X




[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A najgorsze, że nie można go na chwilę zostawićsamego.Niedawno, co panowie na to powiedzą, wyszła tylko, aby kupić sobieproszku do zębów, wraca i co widzi: chory siedzi w łóżku, zajada salami, kawałgrubego razowego chleba i ogórek, a przed nim stoi kufel ciężkiego ciemnego piwa!Wszystkie te domowe smakołyki przysłała mu rodzina, żeby się pokrzepił.Naza-jutrz był naturalnie bardziej podobny do trupa niż do żywego człowieka; sam przy-śpiesza swój koniec.Będzie to jednak wyzwoleniem dla niego tylko, bo ona - 107 - nazywa się, nawiasem mówiąc, siostra Berta, a właściwie Alfreda Schildknecht pójdzie wtedy do innego chorego, w mniej lub więcej posuniętym stadium, do tegolub innego sanatorium.To jest perspektywa, która się jej w życiu otwiera  innejnie widzi przed sobą.Hans Castorp rzekł na to, że jej zawód jest rzeczywiście ciężki, ale powinien,jego zdaniem, dawać zadowolenie wewnętrzne. Zapewne  odpowiedziała  daje zadowolenie wewnętrzne, ale niemniejjest bardzo ciężki. No więc życzymy panu Rotbeinowi wszystkiego najlepszego  i kuzynichcieli się oddalić, ale wówczas uczepiła się ich niemal słowami i spojrzeniemi wysiłki jej, by młodych ludzi jeszcze trochę zatrzymać, były tak żałosne, że okru-cieństwem byłoby nie zostać jeszcze przez chwilę. Zpi teraz!  rzekła. Nie jestem mu potrzebna, więc na kilka krótkichchwil wyszłam na korytarz. I zaczęła skarżyć się na radcę Behrensa i na ton,w jakim się do niej zwraca i który jest zanadto bezceremonialny, zważywszy jejdobre pochodzenie.O wiele wolała dra Krokowskiego, o którym mówiła, że jestuduchowiony.Potem powróciła znowu do ojczulka i kuzyna.Nic więcej nie mogławycisnąć ze swego mózgu i na próżno starała się czymś jeszcze zatrzymać kuzy-nów, podniósłszy nagle głos niemal do krzyku, gdy chcieli odejść; wreszcie udałoim się wymknąć i poszli.Przez chwilę, pochylona naprzód, pochłaniała ich spojrze-niem, jak gdyby oczami chciała ich przyciągnąć z powrotem.Potem westchnieniewyrwało się jej z piersi i powróciła do swego chorego.Poza tym w tych dniach Hans Castorp zawarł znajomość tylko jeszcze z owączarno ubraną, bladą Meksykanką, którą widział poprzednio w ogrodzie i którąnazywano Tous-les-deux.Zdarzyło się bowiem, że i on usłyszał z jej ust ponurą for-mułę, która stała się jej przezwiskiem, ale ponieważ był na to przygotowany, więczachował się najzupełniej poprawnie i mógł być pózniej z siebie zadowolony.Popierwszym śniadaniu, wybierając się na przepisany spacer poranny, kuzyni spotkaliją przed głównym wejściem.Owinięta czarnym kaszmirowym szalem, chodziła tami z powrotem długimi, niespokojnymi krokami, uginając się w kolanach: jej starze-jąca się twarz o dużych, zgorzkniałych ustach odbijała szarą bladością od czarnegowoalu, osłaniającego siwiejące włosy i związanego pod brodą.Joachim, jak zwyklebez kapelusza, skłonił się na powitanie, a ona odpowiedziała powolnym skinieniemgłowy; kiedy podniosła oczy, bruzdy, przerzynające jej niskie czoło, pogłębiły sięjeszcze bardziej.Spostrzegłszy nieznajomego, zatrzymała się i poruszając lekkogłową czekała, aż młodzieńcy się zbliżą, bo widocznie chciała się dowiedzieć, czy- 108 - nowo przybyły słyszał już o jej losie, i usłyszeć jego zdanie o tym.Joachim przed-stawił jej kuzyna.Podała mu spod mantyli chudą, żółtawą, pokrytą siecią żyłekrękę, z pierścionkami na palcach.Nie spuszczała