[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy zauważył broszkę.Zatrzymał na niej wzrok; krew odpłynęła mu z twarzy.- Skąd to masz? - spytał szeptem.- Co? - Zmarszczyła czoło.Wnet jednak spojrzała w to samo miejsce co on, spłonęłarumieńcem i zakryła ozdobę dłonią.- Lionel.to znaczy lord Rushford dał mi ją w prezencieślubnym - odrzekła.- Powiedział, że to rodzinny klejnot.Twojej rodziny.Powiedział.Niewiedziałam, Hartley, że on jest twoim kuzynem.Ani że utrzymujecie bliskie kontakty.Podobnochciałbyś, żebym przyjęła tę broszkę.Zażartował, że muszę mieć coś niebieskiego, i.Poznajesz tębroszkę?Należała do jego matki.Była jedną z jej najcenniejszych rzeczy.Matka dostała ją od ojca wdniu ślubu, zawsze mówiła, że chciał dać jej coś niebieskiego".Nosiła tę broszkę prawie zawsze.Kiedy umierała, kazała mu ją zatrzymać, a w przyszłości dać swojej żonie.Z jakiegoś powodu taprośba utkwiła w pamięci Hartleya wyrazniej niż wszystko inne, po śmierci matki szukał więcbroszki jak szalony.Pytał o nią ojca, pytał ciotkę, która była matką Lionela, czasem sprawiał takiewrażenie, jakby żałował broszki prawie tak samo jak matki.Nigdy jednak jej nie znalazł.Tymczasem to Lionel miał broszkę.Może sam ją wziął, a może dostał.Jemu, Hartleyowi,nikt w każdym razie nigdy o tym nie powiedział.Pozwolono mu szukać, toteż robił to latami,znacznie dłużej, niż dyktowałby rozsądek.A teraz broszkę dostała jednak jego żona.od Lionela.- Poznaję - potwierdził.- To broszka mojej matki.- Ooo.- Powiedziała to tak, jakby jej niesamowicie ulżyło.- Wobec tego to był z jego stronybardzo sympatyczny gest, że mi ją dał, prawda, Hartley? Zwrócił ją tobie za moim pośrednictwem.To jest ślubny prezent dla nas obojga.Twój tak samo jak mój.- Broszka jest twoja, Samantho.Tak samo jak kiedyś była mojej matki.Popatrz, jak ci z niąładnie.Uśmiechnęła się do niego i przesunęła po ozdobie palcami.Ale Hartley czuł wielki, bezsilnygniew, częściowo zresztą na samego siebie.Nagle uświadomił sobie, że oprócz obrączki niczegożonie nie kupił.Ulubiona szafirowa broszka jego matki, coś niebieskiego" do ślubu, byłaprezentem od Lionela.Co, do diabła, Lionel chciał przez to powiedzieć? Czy miała to być pokojowa propozycja?Markiz nie uwierzył w to ani na chwilę.ROZDZIAA TRZYNASTYSamantha często gościła w domach innych ludzi.Przywykła do spania w obcychsypialniach.Właściwie można było powiedzieć, że przez parę lat nie miała naprawdę swojegodomu.Teraz trudno jej było przywyknąć do myśli, że ten pokój należy do niej.Była u siebie wlondyńskim domu markiza, tak samo jak była u siebie w Highmoor, a to dlatego, że wzięła ślub zich właścicielem.Założyła ramiona na piersi, mimo iż nie było jej zimno, i rozejrzała się po wielkimkwadratowym pokoju z wysokim stropem, który pokryto freskiem przedstawiającym idyllicznąscenę pastoralną.Pod stopami miała miękki, ciepły dywan, wokoło stały eleganckie meble, wśródnich łoże z jedwabnym baldachimem.Wszystko wskazywało na to, że będą zupełnie normalnym małżeństwem.Naturalnie niebyło żadnego powodu, dla którego miałoby być inaczej.Hartley obiecał, że niedługo do niejprzyjdzie.Samancie przypomniał się wykład ciotki Aggy i list Jenny.Nie spodziewała się jednakpo tej nocy żadnych skrajności.Nie sądziła, by przeżycie miało w niej wzbudzić lęk i okazać sięodrażające.Nie sądziła jednak także, by miało ją upoić i przejąć zachwytem.Miała nadzieję, żebędzie po prostu przyjemne.Właśnie uświadomiła sobie, że podczas tych rozmyślań zaczęła przechadzać się tam i zpowrotem po pokoju, gdy zatrzymało ją pukanie.Nie odpowiedziała.Hartley otworzył drzwi,wszedł i zamknął je za sobą.Miał na sobie brokatowy szlafrok w kolorze wina, z aksamitnymkołnierzem.Z uśmiechem na twarzy podążał do niej przez pokój, wyciągnąwszy ramiona.- Już myślałem, że ta chwila nigdy nie nadejdzie - powiedział.- Bezwstydnie jejwyczekiwałem przez cały dzień.Cały miesiąc.Zdjął rękawiczkę.Spojrzała na jego prawą dłoń, która objęła jej rękę.Była wątlejsza odlewej i bledsza.Palce miał sztywno wygięte w stawach, nadgarstek zniekształcony.- Szkoda, że nie mogę być dla ciebie cały - powiedział.- Cały? - Spojrzała mu w oczy.- Myślisz o swoim wypadku? Czy sądzisz, że sprawia mi toróżnicę? To, że kulejesz? I że częściowo straciłeś władzę w ręce? Jesteś cały pod każdymwzględem, który wydaje mi się ważny.Przykro mi tylko, że ty się tym gryziesz.Uniosła jego prawą dłoń i otarła sobie o policzek.Odwróciwszy głowę, pocałowała jegopalce.- Dziękuję ci - powiedział.- Trochę się tym martwiłem.Uśmiechnęła się do niego i spłonęła rumieńcem.- Zdenerwowana? - spytał.- Tylko trochę.No, może odrobinę zakłopotana.- Roześmiała się.- Zdenerwowana pewnieteż.Ale nie jestem wystraszona ani niechętna.Przysunął się do niej o krok, tak że prawie jej dotknął, i palcami lewej dłoni musnął jejpoliczek.- Mam swoje doświadczenia - powiedział.- Nie mówię tego, żeby się chełpić, tylko żebydodać ci otuchy.Wiem, jak pomóc ci się odprężyć i jak dać ci przyjemność.Postaram się też, żebyból za pierwszym razem był jak najmniejszy.Pocałował ją.Była tym dość zaskoczona, mimo iż mąż właśnie przyszedł do sypialni w ichnoc poślubną.I mimo iż pocałował ją przedtem na balu u Rochesterów, na jej własne życzenie.Niespodziewała się pocałunków tego wieczoru.Kojarzyły się jej z miłością i romansami.Ucieszyła się jednak.Objęła go za szyję i przytuliła się do niego.Był ciepły i trochęznajomy.Powiedział, że będzie umiał ją odprężyć.Widocznie robił to właśnie teraz.Nie czułabysię swobodnie, gdyby natychmiast wziął ją do łóżka i bezceremionialnie przystąpił do spełnianiaaktu małżeńskiego.Rozchyliła wargi, biorąc przykład z Hartleya, i poczuła, że ich ciała stykają sięcoraz bardziej intymnie.Hartley delikatnie poruszał językiem we wnętrzu jej ust.Zaczął całować ją po zaciśniętych powiekach, po chwili zawędrował wargami na skronie,podbródek, szyję.Samantha przesuwała w palcach jego miękkie, jedwabiste włosy.Pomyślała zzachwytem, że Hartley chce, by zostali kochankami, tak samo jak są już przyjaciółmi oraz mężem iżoną, którzy spełniają akt małżeński.Znów pocałował ją w usta, jednocześnie głaszcząc po plecach.Lewa ręka przeniosła sięjednak zaraz na przód jej ciała i zaczęła pieścić piersi.Samantha mimo woli nieznaczne sięodwróciła, tak że dłoń Hartleya otoczyła wzgórek, a kciuk raz po raz muskał sutkę.Och, jakie to było przyjemne.Z góry wiedziała, że będzie jej przyjemnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Wtedy zauważył broszkę.Zatrzymał na niej wzrok; krew odpłynęła mu z twarzy.- Skąd to masz? - spytał szeptem.- Co? - Zmarszczyła czoło.Wnet jednak spojrzała w to samo miejsce co on, spłonęłarumieńcem i zakryła ozdobę dłonią.- Lionel.to znaczy lord Rushford dał mi ją w prezencieślubnym - odrzekła.- Powiedział, że to rodzinny klejnot.Twojej rodziny.Powiedział.Niewiedziałam, Hartley, że on jest twoim kuzynem.Ani że utrzymujecie bliskie kontakty.Podobnochciałbyś, żebym przyjęła tę broszkę.Zażartował, że muszę mieć coś niebieskiego, i.Poznajesz tębroszkę?Należała do jego matki.Była jedną z jej najcenniejszych rzeczy.Matka dostała ją od ojca wdniu ślubu, zawsze mówiła, że chciał dać jej coś niebieskiego".Nosiła tę broszkę prawie zawsze.Kiedy umierała, kazała mu ją zatrzymać, a w przyszłości dać swojej żonie.Z jakiegoś powodu taprośba utkwiła w pamięci Hartleya wyrazniej niż wszystko inne, po śmierci matki szukał więcbroszki jak szalony.Pytał o nią ojca, pytał ciotkę, która była matką Lionela, czasem sprawiał takiewrażenie, jakby żałował broszki prawie tak samo jak matki.Nigdy jednak jej nie znalazł.Tymczasem to Lionel miał broszkę.Może sam ją wziął, a może dostał.Jemu, Hartleyowi,nikt w każdym razie nigdy o tym nie powiedział.Pozwolono mu szukać, toteż robił to latami,znacznie dłużej, niż dyktowałby rozsądek.A teraz broszkę dostała jednak jego żona.od Lionela.- Poznaję - potwierdził.- To broszka mojej matki.- Ooo.- Powiedziała to tak, jakby jej niesamowicie ulżyło.- Wobec tego to był z jego stronybardzo sympatyczny gest, że mi ją dał, prawda, Hartley? Zwrócił ją tobie za moim pośrednictwem.To jest ślubny prezent dla nas obojga.Twój tak samo jak mój.- Broszka jest twoja, Samantho.Tak samo jak kiedyś była mojej matki.Popatrz, jak ci z niąładnie.Uśmiechnęła się do niego i przesunęła po ozdobie palcami.Ale Hartley czuł wielki, bezsilnygniew, częściowo zresztą na samego siebie.Nagle uświadomił sobie, że oprócz obrączki niczegożonie nie kupił.Ulubiona szafirowa broszka jego matki, coś niebieskiego" do ślubu, byłaprezentem od Lionela.Co, do diabła, Lionel chciał przez to powiedzieć? Czy miała to być pokojowa propozycja?Markiz nie uwierzył w to ani na chwilę.ROZDZIAA TRZYNASTYSamantha często gościła w domach innych ludzi.Przywykła do spania w obcychsypialniach.Właściwie można było powiedzieć, że przez parę lat nie miała naprawdę swojegodomu.Teraz trudno jej było przywyknąć do myśli, że ten pokój należy do niej.Była u siebie wlondyńskim domu markiza, tak samo jak była u siebie w Highmoor, a to dlatego, że wzięła ślub zich właścicielem.Założyła ramiona na piersi, mimo iż nie było jej zimno, i rozejrzała się po wielkimkwadratowym pokoju z wysokim stropem, który pokryto freskiem przedstawiającym idyllicznąscenę pastoralną.Pod stopami miała miękki, ciepły dywan, wokoło stały eleganckie meble, wśródnich łoże z jedwabnym baldachimem.Wszystko wskazywało na to, że będą zupełnie normalnym małżeństwem.Naturalnie niebyło żadnego powodu, dla którego miałoby być inaczej.Hartley obiecał, że niedługo do niejprzyjdzie.Samancie przypomniał się wykład ciotki Aggy i list Jenny.Nie spodziewała się jednakpo tej nocy żadnych skrajności.Nie sądziła, by przeżycie miało w niej wzbudzić lęk i okazać sięodrażające.Nie sądziła jednak także, by miało ją upoić i przejąć zachwytem.Miała nadzieję, żebędzie po prostu przyjemne.Właśnie uświadomiła sobie, że podczas tych rozmyślań zaczęła przechadzać się tam i zpowrotem po pokoju, gdy zatrzymało ją pukanie.Nie odpowiedziała.Hartley otworzył drzwi,wszedł i zamknął je za sobą.Miał na sobie brokatowy szlafrok w kolorze wina, z aksamitnymkołnierzem.Z uśmiechem na twarzy podążał do niej przez pokój, wyciągnąwszy ramiona.- Już myślałem, że ta chwila nigdy nie nadejdzie - powiedział.- Bezwstydnie jejwyczekiwałem przez cały dzień.Cały miesiąc.Zdjął rękawiczkę.Spojrzała na jego prawą dłoń, która objęła jej rękę.Była wątlejsza odlewej i bledsza.Palce miał sztywno wygięte w stawach, nadgarstek zniekształcony.- Szkoda, że nie mogę być dla ciebie cały - powiedział.- Cały? - Spojrzała mu w oczy.- Myślisz o swoim wypadku? Czy sądzisz, że sprawia mi toróżnicę? To, że kulejesz? I że częściowo straciłeś władzę w ręce? Jesteś cały pod każdymwzględem, który wydaje mi się ważny.Przykro mi tylko, że ty się tym gryziesz.Uniosła jego prawą dłoń i otarła sobie o policzek.Odwróciwszy głowę, pocałowała jegopalce.- Dziękuję ci - powiedział.- Trochę się tym martwiłem.Uśmiechnęła się do niego i spłonęła rumieńcem.- Zdenerwowana? - spytał.- Tylko trochę.No, może odrobinę zakłopotana.- Roześmiała się.- Zdenerwowana pewnieteż.Ale nie jestem wystraszona ani niechętna.Przysunął się do niej o krok, tak że prawie jej dotknął, i palcami lewej dłoni musnął jejpoliczek.- Mam swoje doświadczenia - powiedział.- Nie mówię tego, żeby się chełpić, tylko żebydodać ci otuchy.Wiem, jak pomóc ci się odprężyć i jak dać ci przyjemność.Postaram się też, żebyból za pierwszym razem był jak najmniejszy.Pocałował ją.Była tym dość zaskoczona, mimo iż mąż właśnie przyszedł do sypialni w ichnoc poślubną.I mimo iż pocałował ją przedtem na balu u Rochesterów, na jej własne życzenie.Niespodziewała się pocałunków tego wieczoru.Kojarzyły się jej z miłością i romansami.Ucieszyła się jednak.Objęła go za szyję i przytuliła się do niego.Był ciepły i trochęznajomy.Powiedział, że będzie umiał ją odprężyć.Widocznie robił to właśnie teraz.Nie czułabysię swobodnie, gdyby natychmiast wziął ją do łóżka i bezceremionialnie przystąpił do spełnianiaaktu małżeńskiego.Rozchyliła wargi, biorąc przykład z Hartleya, i poczuła, że ich ciała stykają sięcoraz bardziej intymnie.Hartley delikatnie poruszał językiem we wnętrzu jej ust.Zaczął całować ją po zaciśniętych powiekach, po chwili zawędrował wargami na skronie,podbródek, szyję.Samantha przesuwała w palcach jego miękkie, jedwabiste włosy.Pomyślała zzachwytem, że Hartley chce, by zostali kochankami, tak samo jak są już przyjaciółmi oraz mężem iżoną, którzy spełniają akt małżeński.Znów pocałował ją w usta, jednocześnie głaszcząc po plecach.Lewa ręka przeniosła sięjednak zaraz na przód jej ciała i zaczęła pieścić piersi.Samantha mimo woli nieznaczne sięodwróciła, tak że dłoń Hartleya otoczyła wzgórek, a kciuk raz po raz muskał sutkę.Och, jakie to było przyjemne.Z góry wiedziała, że będzie jej przyjemnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]