidzić.Nie dlatego, że jesteśmy słabi.Dlatego, że jesteśmy silni.A on naspotrzebuje.- Maric potrzebuje ciebie, nie mnie.- Mylisz się - szepnął łagodnie.Wyciągnął rękę i pieszczotliwie odgarnął jej kosmyk zczoła.- I mam nadzieję, że pewnego dnia Maric to zrozumie i zobaczy.Rowan zadrżała.Czuła bliskość Loghaina, choć już prawie go nie widziała.Miałanadzieję, że on również nie mógł jej zobaczyć.Kurczowo zacisnęła dłonie na napierśniku.- N-nic nie zobaczy, bo nie ma nic do oglądania - zaprotestowała.- Nieprawda.Azy znowu napłynęły Rowan do oczu, krtań ścisnął z trudem opanowany szloch.Kobieta odwróciła głowę.- Skąd wiesz?Głos zdradzał jej uczucia i w duchu przeklęła się za brak opanowania.- Pewnego dnia - powiedział Loghain z goryczą - pewnego dnia Maric zobaczy, comiał przez cały czas.Zobaczy wspaniałą wojowniczkę, piękną kobietę, kogoś, kto wart jestcałkowitego oddania, najgłębszych uczuć.I wtedy przeklnie się, że był takim głupcem.- Jegogłos zabrzmiał chrapliwie, gdy dokończył z mocą: - Wierz mi.A potem Loghain zaczął wstawać, by odejść.Rowan odwróciła się i szybko chwyciłago za rękę.Zamarł.- Przepraszam - wyszeptał.- Nie chciałem.- Zostań.Nie poruszył się.- Nie jestem nim - odpowiedział w końcu z nieskrywaną goryczą.Rowan ujęła jego dłoń i powoli uniosła do twarzy.Palce Loghaina musnęły jejpoliczek delikatnie, niemal ze strachem, jakby mężczyzna obawiał się, że to sen, który ladachwila się rozwieje.Zaraz jednak gwałtownie uniósł Rowan w ramionach, całując ją taknamiętnie, że zakręciło jej się w głowie.Bił od niego żar, choć w kawernie było chłodno, a kiedy ich usta się rozdzieliły,Loghain obejmował Rowan tak kurczowo, jakby oboje stali nad przepaścią i mogli runąć wotchłań.Kobieta uniosła dłoń i delikatnie pogłaskała policzek mężczyzny.Mokry od łez,zdumiała się.- Nie chcę Marica - szepnęła i uświadomiła sobie, że to prawda.- Byłam głupia.A wtedy Loghain pocałował ją znowu, tym razem powoli.Położył ją ostrożnie nakamieniach przy magicznym strumieniu w zapomnianych od wieków ruinach.Otoczyła ichciemność.I było cudownie, doskonale.CZTERNAZCIEKatriel obudziła się w ciemności.Przeżyła chwilę przerażenia, gdy nie mogła sobieprzypomnieć, gdzie jest, a wrażenie, że otula ją gigantyczny kokon pajęczej sieci, sprawiło, żeniemal krzyknęła.Zdawało jej się, że nie ma czym oddychać, że zaraz się udusi w delikatnychjak jedwab więzach, że oszaleje - i wtedy poczuła niepewny ruch nóg, ludzkich nóg.Uspokoiła się natychmiast, uświadomiwszy sobie, że jedyne, co ją otula, to ramiona Marica.Spał, obejmując Katriel, jakby chciał ją chronić nawet we śnie.Słyszała przy uchuspokojny oddech, czuła uderzenia serca mężczyzny, dotyk jego torsu na plecach.To byłoprzyjemne, krzepiące doznanie i elfka rozluzniła się, a jej serce przestało łomotać.Myśl, żemogłaby tak leżeć zawsze, tutaj, w mroku, i nigdy nie powiedzieć Maricowi prawdy, zdawałasię bardzo pociągająca.W ramionach księcia łatwiej też było znieść świadomość, żenieopodal bez wątpienia czają się wielkie pająki.Wciąż groziło im niebezpieczeństwo.Pająki co prawda się nie pojawiły, lecz kiedy reszta wędrowców zaczęła się budzić, woddali rozległo się stłumione klekotanie.Katriel zadrżała i wyplątała się z uścisku Marica, bydołożyć do ognia.Zwiatło przyciągnęło z ciemności Loghaina.Wyszedł zza rumowiska natyłach komnaty, gdzie płynęła woda.Migoczące płomienie obnażyły jego nagi tors iuświadomiły Katriel, że ona sama też nie jest ubrana, a Maric leży obok niej.Wzrok elfki iLoghaina spotkał się na chwilę, po czym oboje spojrzeli w inne strony i zaczęli nakładaćzbroje.Kiedy Maric się ocknął, uśmiechnął się ciepło do Katriel i pogłaskał ją po policzku.Przytrzymała jego dłoń.Wydało jej się, że wszystko, co chciała powiedzieć, na zawszepozostanie milczeniem.Było za pózno.%7ładne z nich się nie odezwało, nie skomentowało tego, co stało się w nocy, o ile to wogóle była noc.Wokół panowała niezmienna ciemność, przygnębienie stawało się niemalprzytłaczające.Cała czwórka nie chciała rozmawiać, tylko czym prędzej ruszyć w dalsząwędrówkę.Spakowali się szybko, bo niewiele było do pakowania, i opuścili obozowisko.Wiedzieli, że muszą szybko odejść z tego miejsca, jeżeli nie chcą się narazić na kolejnespotkanie z pająkami [ Pobierz całość w formacie PDF ]