[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trudno.Czekało na niego zbyt wiele pilnych spraw.Zbyt wiele ponurych myśli.Zastanawiał się, jakie mogą być nowe instrukcje i ile czasu minie, zanim je otrzyma.Ciekawe, jaki jest ten artretyk w sklepie rybnym.No i jeszcze jedna wa\na sprawa: co u Boga Ojca przytrafiło się Samowi Tuckerowi?Miał jeszcze dobę, \eby się zjawić w Kingston.Nie zdarzyło się nigdy, \eby Sam zniknął bezsłowa.Nie było to w jego stylu.Chocia\, jeśli się zastanowić, ró\nie bywało.Aha, a kiedy ekspedycja otrzyma wszystkie zezwolenia i samolotem wyruszy na pół-noc, \eby wreszcie rozpocząć pomiary?McAuliff uznał, \e nie uzyska na te pytania odpowiedzi, gapiąc się w sufit nad łó\kiemAlison Booth.Telefonowanie z obu pokojów tak\e nie wchodziło w grę.Na myśl o  paskudnych pluskwach" w walizce uśmiechnął się tylko, wyobra\ając sobieskulonych nad aparaturą facetów, którzy w zaciemnionym pomieszczeniu nadaremnie czeka-jąna najmniejszy dzwięk.Pocieszający obrazek.- Słyszę, jak myślisz - wymruczała Alison przez poduszkę.- Nadzwyczajne, prawda?- Przera\ające.Alison przetoczyła się na drugi bok i nie otwierając oczu uśmiechnęła się, po czym bezwahania sięgnęła pod przykrycie.- Jesteś bardzo zmysłowy, kiedy się przeciągasz.75 Pogładziła go po płaskim brzuchu, a potem po udach.McAuliff zrozumiał nagle, \e od-powiedzi na wszystkie pytania będą musiały zaczekać.Przyciągnął dziewczynę do siebie.Alison otworzyła oczy i szarpnęła za kołdrę, usuwając ostatnią dzielącą ich przeszkodę.Taksówka zatrzymała się przy Promenadzie Południowej na skraju Parku Wiktorii.Na-zwa ulicy odpowiadała rzeczywistości, choć rzeczywistość ta była typowa dla dziewiętnaste-go stulecia.Tłumy ludzi przelewały się w obie strony przez bramę parku, jak stada ró\no-barwnych pawi, przechadzających się na sztywnych nogach i chwilami przyspieszającychkroku, by zaraz zatrzymać się i patrzeć z przechyloną głową.McAuliff tak\e wszedł w obręb parku, starając się gestami upodobnić do turysty, któryza\ywa przechadzki.Idąc po \wirze ku środkowej alei, czuł na sobie wrogie, pytające spoj-rzenia.Uzmysłowił sobie nagle, \e jest tu jedyną białą osobą.Tego się akurat nie spodziewał.Miał nieodparte wra\enie, \e wszyscy obserwują go jak obcy przedmiot, tolerowany, lecz po-dejrzany.Mocno podejrzany.Znienacka stał się oto przybłędą o dziwnym kolorze skóry - obcym, który psuje zabawęnormalnym ludziom.Prawie się roześmiał, kiedy młoda Jamajka z roześmianym dzieckiem najego widok pociągnęła małą na drugą stronę alejki.Dziecko nie mogło się napatrzyć na wyso-ką, ró\owawą postać, ale matka stanowczo, bez słowa, odciągnęła je.Wiedziała lepiej.God-ność przede wszystkim.Amerykanin ujrzał przed sobą kwadratową białą tabliczkę z brązowym napisem: QU-EEN STREET, STRONA WSCHODNIA.Wąska strzałka wskazywała w prawo, ku następ-nej, tym razem wę\szej \wirowej alejce.Ruszył więc w tamtym kierunku.W pamięci wróciły do niego słowa Holcrofta:  Nie wolno się spieszyć.Nigdy, jeśli totylko mo\liwe.A ju\ w \adnym razie wówczas, kiedy ma pan nawiązać kontakt.Jest tylkojedna rzecz bardziej rzucająca się w oczy, ni\ mę\czyzna, który pędzi przez spacerujący tłum,mianowicie widok pędzącej kobiety.Albo widok mę\czyzny, który co dwa metry przystaje,\eby znów zapalić papierosa i przy tej okazji rozejrzeć się dookoła.Trzeba się zachowywaćnaturalnie, tak jak to podpowiada poradnia, klimat, otoczenie."Wokoło trwał upalny ranek.A właściwie południe.Jamajskie słońce paliło ostro, ale naszczęście od oddalonego o półtora kilometra portu zawiewała bryza.Nic bardziej naturalnegood widoku przybysza, który rozsiada się na ławce, korzystając ze słońca i wiaterku.Proszę,rozpiął kołnierzyk koszuli, teraz zdejmuje nawet marynarkę i rozgląda się z ciekawością tury-sty.Po lewej stronie alejki stała ławka, z której podniosła się w tej\e chwili jakaś para.Ko-rzystając ze sposobności, McAuliff zdjął marynarkę, rozluznił krawat i usiadł.Rozprostowałnogi i zaczął udawać, \e chodziło mu właśnie o chwilę relaksu.W scenie pobrzmiewała jednak fałszywa nuta.Z oczywistej przyczyny: McAuliff byłzbyt beztroski, zbyt odprę\ony jak na to otoczenie, sanktuarium prawdziwych ludzi.Natych-miast wyczuł błąd.Umocnił go w tym spostrze\eniu stary Murzyn z laseczką, który zbli\ającsię do ławki zwolnił kroku.Alexowi wydał się odrobinę pijany: głowa chwiała mu się lekko,a nogi plątały przy ka\dym kroku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl