[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy się przyglądał posągowi, serce Castorpa z niejasnych powodów stało sięjeszcze cięższe, pełne trwogi i przeczuć.Ledwie się odważył, a jednak musiałobejść posąg i przejść przez podwójną za nim kolumnadę: przed sobą miał terazotwarte metalowe drzwi do wnętrza świątyni.Nieszczęsny zdrętwiał i ugięły się podnim kolana na widok tego, co w blasku pochodni z przerażeniem tam ujrzał.Dwiesiwe kobiety, półnagie, z rozczochranymi włosami, ze zwisającymi piersiami cza-rownic i długimi jak palce cyckami wśród przejmującej ciszy rozrywały rękami nadmisą małe dziecko  Hans Castorp ujrzał jego delikatne blond włosy umazanekrwią  połykały je kawałkami, tak że aż kruche kostki trzeszczały w ich ustach,a krew spływała z ich wstrętnych warg.Lodowate przerażenie obezwładniło HansaCastorpa.Chciał zakryć oczy rękoma i nie mógł.Chciał uciekać i nie mógł.Już gospostrzegły wśród swego ohydnego procederu, wygrażały mu krwawymi pięściamii wymyślały bezgłośnie, ale grubiańsko i plugawo, i to w ludowym narzeczu stronrodzinnych Hansa Castorpa.Zrobiło mu się niedobrze, jak nigdy jeszcze.W rozpa-czy chciał się porwać z miejsca  i padł na plecy opodal kolumny  i tak jak padł,wciąż jeszcze ze wstrętnym ujadającym szeptem w uszach i owładnięty zimnymprzerażeniem, ocknął się przy swym szałasie w śniegu, leżąc na jednym ramieniu,z głową na ziemi, z nartami na wyprostowanych nogach.Nie było to jednak właściwe i prawdziwe przebudzenie; mrugał tylko oczami,z ulgą, że się pozbył rozjuszonych kobiet, ale nie był pewien i nie dbał o to, czyleży oparty o kolumnę świątyni, czy też o szopę; do pewnego stopnia dalej śnił,snując już nie obrazy, lecz myśli, jednak nie mniej śmiałe i splątane.- 147 -  Jednakże zdawałem sobie sprawę, że to był sen  chodziło mu po głowie.Czarowny i straszny sen.W gruncie rzeczy miałem świadomość przez cały czas,wszystko sam uroiłem, ten park liściasty, to czarowne wilgotne powietrze,i wszystko potem, zarówno to, co piękne, jak to, co okropne, wiedziałem z góry.Jakże to możliwe, żeby z taką świadomością coś takiego sobie uroić i doznawaćszczęścia i przerażenia? Skąd przyszła mi do głowy piękna zatoka na wyspie,a potem okrąg świątynny, ku któremu wskazały mi drogę oczy owej sympatycznejpostaci stojącej na uboczu? Wydaje mi się, że sny czerpie się nie tylko z zasobówwłasnej duszy, że śni się bezimiennie i wspólnie, choć każdy na własny sposób.Wielka dusza, której jesteś tylko cząstką, śni przez ciebie i na twój sposób o rze-czach, o których tajemnie śni zawsze: o swej młodości i nadziei, o swym szczęściui pokoju i o swej  krwawej uczcie.Oto leżę przy swej kolumnie i czuję jeszczew sobie resztę mego snu, mrożący strach przed krwawą ucztą, a także serdecznąradość z tego, com widział poprzednio, ze szczęścia i zbożnej kultury białej ludzko-ści Twierdzę, że mi się to należy, że mam poręczone prawo leżeć tu i o tych rze-czach śnić.Wiele się od ludzi przebywających tu w górze dowiedziałem o dezercjii rozumie.Z Naphtą i Settembrinim zgubiłem się w tych niebezpiecznych górach.Wiem wszystko o człowieku.Poznałem jego ciało i krew, chorej Kławdii oddałemołówek Przybysława Hippego.Ale kto poznaje ciało i życie, ten poznaje też śmierć.Tylko że to nie wszystko  raczej tylko początek, jeśli to brać pedagogicznie.Trzeba to uzupełnić drugą połową, przeciwieństwem tamtej.Bo wszelkie zaintere-sowanie śmiercią i chorobą jest wyrazem zainteresowania życiem.Dowodem tegojest humanistyczny fakultet medyczny, który tak uprzejmie przemawia po łacinie dożycia i jego choroby, ale jest tylko odcieniem jednej wielkiej i pilnej sprawy, którąsobie oto z całą życzliwością nazywam po imieniu: sprawy wiecznego dla życiastrapienia, to jest człowieka, jego stanu i pozycji.Niemało się na nim znam,dużom się nauczył od ludzi tu w górze, wysoko się wzniosłem ponad równinę, także mi nieszczęsnemu bez mała tchu zabrakło; jednakże teraz, od stóp mej kolumnyogarniam to wszystko spojrzeniem.Znił mi się stan człowieka i jego uprzejma,rozsądna i szanowna społeczność, poza którą w świątyni odbywa się ohydnakrwawa uczta.Czy ci słoneczni ludzie nie dlatego byli uprzejmi i czarujący, żepamiętali o tej ohydzie? Wyciągnęliby z niej w ten sposób konsekwencję subtelnąi pełną galanterii! Staję po ich stronie, a nie po stronie Naphty  zresztą także nieSettembriniego, obaj są gadułami.Jeden jest lubieżny i złośliwy, a drugi gra wciążna tej swojej trąbce rozumu i wyobraża sobie, że otrzezwi nawet szaleńców; to jestniesmaczne.Jest to filisterstwo i czysta etyka bez religii, co do tego nie może byćwątpliwości.Ale nie myślę się też wypowiadać za małym Naphtą i jego religią, tym- 148 - guazzabuglio* Boga i diabła, dobra i zła, które zmierza do tego, aby jednostka nałeb, na szyję rzuciła się w odmęty i mistycznie zagubiła w powszechnym bycie.Ach, ci dwaj pedagodzy; ich spór i ich antagonizmy są same też tylko guazzabuglio,są bezładnym zgiełkiem bitwy, który nie ogłuszy nikogo, kto ma choć trochę swo-body w myśleniu i trochę pobożności w sercu.A to ich zagadnienie arystokratyzmu!Ta ich dostojność! Zmierć czy życie, choroba i zdrowie, duch i przyroda: czyż to sąprzeciwieństwa? Zapytuję: czyż to są zagadnienia? Nie, to nie są żadne zagadnienia,a tak samo nie jest nim pytanie, gdzie jest więcej dostojeństwa.Ucieczka w śmierćdokonywa się w ramach życia, bez niej nie byłoby życia; a między nimi jest miej-sce, które zajmuje Homo Dei, pośrodku między ucieczką a rozumem; także państwojego jest pośrodku między mistyczną wspólnotą a wietrzną samoistnością.Widzę tospod swojej kolumny.Zajmując to miejsce powinien on z galanterią, uprzejmościąi szacunkiem obcować z samym sobą  bo tylko on sam jest dostojny, nie zaś prze-ciwieństwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl