[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie, nikt mi nic nie mówił.Och, Bo\e, szósty palec!- Nie rozumiesz? To pomo\e! - oświadczyła Mary Jane.Szły ju\ na górę i Moniezdawało się, \e do światła na górze i chudej postaci chłopca zostało im zaledwie sto stopni.Benjy, zapaliwszy światło na strychu, właśnie schodził powoli na dół, mimo \e Mary Janeznowu na niego pokrzykiwała.319Babcia zatrzymała się u stóp schodów.Jej biała koszula nocna dotykała brudnejpodłogi.Czarnymi oczkami przyglądała się Monie, jakby oceniała.Mayfair do szpiku kości,pomyślała Mona.- Przynieś koce, poduszki i wszystkie te rupiecie - powiedziała Mary Jane.- Pospieszsię.I mleko, Benjy, przynieś mleko.- Hej, poczekajcie no chwilkę! - zawołała babcia.- Ta dziewczyna wygląda tak, \e niema co prowadzić jej na strych!Powinna być w tej chwili w szpitalu.Gdzie jest cię\arówka? Zostawiłaś ją przy molo?- Nie myśl teraz o tym, ona będzie rodzić tutaj - odpowiedziała Mary Jane.- Mary Jane! - krzyknęła babcia.- Do wszystkich diabłów! Nie mogę wejść po tychschodach ze względu na moje biodro!- Po prostu wracaj do łó\ka, babciu.Pogoń Benjy'ego.Benjy, bo ci nie zapłacę!Wchodziły powoli na górę, a powietrze z ka\dym stopniem robiło się cieplejsze.Byłotu mnóstwo miejsca.Te same gołe druty na suficie i gołe \arówki; poza tym wszędzie, gdzie tylko się dało,były poupychane kufry oraz szafy.W jedynym wolnym miejscu na strychu stało łó\ko, aobok niego lampa naftowa.Aó\ko było ogromne, zbudowane ze zwykłego, ciemnego drewna,popularnego w tej części stanu, zamiast baldachimu na kolumienkach wisiała zaledwie jakaścienka siatka, wiele warstw cienkiej siatki.Siatka tak\e zasnuwała wejście do niszy poddachem, w której stało łó\ko.Mary Jane uniosła zasłonę, a Mona padła na mięciutki materac.Och, był suchy! Naprawdę wszystko tu było suchusieńkie! Puchowa kołdra wydałaciche puff.Poduszki, cała masa poduszek.I lampa naftowa, która stała odrobinę za blisko.Wszystko to tworzyło dokoła niej wspaniały namiot.- Benjy! Dawaj tu ten pojemnik z lodem!- Cheri, dopiero co zaniosłem go na ganek na tyłach domu - odparł chłopiec, znajwyrazniej kreolskim akcentem.Babcia mówiła zupełnie inaczej, właściwie tak jak jedna znas, pomyślała Mona, mo\e ciut inaczej.- To idz po niego! - warknęła Mary Jane.Siatka łapała złote błyski światła, dzięki czemu to miękkie łó\ko wydawało się jakimśodosobnionym zakątkiem świata.Miłe miejsce na śmierć, mo\e nawet lepsze od strumienia ikwiatów.Znowu nadszedł ból, lecz teraz było jej znacznie wygodniej.Co mam z tym zrobić?Coś czytałam.Trzeba zatrzymać oddech lub coś takiego, nie pamiętam.To był jeden z tychtematów, których nie zgłębiłam.Jezu Chryste, to ju\ zaraz.320Złapała Mary Jane za rękę.Kuzynka le\ała tu\ obok, spoglądała jej w oczy i ocierałajej czoło czymś białym i miękkim, bardziej miękkim ni\ chusteczka.- Tak, kochanie, jestem tu.To się robi coraz większe i większe.Mono, to nie tak.- Urodzi się - szepnęła Mona.- Jest moja.Ale je\eli umrę, musicie coś dla mniezrobić.Ty i Morrigan.- Co?!- Zróbcie dla mnie tratwę.- Co takiego?!- Cicho.Mówię ci coś, co ma dla mnie ogromne znaczenie.- Mary Jane! - krzyknęła babcia od strony schodów.- Złaz tu i pomó\ Benjy'emuwnieść mnie na górę! Natychmiast, dziewczyno!- Zróbcie tratwę, pełną kwiatów, wiesz.- szeptała Mona.- Wistarii, ró\, tychwszystkich, które rosną na zewnątrz.- Tak, tak, a co potem?- Zróbcie ją naprawdę delikatną.\ebym le\ała na niej, a potem, \eby rozpadła się podwpływem bystrego nurtu.Zanurzę się w wodzie, jak Ofelia.