[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mówi Edgar.Chcę, żebyście nigdzie nie wysyłali żadnychmoich obrazów ani rysunków, dopóki wam nie powiem.W porządku? Ani jednej sztuki.Poprostu wstrzymajcie się z tym kilka dni.Wytłumaczcie się jakoś klientom, ale zróbcie to dlamnie.Proszę.To bardzo ważne.Rozłączyłem się i spojrzałem na Wiremana.- Posłuchają mnie, jak myślisz?- Teraz, gdy im pokazałeś, że potrafisz zarobić pieniądze? Jasne.A przy okazjioszczędziłeś sobie długiej, zaangażowanej rozmowy.Możemy już wrócić do.?- Jeszcze nie.Największe niebezpieczeństwo groziło mojej rodzinie i znajomym, a fakt, że wszyscyrozjechali się w różne strony, jakoś wcale nie był pocieszający.Perse zdążyła już pokazać, żema długie ręce.A ja zacząłem się wtrącać w jej sprawy.Wzbudziłem jej złość albo strach -albo i jedno, i drugie.Kierowany pierwszym impulsem, chciałem zadzwonić do Pam, ale przypomniało misię, co Wireman powiedział o oszczędzaniu sobie długiej, zaangażowanej rozmowy.Tak więczamiast zaglądać do jego książeczki, poszperałem we własnej, niegodnej zaufania pamięci.izupełnie wyjątkowo, zapewne za zasługą niecodziennego stresu, posłużyła mi jak należy.Ale co z tego, że do niego zadzwonię, pomyślałem, kiedy i tak na pewno włączy sięsekretarka.I faktycznie tak się stało, ale z początku nie domyśliłem się tego.- Witaj, Edgar.- W słuchawce zabrzmiał głos Toma Rileya, z tym że to wcale nie byłjego głos.Nie słyszałem w nim nawet cienia emocji, jakby wszystkie naraz obumarły.Topewnie przez te leki, pomyślałem.Ale przecież kiedy widzieliśmy się wczoraj w Scoto, niesłyszałem u niego takiej martwoty.- Tom, posłuchaj mnie i nie przerywaj.Ale głos mówił dalej.Ten sam martwy głos.- Ona cię zabije, wiesz? Ciebie i wszystkich twoich przyjaciół.Tak jak zabiła mnie.Tylko że ja żyję.Zachwiałem się ciężko.- Edgar! - powiedział ostro Wireman.- Edgar, co się stało?- Zamknij się - uciąłem.- Bo nie słyszę.Wydawało mi się, że nagranie dobiegło już końca, ale wciąż słyszałem jego oddech.Powolny i płytki, niosący się aż z Minnesoty.W końcu Tom odezwał się jeszcze raz:- Lepiej byłoby umrzeć - podsumował.- Teraz muszę iść i zabić Pam.- Tom! - wrzasnąłem do nagranego głosu.- Tom, ocknij się!- A kiedy już oboje umrzemy, wezmiemy ślub.Na statku.Obiecała mi to.- Tom!Wireman i Jack obskoczyli mnie, jeden chwytając za rękę, drugi za kikut.Ledwie todo mnie dotarło.A potem usłyszałem:- Zostaw wiadomość po sygnale.Zabrzmiał sygnał i w słuchawce zapadła cisza.Nie rozłączyłem się; upuściłem cały telefon.Spojrzałem na Wiremana.- Tom Riley pojechał zabić moją żonę.I dodałem, chociaż te słowa brzmiały kompletnie obco w moich ustach:- Może nawet już to zrobił.XIIWireman nie domagał się żadnych wyjaśnień, kazał mi tylko do niej zadzwonić.Podniosłem telefon, przykładając go z powrotem do ucha, ale numer wyleciał mi z pamięci.Wireman podyktował mi go, a ja nie mogłem trafić w klawisze; moje niezdrowe oko, po razpierwszy od kilku tygodni, zasnuło się czerwienią.Wreszcie Jack mnie wyręczył.Nasłuchiwałem telefonu, który dzwonił w Mendota Heights, spodziewając się zachwilę usłyszeć pogodny, bezosobowy głos Pam, informujący, że jego właścicielka jest naFlorydzie, ale niedługo wróci.Z tym że jej nie było już na Florydzie; mogła w tej chwili leżećmartwa na podłodze w kuchni, a obok niej Tom Riley, tak samo bez życia.Ta scena stanęłami przed oczami z taką wyrazistością, że zobaczyłem dokładnie krew na kuchennychszafkach i na ostrzu noża, który Tom ściskał w sztywniejącej dłoni.Jeden sygnał.Drugi.Trzeci.Po czwartym włączy się sekretarka.- Halo? - To była Pam.Oddychała z trudem, dyszała.- Pam! - krzyknąłem.- Jezu Chryste, to naprawdę ty? Odpowiedz!- Edgar? Skąd wiesz? - spytała, totalnie zaskoczona.I wciąż tak samo zdyszana.Amoże to wcale nie była zadyszka? Głos należał do Pam, znałem go dobrze: był teraz lekkomatowy, jakby się przeziębiła albo przed chwilą.- Pam, ty płaczesz? - zapytałem, dodając poniewczasie: - Skąd wiem o czym?- O Tomie Rileyu - wyjaśniła.- Myślałam, że to jego brat dzwoni.Albo, nie daj Boże,matka.- Co z Tomem?- Kiedy wracaliśmy, wszystko było w porządku - powiedziała.- Zmiał się i chwaliłtym szkicem, który sobie kupił, grał w karty z Kamenem i innymi.- I dopiero wtedy sięrozpłakała.Głośny szloch brzmiał jak zakłócenia na linii; zza tej zasłony hałasu dobiegałymnie słowa.Nie brzmiało to najpiękniej, ale było cudowne.Bo tak brzmi tylko żywy dzwięk.- Wszystko z nim było w porządku.A dziś się zabił, dziś wieczorem.Gazety uznają to zawypadek, ale to było samobójstwo.Tak mówi Bozia.Bozia ma znajomego policjanta.Odniego się o wszystkim dowiedział, a potem zadzwonił do mnie.Tom uderzył w mur oporowy,jadąc ponad sto dziesięć na godzinę.Nie znalezli żadnych śladów hamowania.To było nadwudziestce trójce, więc pewnie jechał tutaj.Rozumiałem każde słowo, bez pomocy fantomowych kończyn.To Perse za tym stała,Perse, która była zła na mnie.Zła? Raczej wściekła.Tylko że Tom na jeden moment wróciłdo zdrowych zmysłów - nie mówiąc już o tym, że znalazł odwagę - i zrobił szybki objazdprzez betonowy klif.Wireman jak szalony wymachiwał mi rękami przed samym nosem, piorunując mniepytającym spojrzeniem: Co się dzieje?.Odwróciłem się do niego plecami.- Pando, on uratował ci życie.- Co takiego?- Wiem, co mówię - oznajmiłem twardo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Mówi Edgar.Chcę, żebyście nigdzie nie wysyłali żadnychmoich obrazów ani rysunków, dopóki wam nie powiem.W porządku? Ani jednej sztuki.Poprostu wstrzymajcie się z tym kilka dni.Wytłumaczcie się jakoś klientom, ale zróbcie to dlamnie.Proszę.To bardzo ważne.Rozłączyłem się i spojrzałem na Wiremana.- Posłuchają mnie, jak myślisz?- Teraz, gdy im pokazałeś, że potrafisz zarobić pieniądze? Jasne.A przy okazjioszczędziłeś sobie długiej, zaangażowanej rozmowy.Możemy już wrócić do.?- Jeszcze nie.Największe niebezpieczeństwo groziło mojej rodzinie i znajomym, a fakt, że wszyscyrozjechali się w różne strony, jakoś wcale nie był pocieszający.Perse zdążyła już pokazać, żema długie ręce.A ja zacząłem się wtrącać w jej sprawy.Wzbudziłem jej złość albo strach -albo i jedno, i drugie.Kierowany pierwszym impulsem, chciałem zadzwonić do Pam, ale przypomniało misię, co Wireman powiedział o oszczędzaniu sobie długiej, zaangażowanej rozmowy.Tak więczamiast zaglądać do jego książeczki, poszperałem we własnej, niegodnej zaufania pamięci.izupełnie wyjątkowo, zapewne za zasługą niecodziennego stresu, posłużyła mi jak należy.Ale co z tego, że do niego zadzwonię, pomyślałem, kiedy i tak na pewno włączy sięsekretarka.I faktycznie tak się stało, ale z początku nie domyśliłem się tego.- Witaj, Edgar.- W słuchawce zabrzmiał głos Toma Rileya, z tym że to wcale nie byłjego głos.Nie słyszałem w nim nawet cienia emocji, jakby wszystkie naraz obumarły.Topewnie przez te leki, pomyślałem.Ale przecież kiedy widzieliśmy się wczoraj w Scoto, niesłyszałem u niego takiej martwoty.- Tom, posłuchaj mnie i nie przerywaj.Ale głos mówił dalej.Ten sam martwy głos.- Ona cię zabije, wiesz? Ciebie i wszystkich twoich przyjaciół.Tak jak zabiła mnie.Tylko że ja żyję.Zachwiałem się ciężko.- Edgar! - powiedział ostro Wireman.- Edgar, co się stało?- Zamknij się - uciąłem.- Bo nie słyszę.Wydawało mi się, że nagranie dobiegło już końca, ale wciąż słyszałem jego oddech.Powolny i płytki, niosący się aż z Minnesoty.W końcu Tom odezwał się jeszcze raz:- Lepiej byłoby umrzeć - podsumował.- Teraz muszę iść i zabić Pam.- Tom! - wrzasnąłem do nagranego głosu.- Tom, ocknij się!- A kiedy już oboje umrzemy, wezmiemy ślub.Na statku.Obiecała mi to.- Tom!Wireman i Jack obskoczyli mnie, jeden chwytając za rękę, drugi za kikut.Ledwie todo mnie dotarło.A potem usłyszałem:- Zostaw wiadomość po sygnale.Zabrzmiał sygnał i w słuchawce zapadła cisza.Nie rozłączyłem się; upuściłem cały telefon.Spojrzałem na Wiremana.- Tom Riley pojechał zabić moją żonę.I dodałem, chociaż te słowa brzmiały kompletnie obco w moich ustach:- Może nawet już to zrobił.XIIWireman nie domagał się żadnych wyjaśnień, kazał mi tylko do niej zadzwonić.Podniosłem telefon, przykładając go z powrotem do ucha, ale numer wyleciał mi z pamięci.Wireman podyktował mi go, a ja nie mogłem trafić w klawisze; moje niezdrowe oko, po razpierwszy od kilku tygodni, zasnuło się czerwienią.Wreszcie Jack mnie wyręczył.Nasłuchiwałem telefonu, który dzwonił w Mendota Heights, spodziewając się zachwilę usłyszeć pogodny, bezosobowy głos Pam, informujący, że jego właścicielka jest naFlorydzie, ale niedługo wróci.Z tym że jej nie było już na Florydzie; mogła w tej chwili leżećmartwa na podłodze w kuchni, a obok niej Tom Riley, tak samo bez życia.Ta scena stanęłami przed oczami z taką wyrazistością, że zobaczyłem dokładnie krew na kuchennychszafkach i na ostrzu noża, który Tom ściskał w sztywniejącej dłoni.Jeden sygnał.Drugi.Trzeci.Po czwartym włączy się sekretarka.- Halo? - To była Pam.Oddychała z trudem, dyszała.- Pam! - krzyknąłem.- Jezu Chryste, to naprawdę ty? Odpowiedz!- Edgar? Skąd wiesz? - spytała, totalnie zaskoczona.I wciąż tak samo zdyszana.Amoże to wcale nie była zadyszka? Głos należał do Pam, znałem go dobrze: był teraz lekkomatowy, jakby się przeziębiła albo przed chwilą.- Pam, ty płaczesz? - zapytałem, dodając poniewczasie: - Skąd wiem o czym?- O Tomie Rileyu - wyjaśniła.- Myślałam, że to jego brat dzwoni.Albo, nie daj Boże,matka.- Co z Tomem?- Kiedy wracaliśmy, wszystko było w porządku - powiedziała.- Zmiał się i chwaliłtym szkicem, który sobie kupił, grał w karty z Kamenem i innymi.- I dopiero wtedy sięrozpłakała.Głośny szloch brzmiał jak zakłócenia na linii; zza tej zasłony hałasu dobiegałymnie słowa.Nie brzmiało to najpiękniej, ale było cudowne.Bo tak brzmi tylko żywy dzwięk.- Wszystko z nim było w porządku.A dziś się zabił, dziś wieczorem.Gazety uznają to zawypadek, ale to było samobójstwo.Tak mówi Bozia.Bozia ma znajomego policjanta.Odniego się o wszystkim dowiedział, a potem zadzwonił do mnie.Tom uderzył w mur oporowy,jadąc ponad sto dziesięć na godzinę.Nie znalezli żadnych śladów hamowania.To było nadwudziestce trójce, więc pewnie jechał tutaj.Rozumiałem każde słowo, bez pomocy fantomowych kończyn.To Perse za tym stała,Perse, która była zła na mnie.Zła? Raczej wściekła.Tylko że Tom na jeden moment wróciłdo zdrowych zmysłów - nie mówiąc już o tym, że znalazł odwagę - i zrobił szybki objazdprzez betonowy klif.Wireman jak szalony wymachiwał mi rękami przed samym nosem, piorunując mniepytającym spojrzeniem: Co się dzieje?.Odwróciłem się do niego plecami.- Pando, on uratował ci życie.- Co takiego?- Wiem, co mówię - oznajmiłem twardo [ Pobierz całość w formacie PDF ]