[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobry wieczór, bracie LaFarge - rzucił, przerywając swą pracę.- Dobry wieczór, Saul.Przynosisz jakieś nowiny?- I to najróżniejsze.Znasz gościa nazwiskiem Nomland, który mieszka nad kanałem w blaszanym domku?LaFarge napiął się cały.-Tak?- Wiesz, co to za łajdak?- Podobno uciekł z Ziemi, ponieważ zabił człowieka.Saul oparł się na swym mokrym drągu, patrząc wprost na La-- A pamiętasz, jak nazywał się ten, którego zabił?- Gillings, prawda?- Zgadza się.Gillings.Jakieś dwie godziny temu pan Nomland przybiegł do miasta krzycząc, że widziałGillingsa żywego, tu, na Marsie, dziś, tego popołudnia! Próbował przekonać strażników więziennych, żebyzamknęli go bezpiecznie w celi.Nie zgodzili się, więc Nomland wrócił do domu i podobno dwadzieścia minuttemu palnął sobie prosto w łeb.Właśnie stamtąd płynę.- No, no - mruknął LaFarge.- Dzieją się tu naprawdę dziwne rzeczy - mruknął Saul.-Cóż, dobranoc, LaFarge.- Dobranoc.Aódz popłynęła dalej, przecinając spokojną toń.- Kolacja na stole! - krzyknęła stara kobieta.Pan LaFarge zajął swe miejsce i z nożem w dłoni spojrzał naToma.- Tom - spytał - co robiłeś dziś po południu?- Nic - odparł chłopiec z pełnymi ustami.- A dlaczego?- Po prostu chciałem wiedzieć.Stary człowiek okrył koszulę serwetką.* * *O siódmej wieczorem kobieta zapragnęła popłynąć do miasta.- Nie byłam tam od miesięcy.Jednakże Tom się sprzeciwił.- Boję się miasta - rzekł.- Ludzi.Nie chcę tam jechać.- Dorosły chłopak, a gada takie głupstwa - odparła Anna.-Nie zamierzam tego słuchać.Jedziesz z nami.Ja ci mówię.- Anno, jeśli chłopak nie ma ochoty.- zaczął starzec.Jednakże Anna ucięła dalszą dyskusję.Zapędziła obu do łodzi i popłynęli kanałem pod wieczornymigwiazdami.Tom leżał na plecach z zamkniętymi oczami, trudno stwierdzić - spał czy nie.Stary człowiek niespuszczał z niego wzroku, rozmyślając.Kto to taki, zastanawiał się, tak samo spragniony miłości jak my? Kimi czym jest, tak bardzo samotny, że przybywa do obozu wroga, przybiera twarz i głos z naszej pamięci izostaje pośród nas, wreszcie zaakceptowany i szczęśliwy? Z jakiej przychodzi góry, z której groty? Z jakiejrasy, której niedobitki wciąż pozostają na tej planecie, po przybyciu rakiet z Ziemi? Stary człowiek potrząsnąłgłową.W żaden sposób nie zdoła się dowiedzieć.Po co wątpić? To jest Tom.Podniósł wzrok na rozciągające się przed nimi miasto i nie spodobał mu się ten widok.Potem jednakwrócił myślami do To-ma i Anny, mówiąc do siebie: może nie powinniśmy trzymać tu Toma, nawet na krótko.Nie wyjdzie z tego nic dobrego, tylko kłopoty i smutek.Ale jak mielibyśmy zrezygnować z tego, czegonajbardziej pragniemy, nieważne, czy potrwa to tylko jeden dzień i zniknie, sprawiając, że pustka stanie sięjeszcze większa, ciemne noce ciemniejsze, deszczowe bardziej mokre? Nie można go nam odebrać; równiedobrze moglibyśmy odjąć sobie od ust jedzenie.Spojrzał na chłopca, drzemiącego błogo na dnie łodzi.Nagle Tom zaczął jęczeć przez sen.- Ludzie - mamrotał.- Zmiany, ciągłe zmiany.Pułapka.- No już, chłopcze, cicho.- LaFarge pogładził miękkie loki Toma, który uspokoił się natychmiast.* * *LaFarge pomógł żonie i synowi wysiąść z łodzi.- No, już jesteśmy! - Anna uśmiechnęła się na widok świateł i na dzwięk muzyki, dobiegającej z barów,pianin, fonografów; wokół po zatłoczonych ulicach spacerowali ludzie, trzymając się pod ręce.- Chciałbym wrócić do domu - westchnął Tom.61- Nigdy wcześniej tak nie mówiłeś - odparła matka.- Zawsze lubiłeś sobotnie wieczory w mieście.- Zostań blisko mnie - szepnął Tom.- Nie chcę wpaść w pułapkę.Anna usłyszała.- Przestań mówić takie rzeczy.Chodzcie.LaFarge dostrzegł, że chłopiec chwycił go za rękę.Staryczłowiek uścisnął jego dłoń.- Będę tuż obok, Tommy, mój chłopcze.- Widok przelewającej się wokół ciżby zaniepokoił także i jego.-Nie zostaniemy tu długo.- Bzdura, mamy przed sobą cały wieczór - nie zgodziła się Anna.Przeszli na drugą stronę ulicy i w tym momencie wpadło na nich trzech pijaków.Wywołało to sporezamieszanie, na chwilę rozdzielili się, a kiedy tamci odeszli, LaFarge stanął zdumiony.Tom zniknął.- Gdzie on jest? - spytała Anna z rozdrażnieniem.- Zawsze odbiega gdzieś sam, kiedy tylko nadarzy sięokazja.Tom! - zawołała.Pan LaFarge zaczął przedzierać się przez tłum, ale Toma nie było.- Wróci.Spotkamy go pózniej przy łodzi - stwierdziła Anna pewnym siebie tonem, prowadząc męża wstronę kina.Nagle wśród tłumu wybuchło poruszenie.Obok LaFarge'a przepchnęła się jakaś para.Rozpoznałich.Joe Spaulding i jego żona.Odeszli, zanim zdążył się do nich odezwać.Oglądając się niespokojnie, kupiłbilety na najbliższy seans i pozwolił żonie wciągnąć się w niegościnną ciemność.* * *Kiedy o jedenastej znalezli się na przystani, Toma nadal nie było.Pani LaFarge śmiertelnie zbladła.- Spokojnie, mateczko - pocieszał ją LaFarge.- Nie martw się, znajdę go.Zaczekaj tutaj.- Tylko się pospiesz.- Szum wody zagłuszył jej słowa.Stary mężczyzna wędrował nocnymi ulicami, trzymając ręce w kieszeniach.Wszędzie wokół kolejnogasły światła.Nieliczni ludzie nadal wychylali się przez okna, bowiem noc była ciepła, choć pośród gwiazdwciąż przepływały burzowe chmury.Po drodze przypomniał sobie ciągłe aluzje do pułapek, strach chłopcaprzed tłumami i miastem.Nie ma w tym żadnego sensu, pomyślał ze znużeniem.Może chłopak odszedł nazawsze, może w ogóle nigdy go nie było? LaFarge skręcił w kolejną uliczkę, sprawdzając wzrokiem numery.- Witaj, LaFarge.- W drzwiach domu siedział palący fajkę mężczyzna.- Cześć, Mike.- Pokłóciłeś się z twoją kobietą? Wyszedłeś ochłonąć?- Nie.Po prostu spaceruję.- Wyglądasz, jakbyś coś zgubił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Dobry wieczór, bracie LaFarge - rzucił, przerywając swą pracę.- Dobry wieczór, Saul.Przynosisz jakieś nowiny?- I to najróżniejsze.Znasz gościa nazwiskiem Nomland, który mieszka nad kanałem w blaszanym domku?LaFarge napiął się cały.-Tak?- Wiesz, co to za łajdak?- Podobno uciekł z Ziemi, ponieważ zabił człowieka.Saul oparł się na swym mokrym drągu, patrząc wprost na La-- A pamiętasz, jak nazywał się ten, którego zabił?- Gillings, prawda?- Zgadza się.Gillings.Jakieś dwie godziny temu pan Nomland przybiegł do miasta krzycząc, że widziałGillingsa żywego, tu, na Marsie, dziś, tego popołudnia! Próbował przekonać strażników więziennych, żebyzamknęli go bezpiecznie w celi.Nie zgodzili się, więc Nomland wrócił do domu i podobno dwadzieścia minuttemu palnął sobie prosto w łeb.Właśnie stamtąd płynę.- No, no - mruknął LaFarge.- Dzieją się tu naprawdę dziwne rzeczy - mruknął Saul.-Cóż, dobranoc, LaFarge.- Dobranoc.Aódz popłynęła dalej, przecinając spokojną toń.- Kolacja na stole! - krzyknęła stara kobieta.Pan LaFarge zajął swe miejsce i z nożem w dłoni spojrzał naToma.- Tom - spytał - co robiłeś dziś po południu?- Nic - odparł chłopiec z pełnymi ustami.- A dlaczego?- Po prostu chciałem wiedzieć.Stary człowiek okrył koszulę serwetką.* * *O siódmej wieczorem kobieta zapragnęła popłynąć do miasta.- Nie byłam tam od miesięcy.Jednakże Tom się sprzeciwił.- Boję się miasta - rzekł.- Ludzi.Nie chcę tam jechać.- Dorosły chłopak, a gada takie głupstwa - odparła Anna.-Nie zamierzam tego słuchać.Jedziesz z nami.Ja ci mówię.- Anno, jeśli chłopak nie ma ochoty.- zaczął starzec.Jednakże Anna ucięła dalszą dyskusję.Zapędziła obu do łodzi i popłynęli kanałem pod wieczornymigwiazdami.Tom leżał na plecach z zamkniętymi oczami, trudno stwierdzić - spał czy nie.Stary człowiek niespuszczał z niego wzroku, rozmyślając.Kto to taki, zastanawiał się, tak samo spragniony miłości jak my? Kimi czym jest, tak bardzo samotny, że przybywa do obozu wroga, przybiera twarz i głos z naszej pamięci izostaje pośród nas, wreszcie zaakceptowany i szczęśliwy? Z jakiej przychodzi góry, z której groty? Z jakiejrasy, której niedobitki wciąż pozostają na tej planecie, po przybyciu rakiet z Ziemi? Stary człowiek potrząsnąłgłową.W żaden sposób nie zdoła się dowiedzieć.Po co wątpić? To jest Tom.Podniósł wzrok na rozciągające się przed nimi miasto i nie spodobał mu się ten widok.Potem jednakwrócił myślami do To-ma i Anny, mówiąc do siebie: może nie powinniśmy trzymać tu Toma, nawet na krótko.Nie wyjdzie z tego nic dobrego, tylko kłopoty i smutek.Ale jak mielibyśmy zrezygnować z tego, czegonajbardziej pragniemy, nieważne, czy potrwa to tylko jeden dzień i zniknie, sprawiając, że pustka stanie sięjeszcze większa, ciemne noce ciemniejsze, deszczowe bardziej mokre? Nie można go nam odebrać; równiedobrze moglibyśmy odjąć sobie od ust jedzenie.Spojrzał na chłopca, drzemiącego błogo na dnie łodzi.Nagle Tom zaczął jęczeć przez sen.- Ludzie - mamrotał.- Zmiany, ciągłe zmiany.Pułapka.- No już, chłopcze, cicho.- LaFarge pogładził miękkie loki Toma, który uspokoił się natychmiast.* * *LaFarge pomógł żonie i synowi wysiąść z łodzi.- No, już jesteśmy! - Anna uśmiechnęła się na widok świateł i na dzwięk muzyki, dobiegającej z barów,pianin, fonografów; wokół po zatłoczonych ulicach spacerowali ludzie, trzymając się pod ręce.- Chciałbym wrócić do domu - westchnął Tom.61- Nigdy wcześniej tak nie mówiłeś - odparła matka.- Zawsze lubiłeś sobotnie wieczory w mieście.- Zostań blisko mnie - szepnął Tom.- Nie chcę wpaść w pułapkę.Anna usłyszała.- Przestań mówić takie rzeczy.Chodzcie.LaFarge dostrzegł, że chłopiec chwycił go za rękę.Staryczłowiek uścisnął jego dłoń.- Będę tuż obok, Tommy, mój chłopcze.- Widok przelewającej się wokół ciżby zaniepokoił także i jego.-Nie zostaniemy tu długo.- Bzdura, mamy przed sobą cały wieczór - nie zgodziła się Anna.Przeszli na drugą stronę ulicy i w tym momencie wpadło na nich trzech pijaków.Wywołało to sporezamieszanie, na chwilę rozdzielili się, a kiedy tamci odeszli, LaFarge stanął zdumiony.Tom zniknął.- Gdzie on jest? - spytała Anna z rozdrażnieniem.- Zawsze odbiega gdzieś sam, kiedy tylko nadarzy sięokazja.Tom! - zawołała.Pan LaFarge zaczął przedzierać się przez tłum, ale Toma nie było.- Wróci.Spotkamy go pózniej przy łodzi - stwierdziła Anna pewnym siebie tonem, prowadząc męża wstronę kina.Nagle wśród tłumu wybuchło poruszenie.Obok LaFarge'a przepchnęła się jakaś para.Rozpoznałich.Joe Spaulding i jego żona.Odeszli, zanim zdążył się do nich odezwać.Oglądając się niespokojnie, kupiłbilety na najbliższy seans i pozwolił żonie wciągnąć się w niegościnną ciemność.* * *Kiedy o jedenastej znalezli się na przystani, Toma nadal nie było.Pani LaFarge śmiertelnie zbladła.- Spokojnie, mateczko - pocieszał ją LaFarge.- Nie martw się, znajdę go.Zaczekaj tutaj.- Tylko się pospiesz.- Szum wody zagłuszył jej słowa.Stary mężczyzna wędrował nocnymi ulicami, trzymając ręce w kieszeniach.Wszędzie wokół kolejnogasły światła.Nieliczni ludzie nadal wychylali się przez okna, bowiem noc była ciepła, choć pośród gwiazdwciąż przepływały burzowe chmury.Po drodze przypomniał sobie ciągłe aluzje do pułapek, strach chłopcaprzed tłumami i miastem.Nie ma w tym żadnego sensu, pomyślał ze znużeniem.Może chłopak odszedł nazawsze, może w ogóle nigdy go nie było? LaFarge skręcił w kolejną uliczkę, sprawdzając wzrokiem numery.- Witaj, LaFarge.- W drzwiach domu siedział palący fajkę mężczyzna.- Cześć, Mike.- Pokłóciłeś się z twoją kobietą? Wyszedłeś ochłonąć?- Nie.Po prostu spaceruję.- Wyglądasz, jakbyś coś zgubił [ Pobierz całość w formacie PDF ]