- Dobra, dobra, co tylko chcesz.Mono, ja się naprawdę boję.Strasznie się boję.- To zachowuj się jak czarownica, bo teraz ju\ nie mamy odwrotu, prawda?Coś się przerwało! Zupełnie jakby coś wybiło wewnątrz dziurę.Chryste, czy onaumarła? Nie, mamusiu, ale ja ju\ wychodzę.Proszę, bądz gotowa.Złap mnie za rękę.Potrzebuję cię.Mary Jane klęczała na łó\ku, obie dłonie miała przyciśnięte do policzków.- W imię Boga!- Pomó\ jej! Mary Jane, pomó\ jej! - wrzasnęła Mona.Mary Jane zacisnęła powieki ioparła dłonie na wzdętym brzuchu Mony.Ból oślepił Monę.Usiłowała coś zobaczyć, światłoprzebijające się przez siatkę, zaciśnięte powieki Mary Jane, chciała poczuć jej dłonie iusłyszeć szept, ale nie mogła.Spadała.Spadała poprzez drzewa porastające bagno iwyciągniętymi rękoma usiłowała złapać się konarów.- Babciu, chodz, pomó\! - krzyknęła Mary Jane.I nagle rozległ się szybki stukotnó\ek staruszki!- Benjy, wynoś się stąd! - zawołała starsza pani.- Wracaj na dół, słyszysz?321W dół, w dół, przez bagno, a ból staje się coraz straszniejszy i straszniejszy.JezuChryste, nic dziwnego, \e kobiety tego nienawidzą! Bez \artów.To jest okropne.Bo\e,pomó\ mi!- Jezu Chryste, Mary Jane, to chodzące dziecko! - zawołała babcia.- Babciu, pomó\ mi, wez ją za rękę.Babciu, ty wiesz, czym ona jest?- To chodzące dziecko, Mary Jane.Słyszałam o nich całe \ycie, ale nigdy niewidziałam \adnego na własne oczy.Kiedy tam, na bagnach, Ida Bell Mayfair urodziłachodzące dziecko - byłam wtedy małą dziewczynką - dziadek Tobias zarąbał je siekierą,podczas gdy matka darła się wniebogłosy, le\ąc w łó\ku.Nigdy nie słyszałaś o chodzącychdzieciach, Mary Jane? Na Santo Domingo palili je \ywcem!- Ale nie to dziecko! - jęknęła Mona.Macała na oślep, usiłowała otworzyć oczy.Dobry Bo\e, co za ból.I nagle mała, śliska rączka wsunęła się w jej dłoń. Nie umieraj,mamusiu.- Och, święta Mario, Matko Bo\a - zaczęła babcia, a Mary Jane przyłączyła się domodlitwy.- Błogosławionaś ty między niewiastami.- Spójrz na mnie, mamo - szepnęło coś tu\ obok jej ucha.- Popatrz na mnie! Mamo,potrzebuję cię.Pomó\ mi urosnąć!- Rośnij du\a! - zawołały kobiety, ale ich głosy rozbrzmiały strasznie daleko.- Rośnijdu\a, du\a! Zwięta Mario, Matko Bo\a, pomó\ jej urosnąć.Mona roześmiała się.Właśnie, Matko Bo\a, dopomó\ mojemu chodzącemu dziecku!Ale znowu spadała między drzewami; nagle ktoś złapał ją za obie ręce, a kiedyspojrzała w górę przez zielonkawe światło.zobaczyła własną twarz! Bladą, upstrzonąpiegami, z zielonymi oczyma i opadającymi rudymi włosami.Czy to ona sama sięgała w dół,\eby uratować ją przed upadkiem? Przecie\ to jej uśmiech!- Nie, mamo, to ja.- Dłonie zaciśnięte na jej rękach.- Spójrz na mnie.To ja,Morrigan.Powoli otworzyła oczy.Westchnęła, spróbowała nabrać powietrza, usiłowała unieśćdłoń i dotknąć tych ślicznych rudych włosów.unieść rękę tak wysoko, \eby.dotknąć tejtwarzy.przytulić.pocałować.322ROZDZIAA DWUDZIESTY CZWARTYKiedy się obudziła, padał śnieg.Miała na sobie długą, bawełnianą koszulę nocną,którą jej dali, bardzo grubą, odpowiednią na nowojorskie zimy.W białej sypialni panowałacisza.Michael spał mocno z głową na poduszce.Ash pracował piętro ni\ej w swymgabinecie, a przynajmniej powiedział, \e ma taki zamiar.A mo\e ju\ skończył, co miał dozrobienia, i tak\e poło\ył się spać.Nic nie słyszała w tym marmurowym pokoju, gdy stała w oknie i spoglądała na siweśnie\ne niebo ponad Nowym Jorkiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Nie, nikt mi nic nie mówił.Och, Bo\e, szósty palec!- Nie rozumiesz? To pomo\e! - oświadczyła Mary Jane.Szły ju\ na górę i Moniezdawało się, \e do światła na górze i chudej postaci chłopca zostało im zaledwie sto stopni.Benjy, zapaliwszy światło na strychu, właśnie schodził powoli na dół, mimo \e Mary Janeznowu na niego pokrzykiwała.319Babcia zatrzymała się u stóp schodów.Jej biała koszula nocna dotykała brudnejpodłogi.Czarnymi oczkami przyglądała się Monie, jakby oceniała.Mayfair do szpiku kości,pomyślała Mona.- Przynieś koce, poduszki i wszystkie te rupiecie - powiedziała Mary Jane.- Pospieszsię.I mleko, Benjy, przynieś mleko.- Hej, poczekajcie no chwilkę! - zawołała babcia.- Ta dziewczyna wygląda tak, \e niema co prowadzić jej na strych!Powinna być w tej chwili w szpitalu.Gdzie jest cię\arówka? Zostawiłaś ją przy molo?- Nie myśl teraz o tym, ona będzie rodzić tutaj - odpowiedziała Mary Jane.- Mary Jane! - krzyknęła babcia.- Do wszystkich diabłów! Nie mogę wejść po tychschodach ze względu na moje biodro!- Po prostu wracaj do łó\ka, babciu.Pogoń Benjy'ego.Benjy, bo ci nie zapłacę!Wchodziły powoli na górę, a powietrze z ka\dym stopniem robiło się cieplejsze.Byłotu mnóstwo miejsca.Te same gołe druty na suficie i gołe \arówki; poza tym wszędzie, gdzie tylko się dało,były poupychane kufry oraz szafy.W jedynym wolnym miejscu na strychu stało łó\ko, aobok niego lampa naftowa.Aó\ko było ogromne, zbudowane ze zwykłego, ciemnego drewna,popularnego w tej części stanu, zamiast baldachimu na kolumienkach wisiała zaledwie jakaścienka siatka, wiele warstw cienkiej siatki.Siatka tak\e zasnuwała wejście do niszy poddachem, w której stało łó\ko.Mary Jane uniosła zasłonę, a Mona padła na mięciutki materac.Och, był suchy! Naprawdę wszystko tu było suchusieńkie! Puchowa kołdra wydałaciche puff.Poduszki, cała masa poduszek.I lampa naftowa, która stała odrobinę za blisko.Wszystko to tworzyło dokoła niej wspaniały namiot.- Benjy! Dawaj tu ten pojemnik z lodem!- Cheri, dopiero co zaniosłem go na ganek na tyłach domu - odparł chłopiec, znajwyrazniej kreolskim akcentem.Babcia mówiła zupełnie inaczej, właściwie tak jak jedna znas, pomyślała Mona, mo\e ciut inaczej.- To idz po niego! - warknęła Mary Jane.Siatka łapała złote błyski światła, dzięki czemu to miękkie łó\ko wydawało się jakimśodosobnionym zakątkiem świata.Miłe miejsce na śmierć, mo\e nawet lepsze od strumienia ikwiatów.Znowu nadszedł ból, lecz teraz było jej znacznie wygodniej.Co mam z tym zrobić?Coś czytałam.Trzeba zatrzymać oddech lub coś takiego, nie pamiętam.To był jeden z tychtematów, których nie zgłębiłam.Jezu Chryste, to ju\ zaraz.320Złapała Mary Jane za rękę.Kuzynka le\ała tu\ obok, spoglądała jej w oczy i ocierałajej czoło czymś białym i miękkim, bardziej miękkim ni\ chusteczka.- Tak, kochanie, jestem tu.To się robi coraz większe i większe.Mono, to nie tak.- Urodzi się - szepnęła Mona.- Jest moja.Ale je\eli umrę, musicie coś dla mniezrobić.Ty i Morrigan.- Co?!- Zróbcie dla mnie tratwę.- Co takiego?!- Cicho.Mówię ci coś, co ma dla mnie ogromne znaczenie.- Mary Jane! - krzyknęła babcia od strony schodów.- Złaz tu i pomó\ Benjy'emuwnieść mnie na górę! Natychmiast, dziewczyno!- Zróbcie tratwę, pełną kwiatów, wiesz.- szeptała Mona.- Wistarii, ró\, tychwszystkich, które rosną na zewnątrz.- Tak, tak, a co potem?- Zróbcie ją naprawdę delikatną.\ebym le\ała na niej, a potem, \eby rozpadła się podwpływem bystrego nurtu.Zanurzę się w wodzie, jak Ofelia.