[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wpadł przez nie do środka Ben Whitehall.Oczy miał nieprzytomne, ciemne włosy potargane, a nieskazitelny kiedyś garnitur mocno wymięty.- Mam! - wykrzyknął.- Mam! Mam! Dostałem pracę!Chwycił Cassie i zawirował z nią w zaimprowizowanym tańcu.W uniesieniu nie zauważył, że nikt się nieuśmiecha.- Będę pracował dla najlepszego pisma w San Antonio.- Roześmiał się.- Wzięli mnie na redaktora aktualności.Byłem na rozmowie z właścicielem i jego córką.Mam wrócić.- Urwał i zmarszczył czoło, wreszciezauważył bowiem ponure twarze matki i gospodyni.-Co tam? Co się stało?- Twoja siostra właśnie wyjechała do Chicago - powiedziała załamana Marion.Na twarzy miała wypisany wstyd i rozpacz.- Będzie mieszkać z właścicielemknajpy!4Ben osłupiał.Po chwili wyprostował się i przesunąłdłonią po gęstych, ciemnych włosach.Spojrzał na matkę.- Wyjechała z tym gangsterem? - spytał, jakby niewierzył własnym uszom.- Dlaczego nikt jej nie zatrzymał?- Turek najwyrazniej się spóznił - powiedziała cichoMarion z oczami pełnymi łez.- Moja mała dziewczynka.w takim strasznym miejscu! Och, Ben! Co oni tam z niązrobią?- Spokojnie, mamo - niezręcznie próbował pocieszaćBen.Przykląkł przed nią i ujął jej dłonie.- Posłuchaj.Ona jest już duża.Czy na pewno nie wzięli ślubu?- Nie wiem - jęknęła Marion.- Cassie szuka listu.Dlaczego ona to zrobiła? Ostatnio całkiem oszalała, alenigdy nie spodziewałam się po niej czegoś takiego.Ben.- Pochyliła się zaniepokojona.- Coleman go zabije.- Wiem - odparł.Należało się tego obawiać.Cole byłbardzo porywczy, a do tego miał słabość do Katy.Bennie wykluczał więc, że Cole wsiądzie do pierwszegopociągu na Północ, z pistoletem przy pasie.- Jak mu to mamy powiedzieć? - Marion zamartwiałasię, przygryzając wargę.Ben uśmiechnął się na siłę.Co za niefart, pomyślałsmutno.Człowiek wraca do domu z najlepszą nowiną,jaką można wymyślić, a tu nikt go nie słucha.Siostraodebrała mu audytorium.- Jest - zawołała Cassie z korytarza, wymachując świstkiem papieru.- Zostawiła liścik.56Marion wzięła od niej kartkę roztrzęsioną dłoniąi przeczytała na głos:Mamo i wszyscy inni Zaręczyliśmy się z Dannym.Jedziemy dzisiaj do Chicago, do jego rodziców.Zapraszamy Wasna wesele! %7łyczcie nam szczęścia.Kocham Was, Koty.Ben spojrzał matce w oczy.- Wierzysz w to?Pokręciła głową.- Ważne jest, żebyśmy przekonali do tego Colemana.Rozumiecie mnie? Ben, Cassie.Oboje skinęli głowami.Cole'a nie należało bez potrzeby doprowadzać do wzburzenia.Było to zwyczajnieniebezpieczne.Tymczasem Katy siedziała obok Danny'ego w super-modnym Alfa Romeo, zmuszała się do beztroskiegoszczebiotu i udawała dziki entuzjazm dla długiej podróży na Północ.Danny Marlone uśmiechał się od ucha doucha, a w zestawieniu z bielą zębów jego skóra wydawała się jeszcze bardziej śniada niż w rzeczywistości.Przesłał towarzyszce ciepłe spojrzenie i zaczął pogwizdywać.- Spodoba ci się w Chicago, dziecinko - powiedział.- Pokażę ci wszystkie najlepsze miejsca.Jest plaża.tamci będzie dobrze.A ja mam duży dom, cały z kamienia,na wzgórzu, z widokiem na jezioro.Będziesz miaławszystko, czego dusza zapragnie.Wszystko.- Wiesz, kochanie, mam na sumieniu takie jednomałe, nieszkodliwe kłamstwo - powiedziała, chcąc wyjaśnić sytuację.Chwycił ją za rękę i przycisnął dłoń do swych ust.- Co za nieszkodliwe kłamstwo?Przełknęła ślinę, starając się nie myśleć o Turkui tym, co przeżyli.- No, nie chciałam, żeby mój brat cię zabił, więcpowiedziałam, że się pobierzemy.- Oj, kochanie, co za pośpiech! - Chichocząc, wyszczerzył do niej zęby.Zmieszana Katy nie odezwała się.-Całkiem niezle by to brzmiało: pan Danny Marlonez żoną, co? - powiedział, kładąc dłoń na jej udzie.-Podoba mi się to.Poszalelibyśmy na całego.Zapowiedziwe wszystkich gazetach, na weselu tylko najelegantsiludzie.Mogłaby przyjechać twoja rodzina.Starszy bratprowadziłby cię do ołtarza.Och, byłoby wspaniale, najmilsza.Zaparło jej dech.Nie wierzyła własnym uszom.- Myślałam.myślałam, że po prostu masz ochotę naromans! - wypaliła.- Chcę ciebie - powiedział, a wyraz jego oczu dziwnieją upokorzył.Nie było w nim pożądania, lecz miłość,zwyczajna i czysta.Choć zachwycało ją to uczucie skierowane do niej, bardzo żałowała, że nie doczekała siętakiego spojrzenia od Turka.Teraz już nigdy się to niestanie.Nigdy.- Na zawsze? - spytała szeptem.Skinął głową.Zjechał na pobocze i zaczął się w niąwpatrywać; silnik pracował na jałowym biegu.- Na zawsze.Pobierzmy się.- Nie jestem dziewicą - powiedziała wprost, bez wdawania się w szczegóły.- Ja też nie, i co z tego?Policzki jej poróżowiały.Uśmiechnęła się.Była szczerze zawstydzona.- No.Pochylił się i pocałował ją w usta [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Wpadł przez nie do środka Ben Whitehall.Oczy miał nieprzytomne, ciemne włosy potargane, a nieskazitelny kiedyś garnitur mocno wymięty.- Mam! - wykrzyknął.- Mam! Mam! Dostałem pracę!Chwycił Cassie i zawirował z nią w zaimprowizowanym tańcu.W uniesieniu nie zauważył, że nikt się nieuśmiecha.- Będę pracował dla najlepszego pisma w San Antonio.- Roześmiał się.- Wzięli mnie na redaktora aktualności.Byłem na rozmowie z właścicielem i jego córką.Mam wrócić.- Urwał i zmarszczył czoło, wreszciezauważył bowiem ponure twarze matki i gospodyni.-Co tam? Co się stało?- Twoja siostra właśnie wyjechała do Chicago - powiedziała załamana Marion.Na twarzy miała wypisany wstyd i rozpacz.- Będzie mieszkać z właścicielemknajpy!4Ben osłupiał.Po chwili wyprostował się i przesunąłdłonią po gęstych, ciemnych włosach.Spojrzał na matkę.- Wyjechała z tym gangsterem? - spytał, jakby niewierzył własnym uszom.- Dlaczego nikt jej nie zatrzymał?- Turek najwyrazniej się spóznił - powiedziała cichoMarion z oczami pełnymi łez.- Moja mała dziewczynka.w takim strasznym miejscu! Och, Ben! Co oni tam z niązrobią?- Spokojnie, mamo - niezręcznie próbował pocieszaćBen.Przykląkł przed nią i ujął jej dłonie.- Posłuchaj.Ona jest już duża.Czy na pewno nie wzięli ślubu?- Nie wiem - jęknęła Marion.- Cassie szuka listu.Dlaczego ona to zrobiła? Ostatnio całkiem oszalała, alenigdy nie spodziewałam się po niej czegoś takiego.Ben.- Pochyliła się zaniepokojona.- Coleman go zabije.- Wiem - odparł.Należało się tego obawiać.Cole byłbardzo porywczy, a do tego miał słabość do Katy.Bennie wykluczał więc, że Cole wsiądzie do pierwszegopociągu na Północ, z pistoletem przy pasie.- Jak mu to mamy powiedzieć? - Marion zamartwiałasię, przygryzając wargę.Ben uśmiechnął się na siłę.Co za niefart, pomyślałsmutno.Człowiek wraca do domu z najlepszą nowiną,jaką można wymyślić, a tu nikt go nie słucha.Siostraodebrała mu audytorium.- Jest - zawołała Cassie z korytarza, wymachując świstkiem papieru.- Zostawiła liścik.56Marion wzięła od niej kartkę roztrzęsioną dłoniąi przeczytała na głos:Mamo i wszyscy inni Zaręczyliśmy się z Dannym.Jedziemy dzisiaj do Chicago, do jego rodziców.Zapraszamy Wasna wesele! %7łyczcie nam szczęścia.Kocham Was, Koty.Ben spojrzał matce w oczy.- Wierzysz w to?Pokręciła głową.- Ważne jest, żebyśmy przekonali do tego Colemana.Rozumiecie mnie? Ben, Cassie.Oboje skinęli głowami.Cole'a nie należało bez potrzeby doprowadzać do wzburzenia.Było to zwyczajnieniebezpieczne.Tymczasem Katy siedziała obok Danny'ego w super-modnym Alfa Romeo, zmuszała się do beztroskiegoszczebiotu i udawała dziki entuzjazm dla długiej podróży na Północ.Danny Marlone uśmiechał się od ucha doucha, a w zestawieniu z bielą zębów jego skóra wydawała się jeszcze bardziej śniada niż w rzeczywistości.Przesłał towarzyszce ciepłe spojrzenie i zaczął pogwizdywać.- Spodoba ci się w Chicago, dziecinko - powiedział.- Pokażę ci wszystkie najlepsze miejsca.Jest plaża.tamci będzie dobrze.A ja mam duży dom, cały z kamienia,na wzgórzu, z widokiem na jezioro.Będziesz miaławszystko, czego dusza zapragnie.Wszystko.- Wiesz, kochanie, mam na sumieniu takie jednomałe, nieszkodliwe kłamstwo - powiedziała, chcąc wyjaśnić sytuację.Chwycił ją za rękę i przycisnął dłoń do swych ust.- Co za nieszkodliwe kłamstwo?Przełknęła ślinę, starając się nie myśleć o Turkui tym, co przeżyli.- No, nie chciałam, żeby mój brat cię zabił, więcpowiedziałam, że się pobierzemy.- Oj, kochanie, co za pośpiech! - Chichocząc, wyszczerzył do niej zęby.Zmieszana Katy nie odezwała się.-Całkiem niezle by to brzmiało: pan Danny Marlonez żoną, co? - powiedział, kładąc dłoń na jej udzie.-Podoba mi się to.Poszalelibyśmy na całego.Zapowiedziwe wszystkich gazetach, na weselu tylko najelegantsiludzie.Mogłaby przyjechać twoja rodzina.Starszy bratprowadziłby cię do ołtarza.Och, byłoby wspaniale, najmilsza.Zaparło jej dech.Nie wierzyła własnym uszom.- Myślałam.myślałam, że po prostu masz ochotę naromans! - wypaliła.- Chcę ciebie - powiedział, a wyraz jego oczu dziwnieją upokorzył.Nie było w nim pożądania, lecz miłość,zwyczajna i czysta.Choć zachwycało ją to uczucie skierowane do niej, bardzo żałowała, że nie doczekała siętakiego spojrzenia od Turka.Teraz już nigdy się to niestanie.Nigdy.- Na zawsze? - spytała szeptem.Skinął głową.Zjechał na pobocze i zaczął się w niąwpatrywać; silnik pracował na jałowym biegu.- Na zawsze.Pobierzmy się.- Nie jestem dziewicą - powiedziała wprost, bez wdawania się w szczegóły.- Ja też nie, i co z tego?Policzki jej poróżowiały.Uśmiechnęła się.Była szczerze zawstydzona.- No.Pochylił się i pocałował ją w usta [ Pobierz całość w formacie PDF ]