[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niewiele słyszało się tu rozmów.Ludzie wychyleni na zewnątrz pracowali na wysokościkolan przy murze, którego poziom zmieniał się w zależnościod tego, ile kamieni mieli przed sobą.W jednym miejscubył to tylko pojedynczy kamień ułożony wysoko nadrusztowaniem;.lecz już pokryty cienką warstewkąmurarskiej zaprawy, a robotnicy zaczynali kłaść następny.W innym - i to tak samo ze wszystkich czterech stron - nadrusztowaniem nie widać było kamienia, lecz drewnianeobramowanie w kształcie zwornika łuku.Kamienie łukuzbliżały się do siebie po krzywiznie, pozostawiając otwór,gdzie miał być umieszczony zwornik.A dziekan wiedział, żepod każdym łukiem są okna, które on łączy razem, zamykaw półkolu, tak że wszystkie zdawały się zbiegać w jedno.Nad każdą z drewnianych ram spoczywała kamiennagłowa, wykrzykująca coś w milczeniu, wśród blasku napodniebnych szczytach głosząca triumf i radość.Młodyniemowa przyklęknął przy jednej z nich i coś tam poprawiłdłutem w twarzy, a potem spojrzał w górę i roześmiał siębezgłośnie.Jocelin spostrzegł, że i on śmieje się szczerze,radośnie patrząc na wyrzezbione świeżo głowy.Nagleprzyszło mu coś na myśl i zawołał poufale domłodzieniaszka:- Tu na górze mamy przynajmniej spokój!A młody, wierny jak pies, zaśmiał się w odpowiedzi iwrócił do swojej pracy.Słychać też tu było jakiś nowy dzwięk.Nie rozmowę i nieprzybijanie czy piłowanie, lecz odgłos nie milknący ani nachwilę, nie dość głęboki czy stłumiony, by określić go jakopomruk, i nie dość ostry, by mógł to być śpiew kamieni.Słuchał uważnie i odkrył, że to szum wiatru na kamieniach.Ukląkł, a potem usiadł, przyłożył rękę do kamiennej ścianyi wsłuchiwał się w wiatr.Przez chwilę trwał taknieruchomo, przyzwalając z zadowoleniem, by myślichaotycznie kłębiły mu się w głowie.Ten świat konkretu w postaci budowlanego surowca byłtakże czymś nowym.Tam, na dole, model wieży wydawałsię taki delikatny i smukły, jego podstawę tak łatwo byłoująć w ręce, okna tworzyły subtelny ornament na każdej ześcian.Ale tutaj papierowa cienkość ścian stała się skałą, acieniutkie jak igły człony konstrukcji wewnętrznej -belkami, po których mogło iść obok siebie dwóch ludzi.Zdał sobie nagle sprawę z ciężaru zawieszonego w takcudowny sposób w powietrzu i w swoim rozradowaniuwidział cały świat odmieniony. Muszę być milszy dlaRogera - pomyślał.- Ten ciężar, który ja lekceważyłem, onmiał stale na myśli.Nie miał jednak wiary."Chcąc zatrzymać kołujący mu przed oczami świat,znów się skoncentrował na modelu w dole, w mrocznejnawie.Gdy to zrobił, przyszły mu wraz z wieżą na myślrzeczy nieoczekiwane, odsuwane na bok, rzeczy z okresu,gdy obsunęła się ziemia, a kamienie zaczęły swój śpiew.Spostrzegł, że znów wstrzymuje oddech i nasłuchuje.Przez moment pomiędzy brązową a granatową bluząujrzał Pangalla osłaniającego się miotłą i jednego z robot-ników sunącego ku niemu tanecznym krokiem z wieżąsterczącą mu sprośnie spomiędzy ud.Ujrzał rozpuszczonerude włosy.I spostrzegł, że kurczowo ściska kamień, że mazamknięte oczy i otwarte usta i że brak mu tchu.Znów miałw mózgu wir myśli.Wśród zawrotu głowy powiedział sobie:,,To jest cena! Czegóż innego mogłem się spodziewać? Niepotrafię modlić się za nich, bo całe moje życie stało sięmodlitwą woli, stopioną z Nim w jedno.Ulituj się luboświeć mnie!" Ale nie otrzymał odpowiedzi.Tylko wiatrszeleścił na kamiennej ścianie.Otworzył oczy i uprzytomniłsobie, że nie patrzy na wieżę, lecz w dal, na świat.A tenświat zmienił się zupełnie.Przybrał kształt czary sięgającejaż po błękitny skraj horyzontu.W zdumieniu i zachwycieJocelin uchwycił się kamiennego występu i osunął naklęczki. Tak musi czuć się ptak" - pomyślał, i jakby dlazilustrowania tej myśli koło twarzy jego przemknął ukosemkruk, czyniąc ostrą wymówkę ludziom, którzy tak śmiałowdarli się do jego królestwa.A dalej za krukiem - Jocelinpuścił kamień i wstał, tak że mógł patrzeć ponad plecamischylonych robotników - rozciągały się doliny trzech rzek,spotykających się przy katedrze.Rzeki płynęły ku wieżypołyskując w słońcu.I można było dostrzec teraz, żewszystkie miejsca oddzielne, gdy trzeba do nich dojść, izłączone jedynie jakąś wspólną racją istnienia, tworząnaprawdę całość.W kierunku północno-wschodnimwidział trzy młyny, trzy odrębne kaskady na różnychpoziomach, złączone milami wody wijącymi się kukatedrze.Widział nowy biały most w Stiibury, widziałnawet mniszki, lub raczej dwie z nich, w wirydarzu, choć tobyła klauzura i ta obserwacja z daleka stanowiła jejnaruszenie.Przypomniawszy to sobie skupił uwagę nanowym moście, zmrużył oczy i dojrzał długi sznur mułów,osłów, koni, przekupniów i wędrujących pieszo żebraków, atakże wieśniaków obładowanych jarzynami, zdążającychdo straganów ustawionych w północnym końcu mostu.Byłto dzień targowy w Stiibury, choć nie tu w mieście, o czymwiedział i przedtem, ale teraz widział to jak na dłoni.Radość uderzyła w niego jak skrzydła. Chciałbym, żebywieża miała tysiąc stóp wysokości - pomyślał - wtedymógłbym mieć nadzór nad całym hrabstwem." I zdumiałsię przypomniawszy sobie, czyim dziełem będzie ta wieża.Jakby w odpowiedzi wydało mu się, że poczuł za plecamianioła ogrzewającego go na wietrze.Teraz nie miałżadnych wątpliwości: tu w górze, pośród stuku, szczęku izgrzytu, pnąc się ku chmurom, czuł się wesół jakrozśpiewane dziecko. Nie wiedziałem, że jeszcze potrafiębyć taki szczęśliwy!" Stał na deskach w podmuchachwiatru i pozwalał, by to uczucie szczęścia koiło panujący wjego głowie zamęt.Przyglądał się uważnie pasom iskrawkom uprawnej ziemi i kopulastym wzgórzompnącym się ku falistej linii lasu na horyzoncie, miękkim,ciepłym i gładkim jak młode ciało.Osunął się ciężko na kolana, przymknął oczy i prze-żegnawszy się zatonął w modlitwie. Nawet tu, w Twojerejony, przynoszę z sobą całą moją niegodziwość.Bo światjest inny.Zaludniają go gromady beznosych ludziszczerzących zęby, wszędzie widać szubienice, domy roz-pusty, pijaków w rynsztokach, krew przy porodach nieprzestaje płynąć, pot w oranych bruzdach nie wysycha.Niema tam jednej dobrej rzeczy, prócz tej dużej budowli, arki,schronienia, statku mogącego pomieścić tych wszystkichludzi, który teraz otrzymuje maszt.Wybacz mi!" Otworzyłoczy i wstał, usiłując odnalezć swój radosny nastrój,spoglądając w górę, gdzie wznosić się będzie pozostała częśćwieży i wieżyca na niepojętej dla wyobrazni wysokości.Unosił się tam na skrzydłach duży ptak, a on powiedziałgłośno, wspominając świętego Jana:- To orzeł.Niemowa, który rzezbił właśnie usta, popatrzył takżew górę, i z uśmiechem potrząsnął głową.Jocelin podszedł,nachylił się nad nim i targnął jego kędzierzawą czuprynę.