[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczęła się bitwa.Jeden z naszych kolegów został trafiony trzynaście razy i przeleżałjęcząc całą noc.Mogliśmy go zabrać dopiero o świcie.Obie stronyponiosły ciężkie straty.Musiałem wyprowadzić moją drużynę dościągania zabitych i rannych.Nigdy nie zapomnę, jak Japończycy dosłownie krążyli wokółnaszych pozycji i zatrzymali się tuż przy mnie.Niektórzy z poległychjuż zesztywnieli i wyglądali groteskowo.Miałem zaledwie 23 lata i wswej głupocie próbowałem prostować poskręcane kończyny, ale je-dynym na to sposobem było je złamać, a nie chciałem tego robićmoim przyjaciołom.Japończycy zazwyczaj zabierali swoich pole-głych, lecz tym razem mieli dość i nie tracili na to czasu, choć ode-rwali jednemu czy dwu zabitym ramię, aby zabrać znaki identyfika-cyjne.Wyrwaliśmy się stamtąd i musieliśmy zatrzymać się następnejnocy w innym miejscu.Upiliśmy się rumem, byliśmy więc w wo-jowniczych nastrojach i ciemną nocą niemal wybiliśmy stado bydła.Byliśmy wyczerpani, zanim jednak wróciliśmy na bezpiecznyteren, kazano nam uwolnić kilku artylerzystów, którzy zostali odcięciprzez Japończyków.Aby ich znalezć, przedzieraliśmy się przez mo-czary amfibiami.Porucznik Noble prowadził jedną drużynę, nato-miast moja drużyna ubezpieczała akcję.Ci, którzy brali udział wposzukiwaniach, zostali paskudnie poharatani.Mój bliski przyjacielzostał ranny.Niefortunnie próbował usiąść prosto i natychmiast tra-fiła go następna kula.Został uratowany, ale wydawało się, że straciłwolę życia, stracił też obie nogi.Porucznik Noble sam uratował trzech rannych, choć był podostrzałem.Był bardzo dzielny.Jego drużyna wróciła na nasz poste-runek, a potem przeszła do miejsca, które osłaniałem ogniem.Po-rucznik nie mógł mówić, był w szoku, a radiotelegrafiście, choć niezostał ranny, odstrzelono wszystkie parciane pasy do przenoszeniasprzętu.Widzieliśmy wówczas kilka niezwykłych ran, takich jakbruzda pod dolną wargą, dziura pośrodku policzka czy jeszczewiększa dziura w tyle głowy.strach było na to patrzeć.Victor Stevenson z 1.oddziału komandosów wspomina warunki, wjakich walczyli żołnierze w Birmie:Kilka rzeczy wyróżnia Azję Południowo-Wschodnią.a żadna z nichnie jest przyjemna.Potężne bambusy, podmokłe dżungle, moskity,pijawki.Coś tnie cię na kawałki, coś pożera cię żywcem.Wszyscymieliśmy malarię, dyzenterię, gnijące wrzody, potówki.Prawdopo-dobnie narzekaliśmy, ale nie pamiętam.To były zwykłe rzeczy, mo-gły przytrafić się każdemu w tym zapadłym kącie Birmy, całkiemniezależnie od niezwykłej zajadłości Japończyków.Połowa brygady generała Nonweilera wróciła do Indii (44.oddziałkomandosów korzystał tam przez pewien czas ze słoni), a potemwyjechała na Cejlon, gdzie we wrześniu 1944 roku dołączyły do niejoddziały 1.i 42.Był także Charles Hustwick ze służby łączności:Z Bombaju pojechaliśmy pociągiem do obozu blisko Puny, gdziemieliśmy spędzić krótki okres aklimatyzacji.Oddziały 5.i 44.za-kwaterowano tu już wcześniej i nareszcie byliśmy wszyscy razem.Początkowo nie mogłem nawiązać kontaktu z komandosami z pie-choty morskiej.W przeciwieństwie do nas nie byli ochotnikami, ichpodejście do życia było zupełnie inne.Dość szybko te różnice straciły na znaczeniu i współpraca ułożyłasię znakomicie.Potwierdziły to pózniejsze walki w Birmie.Po okre-sie aklimatyzacji ruszyliśmy na południe, do Belgaon w pobliżu gra-nicy z portugalską kolonią Goa, na ćwiczenia w dżungli.Obozowa-liśmy po dwóch stronach rzeki, w której żyły węże wodne, i choćniektórzy z nas je zauważyli, wszyscy cieszyliśmy się z kąpieli i na-prawdę świetnie się bawiliśmy.Mieliśmy kolegę o nazwisku RonRoberts, byłego londyńskiego policjanta i olimpijczyka, wygrywa-liśmy więc większość zawodów pływackich.Nauka przetrwania wdżungli była ciężka; musieliśmy nauczyć się żyć z moskitami, wężami(było ich mnóstwo), skorpionami, pijawkami, tak naprawdę zewszystkim, co się rusza.W listopadzie 1944 roku komandosi zaczęli robić wypady na wy-brzeże Arakanu, w długiej serii szturmów brały udział wszystkiejednostki.30 listopada pół plutonu z 42.oddziału wylądowało nawybrzeżu Wyspy Elżbiety, na południe od wyspy Akjab, abyschwytać w miarę możliwości jeńca, ponieważ żołnierze japońscykonsekwentnie odmawiali poddania się i często woleli popełnićsamobójstwo, niż wpaść w ręce aliantów.Patrol zabił dziesięciuJapończyków, którzy zaczęli ostrzeliwać ich pozycję, stracił jednegożołnierza, po czym wycofał się.bez jeńca.10 listopada oddziały 1.i 42.zaczęły nocne wypady na wybrzeże zbazy w Teknaf.Do końca miesiąca komandosi lądowali tam jedena-ście razy.John Ferguson brał udział w tych rajdach:Na półwyspie Teknaf codziennie około godziny 2.00 mniej więcejtrzydziestu z nas ładowało się na dwie barki desantowe i wyruszało napozycję, która znajdowała się za wysokim na 12 stóp wzniesieniem, októre rozbijały w dole potężne fale.Barki cumowały tam, wyskaki-waliśmy i wychodziliśmy na brzeg przez nikogo nie niepokojeni.Ja-kim cudem nikt wówczas nie utonął, trudno pojąć.Po wypadzie wracaliśmy do bazy odległej o około 5 mil.W ciągudnia ubrania szybko wysychały na słońcu.Wypady te ćwiczyliśmy corano przez tydzień, sądząc, że jest to część zwykłego szkolenia, ale nietylko o to chodziło.Kilka tygodni pózniej nasza mała grupa poma-szerowała w pełnym ekwipunku na południowy kraniec Teknaf iwsiadła na dwa ścigacze, gdzie - ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu iradości - była już grupa wypadowa SBS.Japończycy postawili na kilkusetkilometrowym odcinku wy-brzeża Birmy wieże obserwacyjne z bambusa wysokości 30 stóp; nanowych fotografiach lotniczych naszego rejonu widać było sześć ta-kich wież.Grupa zwiadowcza SBS wykryła, że pilnuje ich kompaniażołnierzy, a naszym zadaniem było zniszczyć wieże i wyeliminowaćjak największą liczbę wartowników.Grupa SBS dopłynęła do brzegułodziami, a ja i kilku żołnierzy z mojego plutonu jako wsparcie - re-zerwową barką.Mieliśmy także tratwę typu Carley, załadowaną ma-teriałami wybuchowymi i wszelkiego typu bronią - maszynową,ręczną, mozdzierzami itd [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Zaczęła się bitwa.Jeden z naszych kolegów został trafiony trzynaście razy i przeleżałjęcząc całą noc.Mogliśmy go zabrać dopiero o świcie.Obie stronyponiosły ciężkie straty.Musiałem wyprowadzić moją drużynę dościągania zabitych i rannych.Nigdy nie zapomnę, jak Japończycy dosłownie krążyli wokółnaszych pozycji i zatrzymali się tuż przy mnie.Niektórzy z poległychjuż zesztywnieli i wyglądali groteskowo.Miałem zaledwie 23 lata i wswej głupocie próbowałem prostować poskręcane kończyny, ale je-dynym na to sposobem było je złamać, a nie chciałem tego robićmoim przyjaciołom.Japończycy zazwyczaj zabierali swoich pole-głych, lecz tym razem mieli dość i nie tracili na to czasu, choć ode-rwali jednemu czy dwu zabitym ramię, aby zabrać znaki identyfika-cyjne.Wyrwaliśmy się stamtąd i musieliśmy zatrzymać się następnejnocy w innym miejscu.Upiliśmy się rumem, byliśmy więc w wo-jowniczych nastrojach i ciemną nocą niemal wybiliśmy stado bydła.Byliśmy wyczerpani, zanim jednak wróciliśmy na bezpiecznyteren, kazano nam uwolnić kilku artylerzystów, którzy zostali odcięciprzez Japończyków.Aby ich znalezć, przedzieraliśmy się przez mo-czary amfibiami.Porucznik Noble prowadził jedną drużynę, nato-miast moja drużyna ubezpieczała akcję.Ci, którzy brali udział wposzukiwaniach, zostali paskudnie poharatani.Mój bliski przyjacielzostał ranny.Niefortunnie próbował usiąść prosto i natychmiast tra-fiła go następna kula.Został uratowany, ale wydawało się, że straciłwolę życia, stracił też obie nogi.Porucznik Noble sam uratował trzech rannych, choć był podostrzałem.Był bardzo dzielny.Jego drużyna wróciła na nasz poste-runek, a potem przeszła do miejsca, które osłaniałem ogniem.Po-rucznik nie mógł mówić, był w szoku, a radiotelegrafiście, choć niezostał ranny, odstrzelono wszystkie parciane pasy do przenoszeniasprzętu.Widzieliśmy wówczas kilka niezwykłych ran, takich jakbruzda pod dolną wargą, dziura pośrodku policzka czy jeszczewiększa dziura w tyle głowy.strach było na to patrzeć.Victor Stevenson z 1.oddziału komandosów wspomina warunki, wjakich walczyli żołnierze w Birmie:Kilka rzeczy wyróżnia Azję Południowo-Wschodnią.a żadna z nichnie jest przyjemna.Potężne bambusy, podmokłe dżungle, moskity,pijawki.Coś tnie cię na kawałki, coś pożera cię żywcem.Wszyscymieliśmy malarię, dyzenterię, gnijące wrzody, potówki.Prawdopo-dobnie narzekaliśmy, ale nie pamiętam.To były zwykłe rzeczy, mo-gły przytrafić się każdemu w tym zapadłym kącie Birmy, całkiemniezależnie od niezwykłej zajadłości Japończyków.Połowa brygady generała Nonweilera wróciła do Indii (44.oddziałkomandosów korzystał tam przez pewien czas ze słoni), a potemwyjechała na Cejlon, gdzie we wrześniu 1944 roku dołączyły do niejoddziały 1.i 42.Był także Charles Hustwick ze służby łączności:Z Bombaju pojechaliśmy pociągiem do obozu blisko Puny, gdziemieliśmy spędzić krótki okres aklimatyzacji.Oddziały 5.i 44.za-kwaterowano tu już wcześniej i nareszcie byliśmy wszyscy razem.Początkowo nie mogłem nawiązać kontaktu z komandosami z pie-choty morskiej.W przeciwieństwie do nas nie byli ochotnikami, ichpodejście do życia było zupełnie inne.Dość szybko te różnice straciły na znaczeniu i współpraca ułożyłasię znakomicie.Potwierdziły to pózniejsze walki w Birmie.Po okre-sie aklimatyzacji ruszyliśmy na południe, do Belgaon w pobliżu gra-nicy z portugalską kolonią Goa, na ćwiczenia w dżungli.Obozowa-liśmy po dwóch stronach rzeki, w której żyły węże wodne, i choćniektórzy z nas je zauważyli, wszyscy cieszyliśmy się z kąpieli i na-prawdę świetnie się bawiliśmy.Mieliśmy kolegę o nazwisku RonRoberts, byłego londyńskiego policjanta i olimpijczyka, wygrywa-liśmy więc większość zawodów pływackich.Nauka przetrwania wdżungli była ciężka; musieliśmy nauczyć się żyć z moskitami, wężami(było ich mnóstwo), skorpionami, pijawkami, tak naprawdę zewszystkim, co się rusza.W listopadzie 1944 roku komandosi zaczęli robić wypady na wy-brzeże Arakanu, w długiej serii szturmów brały udział wszystkiejednostki.30 listopada pół plutonu z 42.oddziału wylądowało nawybrzeżu Wyspy Elżbiety, na południe od wyspy Akjab, abyschwytać w miarę możliwości jeńca, ponieważ żołnierze japońscykonsekwentnie odmawiali poddania się i często woleli popełnićsamobójstwo, niż wpaść w ręce aliantów.Patrol zabił dziesięciuJapończyków, którzy zaczęli ostrzeliwać ich pozycję, stracił jednegożołnierza, po czym wycofał się.bez jeńca.10 listopada oddziały 1.i 42.zaczęły nocne wypady na wybrzeże zbazy w Teknaf.Do końca miesiąca komandosi lądowali tam jedena-ście razy.John Ferguson brał udział w tych rajdach:Na półwyspie Teknaf codziennie około godziny 2.00 mniej więcejtrzydziestu z nas ładowało się na dwie barki desantowe i wyruszało napozycję, która znajdowała się za wysokim na 12 stóp wzniesieniem, októre rozbijały w dole potężne fale.Barki cumowały tam, wyskaki-waliśmy i wychodziliśmy na brzeg przez nikogo nie niepokojeni.Ja-kim cudem nikt wówczas nie utonął, trudno pojąć.Po wypadzie wracaliśmy do bazy odległej o około 5 mil.W ciągudnia ubrania szybko wysychały na słońcu.Wypady te ćwiczyliśmy corano przez tydzień, sądząc, że jest to część zwykłego szkolenia, ale nietylko o to chodziło.Kilka tygodni pózniej nasza mała grupa poma-szerowała w pełnym ekwipunku na południowy kraniec Teknaf iwsiadła na dwa ścigacze, gdzie - ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu iradości - była już grupa wypadowa SBS.Japończycy postawili na kilkusetkilometrowym odcinku wy-brzeża Birmy wieże obserwacyjne z bambusa wysokości 30 stóp; nanowych fotografiach lotniczych naszego rejonu widać było sześć ta-kich wież.Grupa zwiadowcza SBS wykryła, że pilnuje ich kompaniażołnierzy, a naszym zadaniem było zniszczyć wieże i wyeliminowaćjak największą liczbę wartowników.Grupa SBS dopłynęła do brzegułodziami, a ja i kilku żołnierzy z mojego plutonu jako wsparcie - re-zerwową barką.Mieliśmy także tratwę typu Carley, załadowaną ma-teriałami wybuchowymi i wszelkiego typu bronią - maszynową,ręczną, mozdzierzami itd [ Pobierz całość w formacie PDF ]