X




[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedną ręką, brudną, podob�ną do łapy szopa, architekt ująłbutelkę, a drugą podniósł do głowy, nawet przez chwilę macając się po włosach, zanim sobieprzypomniał, że już nie ma cylindra; wtedy machnął ręką w sposób, które�go, powiedział dziadek,wprost niepodobna opisać, jak gdyby zebrał w palcach wszystkie nieszczęścia i klęski całejludzkości, zebrał je w szczyptę i cisnął za siebie przez głowę, a potem wzniósł butelkę, ukłonił sięnajpierw dziadkowi, pózniej wszystkim tamtym wokoło, patrzącym z koni na niego, i wypiłpierwszy w swoim życiu łyk czy�stej whisky, owego trunku, przy którego piciu nawet w swychnaj�bardziej fantastycznych rojeniach nigdy dotąd na pewno siebie nie widział, podobnie jakbramin by nie uwierzył, że w jakiejkolwiek nawet najfantastyczniejszej sytuacji mógłby zjeść psa.Quentin za�milkł.Natychmiast odezwał się Shreve: - Dobrze.Nie fatyguj się i nie mów, że onskończył, tylko opo�wiadaj dalej. Ale Quentin nie zaraz zaczął opowiadać dalej tym jednostajnym, dziwnie martwym głosem,siedząc z głową pochyloną, rozprężony, znieruchomiały; oni obaj siedzieli bez ruchu, bezdrgnienia, poza tym, że oddychali - obaj młodzi, obaj urodzeni w tym samym roku: jeden wAlbercie, drugi w Missisipi; urodzeni w miejscach odległych od siebie o pół kontynentu, a przecieżzwiązani ze sobą, w jakiś sposób na przekór geografii połączeni Wodą Zródlądową, tą WielkąRzeką, która nie tylko płynie poprzez ziemię jako taką, stanowiąc jej geologiczny pępek, i nie tylkopłynie poprzez duchowe istnienia istot żyjących w jej zasięgu, ale która zarazem jest Otoczeniemsamym w so�bie, niezależnym od stopni geograficznych i klimatu, jest Otocze�niem samym wsobie dla tych istot żyjących w jej zasięgu, chociaż wiele z nich, jak na przykład Shreve, nigdy jejnie widziało.Oni obaj, jeszcze przed czterema miesiącami zupełnie sobie nie znani, a przecież jużod czterech miesięcy połączeni wspólną sypialnią i stołem, używaniem tych samych podręczników- przed tymi samymi wykładami pierwszego roku studiów - w świetle lampy patrzyli teraz na siebieponad stołem, na którym leżał zabazgrany arkusz pa�pieru, ten list, ta krucha puszka Pandorynapełniająca obecnością jakichś gwałtownych, niezdolnych do rozumowania złych duchów idemonów to przytulne mnisie obserwatorium, tę marzycielską nie ogrzewaną alkowę tak zwanegoprzez nas kwiatu myśli.- W ogóle się nie fatyguj - powiedział Shreve - tylko mów dalej.- To by objęło trzydzieści lat - powiedział Quentin.- Minęło trzydzieści lat, zanim Sutpendorzucił o tym dziadkowi jeszcze coś niecoś.Może przez te lata był zanadto zajęty.Cały czas, jakimógłby mieć na próżne rozmowy, zajmowało mu urzeczywistnienie tych za�mierzeń, którepiastował w sercu; jedynym jego odprężeniem były walki z dzikimi Negrami w stajni, tam gdzieludzie mogli, zajeżdża�jąc od tyłu, uwiązywać konie tak, żeby ich nie zobaczono w domu, bo onjuż wtedy był żonaty, jego dom jaśniał wykończony do ostat�niego szczegółu, i to już było po tymaresztowaniu za kradzież i zwol�nieniu, więc wszystko zostało raz na zawsze załatwione i miałteraz w tym domu żonę i dwoje dzieci.nie, nawet troje.i ziemię wykarczował i obsiał ziarnem,które mu dziadek pożyczył na początek, więc odtąd już stale, spokojnie się wzbogacał.- Aha - powiedział Shreve.- Jeszcze ta sprawa z panem Coldfieldem; co to właściwie było?- Nie wiem - powiedział Quentin.- Nikt nigdy nie wiedział o tym nic pewnego.To chodziło ojakiś konosament.On jakoś namówił pana Coldfielda, żeby pan Coldfield wykorzystał swój kredyt:to była jedna z tych spraw, co to albo się udają, i wtedy człowiek ucho�dzi za sprytnego, albo sięnie udają, i wtedy człowiek zmienia nazwi�sko, i przenosi się do Teksasu.Ojciec mówił, że panColdfield na pewno siedząc w tym swoim małym sklepiku i patrząc, jak asorty�ment jego towarówpodwaja się w powolnym, na dziesiątki lat roz�wleczonym tempie czy może nawet wcale się niepowiększa, tyle tylko że nie maleje, przez cały czas widział również i możliwość zrobienia szybkojakiegoś korzystnego a ryzykownego interesu, na co jednak sumienie (nie tchórzostwo: ojciecpowiedział, że on był bardzo odważny) nie chciało mu pozwolić.Aż tu nagle zjawił się Sutpen izaproponował, że sam to załatwi i jeżeli mu się uda, to oni obaj z panem Coldfieldem podzielą sięłupem, a jeżeli się nie uda, to on, Sutpen, przyjmie całe odium na siebie.I pan Coldfield sięzgodził.Ojciec powiedział, że pan Coldfield nie wierzył w powodzenie tej sprawy, nie wierzył, żeto im ujdzie na sucho, ale ponieważ myślo tym go nie opuszczała, uznał, że powinien tego spróbować; bo gdyby w ogóle nic z tego niewyszło, to on wreszcie zdołałby tę myśl od siebie odrzucić, a gdyby to zawiodło na całej linii i obuich skompromitowało, stanowczo przyjąłby część winy na siebie, żeby w ten sposób odbyć karę ipokutę za grzeszenie myślą przez te wszystkie lata.Bo pan Coldfield nigdy nie wierzył, że to sięuda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl