[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Konrad najchętniej czytał angielskieksiążki, o historii współżycia ludzi, o społecznej ewolucji.Syn oficera gwardii chętnieczytywał jedynie o koniach i podróżach.A ponieważ kochali się, jeden drugiemu wybaczałgrzech pierworodny: Konrad przyjacielowi majątek, syn oficera gwardii ubóstwoKonradowi.Ta inność , o której mówił ojciec, gdy Konrad i hrabina grali Poloneza-fantazję , dałaKonradowi władzę nad duszą przyjaciela.Co było tej władzy sensem? W każdej ludzkiej władzy jest odrobina subtelnej i ledwiewyczuwalnej pogardy dla tych, nad którymi panujemy.Nad ludzką duszą jedynie wtedypotrafimy sprawować całkowitą władzę, gdy poznamy, zrozumiemy i bardzo taktowniewzgardzimy tymi, którzy są zmuszeni ulec.Owe nocne rozmowy w domu na Hietzingu zczasem przybrały ton dysputy mistrza z uczniem.Jak każdy człowiek, którego wrodzonaskłonność i okoliczności zmuszają przed czasem do samotności, tak i Konrad, tym swoimlekko szyderczym, łagodnie lekceważącym i jednocześnie okazującym bezradnezainteresowanie, głosem, mówił o świecie, jakby to wszystko, co tam, na tamtym brzegumożna dostrzec, ciekawiło jedynie dzieci i istoty jeszcze mniej zorientowane od dzieci.Ale wjego głosie wyczuwało się tęsknotę za ojczyzną: młodość zawsze czuje tęsknotę za ojczyzną,wiecznie tęskni za podejrzanym, obojętnym i budzącym lęk domem, któremu na imię świat.Ikiedy Konrad bardzo po przyjacielsku i wyniośle, żartobliwie i nawiasem pokpiwał sobie zsyna oficera gwardii za to wszystko, czego doznawał w świecie, to przecież w jego głosiewyczuwało się spragnione i pożądliwe przełknięcie śliny.Tak żyli w iskrzącym się załamaniu światła młodości, grając rolę, która była równieżprofesją, i jednocześnie dawała życiu wewnętrzną postawę, przydając mu napięcia.Kobieceręce także pukały do drzwi mieszkania na Hietzingu, delikatnie, nie bez wzruszenia, i mile.Tak właśnie pewnego dnia zapukała Weronika, tancerka generał na jej wspomnienieprzeciera oczy, jak ktoś, kto ocknął się ze snu, i z roztargnieniem sobie przypomina.Ach, tak,Weronika.A potem Angela, młoda wdowa po lekarzu sztabowym, która najbardziej zewszystkiego lubiła konne wyścigi.Ależ nie, to jednak Weronika, tancerka.Mieszkała wmansardzie bardzo starej kamienicy przy ulicy Trzech Podków, w atelier, którego nigdy niemożna było dobrze ogrzać.Lecz jedynie tutaj potrafiła żyć, w atelier, gdzie przestrzeńposłusznie dawała pole krokom i obrotom w trakcie ćwiczeń.Salę o silnym pogłosieozdabiały zakurzone bukiety Makarta oraz obrazy zwierząt, które poprzedni podnajemcaatelier, pewien styryjski malarz, pozostawił właścicielowi tytułem zaległego czynszu.Najchętniej malował owce: z każdego kąta wielkiej sali pytającym spojrzeniem wodnisto-szklanych zwierzęcych oczu gapiły się na gości smutne owce.Tutaj żyła Weronika, tancerka,pośród zakurzonych firanek i starych mebli o wystrzępionych obiciach.Już klatkę schodowąprzenikały silne zapachy perfum, opary olejku różanego i francuskich wód.W pewien letniwieczór wybrali się na kolację, we troje.Teraz przypomniał to sobie wyraznie, jakby badałobraz przez szkło powiększające.Jedli kolację w jednej z restauracji w podwiedeńskim lesie.Przyjechali tam powozem, przez parne, pachnące listowiem lasy.Tancerka nosiła florenckikapelusz z szerokim rondem, białe, szydełkowe rękawiczki naciągnięte po łokcie, różowąjedwabną suknię, dopasowaną w talii, i czarne jedwabne półbuciki.W tym swoim okropnymguście także była doskonała.Po kamienistej drodze, pośród liści, stąpała tak niepewnie, jakbykażdy ziemski krok, który prowadzi do jakiegoś konkretnego celu, na przykład do restauracji,był niegodny jej nóg.Tak jak na strunach stradivariusa nie wypada rzępolić w winiarni, takona strzegła swych nóg, tych arcydzieł, których jedynym celem i sensem mógł być tylkotaniec, zniesienie praw grawitacji, rozbicie smutnej spoistości ciała.Kolację zjedli napodwórzu pewnego wiejskiego domu porośniętego dzikim winem, przy świetle świecyosłoniętej szklanym kloszem.Pili lekkie czerwone wino, a młoda kobieta często się śmiała.Kiedy księżycową nocą wracali do domu i ze zbocza wzgórza, z głębi powozu, ujrzeli lśniącew białej poświacie miasto, Weronika bezwiednie objęła ich obu.Była to chwila szczęścia,chwila poza świadomością, chwila czystego istnienia.W milczeniu towarzyszyli tancerce dodomu w śródmieściu, pocałunkiem w rękę pożegnali ją w spróchniałej bramie.Weronika.IAngela.Ta od koni.I wszystkie inne, które z kwiatem we włosach wirowały w tanecznymkorowodzie.pozostały po nich wstążki, listy, kwiaty i po jednej rękawiczce.Te kobietywniosły do ich życia pierwszą miłosną ekstazę, i to wszystko, co oznacza miłość: pożądanie,zazdrość i pełną rozterki samotność.Lecz ponad kobietami, ponad obowiązkiem, ponadświatem jaśniało pewne uczucie, które było silniejsze od wszystkiego.To uczucie znają tylkomężczyzni.Na imię mu przyjazń.8Generał przebrał się.Ubierał się sam; wyjął z szafy galowy mundur, długo mu sięprzyglądał.Już od dziesięciu lat nie miał na sobie munduru.Otworzył szufladę, poszukałswoich odznaczeń, oglądał ordery przechowywane w futerale wyściełanym czerwonym,zielonym i białym jedwabiem.Gdy tak brał do ręki i obmacywał brązowe, srebrne i złotemedale, widział pewien przyczółek mostowy, wzdłuż Dniepru, pamiętną paradę w Wiedniu,przyjęcie na peszteńskim zamku.Wzruszył ramionami.Co mu życie dało? Obowiązek ipustotę.Roztargniony, wsypał ordery z powrotem do szuflady, jak gracz pstre żetony powielkiej rozgrywce.Włożył czarny garnitur, zawiązał pikowy krawat i zwilżoną w wodzie szczotkąprzygładził szczeciniaste włosy.W ostatnich latach, każdego wieczora nosił to surowe jaksutanna ubranie.Podszedł do stołu i niezdecydowaną, starczo drżącą ręką wyjął z portmonetkimały kluczyk i otworzył nim długą, głęboką szufladę.Z sekretnej przegródki w szufladziewyjął parę przedmiotów: belgijski pistolet, paczkę listów przewiązanych niebieską wstążką ioprawiony w żółty aksamit, cienki tomik, na którego karcie tytułowej wydrukowano złotymiliterami: Souvenir.Długo trzymał w rękach tomik, przez którego okładkę przewleczononiebieską wstążkę i zamknięto na identyczną pieczęć.Następnie drobiazgowo, wprawnymiruchami, sprawdził pistolet.Był to stary rewolwer sześciostrzałowy.Każdy z sześciupocisków był na swoim miejscu.Wrzucił broń z powrotem do szuflady i uczynił to tak, jakbyrzecz całą bagatelizował; wzruszył ramionami.Książeczkę oprawioną w żółty aksamit wsunąłdo wewnętrznej kieszeni marynarki.Podszedł do okna i otworzył okiennice.Gdy spał, na ogród spadła ulewa.Pomiędzydrzewami wiał chłodny wiatr, wilgotne liście platana tłusto połyskiwały.Już zmierzchało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Konrad najchętniej czytał angielskieksiążki, o historii współżycia ludzi, o społecznej ewolucji.Syn oficera gwardii chętnieczytywał jedynie o koniach i podróżach.A ponieważ kochali się, jeden drugiemu wybaczałgrzech pierworodny: Konrad przyjacielowi majątek, syn oficera gwardii ubóstwoKonradowi.Ta inność , o której mówił ojciec, gdy Konrad i hrabina grali Poloneza-fantazję , dałaKonradowi władzę nad duszą przyjaciela.Co było tej władzy sensem? W każdej ludzkiej władzy jest odrobina subtelnej i ledwiewyczuwalnej pogardy dla tych, nad którymi panujemy.Nad ludzką duszą jedynie wtedypotrafimy sprawować całkowitą władzę, gdy poznamy, zrozumiemy i bardzo taktowniewzgardzimy tymi, którzy są zmuszeni ulec.Owe nocne rozmowy w domu na Hietzingu zczasem przybrały ton dysputy mistrza z uczniem.Jak każdy człowiek, którego wrodzonaskłonność i okoliczności zmuszają przed czasem do samotności, tak i Konrad, tym swoimlekko szyderczym, łagodnie lekceważącym i jednocześnie okazującym bezradnezainteresowanie, głosem, mówił o świecie, jakby to wszystko, co tam, na tamtym brzegumożna dostrzec, ciekawiło jedynie dzieci i istoty jeszcze mniej zorientowane od dzieci.Ale wjego głosie wyczuwało się tęsknotę za ojczyzną: młodość zawsze czuje tęsknotę za ojczyzną,wiecznie tęskni za podejrzanym, obojętnym i budzącym lęk domem, któremu na imię świat.Ikiedy Konrad bardzo po przyjacielsku i wyniośle, żartobliwie i nawiasem pokpiwał sobie zsyna oficera gwardii za to wszystko, czego doznawał w świecie, to przecież w jego głosiewyczuwało się spragnione i pożądliwe przełknięcie śliny.Tak żyli w iskrzącym się załamaniu światła młodości, grając rolę, która była równieżprofesją, i jednocześnie dawała życiu wewnętrzną postawę, przydając mu napięcia.Kobieceręce także pukały do drzwi mieszkania na Hietzingu, delikatnie, nie bez wzruszenia, i mile.Tak właśnie pewnego dnia zapukała Weronika, tancerka generał na jej wspomnienieprzeciera oczy, jak ktoś, kto ocknął się ze snu, i z roztargnieniem sobie przypomina.Ach, tak,Weronika.A potem Angela, młoda wdowa po lekarzu sztabowym, która najbardziej zewszystkiego lubiła konne wyścigi.Ależ nie, to jednak Weronika, tancerka.Mieszkała wmansardzie bardzo starej kamienicy przy ulicy Trzech Podków, w atelier, którego nigdy niemożna było dobrze ogrzać.Lecz jedynie tutaj potrafiła żyć, w atelier, gdzie przestrzeńposłusznie dawała pole krokom i obrotom w trakcie ćwiczeń.Salę o silnym pogłosieozdabiały zakurzone bukiety Makarta oraz obrazy zwierząt, które poprzedni podnajemcaatelier, pewien styryjski malarz, pozostawił właścicielowi tytułem zaległego czynszu.Najchętniej malował owce: z każdego kąta wielkiej sali pytającym spojrzeniem wodnisto-szklanych zwierzęcych oczu gapiły się na gości smutne owce.Tutaj żyła Weronika, tancerka,pośród zakurzonych firanek i starych mebli o wystrzępionych obiciach.Już klatkę schodowąprzenikały silne zapachy perfum, opary olejku różanego i francuskich wód.W pewien letniwieczór wybrali się na kolację, we troje.Teraz przypomniał to sobie wyraznie, jakby badałobraz przez szkło powiększające.Jedli kolację w jednej z restauracji w podwiedeńskim lesie.Przyjechali tam powozem, przez parne, pachnące listowiem lasy.Tancerka nosiła florenckikapelusz z szerokim rondem, białe, szydełkowe rękawiczki naciągnięte po łokcie, różowąjedwabną suknię, dopasowaną w talii, i czarne jedwabne półbuciki.W tym swoim okropnymguście także była doskonała.Po kamienistej drodze, pośród liści, stąpała tak niepewnie, jakbykażdy ziemski krok, który prowadzi do jakiegoś konkretnego celu, na przykład do restauracji,był niegodny jej nóg.Tak jak na strunach stradivariusa nie wypada rzępolić w winiarni, takona strzegła swych nóg, tych arcydzieł, których jedynym celem i sensem mógł być tylkotaniec, zniesienie praw grawitacji, rozbicie smutnej spoistości ciała.Kolację zjedli napodwórzu pewnego wiejskiego domu porośniętego dzikim winem, przy świetle świecyosłoniętej szklanym kloszem.Pili lekkie czerwone wino, a młoda kobieta często się śmiała.Kiedy księżycową nocą wracali do domu i ze zbocza wzgórza, z głębi powozu, ujrzeli lśniącew białej poświacie miasto, Weronika bezwiednie objęła ich obu.Była to chwila szczęścia,chwila poza świadomością, chwila czystego istnienia.W milczeniu towarzyszyli tancerce dodomu w śródmieściu, pocałunkiem w rękę pożegnali ją w spróchniałej bramie.Weronika.IAngela.Ta od koni.I wszystkie inne, które z kwiatem we włosach wirowały w tanecznymkorowodzie.pozostały po nich wstążki, listy, kwiaty i po jednej rękawiczce.Te kobietywniosły do ich życia pierwszą miłosną ekstazę, i to wszystko, co oznacza miłość: pożądanie,zazdrość i pełną rozterki samotność.Lecz ponad kobietami, ponad obowiązkiem, ponadświatem jaśniało pewne uczucie, które było silniejsze od wszystkiego.To uczucie znają tylkomężczyzni.Na imię mu przyjazń.8Generał przebrał się.Ubierał się sam; wyjął z szafy galowy mundur, długo mu sięprzyglądał.Już od dziesięciu lat nie miał na sobie munduru.Otworzył szufladę, poszukałswoich odznaczeń, oglądał ordery przechowywane w futerale wyściełanym czerwonym,zielonym i białym jedwabiem.Gdy tak brał do ręki i obmacywał brązowe, srebrne i złotemedale, widział pewien przyczółek mostowy, wzdłuż Dniepru, pamiętną paradę w Wiedniu,przyjęcie na peszteńskim zamku.Wzruszył ramionami.Co mu życie dało? Obowiązek ipustotę.Roztargniony, wsypał ordery z powrotem do szuflady, jak gracz pstre żetony powielkiej rozgrywce.Włożył czarny garnitur, zawiązał pikowy krawat i zwilżoną w wodzie szczotkąprzygładził szczeciniaste włosy.W ostatnich latach, każdego wieczora nosił to surowe jaksutanna ubranie.Podszedł do stołu i niezdecydowaną, starczo drżącą ręką wyjął z portmonetkimały kluczyk i otworzył nim długą, głęboką szufladę.Z sekretnej przegródki w szufladziewyjął parę przedmiotów: belgijski pistolet, paczkę listów przewiązanych niebieską wstążką ioprawiony w żółty aksamit, cienki tomik, na którego karcie tytułowej wydrukowano złotymiliterami: Souvenir.Długo trzymał w rękach tomik, przez którego okładkę przewleczononiebieską wstążkę i zamknięto na identyczną pieczęć.Następnie drobiazgowo, wprawnymiruchami, sprawdził pistolet.Był to stary rewolwer sześciostrzałowy.Każdy z sześciupocisków był na swoim miejscu.Wrzucił broń z powrotem do szuflady i uczynił to tak, jakbyrzecz całą bagatelizował; wzruszył ramionami.Książeczkę oprawioną w żółty aksamit wsunąłdo wewnętrznej kieszeni marynarki.Podszedł do okna i otworzył okiennice.Gdy spał, na ogród spadła ulewa.Pomiędzydrzewami wiał chłodny wiatr, wilgotne liście platana tłusto połyskiwały.Już zmierzchało [ Pobierz całość w formacie PDF ]