- Dobra, dobra, co tylko chcesz.Mono, ja się naprawdę boję.Strasznie się boję.- To zachowuj się jak czarownica, bo teraz ju\ nie mamy odwrotu, prawda?Coś się przerwało! Zupełnie jakby coś wybiło wewnątrz dziurę.Chryste, czy onaumarła? Nie, mamusiu, ale ja ju\ wychodzę.Proszę, bądz gotowa.Złap mnie za rękę.Potrzebuję cię.Mary Jane klęczała na łó\ku, obie dłonie miała przyciśnięte do policzków.- W imię Boga!- Pomó\ jej! Mary Jane, pomó\ jej! - wrzasnęła Mona.Mary Jane zacisnęła powieki ioparła dłonie na wzdętym brzuchu Mony.Ból oślepił Monę.Usiłowała coś zobaczyć, światłoprzebijające się przez siatkę, zaciśnięte powieki Mary Jane, chciała poczuć jej dłonie iusłyszeć szept, ale nie mogła.Spadała.Spadała poprzez drzewa porastające bagno iwyciągniętymi rękoma usiłowała złapać się konarów.- Babciu, chodz, pomó\! - krzyknęła Mary Jane.I nagle rozległ się szybki stukotnó\ek staruszki!- Benjy, wynoś się stąd! - zawołała starsza pani.- Wracaj na dół, słyszysz?321W dół, w dół, przez bagno, a ból staje się coraz straszniejszy i straszniejszy.JezuChryste, nic dziwnego, \e kobiety tego nienawidzą! Bez \artów.To jest okropne.Bo\e,pomó\ mi!- Jezu Chryste, Mary Jane, to chodzące dziecko! - zawołała babcia.- Babciu, pomó\ mi, wez ją za rękę.Babciu, ty wiesz, czym ona jest?- To chodzące dziecko, Mary Jane.Słyszałam o nich całe \ycie, ale nigdy niewidziałam \adnego na własne oczy.Kiedy tam, na bagnach, Ida Bell Mayfair urodziłachodzące dziecko - byłam wtedy małą dziewczynką - dziadek Tobias zarąbał je siekierą,podczas gdy matka darła się wniebogłosy, le\ąc w łó\ku.Nigdy nie słyszałaś o chodzącychdzieciach, Mary Jane? Na Santo Domingo palili je \ywcem!- Ale nie to dziecko! - jęknęła Mona.Macała na oślep, usiłowała otworzyć oczy.Dobry Bo\e, co za ból.I nagle mała, śliska rączka wsunęła się w jej dłoń. Nie umieraj,mamusiu.- Och, święta Mario, Matko Bo\a - zaczęła babcia, a Mary Jane przyłączyła się domodlitwy.- Błogosławionaś ty między niewiastami.- Spójrz na mnie, mamo - szepnęło coś tu\ obok jej ucha.- Popatrz na mnie! Mamo,potrzebuję cię.Pomó\ mi urosnąć!- Rośnij du\a! - zawołały kobiety, ale ich głosy rozbrzmiały strasznie daleko.- Rośnijdu\a, du\a! Zwięta Mario, Matko Bo\a, pomó\ jej urosnąć.Mona roześmiała się.Właśnie, Matko Bo\a, dopomó\ mojemu chodzącemu dziecku!Ale znowu spadała między drzewami; nagle ktoś złapał ją za obie ręce, a kiedyspojrzała w górę przez zielonkawe światło.zobaczyła własną twarz! Bladą, upstrzonąpiegami, z zielonymi oczyma i opadającymi rudymi włosami.Czy to ona sama sięgała w dół,\eby uratować ją przed upadkiem? Przecie\ to jej uśmiech!- Nie, mamo, to ja.- Dłonie zaciśnięte na jej rękach.- Spójrz na mnie.To ja,Morrigan.Powoli otworzyła oczy.Westchnęła, spróbowała nabrać powietrza, usiłowała unieśćdłoń i dotknąć tych ślicznych rudych włosów.unieść rękę tak wysoko, \eby.dotknąć tejtwarzy.przytulić.pocałować.322ROZDZIAA DWUDZIESTY CZWARTYKiedy się obudziła, padał śnieg.Miała na sobie długą, bawełnianą koszulę nocną,którą jej dali, bardzo grubą, odpowiednią na nowojorskie zimy.W białej sypialni panowałacisza.Michael spał mocno z głową na poduszce.Ash pracował piętro ni\ej w swymgabinecie, a przynajmniej powiedział, \e ma taki zamiar.A mo\e ju\ skończył, co miał dozrobienia, i tak\e poło\ył się spać.Nic nie słyszała w tym marmurowym pokoju, gdy stała w oknie i spoglądała na siweśnie\ne niebo ponad Nowym Jorkiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]