[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedną ręką, brudną, podobną do łapy szopa, architekt ująłbutelkę, a drugą podniósł do głowy, nawet przez chwilę macając się po włosach, zanim sobieprzypomniał, że już nie ma cylindra; wtedy machnął ręką w sposób, którego, powiedział dziadek,wprost niepodobna opisać, jak gdyby zebrał w palcach wszystkie nieszczęścia i klęski całejludzkości, zebrał je w szczyptę i cisnął za siebie przez głowę, a potem wzniósł butelkę, ukłonił sięnajpierw dziadkowi, pózniej wszystkim tamtym wokoło, patrzącym z koni na niego, i wypiłpierwszy w swoim życiu łyk czystej whisky, owego trunku, przy którego piciu nawet w swychnajbardziej fantastycznych rojeniach nigdy dotąd na pewno siebie nie widział, podobnie jakbramin by nie uwierzył, że w jakiejkolwiek nawet najfantastyczniejszej sytuacji mógłby zjeść psa.Quentin zamilkł.Natychmiast odezwał się Shreve: - Dobrze.Nie fatyguj się i nie mów, że onskończył, tylko opowiadaj dalej.Ale Quentin nie zaraz zaczął opowiadać dalej tym jednostajnym, dziwnie martwym głosem,siedząc z głową pochyloną, rozprężony, znieruchomiały; oni obaj siedzieli bez ruchu, bezdrgnienia, poza tym, że oddychali - obaj młodzi, obaj urodzeni w tym samym roku: jeden wAlbercie, drugi w Missisipi; urodzeni w miejscach odległych od siebie o pół kontynentu, a przecieżzwiązani ze sobą, w jakiś sposób na przekór geografii połączeni Wodą Zródlądową, tą WielkąRzeką, która nie tylko płynie poprzez ziemię jako taką, stanowiąc jej geologiczny pępek, i nie tylkopłynie poprzez duchowe istnienia istot żyjących w jej zasięgu, ale która zarazem jest Otoczeniemsamym w sobie, niezależnym od stopni geograficznych i klimatu, jest Otoczeniem samym wsobie dla tych istot żyjących w jej zasięgu, chociaż wiele z nich, jak na przykład Shreve, nigdy jejnie widziało.Oni obaj, jeszcze przed czterema miesiącami zupełnie sobie nie znani, a przecież jużod czterech miesięcy połączeni wspólną sypialnią i stołem, używaniem tych samych podręczników- przed tymi samymi wykładami pierwszego roku studiów - w świetle lampy patrzyli teraz na siebieponad stołem, na którym leżał zabazgrany arkusz papieru, ten list, ta krucha puszka Pandorynapełniająca obecnością jakichś gwałtownych, niezdolnych do rozumowania złych duchów idemonów to przytulne mnisie obserwatorium, tę marzycielską nie ogrzewaną alkowę tak zwanegoprzez nas kwiatu myśli.- W ogóle się nie fatyguj - powiedział Shreve - tylko mów dalej.- To by objęło trzydzieści lat - powiedział Quentin.- Minęło trzydzieści lat, zanim Sutpendorzucił o tym dziadkowi jeszcze coś niecoś.Może przez te lata był zanadto zajęty.Cały czas, jakimógłby mieć na próżne rozmowy, zajmowało mu urzeczywistnienie tych zamierzeń, którepiastował w sercu; jedynym jego odprężeniem były walki z dzikimi Negrami w stajni, tam gdzieludzie mogli, zajeżdżając od tyłu, uwiązywać konie tak, żeby ich nie zobaczono w domu, bo onjuż wtedy był żonaty, jego dom jaśniał wykończony do ostatniego szczegółu, i to już było po tymaresztowaniu za kradzież i zwolnieniu, więc wszystko zostało raz na zawsze załatwione i miałteraz w tym domu żonę i dwoje dzieci.nie, nawet troje.i ziemię wykarczował i obsiał ziarnem,które mu dziadek pożyczył na początek, więc odtąd już stale, spokojnie się wzbogacał.- Aha - powiedział Shreve.- Jeszcze ta sprawa z panem Coldfieldem; co to właściwie było?- Nie wiem - powiedział Quentin.- Nikt nigdy nie wiedział o tym nic pewnego.To chodziło ojakiś konosament.On jakoś namówił pana Coldfielda, żeby pan Coldfield wykorzystał swój kredyt:to była jedna z tych spraw, co to albo się udają, i wtedy człowiek uchodzi za sprytnego, albo sięnie udają, i wtedy człowiek zmienia nazwisko, i przenosi się do Teksasu.Ojciec mówił, że panColdfield na pewno siedząc w tym swoim małym sklepiku i patrząc, jak asortyment jego towarówpodwaja się w powolnym, na dziesiątki lat rozwleczonym tempie czy może nawet wcale się niepowiększa, tyle tylko że nie maleje, przez cały czas widział również i możliwość zrobienia szybkojakiegoś korzystnego a ryzykownego interesu, na co jednak sumienie (nie tchórzostwo: ojciecpowiedział, że on był bardzo odważny) nie chciało mu pozwolić.Aż tu nagle zjawił się Sutpen izaproponował, że sam to załatwi i jeżeli mu się uda, to oni obaj z panem Coldfieldem podzielą sięłupem, a jeżeli się nie uda, to on, Sutpen, przyjmie całe odium na siebie.I pan Coldfield sięzgodził.Ojciec powiedział, że pan Coldfield nie wierzył w powodzenie tej sprawy, nie wierzył, żeto im ujdzie na sucho, ale ponieważ myślo tym go nie opuszczała, uznał, że powinien tego spróbować; bo gdyby w ogóle nic z tego niewyszło, to on wreszcie zdołałby tę myśl od siebie odrzucić, a gdyby to zawiodło na całej linii i obuich skompromitowało, stanowczo przyjąłby część winy na siebie, żeby w ten sposób odbyć karę ipokutę za grzeszenie myślą przez te wszystkie lata.Bo pan Coldfield nigdy nie wierzył, że to sięuda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Jedną ręką, brudną, podobną do łapy szopa, architekt ująłbutelkę, a drugą podniósł do głowy, nawet przez chwilę macając się po włosach, zanim sobieprzypomniał, że już nie ma cylindra; wtedy machnął ręką w sposób, którego, powiedział dziadek,wprost niepodobna opisać, jak gdyby zebrał w palcach wszystkie nieszczęścia i klęski całejludzkości, zebrał je w szczyptę i cisnął za siebie przez głowę, a potem wzniósł butelkę, ukłonił sięnajpierw dziadkowi, pózniej wszystkim tamtym wokoło, patrzącym z koni na niego, i wypiłpierwszy w swoim życiu łyk czystej whisky, owego trunku, przy którego piciu nawet w swychnajbardziej fantastycznych rojeniach nigdy dotąd na pewno siebie nie widział, podobnie jakbramin by nie uwierzył, że w jakiejkolwiek nawet najfantastyczniejszej sytuacji mógłby zjeść psa.Quentin zamilkł.Natychmiast odezwał się Shreve: - Dobrze.Nie fatyguj się i nie mów, że onskończył, tylko opowiadaj dalej.Ale Quentin nie zaraz zaczął opowiadać dalej tym jednostajnym, dziwnie martwym głosem,siedząc z głową pochyloną, rozprężony, znieruchomiały; oni obaj siedzieli bez ruchu, bezdrgnienia, poza tym, że oddychali - obaj młodzi, obaj urodzeni w tym samym roku: jeden wAlbercie, drugi w Missisipi; urodzeni w miejscach odległych od siebie o pół kontynentu, a przecieżzwiązani ze sobą, w jakiś sposób na przekór geografii połączeni Wodą Zródlądową, tą WielkąRzeką, która nie tylko płynie poprzez ziemię jako taką, stanowiąc jej geologiczny pępek, i nie tylkopłynie poprzez duchowe istnienia istot żyjących w jej zasięgu, ale która zarazem jest Otoczeniemsamym w sobie, niezależnym od stopni geograficznych i klimatu, jest Otoczeniem samym wsobie dla tych istot żyjących w jej zasięgu, chociaż wiele z nich, jak na przykład Shreve, nigdy jejnie widziało.Oni obaj, jeszcze przed czterema miesiącami zupełnie sobie nie znani, a przecież jużod czterech miesięcy połączeni wspólną sypialnią i stołem, używaniem tych samych podręczników- przed tymi samymi wykładami pierwszego roku studiów - w świetle lampy patrzyli teraz na siebieponad stołem, na którym leżał zabazgrany arkusz papieru, ten list, ta krucha puszka Pandorynapełniająca obecnością jakichś gwałtownych, niezdolnych do rozumowania złych duchów idemonów to przytulne mnisie obserwatorium, tę marzycielską nie ogrzewaną alkowę tak zwanegoprzez nas kwiatu myśli.- W ogóle się nie fatyguj - powiedział Shreve - tylko mów dalej.- To by objęło trzydzieści lat - powiedział Quentin.- Minęło trzydzieści lat, zanim Sutpendorzucił o tym dziadkowi jeszcze coś niecoś.Może przez te lata był zanadto zajęty.Cały czas, jakimógłby mieć na próżne rozmowy, zajmowało mu urzeczywistnienie tych zamierzeń, którepiastował w sercu; jedynym jego odprężeniem były walki z dzikimi Negrami w stajni, tam gdzieludzie mogli, zajeżdżając od tyłu, uwiązywać konie tak, żeby ich nie zobaczono w domu, bo onjuż wtedy był żonaty, jego dom jaśniał wykończony do ostatniego szczegółu, i to już było po tymaresztowaniu za kradzież i zwolnieniu, więc wszystko zostało raz na zawsze załatwione i miałteraz w tym domu żonę i dwoje dzieci.nie, nawet troje.i ziemię wykarczował i obsiał ziarnem,które mu dziadek pożyczył na początek, więc odtąd już stale, spokojnie się wzbogacał.- Aha - powiedział Shreve.- Jeszcze ta sprawa z panem Coldfieldem; co to właściwie było?- Nie wiem - powiedział Quentin.- Nikt nigdy nie wiedział o tym nic pewnego.To chodziło ojakiś konosament.On jakoś namówił pana Coldfielda, żeby pan Coldfield wykorzystał swój kredyt:to była jedna z tych spraw, co to albo się udają, i wtedy człowiek uchodzi za sprytnego, albo sięnie udają, i wtedy człowiek zmienia nazwisko, i przenosi się do Teksasu.Ojciec mówił, że panColdfield na pewno siedząc w tym swoim małym sklepiku i patrząc, jak asortyment jego towarówpodwaja się w powolnym, na dziesiątki lat rozwleczonym tempie czy może nawet wcale się niepowiększa, tyle tylko że nie maleje, przez cały czas widział również i możliwość zrobienia szybkojakiegoś korzystnego a ryzykownego interesu, na co jednak sumienie (nie tchórzostwo: ojciecpowiedział, że on był bardzo odważny) nie chciało mu pozwolić.Aż tu nagle zjawił się Sutpen izaproponował, że sam to załatwi i jeżeli mu się uda, to oni obaj z panem Coldfieldem podzielą sięłupem, a jeżeli się nie uda, to on, Sutpen, przyjmie całe odium na siebie.I pan Coldfield sięzgodził.Ojciec powiedział, że pan Coldfield nie wierzył w powodzenie tej sprawy, nie wierzył, żeto im ujdzie na sucho, ale ponieważ myślo tym go nie opuszczała, uznał, że powinien tego spróbować; bo gdyby w ogóle nic z tego niewyszło, to on wreszcie zdołałby tę myśl od siebie odrzucić, a gdyby to zawiodło na całej linii i obuich skompromitowało, stanowczo przyjąłby część winy na siebie, żeby w ten sposób odbyć karę ipokutę za grzeszenie myślą przez te wszystkie lata.Bo pan Coldfield nigdy nie wierzył, że to sięuda [ Pobierz całość w formacie PDF ]