[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie miała jużochoty przytulać się do niego. Nie przesadzaj! Po prostu nerwy mu puściły.Nigdy nie zabioręcię na mecz piłkarski.Byłabyś przerażona! Płaczę, gdy widzę w telewizji reklamę l'ami Ricore*! Też chcia-łabym należeć do rodziny Ricore.LRTOdwróciła się do niego z niepewnym uśmiechem na twarzy, starającsię podzielić z nim paraliżującą ją rozpaczą.Aluzja do reklamy kawy przedstawiającej szczęśliwą francuską ro-dzinę. Jestem przy tobie, będę cię bronił.przy mnie nic ci nie grozi powiedział, obejmując ją.Josphine uśmiechnęła się z roztargnieniem.Jej myśli skupiały sięna czym innym.Było coś znajomego w scenie, w której właśnie uczest-niczyła.Przemoc, krzyki, gest, który ciągnął się jak długi szalik.Grze-bała w pamięci, aby sobie przypomnieć.Nie udawało jej się, ale czułasię zagrożona.Czy to kolejna tajemnica z dzieciństwa, która miała zo-stać ujawniona, niosąc ze sobą następny dramat? Ileż to dramatów tłumisię jako dziecko, aby nie cierpieć? Zapomniała na trzydzieści lat o tym,że matka o mało jej nie utopiła.Tego wieczoru do holu kamienicy z lu-strem i zielonymi roślinami wtargnęło inne niebezpieczeństwo.Groznyumykający cień, który sprowadzał się tylko do jednej nuty i zmroził ją.Jedna nuta.Zadrżała.Nikt nie jest w stanie zrozumieć niemej przemocy,która mi zagraża.Jak wytłumaczyć ten widmowy strach, który nie manazwy, ale wślizguje się i mnie ogarnia? Jestem sama.Nikt nie może mipomóc.Nikt nie może zrozumieć.Zawsze jest się samemu.Muszę prze-stać opowiadać sobie romantyczne historyjki, aby się uspokoić, przestaćchronić się w ramionach czarujących mężczyzn.To nie jest rozwiązanie. Josphine, co się dzieje? spytał Philippe z błyskiem niepokojuw oczach. Nie wiem. Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć.Potrząsnęła głową.Niczym cios sztyletem przeszyła jąpodwójna pewność, że jest sama i jest w niebezpieczeństwie.Niewiedziała, skąd bierze się ta pewność.Popatrzyła na niego i poczuła doniego pretensje.Jak może być tak pewny siebie? Tak pewny mnie? Takpewny, że on jeden wystarczy, aby mnie uszczęśliwić? Jakby życie byłoLRTtakie proste! Odczula potrzebę ochrony jak ingerencję, a oświadczenie,że będzie jej bronił, jak nieznośną arogancję. Mylisz się, Philippie.Nie jesteś rozwiązaniem.Jesteś dla mnieproblemem.Popatrzył na nią zdumiony. Co ci się stało?Mówiła, wpatrując się w pustkę z szeroko otwartymi oczami, jakbyodczytała grubą księgę, księgę prawdy. Jesteś żonaty.Z moją siostrą.Niedługo wyjedziesz do Londynu;wcześniej odwiedzisz Iris, to normalne, to twoja żona, ale to także mojasiostra, i to nie jest normalne. Josphine! Przestań!Dała mu znak, żeby umilkł, i kontynuowała: Nic nigdy między nami nie będzie możliwe.Opowiadaliśmy so-bie bajki.Przeżyliśmy baśń, baśń wigilijną, ale.Właśnie zeszłam naziemię.Nie pytaj mnie jak, nie wiem. Ale.przez ostatnie dni wyglądałaś. Przez ostatnie dni marzyłam.Właśnie to zrozumiałam.teraz.A więc to było to nieszczęście, które przeczuwała, a teraz spadło nanią jak para czarnych nożyc? Musiała wyrzec się go, a każde słowo, któ-re odcinało ją od niego, było jak cios nożem w samo serce.Cofnęła się okrok, potem o kolejny i oświadczyła: Nie możesz powiedzieć, że to nieprawda! Nawet ty nie możesztego zmienić.Iris zawsze będzie stała między nami.Patrzył na nią tak, jakby nigdy wcześniej jej nie widział, jakby nig-dy nie widział tej twardej, zdecydowanej Josphine. Nie wiem, co ci powiedzieć.Może masz rację.A może nie. Obawiam się, że mam rację.LRTOdsunęła się i patrzyła na niego z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wolę cierpieć od razu.Jednorazowo.niż ginąć na małym ogniu. Jeżeli tego właśnie chcesz.W milczeniu skinęła głową, mocniej zacisnęła ramiona na piersi,jakby