- Mnie się wydaje, że to orzeł.Ale młody pogrążył się znów w pracy.Na najbliższymskraju zbocza pojawiły się jakieś bryły i wzniesienia, jakbyczarodziejskim sposobem wyrosły tam krzaki.W jegooczach uniosły się w górę i okazało się, że to ludzie.Innebryły za nim zmieniły się w konie, zrebne oślice z koszamina grzbietach, cały sznur objuczonych towarempodróżnych.Szli od majaczącego niebieskawo w dali pasmawzgórz.Schodzili w dół ku niemu, ku wieży, katedrze,miastu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Niewiele słyszało się tu rozmów.Ludzie wychyleni na zewnątrz pracowali na wysokościkolan przy murze, którego poziom zmieniał się w zależnościod tego, ile kamieni mieli przed sobą.W jednym miejscubył to tylko pojedynczy kamień ułożony wysoko nadrusztowaniem;.lecz już pokryty cienką warstewkąmurarskiej zaprawy, a robotnicy zaczynali kłaść następny.W innym - i to tak samo ze wszystkich czterech stron - nadrusztowaniem nie widać było kamienia, lecz drewnianeobramowanie w kształcie zwornika łuku.Kamienie łukuzbliżały się do siebie po krzywiznie, pozostawiając otwór,gdzie miał być umieszczony zwornik.A dziekan wiedział, żepod każdym łukiem są okna, które on łączy razem, zamykaw półkolu, tak że wszystkie zdawały się zbiegać w jedno.Nad każdą z drewnianych ram spoczywała kamiennagłowa, wykrzykująca coś w milczeniu, wśród blasku napodniebnych szczytach głosząca triumf i radość.Młodyniemowa przyklęknął przy jednej z nich i coś tam poprawiłdłutem w twarzy, a potem spojrzał w górę i roześmiał siębezgłośnie.Jocelin spostrzegł, że i on śmieje się szczerze,radośnie patrząc na wyrzezbione świeżo głowy.Nagleprzyszło mu coś na myśl i zawołał poufale domłodzieniaszka:- Tu na górze mamy przynajmniej spokój!A młody, wierny jak pies, zaśmiał się w odpowiedzi iwrócił do swojej pracy.Słychać też tu było jakiś nowy dzwięk.Nie rozmowę i nieprzybijanie czy piłowanie, lecz odgłos nie milknący ani nachwilę, nie dość głęboki czy stłumiony, by określić go jakopomruk, i nie dość ostry, by mógł to być śpiew kamieni.Słuchał uważnie i odkrył, że to szum wiatru na kamieniach.Ukląkł, a potem usiadł, przyłożył rękę do kamiennej ścianyi wsłuchiwał się w wiatr.Przez chwilę trwał taknieruchomo, przyzwalając z zadowoleniem, by myślichaotycznie kłębiły mu się w głowie.Ten świat konkretu w postaci budowlanego surowca byłtakże czymś nowym.Tam, na dole, model wieży wydawałsię taki delikatny i smukły, jego podstawę tak łatwo byłoująć w ręce, okna tworzyły subtelny ornament na każdej ześcian.Ale tutaj papierowa cienkość ścian stała się skałą, acieniutkie jak igły człony konstrukcji wewnętrznej -belkami, po których mogło iść obok siebie dwóch ludzi.Zdał sobie nagle sprawę z ciężaru zawieszonego w takcudowny sposób w powietrzu i w swoim rozradowaniuwidział cały świat odmieniony. Muszę być milszy dlaRogera - pomyślał.- Ten ciężar, który ja lekceważyłem, onmiał stale na myśli.Nie miał jednak wiary."Chcąc zatrzymać kołujący mu przed oczami świat,znów się skoncentrował na modelu w dole, w mrocznejnawie.Gdy to zrobił, przyszły mu wraz z wieżą na myślrzeczy nieoczekiwane, odsuwane na bok, rzeczy z okresu,gdy obsunęła się ziemia, a kamienie zaczęły swój śpiew.Spostrzegł, że znów wstrzymuje oddech i nasłuchuje.Przez moment pomiędzy brązową a granatową bluząujrzał Pangalla osłaniającego się miotłą i jednego z robot-ników sunącego ku niemu tanecznym krokiem z wieżąsterczącą mu sprośnie spomiędzy ud.Ujrzał rozpuszczonerude włosy.I spostrzegł, że kurczowo ściska kamień, że mazamknięte oczy i otwarte usta i że brak mu tchu.Znów miałw mózgu wir myśli.Wśród zawrotu głowy powiedział sobie:,,To jest cena! Czegóż innego mogłem się spodziewać? Niepotrafię modlić się za nich, bo całe moje życie stało sięmodlitwą woli, stopioną z Nim w jedno.Ulituj się luboświeć mnie!" Ale nie otrzymał odpowiedzi.Tylko wiatrszeleścił na kamiennej ścianie.Otworzył oczy i uprzytomniłsobie, że nie patrzy na wieżę, lecz w dal, na świat.A tenświat zmienił się zupełnie.Przybrał kształt czary sięgającejaż po błękitny skraj horyzontu.W zdumieniu i zachwycieJocelin uchwycił się kamiennego występu i osunął naklęczki. Tak musi czuć się ptak" - pomyślał, i jakby dlazilustrowania tej myśli koło twarzy jego przemknął ukosemkruk, czyniąc ostrą wymówkę ludziom, którzy tak śmiałowdarli się do jego królestwa.A dalej za krukiem - Jocelinpuścił kamień i wstał, tak że mógł patrzeć ponad plecamischylonych robotników - rozciągały się doliny trzech rzek,spotykających się przy katedrze.Rzeki płynęły ku wieżypołyskując w słońcu.I można było dostrzec teraz, żewszystkie miejsca oddzielne, gdy trzeba do nich dojść, izłączone jedynie jakąś wspólną racją istnienia, tworząnaprawdę całość.W kierunku północno-wschodnimwidział trzy młyny, trzy odrębne kaskady na różnychpoziomach, złączone milami wody wijącymi się kukatedrze.Widział nowy biały most w Stiibury, widziałnawet mniszki, lub raczej dwie z nich, w wirydarzu, choć tobyła klauzura i ta obserwacja z daleka stanowiła jejnaruszenie.Przypomniawszy to sobie skupił uwagę nanowym moście, zmrużył oczy i dojrzał długi sznur mułów,osłów, koni, przekupniów i wędrujących pieszo żebraków, atakże wieśniaków obładowanych jarzynami, zdążającychdo straganów ustawionych w północnym końcu mostu.Byłto dzień targowy w Stiibury, choć nie tu w mieście, o czymwiedział i przedtem, ale teraz widział to jak na dłoni.Radość uderzyła w niego jak skrzydła. Chciałbym, żebywieża miała tysiąc stóp wysokości - pomyślał - wtedymógłbym mieć nadzór nad całym hrabstwem." I zdumiałsię przypomniawszy sobie, czyim dziełem będzie ta wieża.Jakby w odpowiedzi wydało mu się, że poczuł za plecamianioła ogrzewającego go na wietrze.Teraz nie miałżadnych wątpliwości: tu w górze, pośród stuku, szczęku izgrzytu, pnąc się ku chmurom, czuł się wesół jakrozśpiewane dziecko. Nie wiedziałem, że jeszcze potrafiębyć taki szczęśliwy!" Stał na deskach w podmuchachwiatru i pozwalał, by to uczucie szczęścia koiło panujący wjego głowie zamęt.Przyglądał się uważnie pasom iskrawkom uprawnej ziemi i kopulastym wzgórzompnącym się ku falistej linii lasu na horyzoncie, miękkim,ciepłym i gładkim jak młode ciało.Osunął się ciężko na kolana, przymknął oczy i prze-żegnawszy się zatonął w modlitwie. Nawet tu, w Twojerejony, przynoszę z sobą całą moją niegodziwość.Bo światjest inny.Zaludniają go gromady beznosych ludziszczerzących zęby, wszędzie widać szubienice, domy roz-pusty, pijaków w rynsztokach, krew przy porodach nieprzestaje płynąć, pot w oranych bruzdach nie wysycha.Niema tam jednej dobrej rzeczy, prócz tej dużej budowli, arki,schronienia, statku mogącego pomieścić tych wszystkichludzi, który teraz otrzymuje maszt.Wybacz mi!" Otworzyłoczy i wstał, usiłując odnalezć swój radosny nastrój,spoglądając w górę, gdzie wznosić się będzie pozostała częśćwieży i wieżyca na niepojętej dla wyobrazni wysokości.Unosił się tam na skrzydłach duży ptak, a on powiedziałgłośno, wspominając świętego Jana:- To orzeł.Niemowa, który rzezbił właśnie usta, popatrzył takżew górę, i z uśmiechem potrząsnął głową.Jocelin podszedł,nachylił się nad nim i targnął jego kędzierzawą czuprynę.- Mnie się wydaje, że to orzeł.Ale młody pogrążył się znów w pracy.Na najbliższymskraju zbocza pojawiły się jakieś bryły i wzniesienia, jakbyczarodziejskim sposobem wyrosły tam krzaki.W jegooczach uniosły się w górę i okazało się, że to ludzie.Innebryły za nim zmieniły się w konie, zrebne oślice z koszamina grzbietach, cały sznur objuczonych towarempodróżnych.Szli od majaczącego niebieskawo w dali pasmawzgórz.Schodzili w dół ku niemu, ku wieży, katedrze,miastu [ Pobierz całość w formacie PDF ]