[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powinna była wyko-418RLTrzystać tę chwilę spokoju na zaplanowanie czegoś, co mogłaby jeszczezrobić.Potok luznych skojarzeń to świetna rzecz w psychoterapii, ale nacóż jej to, gdy została porwana i pewnie czekają ją męczarnie? Wiem, że już przyszłaś do siebie.Poznaję to po twoim oddechu.Nodalej, Decker.Daj znak, że żyjesz.Chrząknij albo zrób cokolwiek innego.Mogła chrząknąć.Mogła dać jakikolwiek inny znak, żeby ją usłyszał.Może właśnie powinna to zrobić.Zachęcić go czymś, niech gada całyczas.Ale nie odezwała się ani nie poruszyła.Słuchał.A ona była jak odrętwiała, bez oznak strachu i buntu. Cholernie dobrze wiem, że mnie słyszysz, Decker.No, odezwijżesię, powiedz coś! Nie zdołasz mnie oszukać, daj sobie lepiej spokój, no,mów.Jeśli mu nie da jakiegoś znaku, może ją dziabnąć.Jest przyzwyczajonydo tego, żeby wydawać rozkazy i żeby go słuchano.Właśnie płaci cenęza to, że zakwestionowała jego pełną władzę.Istotnie, nie słysząc odpo-wiedzi, obrócił się i trzasnął ją w policzek.To nawet nie było silne ude-rzenie.Ale była już taka obolała, może od poprzedniego bicia, że miaławrażenie, jakby oblano ją wrzątkiem.Cholera, jak by to było dobrzeznowu odjechać.Tymczasem tylko zajęczała. Nic ci się nie stało, Decker.To tylko mały miłosny klaps! No dalej,rozchmurz się! Ciągnął dalej: Wiesz co, Decker? Z twoją głową iukładami, gdybyś tylko rozegrała to jak należy, mogłabyś nawet zostać wcieniu.Wiesz, o czym mówię? Chyba to chwytasz.Tylko pilnujesz, żebysprawy posuwały się naprzód.Wystarczy.To niedobrze, że wydarłaś namnie ten swój suczy pysk.%7łeby się postawić.Ale teraz, kiedy już jesz togówno.daj sobie trochę luzu, spróbuj. Jaki łaskawy", pomyślała Cindy.Nie mogła powstrzymać się od iro-nii, nawet w myślach. Bo jeśli zaczniesz brać szmal, kiedy to wreszcie zrozumiesz.jużnie powiesz, że jestem zupełnym skurwysynem.Kapujesz, co do ciebiemówię?Rozumiała, co mówił.Zwietnie to rozumiała.Sprząta po nim gówno, aon jej wybacza.Tylko jak, u diabła, mogła to spieprzyć? Ostatnie, co pa-RLTmiętała, to jak skapitulowała przed tym dupkiem.Co ma zrobić, żeby tenkutas jej wybaczył? Obciągnąć mu w magazynku? Tak, wydaje ci się, że zrobisz ze mnie wała.Myślę, że naprawdęchcesz mnie wydymać.Tylko że to głupie, bierzesz mnie za prostaka.Ni-by tego nie widzę, że chcesz mnie zwabić w pułapkę, podlizując mi się,gdy w istocie próbujesz mnie namierzyć.To paskudne, Cindy.Nie doce-niałaś mnie, naprawdę.A teraz przyjdzie ci za to zapłacić.Płacisz całyczas.Mówię ci to, żebyś wreszcie zrozumiała.Ale Cindy ani rusz nie chciała tego zrozumieć.Czy powinna udawać,że chce się z nim pieprzyć?Spojrzał na nią. Powinnaś sobie odpuścić, karty są rozdane.A ty nie, musisz wciążłazić i wtykać nos, gdzie nie trzeba. O czym on, do diabła, mówi?" Nie intrygowała przeciw niemu.Nierobiła niczego, co by mogło być tak błędnie odczytane. Czego ty próbowałaś dowieść, wchodząc tam, co? Wchodząc gdzie?" Próbowałaś przechytrzyć swego tatkę tak jak mnie? Przechytrzyć", pomyślała.No, no. Przechwalałaś się, że możesz rozwikłać sprawy, których twój ojciecnie potrafił ugryzć.To tak się odnosisz do autorytetu? Wiesz co, Decker?Twój ojciec nie raz powinien ci przylać, i to ostro.Wtedy nie miałabyśtakich kłopotów, dobrze wiedziałabyś, gdzie twoje miejsce, zamiast byćtaka wścibska! Próbowałem cię ostrzec.Przylepiłem tę kartkę.Pogoniłemcię troszkę.Dawałem ci znaki, małe i duże.Wszystko na nic.No to terazmasz, zobacz, gdzie jesteś!Wymamrotała coś. Nie rozumiem ani słowa z tego, co mówisz powiedział. Może gdybyś mi wyjął ten knebel, to byś zrozumiał!"Chwilę pózniej spełnił jej życzenie.Szybkim, szorstkim ruchem zdarłknebel, który oparł się jej na szyi jak chusta.Szarpnięcie było tak gwał-towne, że mógł jej nawet wybić parę dolnych zębów. Naprawdę, nie wiem, o czym mówisz.420RLTNie była pewna, czy zrozumiał jej słowa.Całe usta i wargi miałaopuchnięte i obrzmiałe.Nawet by się zdziwiła, gdyby ją zrozumiał.Do-szła jednak do wniosku, że usłyszał, bo się roześmiał.To był prawdziwy,głęboki rechot czarownika, o ile są jeszcze czarownicy.Może i są, bo po-czuła się cholernie blisko wellsowskiej wizji piekła. Na twoim poziomie i przy takiej elokwencji myślałem, że pójdzie cilepiej! powiedział. Nie mogę, bo nie wiem co. Urwała.Jeśli rozmowa będzie takdalej przebiegać, niebawem stoczy się w łatwe do przewidzienia koleiny.Ona powie to, on tamto. Użyj swej inteligencji!"Błysnęły jej w głowie kursy psychologii, zwłaszcza teoria MiltonaEricksona o sztuce zaskoczenia. Dziękuję za wyjęcie mi knebla.Naprawdę to doceniam. Milcze-nie. Co to było? ciągnęła, rozpaczliwie walcząc ze skutkami nasą-czonego jakimś środkiem nasennym knebla. Coś w rodzaju chloro-formu? Gdzie ty coś takiego dostałeś? W szpitalach już się tego nie uży-wa.Chyba musiałeś długo i pracowicie tego szukać.No, ale widzę, żecałkiem zaradny z ciebie facet. Skąd możesz wiedzieć? Zmyślna ze mnie para majtek, pamiętasz? Znów ani słowa.Spróbowała z innej beczki. Czy mogę coś powiedzieć, żebyś się nieobraził? Chyba nie. Może spróbuję? Może się zamkniesz? Możesz mi znowu założyć ten knebel.Ale przecież oboje zdajemysobie sprawę, że teraz i tak wszystko zależy od ciebie. Nic na to nieodpowiedział.Uznała jego milczenie za znak, że może mówić dalej.Uważasz, że próbuję cię przycisnąć.Niby jak? Nie wciskaj mi takich bajerów! Rzucił to tak mocno, że aż pod-skoczyła.Dyszał teraz głośniej niż ona. Nie wpierdalaj mi tychRLTkłamstw.Bo nie jesteś w takiej sytuacji, żebyś mogła mi to wpieprzać,Decker! Oboje cholernie dobrze wiemy, dlaczego pojechałaś do Belfleur!Otwarła usta, znów je zamknęła, szczęki zacisnęły się aż do bólu.Za-częło jej wirować w głowie.Belfleur, Belfleur.o co mu chodzi z tymBelfleur?Walnęło ją, jakby dostała w twarz.Bederman tak bardzo pochłaniał jej uwagę, tak bardzo była pewna jegowiny, że nie zadała sobie nawet trudu, by sprawdzić resztę listy! Znala-złaby tam nie tylko jego nazwisko, ale z pewnością wielu innych.Ktowie, ilu jeszcze policjantów było na tej liście? Nie była wielką zwolen-niczką teorii spiskowych, ale mogła teraz myśleć tylko o tym.Oni wszy-scy! Nie dorwali jej dlatego, że sądzili, iż coś wie.Owszem, coś wiedzia-ła.Wiedziała, że odnieśli jakąś korzyść ze śmierci Craytona.z porwaniaBartoholomew.i porwania wozu Mills.Coś tam wiedziała, chociaż niewszystko.Na pewno nie tyle, by mieli ją zabić.Ale on tego nie wiedział.Myślał, że doszła do wszystkiego.Przeceniał jej zdolności, ona zaś niedoceniała jego.Decker nie czekał, aż Oliver zgasi silnik.Wyskoczył, gdy tylko Scottzatrzymał się za wozem Cindy.Niech Bóg błogosławi tę Hayley Marx i jej lokalizator [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Powinna była wyko-418RLTrzystać tę chwilę spokoju na zaplanowanie czegoś, co mogłaby jeszczezrobić.Potok luznych skojarzeń to świetna rzecz w psychoterapii, ale nacóż jej to, gdy została porwana i pewnie czekają ją męczarnie? Wiem, że już przyszłaś do siebie.Poznaję to po twoim oddechu.Nodalej, Decker.Daj znak, że żyjesz.Chrząknij albo zrób cokolwiek innego.Mogła chrząknąć.Mogła dać jakikolwiek inny znak, żeby ją usłyszał.Może właśnie powinna to zrobić.Zachęcić go czymś, niech gada całyczas.Ale nie odezwała się ani nie poruszyła.Słuchał.A ona była jak odrętwiała, bez oznak strachu i buntu. Cholernie dobrze wiem, że mnie słyszysz, Decker.No, odezwijżesię, powiedz coś! Nie zdołasz mnie oszukać, daj sobie lepiej spokój, no,mów.Jeśli mu nie da jakiegoś znaku, może ją dziabnąć.Jest przyzwyczajonydo tego, żeby wydawać rozkazy i żeby go słuchano.Właśnie płaci cenęza to, że zakwestionowała jego pełną władzę.Istotnie, nie słysząc odpo-wiedzi, obrócił się i trzasnął ją w policzek.To nawet nie było silne ude-rzenie.Ale była już taka obolała, może od poprzedniego bicia, że miaławrażenie, jakby oblano ją wrzątkiem.Cholera, jak by to było dobrzeznowu odjechać.Tymczasem tylko zajęczała. Nic ci się nie stało, Decker.To tylko mały miłosny klaps! No dalej,rozchmurz się! Ciągnął dalej: Wiesz co, Decker? Z twoją głową iukładami, gdybyś tylko rozegrała to jak należy, mogłabyś nawet zostać wcieniu.Wiesz, o czym mówię? Chyba to chwytasz.Tylko pilnujesz, żebysprawy posuwały się naprzód.Wystarczy.To niedobrze, że wydarłaś namnie ten swój suczy pysk.%7łeby się postawić.Ale teraz, kiedy już jesz togówno.daj sobie trochę luzu, spróbuj. Jaki łaskawy", pomyślała Cindy.Nie mogła powstrzymać się od iro-nii, nawet w myślach. Bo jeśli zaczniesz brać szmal, kiedy to wreszcie zrozumiesz.jużnie powiesz, że jestem zupełnym skurwysynem.Kapujesz, co do ciebiemówię?Rozumiała, co mówił.Zwietnie to rozumiała.Sprząta po nim gówno, aon jej wybacza.Tylko jak, u diabła, mogła to spieprzyć? Ostatnie, co pa-RLTmiętała, to jak skapitulowała przed tym dupkiem.Co ma zrobić, żeby tenkutas jej wybaczył? Obciągnąć mu w magazynku? Tak, wydaje ci się, że zrobisz ze mnie wała.Myślę, że naprawdęchcesz mnie wydymać.Tylko że to głupie, bierzesz mnie za prostaka.Ni-by tego nie widzę, że chcesz mnie zwabić w pułapkę, podlizując mi się,gdy w istocie próbujesz mnie namierzyć.To paskudne, Cindy.Nie doce-niałaś mnie, naprawdę.A teraz przyjdzie ci za to zapłacić.Płacisz całyczas.Mówię ci to, żebyś wreszcie zrozumiała.Ale Cindy ani rusz nie chciała tego zrozumieć.Czy powinna udawać,że chce się z nim pieprzyć?Spojrzał na nią. Powinnaś sobie odpuścić, karty są rozdane.A ty nie, musisz wciążłazić i wtykać nos, gdzie nie trzeba. O czym on, do diabła, mówi?" Nie intrygowała przeciw niemu.Nierobiła niczego, co by mogło być tak błędnie odczytane. Czego ty próbowałaś dowieść, wchodząc tam, co? Wchodząc gdzie?" Próbowałaś przechytrzyć swego tatkę tak jak mnie? Przechytrzyć", pomyślała.No, no. Przechwalałaś się, że możesz rozwikłać sprawy, których twój ojciecnie potrafił ugryzć.To tak się odnosisz do autorytetu? Wiesz co, Decker?Twój ojciec nie raz powinien ci przylać, i to ostro.Wtedy nie miałabyśtakich kłopotów, dobrze wiedziałabyś, gdzie twoje miejsce, zamiast byćtaka wścibska! Próbowałem cię ostrzec.Przylepiłem tę kartkę.Pogoniłemcię troszkę.Dawałem ci znaki, małe i duże.Wszystko na nic.No to terazmasz, zobacz, gdzie jesteś!Wymamrotała coś. Nie rozumiem ani słowa z tego, co mówisz powiedział. Może gdybyś mi wyjął ten knebel, to byś zrozumiał!"Chwilę pózniej spełnił jej życzenie.Szybkim, szorstkim ruchem zdarłknebel, który oparł się jej na szyi jak chusta.Szarpnięcie było tak gwał-towne, że mógł jej nawet wybić parę dolnych zębów. Naprawdę, nie wiem, o czym mówisz.420RLTNie była pewna, czy zrozumiał jej słowa.Całe usta i wargi miałaopuchnięte i obrzmiałe.Nawet by się zdziwiła, gdyby ją zrozumiał.Do-szła jednak do wniosku, że usłyszał, bo się roześmiał.To był prawdziwy,głęboki rechot czarownika, o ile są jeszcze czarownicy.Może i są, bo po-czuła się cholernie blisko wellsowskiej wizji piekła. Na twoim poziomie i przy takiej elokwencji myślałem, że pójdzie cilepiej! powiedział. Nie mogę, bo nie wiem co. Urwała.Jeśli rozmowa będzie takdalej przebiegać, niebawem stoczy się w łatwe do przewidzienia koleiny.Ona powie to, on tamto. Użyj swej inteligencji!"Błysnęły jej w głowie kursy psychologii, zwłaszcza teoria MiltonaEricksona o sztuce zaskoczenia. Dziękuję za wyjęcie mi knebla.Naprawdę to doceniam. Milcze-nie. Co to było? ciągnęła, rozpaczliwie walcząc ze skutkami nasą-czonego jakimś środkiem nasennym knebla. Coś w rodzaju chloro-formu? Gdzie ty coś takiego dostałeś? W szpitalach już się tego nie uży-wa.Chyba musiałeś długo i pracowicie tego szukać.No, ale widzę, żecałkiem zaradny z ciebie facet. Skąd możesz wiedzieć? Zmyślna ze mnie para majtek, pamiętasz? Znów ani słowa.Spróbowała z innej beczki. Czy mogę coś powiedzieć, żebyś się nieobraził? Chyba nie. Może spróbuję? Może się zamkniesz? Możesz mi znowu założyć ten knebel.Ale przecież oboje zdajemysobie sprawę, że teraz i tak wszystko zależy od ciebie. Nic na to nieodpowiedział.Uznała jego milczenie za znak, że może mówić dalej.Uważasz, że próbuję cię przycisnąć.Niby jak? Nie wciskaj mi takich bajerów! Rzucił to tak mocno, że aż pod-skoczyła.Dyszał teraz głośniej niż ona. Nie wpierdalaj mi tychRLTkłamstw.Bo nie jesteś w takiej sytuacji, żebyś mogła mi to wpieprzać,Decker! Oboje cholernie dobrze wiemy, dlaczego pojechałaś do Belfleur!Otwarła usta, znów je zamknęła, szczęki zacisnęły się aż do bólu.Za-częło jej wirować w głowie.Belfleur, Belfleur.o co mu chodzi z tymBelfleur?Walnęło ją, jakby dostała w twarz.Bederman tak bardzo pochłaniał jej uwagę, tak bardzo była pewna jegowiny, że nie zadała sobie nawet trudu, by sprawdzić resztę listy! Znala-złaby tam nie tylko jego nazwisko, ale z pewnością wielu innych.Ktowie, ilu jeszcze policjantów było na tej liście? Nie była wielką zwolen-niczką teorii spiskowych, ale mogła teraz myśleć tylko o tym.Oni wszy-scy! Nie dorwali jej dlatego, że sądzili, iż coś wie.Owszem, coś wiedzia-ła.Wiedziała, że odnieśli jakąś korzyść ze śmierci Craytona.z porwaniaBartoholomew.i porwania wozu Mills.Coś tam wiedziała, chociaż niewszystko.Na pewno nie tyle, by mieli ją zabić.Ale on tego nie wiedział.Myślał, że doszła do wszystkiego.Przeceniał jej zdolności, ona zaś niedoceniała jego.Decker nie czekał, aż Oliver zgasi silnik.Wyskoczył, gdy tylko Scottzatrzymał się za wozem Cindy.Niech Bóg błogosławi tę Hayley Marx i jej lokalizator [ Pobierz całość w formacie PDF ]