[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Były ich tysiące i terazzmierzają w tę stronę.Jonmarc wystawił twarz na podmuchy wiatru i spojrzał na zboczaporośnięte wysoką falującą trawą w kierunku, z którego przybyliżołnierze.- Ile im to zajmie?- Może świecogodzinę.Niewiele dłużej.- A generał Gregor? - Zabity, sir.Walczył jak sam pomiot Staruchy, do samego końca.Osobiście widziałem, jak umierał.Jonmarc przeklął pod nosem.Mógł nienawidzić Gregora, ale to niebył dobry sposób, żeby się go pozbyć.- W porządku - powiedział Jonmarc.- Będziemy gotowi, gdy siępojawią.Valjan będzie musiał sobie poradzić z tym, co stanie się wzatoce.- Wypowiedziawszy te słowa przejechał wzdłuż pierwszegoszeregu, wykrzykując rozkazy kapitanom, aby nakazali swoim ludziomzająć pozycje do obrony od flanki.Posłańcy rozpierzchli się, aby zanieśćwiadomości o nowym ataku do Valjana i Exetera.Słońce minęło już najwyższy punkt na niebie, kiedy wreszcie dobiegłich z oddali tupot kroków.- Nadchodzą! - krzyknęli zwiadowcy i hasło odbiło się echem przezszeregi żołnierzy przygotowujących się na rzez.Natarcie prowadziły zwierzęta, nie ludzie.Wilki i niedzwiedzieprzemierzały dystans długimi susami w rzędzie, który Jonmarc ocenił nakilkaset osobników.Takie szeregi następowały jeden za drugim, ażwreszcie ich oczom ukazały się kolumny zwyczajnych żołnierzy.- Utrzymać pozycje! - krzyknął Jonmarc.Pikinierzy wbili długie, ostrepiki w ziemię pod kątem, gotowi do ataku.Stojący za nimi łucznicyunieśli łuki.Ani piki, ani strzały nie mogły całkowicie powstrzymaćataku, ale miały możliwie jak najbardziej spowolnić i zmniejszyć liczbęwrogów, którym uda się przedrzeć i stanąć do walki z piechurami.Zimne jesienne powietrze rozbrzmiewało warkotem wilków i rykiemniedzwiedzi.Zmuszeni przez Imriego do przyjęcia zwierzęcej formyzmiennokształtni wyglądali na dzikich i oszalałych.Nie byli możecałkowicie pozbawieni zdrowia psychicznego jak ashtenerath, alezupełnie nie dbali o własne bezpieczeństwo.Bestie rzuciły się na piki, niezważając na to, ile z nich nadzieje się na ostrza.Grad strzał opadł na atakujących, alezmiennokształtni nawet nie zwolnili.Ich towarzysze padali na ziemięnaszpikowani strzałami.Szereg obrońców utrzymał się tylko przez chwilę, zanim przebili sięprzez niego zmiennokształtni.Kiedy piki zniknęły, łucznicy nie byli wstanie sami powstrzymywać naporu wroga.Piechurzy wysunęli się na przód w asyście zbrojnych jezdzców, atymczasem ci łucznicy, którym udało się przeżyć atak, uciekali na tyły,żeby znalezć nowe, bezpieczniejsze miejsce do oddawania strzałów.Wzamieszaniu Jonmarc stracił Gethina z oczu, ale podczas bitwy nie byłoczasu się martwić o coś więcej niż powstrzymywanie kolejnych falzdesperowanych zmiennokształtnych.Oczywiste było, że temnottańscy żołnierze byli zadowoleni z tego, żeto zmiennokształtni poszli na pierwszy ogień.Jonmarc nie wątpił, żeżołnierze zajmą się tymi wojownikami Księstwa, którzy pozostaną przyżyciu po przejściu tego ataku.Wilki i niedzwiedzie walczyły znienaturalną furią i jeśli ludzie zaklęci w ciałach bestii wiedzieli, żeTemnottańczycy nie dbają o ich życie, to w niczym nie osłabiało to siłyich ataku.Wilki atakowały żołnierzy w grupach po trzy lub cztery, podczas gdyolbrzymie niedzwiedzie radziły sobie w pojedynkę z szóstką ludzi.Zmiennokształtni zdawali się podlegać imperatywowi walki bez względuna to, jak niekorzystne dla nich były proporcje sił.Nieokiełznany szał wich oczach zmuszał Jonmarca do zastanowienia się, w jakiej części tennieustępliwy atak był wynikiem klątwy Imriego, a w jakiej masowymsamobójstwem popełnianym przez ludzi doprowadzonych doostateczności.Bez względu na to, czy atak był napędzany przez strach, czy przezzłość, jego rezultaty były przerażające.Jonmarc osobiście zabiłdwadzieścia wilków, ale czuł zmęczenie i wiedział, że jego ludzie nie będą w stanie bronić się wiecznie.Temnottańczycynieco się wycofali, jakby bali się swoich własnych zmiennokształtnych ibyć może, pomyślał Jonmarc, nie były to obawy bezpodstawne.Ból iwewnętrzny przymus zmuszający zmiennokształtnych do ataku mógłrównie dobrze obrócić się przeciwko ich panom, aczkolwiek Jonmarcwątpił, czy czar rzucony przez Imriego dopuszczał taką możliwość.Napolu bitwy leżało o wiele więcej ciał martwych zmiennokształtnych niżżołnierzy Księstwa, ale Jonmarc wiedział, że jego ludzie są wyczerpaniwalką i te proporcje mogą się zmienić, gdy tylko Temnottańczycy rusządo ataku.Słońce wisiało już nisko na niebie, a duży księżyc wychylał się zzahoryzontu.Ansu powiedział, że klątwa zostanie zdjęta w noc Sohan.Miejmy nadzieję, że miał na myśli już wczesny wieczór, ponieważ dopółnocy nie dożyje nas tylu, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie.Robiło się coraz ciemniej i mgła uniosła się z ziemi, zjawisko byłozbyt nagłe, żeby być naturalne.Mgła nie zatrzymała zmiennokształtnych,ale to Jonmarc ujrzał konsternację w szeregach czekającychTemnottańczyków.Bez ostrzeżenia, na szczycie wzniesienia zaoddziałami Jonmarca pojawiły się tuziny wilków i Jonmarc poczuł falęrozpaczy na myśl o nowym ataku.Celem tych bestii nie byli jednak zmęczeni żołnierze Jonmarca.Wilkiruszyły na Temnottańczyków z obnażonymi zę-biskami, warcząc ikłapiąc szczękami.Jonmarc zauważył, że Temnottańczycy niezbornieorganizują obronę, a Volshe, którzy kontrolowali zmiennokształtnych,wykrzykują zaklęcia w stronę wilków, ale bez efektu.Jeden z Volshe przewrócił się pod ciężarem olbrzymiego szaregowilka.Wciąż wykrzykiwał kontrzaklęcia, gdy wilk zacisnął potężneszczęki na jego szyi i uciszył go na zawsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl