[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kris podniósł oczy i ujrzała w nich odbicie tego samegosmutku, który dręczył jej serce.Wyjęła mu okrwawiony miecz z bezwładnej ręki, walcząc z ogarniającym jąobrzydzeniem, i dotknęła jego dłoni, mając nadzieję, że przyniesie mu ulgę, którejsama jeszcze nie mogła poczuć.Westchnął i, zatoczywszy się, wsparł się na swym Towarzyszu.Tantris był taksamo zbryzgany krwią jak Rolan, a do tego odniósł płytką ranę wzdłuż jednejłopatki. Nie chcieli się poddać, nie chcieli uciec powiedział Kris głosem ochry-płym od dymu i zdartym od krzyku. Nie wiem dlaczego.Uzdrowiciel nie żyje, tak samo ta biedna, oszalaładziewka.Oprócz nich jest jeszcze około dziesięciu zabitych i dwa razy tylu ran-nych.Bogom niech będą dzięki za to, że nie ma wśród nich dzieci.Nasze znajomemałżeństwo spłonęło żywcem, próbując ratować swe kury.Na przeciwnym krańcuosady z dymem poszły trzy chaty. Patrzył nieruchomym wzrokiem na wiwa-tujących i rozradowanych mieszkańców, tańczących niezdarnie w skrwawionym,wymieszanym z błotem śniegu. Im się wydaje, że to koniec walki.O bogini,to dopiero początek.Spiżarnie są zniszczone, chaty spalone, a surowa zima zapasem. To.to nie tak jak w balladach, prawda? Nie westchnął, brudną dłonią przecierając powieki. Nigdy nie jesttak jak w balladach.jest przed nami zadanie do wykonania. Zatem wracajmy po chirra i do dzieła.Ich drugi pobyt w Rozdrożach wprawił ich dla odmiany nieomalże w zakło-potanie.Krisa witano jak bohatera za to, że został w wiosce, by opiekować się217rannymi, podczas gdy Talia udała się po pomoc.Trzeba było przypomnieć miesz-kańcom o prawach rządzących zachowaniem się Heroldów na patrolu, gdyż ina-czej podejmowano by ich ucztą we wszystkich gospodarstwach po kolei, spalibyw najwygodniejszych wioskowych łożach, a podarunków chirra nie byłyby w sta-nie unieść na grzbiecie.Ten pobyt podziałał na nich pokrzepiająco.W Rozdrożach ani razu nie założo-no ostentacyjnie talizmanów chroniących przed urokami i Talia przestała spotykaćsię na każdym kroku z dziwnymi, rzucanymi spod oka spojrzeniami.Na dodatekosłony myśli przestały kaprysić i nie zawiodły jej ani razu.Zatrzymali się w Jagodowym Zakątku u Tedrika, który na ich widok wprostnie posiadał się z radości.Dwa spędzone w gościnie u niego dni i możliwośćwyżalenia się na ramieniu kogoś, kto rozumiał ich ból pozwoliły im całkowiciewydobrzeć.Gdy znów mogli oddać się zwyczajnej rozmowie, Tedric radośnie napomknął jak dziecko ucieszone z podarowanej zabawki że od czasu ich pierwszejwizyty wędrujący Bardowie zatrzymują się u niego na noc, i że zazwyczaj nawetmiesiąc nie zdąży upłynąć, by któryś nie omieszkał zawitać w jego progi.Kris przypomniał sobie o swoim raporcie i uśmiechnął się pod wąsem.Maeven Pogodowa Wiedzma i jej adoptowane dziecko mieli się jak najlepiej.Jej przepowiednie stały się jeszcze trafniejsze.Wdzięczni mieszkańcy Jagodowe-go Zakątka oddawali jej część własnych zbiorów po żniwach z obawy, by głódlub też jaki wypadek przy pracy w polu nie naraził jej Daru na szwank.Co więcej,tutejsza kapłanka Astery postanowiła uczynić z niej swą następczynię i przyjęłana naukę.A osłony myśli Talii były mocne i szczelne.Zatrzymując się na ostatnich przystankach w patrolowanym przez siebie ob-wodzie, jechali otoczeni wiosennymi liśćmi, które dopiero co wykluły się z pęka-jących pąków.Wielkimi krokami zbliżał się Dzień Wiosennego Zrównania Dniaz Nocą, za niewiele ponad miesiąc mieli przekazać swoje chirra innemu Heroldo-wi, przydzielonemu do tego obwodu, i wyruszą w powrotną podróż do Kolegium.To był koniec, nieomalże koniec.Talia czuła, że odzyskała panowanie nadsobą i jest tak pewna siebie jak nigdy przedtem.Osłony szczelnie chroniły jejmyśli i były mocniejsze.O gdybyż tylko mogła.Gdybyż mogła zmniejszyć dręczące ją wątpliwości, które wciąż mąciły jejmyśli.Co jest prawe, a co nie?To pytanie bez odpowiedzi spędzało jej sen z powiek, zmuszało do wpatrywa-nia się w ciemność długo po tym, jak u jej boku Kris zapadał w sen; bo jeśliby218samodzielnie nie znalazła rozwiązania czy ośmieli się kiedykolwiek korzystaćze swego wrodzonego Daru, nie tylko w skrajnych przypadkach.Przybyłe niedawno z południa ptaki świergotały w krzewach okrytych pączka-mi liści; wydawało się, że drzewa spowija mgiełka zieleni.Talia nie spodziewałasię żadnych kłopotów, a więc gdy Kris poprosił ją, by rozmyślnie uchyliła swychstrzegących myśli zasłon i wybiegła zmysłami aż po Zachodnie Rogatki to, cotam zastała, zaskoczyło ją zupełnie; zachwiała się jak od potężnego ciosu w gło-wę, pchnięta w przód napotkanymi tam emocjami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Kris podniósł oczy i ujrzała w nich odbicie tego samegosmutku, który dręczył jej serce.Wyjęła mu okrwawiony miecz z bezwładnej ręki, walcząc z ogarniającym jąobrzydzeniem, i dotknęła jego dłoni, mając nadzieję, że przyniesie mu ulgę, którejsama jeszcze nie mogła poczuć.Westchnął i, zatoczywszy się, wsparł się na swym Towarzyszu.Tantris był taksamo zbryzgany krwią jak Rolan, a do tego odniósł płytką ranę wzdłuż jednejłopatki. Nie chcieli się poddać, nie chcieli uciec powiedział Kris głosem ochry-płym od dymu i zdartym od krzyku. Nie wiem dlaczego.Uzdrowiciel nie żyje, tak samo ta biedna, oszalaładziewka.Oprócz nich jest jeszcze około dziesięciu zabitych i dwa razy tylu ran-nych.Bogom niech będą dzięki za to, że nie ma wśród nich dzieci.Nasze znajomemałżeństwo spłonęło żywcem, próbując ratować swe kury.Na przeciwnym krańcuosady z dymem poszły trzy chaty. Patrzył nieruchomym wzrokiem na wiwa-tujących i rozradowanych mieszkańców, tańczących niezdarnie w skrwawionym,wymieszanym z błotem śniegu. Im się wydaje, że to koniec walki.O bogini,to dopiero początek.Spiżarnie są zniszczone, chaty spalone, a surowa zima zapasem. To.to nie tak jak w balladach, prawda? Nie westchnął, brudną dłonią przecierając powieki. Nigdy nie jesttak jak w balladach.jest przed nami zadanie do wykonania. Zatem wracajmy po chirra i do dzieła.Ich drugi pobyt w Rozdrożach wprawił ich dla odmiany nieomalże w zakło-potanie.Krisa witano jak bohatera za to, że został w wiosce, by opiekować się217rannymi, podczas gdy Talia udała się po pomoc.Trzeba było przypomnieć miesz-kańcom o prawach rządzących zachowaniem się Heroldów na patrolu, gdyż ina-czej podejmowano by ich ucztą we wszystkich gospodarstwach po kolei, spalibyw najwygodniejszych wioskowych łożach, a podarunków chirra nie byłyby w sta-nie unieść na grzbiecie.Ten pobyt podziałał na nich pokrzepiająco.W Rozdrożach ani razu nie założo-no ostentacyjnie talizmanów chroniących przed urokami i Talia przestała spotykaćsię na każdym kroku z dziwnymi, rzucanymi spod oka spojrzeniami.Na dodatekosłony myśli przestały kaprysić i nie zawiodły jej ani razu.Zatrzymali się w Jagodowym Zakątku u Tedrika, który na ich widok wprostnie posiadał się z radości.Dwa spędzone w gościnie u niego dni i możliwośćwyżalenia się na ramieniu kogoś, kto rozumiał ich ból pozwoliły im całkowiciewydobrzeć.Gdy znów mogli oddać się zwyczajnej rozmowie, Tedric radośnie napomknął jak dziecko ucieszone z podarowanej zabawki że od czasu ich pierwszejwizyty wędrujący Bardowie zatrzymują się u niego na noc, i że zazwyczaj nawetmiesiąc nie zdąży upłynąć, by któryś nie omieszkał zawitać w jego progi.Kris przypomniał sobie o swoim raporcie i uśmiechnął się pod wąsem.Maeven Pogodowa Wiedzma i jej adoptowane dziecko mieli się jak najlepiej.Jej przepowiednie stały się jeszcze trafniejsze.Wdzięczni mieszkańcy Jagodowe-go Zakątka oddawali jej część własnych zbiorów po żniwach z obawy, by głódlub też jaki wypadek przy pracy w polu nie naraził jej Daru na szwank.Co więcej,tutejsza kapłanka Astery postanowiła uczynić z niej swą następczynię i przyjęłana naukę.A osłony myśli Talii były mocne i szczelne.Zatrzymując się na ostatnich przystankach w patrolowanym przez siebie ob-wodzie, jechali otoczeni wiosennymi liśćmi, które dopiero co wykluły się z pęka-jących pąków.Wielkimi krokami zbliżał się Dzień Wiosennego Zrównania Dniaz Nocą, za niewiele ponad miesiąc mieli przekazać swoje chirra innemu Heroldo-wi, przydzielonemu do tego obwodu, i wyruszą w powrotną podróż do Kolegium.To był koniec, nieomalże koniec.Talia czuła, że odzyskała panowanie nadsobą i jest tak pewna siebie jak nigdy przedtem.Osłony szczelnie chroniły jejmyśli i były mocniejsze.O gdybyż tylko mogła.Gdybyż mogła zmniejszyć dręczące ją wątpliwości, które wciąż mąciły jejmyśli.Co jest prawe, a co nie?To pytanie bez odpowiedzi spędzało jej sen z powiek, zmuszało do wpatrywa-nia się w ciemność długo po tym, jak u jej boku Kris zapadał w sen; bo jeśliby218samodzielnie nie znalazła rozwiązania czy ośmieli się kiedykolwiek korzystaćze swego wrodzonego Daru, nie tylko w skrajnych przypadkach.Przybyłe niedawno z południa ptaki świergotały w krzewach okrytych pączka-mi liści; wydawało się, że drzewa spowija mgiełka zieleni.Talia nie spodziewałasię żadnych kłopotów, a więc gdy Kris poprosił ją, by rozmyślnie uchyliła swychstrzegących myśli zasłon i wybiegła zmysłami aż po Zachodnie Rogatki to, cotam zastała, zaskoczyło ją zupełnie; zachwiała się jak od potężnego ciosu w gło-wę, pchnięta w przód napotkanymi tam emocjami [ Pobierz całość w formacie PDF ]