[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A potem, na moment, świat pociemniał, rozpadł się na piksele, tracąc większość barwoprócz zielonej i czarnej.Troy poczuł, że odjeżdża w jakieś mroczne, chłodne miejsce izrozumiał, jak bardzo się mylił.Bo było zle.Szczerze mówiąc, całkiem do dupy.- Nerwy - usłyszał Hassana gdzieś przez wyciekające powoli z żył zimno i szarość.- Tobardzo unerwione miejsce.Podobnie jak wnętrze dłoni, gdzie nerwy są dosłownie tuż podskórą.Dlatego zrobiło ci się trochę słabo.Zatem, wracając do rozmowy, masz mi coś jeszczedo powiedzenia? Na przykład o innych operacjach sabotażowych? Co planuje twojedowództwo? Ile wie wasz wywiad?Troy nabrał głęboko powietrza, żeby uspokoić oddech.- Nie mogę odpowiedzieć na te pytania - zdołał oznajmić spokojnie i beznamiętnie,skutkiem czego musiał się dalej dowiadywać, czy kolejne palce są podobnie unerwione.* * *- Hej, co to za dzwięk? Słyszysz? - spytał, zatrzymując się raptownie.- Brzmi jakbychomiki odprawiały pogrzeb.Rzewny, jękliwy pogłos, smutny jak kurort po sezonie, dobiegał go już od jakiegoś czasui ciągle narastał.Wędrowali od rana, a teraz dochodziło już południe.Nie zamienili ze sobą wielu słów,bo Troy czegoś obudził się rozzłoszczony i drażliwy.Wydawało mu się, że wcale nieodpoczął.mił go krzyż, a zamiast nóg miał chyba żelbetowe słupy.Prowiant mógł się wkrótce skończyć, więc powinien zatroszczyć się o coś do jedzenia,ale nie znalazł w sobie dostatecznie dużo siły. Viana za to wyglądała kwitnąco.Oczy jej błyszczały, miała zaróżowione policzki i tyleenergii, co bateryjka Duracel.Zerwała wielki, fioletowy kwiat, przypominający hibiskus iwpięła we włosy, przez co przywodziła na myśl ucieleśniony sen pedofila.- Płaczące kwiaty - powiedziała.- Zaraz je zobaczysz.Są przepiękne.Nie mógłbym zobaczyć czegoś pożyteczniejszego? - zastanowił się ponuro.Na przykładhotelu z wielką wanną i wygodnym łóżkiem.Zliczna tajska masażystka też nie byłaby odrzeczy.I sześciopak zimnego niczym Antarktyda piwa.Ruszył jednak dalej ścieżką, która stała się teraz tak blada i słabo widoczna jakektoplazma, przeklinając rzemień bukłaka wpijający się nieprzyjemnie w ramię.Wlazłniezgrabnie na szczyt niewielkiego pagórka, a potem zamarł na chwilę.- Wow! - powiedział z podziwem.- Zamówiliście to zawczasu na Boże Narodzenie?Tyle że kolędy coś smutne.Przed nim roztaczała się głęboka niecka ustrojona nieprawdopodobną, kruchą i ażurowąkonstrukcją ze srebra i światła.Przypominała milion misternie posklejanych śniegowychgwiazdek tworzących połączone z sobą mosty, arkady, kaskady i altany napowietrznegopuchu, lśniącego niczym szkło albo lód.Zamrożony, zawodzący żałobną pieśń pałac z cukru.W sam raz na stypę szalonego cukiernika.Dolinkę, jak wstążka prezent, otaczała połyskliwą podkową niezbyt szeroka rzeczka.- To wiatr na nich gra - wyjaśniła Viana.- Wystarczy nawet najsłabszy podmuch, żebyzaczęły śpiewać.Właściwie dzwięczą bez przerwy, zanim nie przekwitną.Uniósł ze zdumieniem brwi.