z niego oczu.Potem stało się,powiedziała: Tous les d � , monsieur  tous les d � , vous savez. Je le sais, madame  odrzekł Hans Castorp przytłumionym głosem. Et jele regrette beaucoup*.Obwisłe worki pod jej czarnymi jak z dżetu oczami uderzały swą wielkością;Hans Castorp u nikogo jeszcze podobnych nie widział.Tchnęła jakąś delikatną,zwiędłą wonią.Spotkanie to wzbudziło w Hansie Castorpie nastrój łagodny i po-ważny. Merci  powiedziała charczącą wymową, która dziwnie nie harmonizowałaz jej depresją; jeden kąt jej wielkich ust był tragicznie opuszczony w dół.Schowałarękę pod mantylę, skinęła głową i znowu rozpoczęła swoją wędrówkę.Idąc dalej,Hans Castorp odezwał się: Widzisz, nie zrobiło mi to żadnej różnicy, świetnie dałem sobie z nią radę.W ogóle umiem sobie całkiem dobrze dawać radę z takimi ludzmi.Zdaje mi się, żemam przyrodzony dar obchodzenia się z nimi  czyż nie? Sądzę nawet, że na ogółłatwiej dochodzę do ładu z ludzmi smutnymi niż z wesołymi.Bóg wie, na czym topolega, może na tym, że przecież jestem sierotą i że moi rodzice tak wcześnie mnieodumarli, ale jeżeli ktoś jest poważny i smutny i jeżeli śmierć wchodzi w grę, nieczuję się tym właściwie przytłoczony ani zakłopotany  przeciwnie, jestem wtedyw swoim żywiole, o wiele bardziej niż w atmosferze radości i ożywienia.Myślałemsobie niedawno, że głupotą jest ze strony tutejszych pań bać się śmierci i wszyst-kiego, co ma z nią związek, do tego stopnia, by musiano to ukrywać przed nimii przynosić wiatyk w porze posiłków.Nie, pfe, to jest niedorzeczne! Powiedz, czywidok trumny jest ci przykry? Ja patrzę na nią chętnie.Według mnie nawet pustatrumna jest wprost ładnym sprzętem, ale jeżeli ktoś w niej leży, robi na mnie poprostu uroczyste wrażenie.Pogrzeby mają w sobie coś budującego i nieraz przycho-dziło mi na myśl, że jeżeli ktoś pragnie się podnieść na duchu, powinien iść napogrzeb, a nie do kościoła.Ludzie są odświętnie i czarno ubrani, zdejmują kapelu-sze, patrzą na trumnę, są pełni powagi i nabożeństwa i nikt nie śmie robić głupichdowcipów, jak w życiu codziennym.Bardzo to lubię, kiedy raz wreszcie widzę ludzitak nastrojonych.Zadawałem sobie czasem pytanie, czy nie powinienem był zostać* vous savez.Je le sais.(franc.)  wie pan.Wiem, proszę pani.I bardzo mi żal.- 109 - pastorem  myślę, że odpowiadałoby to poniekąd mojemu usposobieniu.Mamnadzieję, że mówiąc z tą panią, nie zrobiłem żadnego błędu we francuskim? Nie  odpowiedział Joachim. Je le regrette beaucoup było zupełniepoprawne.Politycznie podejrzana!Nadeszły regularne odmiany dnia normalnego: najpierw niedziela  i to niedzielaz orkiestrą uzdrowiskową na tarasie.Niedziela taka przypadała co czternaście dni,zaznaczając w ten sposób koniec okresu dwutygodniowego.Przyjazd HansaCastorpa przypadł na drugą połowę takiego okresu.Przyjechał we wtorek, był więcteraz piąty dzień jego pobytu.Po owej straszliwej pogodzie i nawrocie zimy dzieńbył wiosenny, łagodny; białe chmurki błyszczały na jasnobłękitnym niebie, a świa-tło słoneczne kładło się na dolinę i zbocza gór, które przybrały znowu zwykłą barwęletniej zieleni, bo świeży śnieg skazany był z góry na szybkie zniknięcie.Jasne było, że wszyscy starali się uczcić niedzielę i wyróżnić ją spośród innychdni; zarząd i goście pomagali sobie w tym usiłowaniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl
  • Drogi uĹźytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.