po to, żeby nie wyciągnęły się do niego.Cofnęła się jeszcze ijeszcze.Równocześnie błagała: zaprotestuje, uciszy mnie, zatka mi usta,powie, że oszalałam, moja najdroższa szalona, szalona, którą kocham,szalona, która ulatuje, szalona, dlaczego to mówisz, szalona, pamiętaj.Wpatrywał się w nią bez ruchu, ponurym wzrokiem, a w tym wzrokuprzewijały się ostatnie spędzone razem dni, palce muskające się pod sto-łem, ręce zaplatające się w półmroku korytarza, pieszczoty skradzioneprzy podawaniu płaszcza, przytrzymywaniu drzwi, zabieraniu kluczy,pocałunki szeptane końcem warg i długi, długi pocałunek przy uchwyciepiekarnika, smak czarnych suszonych śliwek, nadzienia i armaniaku.Obrazy przesuwały się jak niemy film w czarno białym wzroku i mo-gła w jego oczach wyczytać ich historię.Potem zamrugał, film się skoń-czył, przejechał rękami po włosach, jakby po to, żeby nie spoczęły naniej, i bez słowa wyszedł.Zatrzymał się na moment na progu, gotów cośdodać, ale opanował się i zamknął za sobą drzwi.Usłyszała, jak woła syna: Alex, zmiana programu, wracamy do domu. Ale jeszcze nie skończyliśmy oglądać Simpsonów, tato! Jeszczetylko dziesięć minut! Nie! Natychmiast! Wez płaszcz. Dziesięć minut, tato! Alexandre. To nie jest miłe z twojej strony! Alexandre!Jego głos podniósł się o jeden ton.Rozkazujący, ostry.Josphinezadrżała.Me znała tego głosu.Nie znała tego mężczyzny, który rozka-LRTzywał i oczekiwał posłuchu.Wsłuchiwała się w ciszę, jaka zapadła, na-stawiała ucha w nadziei, że drzwi otworzą się, że wróci, powie: Josp-hine.Drzwi do kuchni uchyliły się.Josphine ruszyła do przodu.Alexandre włożył głowę. No to pa, Josphine! rzucił, nie patrząc na nią. Do widzenia, kochanie.Usłyszała trzaśnięcie drzwi wejściowych.Głos Zo krzyczał: Aledlaczego wychodzą? Nie skończyliśmy oglądać Simpsonów".Josphine gryzła pięść, aby nie wyć z rozpaczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Nie miała jużochoty przytulać się do niego. Nie przesadzaj! Po prostu nerwy mu puściły.Nigdy nie zabioręcię na mecz piłkarski.Byłabyś przerażona! Płaczę, gdy widzę w telewizji reklamę l'ami Ricore*! Też chcia-łabym należeć do rodziny Ricore.LRTOdwróciła się do niego z niepewnym uśmiechem na twarzy, starającsię podzielić z nim paraliżującą ją rozpaczą.Aluzja do reklamy kawy przedstawiającej szczęśliwą francuską ro-dzinę. Jestem przy tobie, będę cię bronił.przy mnie nic ci nie grozi powiedział, obejmując ją.Josphine uśmiechnęła się z roztargnieniem.Jej myśli skupiały sięna czym innym.Było coś znajomego w scenie, w której właśnie uczest-niczyła.Przemoc, krzyki, gest, który ciągnął się jak długi szalik.Grze-bała w pamięci, aby sobie przypomnieć.Nie udawało jej się, ale czułasię zagrożona.Czy to kolejna tajemnica z dzieciństwa, która miała zo-stać ujawniona, niosąc ze sobą następny dramat? Ileż to dramatów tłumisię jako dziecko, aby nie cierpieć? Zapomniała na trzydzieści lat o tym,że matka o mało jej nie utopiła.Tego wieczoru do holu kamienicy z lu-strem i zielonymi roślinami wtargnęło inne niebezpieczeństwo.Groznyumykający cień, który sprowadzał się tylko do jednej nuty i zmroził ją.Jedna nuta.Zadrżała.Nikt nie jest w stanie zrozumieć niemej przemocy,która mi zagraża.Jak wytłumaczyć ten widmowy strach, który nie manazwy, ale wślizguje się i mnie ogarnia? Jestem sama.Nikt nie może mipomóc.Nikt nie może zrozumieć.Zawsze jest się samemu.Muszę prze-stać opowiadać sobie romantyczne historyjki, aby się uspokoić, przestaćchronić się w ramionach czarujących mężczyzn.To nie jest rozwiązanie. Josphine, co się dzieje? spytał Philippe z błyskiem niepokojuw oczach. Nie wiem. Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć.Potrząsnęła głową.Niczym cios sztyletem przeszyła jąpodwójna pewność, że jest sama i jest w niebezpieczeństwie.Niewiedziała, skąd bierze się ta pewność.Popatrzyła na niego i poczuła doniego pretensje.Jak może być tak pewny siebie? Tak pewny mnie? Takpewny, że on jeden wystarczy, aby mnie uszczęśliwić? Jakby życie byłoLRTtakie proste! Odczula potrzebę ochrony jak ingerencję, a oświadczenie,że będzie jej bronił, jak nieznośną arogancję. Mylisz się, Philippie.Nie jesteś rozwiązaniem.Jesteś dla mnieproblemem.Popatrzył na nią zdumiony. Co ci się stało?Mówiła, wpatrując się w pustkę z szeroko otwartymi oczami, jakbyodczytała grubą księgę, księgę prawdy. Jesteś żonaty.Z moją siostrą.Niedługo wyjedziesz do Londynu;wcześniej odwiedzisz Iris, to normalne, to twoja żona, ale to także mojasiostra, i to nie jest normalne. Josphine! Przestań!Dała mu znak, żeby umilkł, i kontynuowała: Nic nigdy między nami nie będzie możliwe.Opowiadaliśmy so-bie bajki.Przeżyliśmy baśń, baśń wigilijną, ale.Właśnie zeszłam naziemię.Nie pytaj mnie jak, nie wiem. Ale.przez ostatnie dni wyglądałaś. Przez ostatnie dni marzyłam.Właśnie to zrozumiałam.teraz.A więc to było to nieszczęście, które przeczuwała, a teraz spadło nanią jak para czarnych nożyc? Musiała wyrzec się go, a każde słowo, któ-re odcinało ją od niego, było jak cios nożem w samo serce.Cofnęła się okrok, potem o kolejny i oświadczyła: Nie możesz powiedzieć, że to nieprawda! Nawet ty nie możesztego zmienić.Iris zawsze będzie stała między nami.Patrzył na nią tak, jakby nigdy wcześniej jej nie widział, jakby nig-dy nie widział tej twardej, zdecydowanej Josphine. Nie wiem, co ci powiedzieć.Może masz rację.A może nie. Obawiam się, że mam rację.LRTOdsunęła się i patrzyła na niego z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wolę cierpieć od razu.Jednorazowo.niż ginąć na małym ogniu. Jeżeli tego właśnie chcesz.W milczeniu skinęła głową, mocniej zacisnęła ramiona na piersi,jakby po to, żeby nie wyciągnęły się do niego.Cofnęła się jeszcze ijeszcze.Równocześnie błagała: zaprotestuje, uciszy mnie, zatka mi usta,powie, że oszalałam, moja najdroższa szalona, szalona, którą kocham,szalona, która ulatuje, szalona, dlaczego to mówisz, szalona, pamiętaj.Wpatrywał się w nią bez ruchu, ponurym wzrokiem, a w tym wzrokuprzewijały się ostatnie spędzone razem dni, palce muskające się pod sto-łem, ręce zaplatające się w półmroku korytarza, pieszczoty skradzioneprzy podawaniu płaszcza, przytrzymywaniu drzwi, zabieraniu kluczy,pocałunki szeptane końcem warg i długi, długi pocałunek przy uchwyciepiekarnika, smak czarnych suszonych śliwek, nadzienia i armaniaku.Obrazy przesuwały się jak niemy film w czarno białym wzroku i mo-gła w jego oczach wyczytać ich historię.Potem zamrugał, film się skoń-czył, przejechał rękami po włosach, jakby po to, żeby nie spoczęły naniej, i bez słowa wyszedł.Zatrzymał się na moment na progu, gotów cośdodać, ale opanował się i zamknął za sobą drzwi.Usłyszała, jak woła syna: Alex, zmiana programu, wracamy do domu. Ale jeszcze nie skończyliśmy oglądać Simpsonów, tato! Jeszczetylko dziesięć minut! Nie! Natychmiast! Wez płaszcz. Dziesięć minut, tato! Alexandre. To nie jest miłe z twojej strony! Alexandre!Jego głos podniósł się o jeden ton.Rozkazujący, ostry.Josphinezadrżała.Me znała tego głosu.Nie znała tego mężczyzny, który rozka-LRTzywał i oczekiwał posłuchu.Wsłuchiwała się w ciszę, jaka zapadła, na-stawiała ucha w nadziei, że drzwi otworzą się, że wróci, powie: Josp-hine.Drzwi do kuchni uchyliły się.Josphine ruszyła do przodu.Alexandre włożył głowę. No to pa, Josphine! rzucił, nie patrząc na nią. Do widzenia, kochanie.Usłyszała trzaśnięcie drzwi wejściowych.Głos Zo krzyczał: Aledlaczego wychodzą? Nie skończyliśmy oglądać Simpsonów".Josphine gryzła pięść, aby nie wyć z rozpaczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]