- Chcesz mi wmówić, że to są rośliny? Ta dekoracja na ślub Kopciuszka w depresji?Zaśmiała się.- No pewnie.Nie pachną, za to komponują muzykę.Przesądne stworzenia, różnenieobyte, niezbyt rozgarnięte wydry, borsuki, czy lisy boją się ich, upatrując w tym śpiewiedziałania złych mocy.Ale to zwykłe kwiaty.Tyle że bardzo osobliwe.Chodz, nie mogę siędoczekać, żeby zobaczyć je z bliska.Kiedy będziemy wśród nich wędrować, poczuję się jakw cudownej sali balowej! Och, chce mi się tańczyć z radości! Od zawsze marzyłam, żeby jewreszcie ujrzeć!- Chcesz, żebyśmy wlezli między to szklane, jęczące szaleństwo? - spytał zniedowierzaniem.- Oczywiście! Spójrz, trakt tamtędy prowadzi.Chyba się nie przestraszyłeś, co? Nie masię czego bać.To kwiaty, a nie wrogowie, żołnierzu.Nie lubisz kwiatów?Zirytowała go. - Jasne.Uwielbiam.Codziennie rano wpycham sobie parę w lufę karabinu.Bez tegomiałbym schrzaniony cały dzień.Rozumiesz, pokolenie Flower Power i te sprawy.Kwiaty wewłosach i pokój na świecie.Dogadałabyś się z moją siostrą, królewno.Popatrzyła na niego zdziwionymi, rozszerzonymi oczami, nagle pełnymi żalu.- Nie miałam na myśli niczego złego.Przepraszam, jeśli cię uraziłam.Jeżeli uważasz, żetak będzie lepiej, możemy pójść okrężną drogą.Przynajmniej je zobaczyłam, prawda? I takpowinnam się cieszyć.Z Troya uszło całe powietrze.Jezu, to tylko dzieciak, pomyślał.Marzy, żeby przez chwilę poczuć się jak w bajce.Czego się jej czepiam jak durny tetryk? Te cholerne kwiaty nawet nie pachną.Nienawdycham się więc żadnego trującego świństwa, nie będę ich zrywał, żuł, ani się w nichtarzał.Przejdę sobie środkiem tego ogrodu botanicznego dla świrów i po wszystkim.Harlows,człowieku, wyluzujże trochę.Jesteś spięty jak guma w majtkach kulturysty.Spróbował się uśmiechnąć.- Dobra.Co mi tam.Pójdziemy na salony Królowej Zniegu.Panie przodem, skarbie.Podskoczyła z radości.- Och, dziękuję! Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Wspaniale! Chodzmy, szybko!Zbiegła w dół łagodnego zbocza, radosna jak pierwsze pierwiosnki.Dogonił ją, gdy uniósłszy rąbek sukienki, wdzięcznie przeskakiwała po kamieniachomywanych bystrym nurtem płytkiej, rwącej rzeczki.Przeszedł na drugą stronę, brnąc przezwodę i podał jej rękę.Smukłe, drobne palce okazały się znacznie silniejsze niż sądził.Pomógłdziewczynce stanąć bezpiecznie na brzegu.Puściła jego dłoń i wbiegła w spiętrzonąkolumnadę kwiatów, a Troy, w tej samej chwili, skrzywił się z bólu, bo ostry, szarpiącyskurcz przebiegł od kostek aż po nadgarstek, gorący niby dzgnięcie rozpalonego pogrzebacza.Wyprostowawszy na siłę palce, zaczął rozmasowywać dłoń.Głos Viany, pełen zachwytui szczęścia, dobiegał gdzieś spomiędzy srebrzystego konfetti liści i płatków.A wtedy coś, instynkt, szósty zmysł, opiekuńczy manitou, kazało mu spojrzeć w bok.Stała na skraju śnieżystych zarośli, ze ściągniętą, pobladłą twarzą i półotwartymi ustamipełnymi ogromnych, białych zębów, które zdawały się nie mieścić w środku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl