[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tymmomencie stało się właśnie to, czego najbardziej sięobawiał: człowiek nagle stanął na środku drogi.O nie, już po mnie!Will widział z góry każdy ruch łysawegomężczyzny, który pochylił się lekko i wyciągnął cośz przewieszonej przez ramię torby.Była to glinianafajka o długim cybuchu.Nabił ją tytoniem z sakiewkii zapalił, wypuszczając z ust małe obłoczki dymu.Will słyszał, jak przemówił do krów, nim ponownieruszył w drogę.Chłopiec odetchnął z ulgą i upewniwszy się, że nicmu już nie grozi, szybko dokończył wędrówkę,przechodząc z półki na półkę, aż stanął bezpieczniena ziemi.Nie zwlekając ani chwili, popędził doprzodu.Trzymał się środka drogi, wzdłuż którejciągnęły się pola olbrzymich grzybów o potężnych,mięsistych kapeluszach i grubych nogach.Terazwiedział już, że to borowiki.Gdy tak poruszał sięwzdłuż drogi, blask kołyszącej się na jego szyi kulirzucał niezliczone ruchome cienie grzybów na ścianyjaskini.Will musiał zwolnić kroku, gdyż chwyciła gobolesna kolka.Wziął kilka głębokich oddechów, apotem znów poderwał się do biegu, świadom, że jeślima dotrzeć do Chestera na czas, musi walczyć okażdą sekundę.Przebiegał przez kolejne jaskinie,obserwując mimochodem, jak pola grzybów ustępująmiejsca czarnym dywanom porostów.Odetchnął zulgą, ujrzawszy wreszcie w oddali pierwsze latarnie izarysy budynków.Był już blisko.Nagle znalazł sięprzy ogromnej bramie wyciosanej w kamieniu.Przeszedł przez nią, wkraczając tym samym na terenwiartki.Wkrótce po obu stronach drogi pojawiłysię coraz liczniejsze domy, co wzmagało niepokójWilla.Choć w pobliżu nie było widać żywej duszy,chłopiec starał się poruszać jak najciszej, biegł więcna czubkach palców.Bał się, że lada moment ktośwyjdzie na ulicę i go zdemaskuje.Wreszcie zobaczył to, czego szukał pierwszy zbocznych tuneli, o których wspominał Tam. Pójdziesz bocznymi uliczkami przypominałsobie słowa wuja. Tak będzie bezpieczniej. Lewo, lewo, prawo. Pokonując kolejnezakręty, Will powtarzał słowa, które wuj Tam wbijałmu do głowy poprzedniego wieczora.Tunele były odpowiednio szerokie, by mógł się wnich zmieścić powóz. Przejdz tamtędy jak najszybciej mówił Tam.Jeśli kogoś spotkasz, zachowuj się normalnie, jakbyśmiał tam być.Will nie widział jednak nikogo, kiedy w szalonymtempie pokonywał kolejne tunele i ulice.Nim znalazłsię ponownie w głównej jaskini, ociekał potem iledwie dyszał ze zmęczenia.Natychmiast rozpoznałprzysadzisty budynek komisariatu wciśniętypomiędzy dwie wyższe budowle i zwolnił kroku, bynieco ochłonąć. Jak na razie idzie całkiem niezle mruknął dosiebie.Plan wydawał się bardzo łatwy, kiedy Tam goopisywał, teraz jednak Will zastanawiał się, czy niepopełnił jakiegoś fatalnego w skutkach błędu. Niemasz czasu na myślenie mówił Tam, kierując palecw jego stronę dla podkreślenia wagi tych słów.Jeśli się zawahasz, stracisz rozpęd i przegraszwszystko.Will otarł pot z czoła i przygotował sięwewnętrznie do następnego etapu.Kiedy podszedł bliżej, widok komisariatu obudziłw nim wspomnienia chwil, gdy wraz z Chesteremzostali wciągnięci na schody budynku, a potempoddani wyczerpującym przesłuchaniom.Wszystkiete przerażające obrazy wręcz zalewały jego umysł,starał się jednak nie dopuszczać ich do siebie.Schował się w mroku pod ścianą budynku i zdjął zramion plecak.Wyjął aparat, sprawdził, czy działa, apotem wsunął go do kieszeni.Następnie ukrył plecaki ruszył do wejścia.Będąc już na schodach, wziąłgłęboki oddech i pchnął solidne drzwi.Drugi Oficer siedział rozwalony na krześle, znogami opartymi o kontuar.Gdy usłyszał trzaskotwieranych drzwi, poruszył tylko oczami, dziwniepowolny, jakby pogrążony w półśnie.Potrzebowałcałej sekundy, by rozpoznać stojącego przed nimchłopca, a kiedy już się to stało, na jego mięsistejtwarzy pojawił się wyraz krańcowego zdumienia. Proszę, proszę, młody Jerome.Co ty tu robisz? Przyszedłem zobaczyć się z moim przyjacielem odparł Will, modląc się, by policjant nie dosłyszałw jego głosie choćby jednej fałszywej nuty.Czuł siętak, jakby sunął po gałęzi drzewa, z każdym ruchemoddalając się od grubego pnia i narażając na corazwiększe niebezpieczeństwo.Gdyby teraz straciłrównowagę, upadek mógłby się okazać fatalny wskutkach. Kto pozwolił ci tutaj wrócić? spytałpodejrzliwie Drugi Oficer. A jak pan myśli, kto? odpowiedział Will, silącsię na spokojny uśmiech.Drugi Oficer zastanawiał się przez chwilę, mierzącgo nieufnym spojrzeniem. No cóż.skoro pozwolili ci przejść przez BramęCzaszki, to pewnie wszystko jest w porządku rozmyślał na głos, podnosząc się powoli z krzesła. Powiedzieli, że mogę się z nim zobaczyć oznajmił Will. Ten jeden, ostatni raz. Więc wiesz, że to już dzisiaj wieczorem? odparł Drugi Oficer, uśmiechając się przelotnie.Willskinął głową, zrozumiawszy, że to rozwiało wszelkiewątpliwości policjanta.Jego zachowanie od razuuległo zasadniczej zmianie. Chyba nie przyszedłeś tu na piechotę, co? spytał.Przyjazny, serdeczny uśmiech rozpołowił jegotwarz niczym szerokie nacięcie na świńskim brzuchu.Will nie przypuszczał nawet, że ten człowiek ma wsobie tyle ciepła.Niestety świadomość ta nieułatwiała mu zadania, które miał zaraz wykonać. Owszem, wyszedłem z domu bardzo wcześnierano. Nic dziwnego, że jesteś taki zgrzany.Nodobrze, chodzmy. powiedział Drugi Oficer,podnosząc klapę w kontuarze.Przeszedł na drugąstronę, pobrzękując przy tym pękiem kluczy.Podobno całkiem niezle sobie radzisz ciągnął.Wiedziałem, że tak będzie.gdy tylko cięzobaczyłem. W głębi serca ten chłopak jest jednymz nas tak właśnie powiedziałem PierwszemuOficerowi. Pasuje do nas.Przeszli przez grube dębowe drzwi i zanurzyli sięw mrokach aresztu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.W tymmomencie stało się właśnie to, czego najbardziej sięobawiał: człowiek nagle stanął na środku drogi.O nie, już po mnie!Will widział z góry każdy ruch łysawegomężczyzny, który pochylił się lekko i wyciągnął cośz przewieszonej przez ramię torby.Była to glinianafajka o długim cybuchu.Nabił ją tytoniem z sakiewkii zapalił, wypuszczając z ust małe obłoczki dymu.Will słyszał, jak przemówił do krów, nim ponownieruszył w drogę.Chłopiec odetchnął z ulgą i upewniwszy się, że nicmu już nie grozi, szybko dokończył wędrówkę,przechodząc z półki na półkę, aż stanął bezpieczniena ziemi.Nie zwlekając ani chwili, popędził doprzodu.Trzymał się środka drogi, wzdłuż którejciągnęły się pola olbrzymich grzybów o potężnych,mięsistych kapeluszach i grubych nogach.Terazwiedział już, że to borowiki.Gdy tak poruszał sięwzdłuż drogi, blask kołyszącej się na jego szyi kulirzucał niezliczone ruchome cienie grzybów na ścianyjaskini.Will musiał zwolnić kroku, gdyż chwyciła gobolesna kolka.Wziął kilka głębokich oddechów, apotem znów poderwał się do biegu, świadom, że jeślima dotrzeć do Chestera na czas, musi walczyć okażdą sekundę.Przebiegał przez kolejne jaskinie,obserwując mimochodem, jak pola grzybów ustępująmiejsca czarnym dywanom porostów.Odetchnął zulgą, ujrzawszy wreszcie w oddali pierwsze latarnie izarysy budynków.Był już blisko.Nagle znalazł sięprzy ogromnej bramie wyciosanej w kamieniu.Przeszedł przez nią, wkraczając tym samym na terenwiartki.Wkrótce po obu stronach drogi pojawiłysię coraz liczniejsze domy, co wzmagało niepokójWilla.Choć w pobliżu nie było widać żywej duszy,chłopiec starał się poruszać jak najciszej, biegł więcna czubkach palców.Bał się, że lada moment ktośwyjdzie na ulicę i go zdemaskuje.Wreszcie zobaczył to, czego szukał pierwszy zbocznych tuneli, o których wspominał Tam. Pójdziesz bocznymi uliczkami przypominałsobie słowa wuja. Tak będzie bezpieczniej. Lewo, lewo, prawo. Pokonując kolejnezakręty, Will powtarzał słowa, które wuj Tam wbijałmu do głowy poprzedniego wieczora.Tunele były odpowiednio szerokie, by mógł się wnich zmieścić powóz. Przejdz tamtędy jak najszybciej mówił Tam.Jeśli kogoś spotkasz, zachowuj się normalnie, jakbyśmiał tam być.Will nie widział jednak nikogo, kiedy w szalonymtempie pokonywał kolejne tunele i ulice.Nim znalazłsię ponownie w głównej jaskini, ociekał potem iledwie dyszał ze zmęczenia.Natychmiast rozpoznałprzysadzisty budynek komisariatu wciśniętypomiędzy dwie wyższe budowle i zwolnił kroku, bynieco ochłonąć. Jak na razie idzie całkiem niezle mruknął dosiebie.Plan wydawał się bardzo łatwy, kiedy Tam goopisywał, teraz jednak Will zastanawiał się, czy niepopełnił jakiegoś fatalnego w skutkach błędu. Niemasz czasu na myślenie mówił Tam, kierując palecw jego stronę dla podkreślenia wagi tych słów.Jeśli się zawahasz, stracisz rozpęd i przegraszwszystko.Will otarł pot z czoła i przygotował sięwewnętrznie do następnego etapu.Kiedy podszedł bliżej, widok komisariatu obudziłw nim wspomnienia chwil, gdy wraz z Chesteremzostali wciągnięci na schody budynku, a potempoddani wyczerpującym przesłuchaniom.Wszystkiete przerażające obrazy wręcz zalewały jego umysł,starał się jednak nie dopuszczać ich do siebie.Schował się w mroku pod ścianą budynku i zdjął zramion plecak.Wyjął aparat, sprawdził, czy działa, apotem wsunął go do kieszeni.Następnie ukrył plecaki ruszył do wejścia.Będąc już na schodach, wziąłgłęboki oddech i pchnął solidne drzwi.Drugi Oficer siedział rozwalony na krześle, znogami opartymi o kontuar.Gdy usłyszał trzaskotwieranych drzwi, poruszył tylko oczami, dziwniepowolny, jakby pogrążony w półśnie.Potrzebowałcałej sekundy, by rozpoznać stojącego przed nimchłopca, a kiedy już się to stało, na jego mięsistejtwarzy pojawił się wyraz krańcowego zdumienia. Proszę, proszę, młody Jerome.Co ty tu robisz? Przyszedłem zobaczyć się z moim przyjacielem odparł Will, modląc się, by policjant nie dosłyszałw jego głosie choćby jednej fałszywej nuty.Czuł siętak, jakby sunął po gałęzi drzewa, z każdym ruchemoddalając się od grubego pnia i narażając na corazwiększe niebezpieczeństwo.Gdyby teraz straciłrównowagę, upadek mógłby się okazać fatalny wskutkach. Kto pozwolił ci tutaj wrócić? spytałpodejrzliwie Drugi Oficer. A jak pan myśli, kto? odpowiedział Will, silącsię na spokojny uśmiech.Drugi Oficer zastanawiał się przez chwilę, mierzącgo nieufnym spojrzeniem. No cóż.skoro pozwolili ci przejść przez BramęCzaszki, to pewnie wszystko jest w porządku rozmyślał na głos, podnosząc się powoli z krzesła. Powiedzieli, że mogę się z nim zobaczyć oznajmił Will. Ten jeden, ostatni raz. Więc wiesz, że to już dzisiaj wieczorem? odparł Drugi Oficer, uśmiechając się przelotnie.Willskinął głową, zrozumiawszy, że to rozwiało wszelkiewątpliwości policjanta.Jego zachowanie od razuuległo zasadniczej zmianie. Chyba nie przyszedłeś tu na piechotę, co? spytał.Przyjazny, serdeczny uśmiech rozpołowił jegotwarz niczym szerokie nacięcie na świńskim brzuchu.Will nie przypuszczał nawet, że ten człowiek ma wsobie tyle ciepła.Niestety świadomość ta nieułatwiała mu zadania, które miał zaraz wykonać. Owszem, wyszedłem z domu bardzo wcześnierano. Nic dziwnego, że jesteś taki zgrzany.Nodobrze, chodzmy. powiedział Drugi Oficer,podnosząc klapę w kontuarze.Przeszedł na drugąstronę, pobrzękując przy tym pękiem kluczy.Podobno całkiem niezle sobie radzisz ciągnął.Wiedziałem, że tak będzie.gdy tylko cięzobaczyłem. W głębi serca ten chłopak jest jednymz nas tak właśnie powiedziałem PierwszemuOficerowi. Pasuje do nas.Przeszli przez grube dębowe drzwi i zanurzyli sięw mrokach aresztu [ Pobierz całość w formacie PDF ]