[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiem.- Nathan odsunął na bok nietknięty talerz.- Ja jej po prostu nie chcęskrzywdzić.Gdyby to ode mnie zależało.- To co?- Chodzi o to, że bez niej wcale nie jest mi lepiej.- Bóg jeden wiedział, jak ciężkobyło mu się do tego przyznać.- Ale jej może być lepiej beze mnie.- Myślę, że tylko ona może coś na ten temat powiedzieć.- Cody wyjął portfel iprzeliczył banknoty.- Zdaje mi się, że jestem tu we wszystkim równie dobrze zorientowanyjak ty.- Co? Tak, oczywiście.I co z tego?- Mam w pokoju bilet na samolot.Z rezerwacją na pojutrze.Dam ci go w zamian zatwój pokój w hotelu.Nathan osłupiał.Gorączkowo próbował znalezć jakieś powody, dla których niemógłby zostawić budowy.Szybko uświadomił sobie, że byłyby to tylko wykręty.- Zatrzymaj swój bilet - powiedział szorstko.- Jeszcze dziś wyjeżdżam.- Prawidłowy ruch.- Cody dorzucił suty napiwek do rachunku.Nathan zjawił się w domu o drugiej nad ranem, po całodziennej podróży.Poleciał doSt.Louis, zahaczając o Chicago, gdzie czekał przez dwie godziny na połączenie z Baltimore,skąd dotarł do celu rejsowym poduszkowcem, kursującym co godzinę.Był pewny, że zastanie w domu Jackie.Myśl ta podtrzymywała go na duchu przezcałą drogę.Wprawdzie nikt nie odbierał jego telefonów, ale przecież Jackie mogła pójść nazakupy albo na spacer.Nawet mu przez myśl nie przeszło, że mogłaby wyjechać.W głębi duszy żywił niezachwianą pewność, że bez względu na to, co powiedział i naczym sprawy stanęły, Jackie będzie na niego czekała.Była przecież zbyt uparta izdeterminowana, by machnąć na niego ręką tylko dlatego, że zachował się jak skończonyidiota.Poza tym, kochała go, a kobieta taka jak Jackie jeśli się już zakocha, to na dobre i złe.On dał jej na razie samo zło, ale jeśli mu pozwoli, spróbuje dać jej to, co najlepsze.Niestety, Jackie nie było.Zrozumiał to już w chwili, kiedy otworzył drzwi.Domtchnął szacownym spokojem - zupełnie jak przed jej przybyciem.I ziało z niego samotnością.Zaklął głośno, a potem rzucił się na górę, przeskakując po dwa stopnie i wykrzykując jej imię.Aóżko zostało starannie pościelone - pewnie przez panią Grange.Ktoś sprzątnąłkoszulki i buty, które Jackie lubiła rozrzucać po całym pokoju.Wokół panował pedantycznyporządek.Tak pedantyczny, że aż nienawistny.Nie mogąc się pogodzić z prawdą, Nathanpodbiegł do szafy i szarpnął drzwi.W środku wisiały tylko jego rzeczy.Wściekły na Jackie - i na siebie - wpadł do pokoju gościnnego.Tam też zastałstarannie wygładzone prześcieradło.Zniknęły książki i papiery, a także maszyna do pisania.Ogarnął pokój martwym wzrokiem.Jak mógł kiedykolwiek uważać, że miło jestwracać do pustego domu? Znużony przysiadł na brzegu łóżka.W powietrzu unosił się jeszczezapach Jackie, ale i on wkrótce się ulotni.I ten właśnie zanikający ślad ściął go z nóg.Wyciągnął się na łóżku.Nie chciał wracać do swojego pokoju, do łóżka, które dzielił znią przez tyle nocy.O nie, tak łatwo jej się nie uda, zdążył jeszcze pomyśleć, zanim zapadł wkamienny sen.- %7łeby dorosły facet oszukiwał w scrabbla! To bardziej niż żałosne!- Nie muszę wcale oszukiwać.- J.D.MacNamara spojrzał na córkę, mrużąc oczy.- Pląśny to przymiotnik, inaczej wdzięczny.Na przykład w zdaniu: Baletnica wykonałaserię pląśnych piruetów.- Tato, nie wciskaj mi kitu.- Jackie pobłażliwie pokiwała głową.- Zgodziłam się na ochać , ale to już przesada!- To, że jesteś pisarką, wcale jeszcze nie znaczy, iż znasz każde słowo.No, proszę,zajrzyj do słownika, ale ostrzegam cię, jeżeli nie znajdziesz, tracisz pięćdziesiąt punktów.Jackie zawahała się.Wiedziała, że ojciec potrafi kłamać bez mrugnięcia okiem, alewiedziała też, że umie w najmniej spodziewanym momencie wygrać.Opuściła z wes-tchnieniem rękę.- Poddaję się.Umiem plaśnie przegrywać.- Grzeczna dziewczynka.- Zadowolony z siebie, J.D.zaczął podliczać punkty.Jackiepodniosła do ust kieliszek wina i popatrzyła na ojca.J.D.MacNamara to imponujący mężczyzna.Zawsze o tym wiedziała.Jednak dopierorozmowa z Nathanem uświadomiła jej, jak cennym skarbem jest jej rodzina.W świeciebiznesu ojciec cieszył się opinią człowieka twardego jak stal.Największą przyjemnośćsprawiało mu przechytrzenie przeciwnika i pokonanie konkurencji.A jednak, kiedy udało musię wygrać z córką, miał na twarzy wyraz identycznego zadowolenia.Ojciec po prostu kochał życie, ze wszystkimi jego wzlotami i upadkami.Może iNathan miał rację, gdy mówił, że dzieci dostają po rodzicach coś więcej niż tylko kolor oczu.Ona odziedziczyła po ojcu tę właśnie radość życia i była mu za to wdzięczna.- Kocham cię, tato, nawet jeżeli jesteś skończonym szachrajem.- Ja też cię kocham, Jackie.- J.D.z uśmiechem spojrzał na tabelę punktów.- Mimo tocię zniszczę.Twoja kolejka, kotku.Jackie założyła nogę na nogę, podparła głowę na łokciu i zapatrzyła się w litery.Pokójbył jasno oświetlony - zasłony zaciągano dopiero po zachodzie słońca.Salonik, jak zwykłanazywać go matka, przeznaczono na rodzinne lub nieoficjalne spotkania, mimo to stanowiłwzór najlepszego gustu i elegancji.Zasłony, miękko opadające na podłogę, uszyto z materiału w ten sam dyskretny wzór,jakim obito półokrągłą sofę.Kolekcja kryształów, stanowiąca dumę matki, została usuniętaparę lat temu po tym, jak Jackie i Brandon rozbili cukiernicę podczas bójki z jakiegoś błahegopowodu.Matka uparła się jedynie, żeby zostawić w saloniku kilka sztuk porcelany.Olbrzymie, wykuszowe okno z ławeczką wychodziło na wschód.Jako dziewczynka,Jackie zwykła kryć się we wnęce podczas zabawy w chowanego.Jako podlotek,przesiadywała tam często, żeby dumać o swoim ostatnim podboju.Spędziła w tym pokojuwiele godzin - radosnych i smutnych, gniewnych i pełnych nadziei.To był dom, jej dom.Dopiero teraz w pełni to zrozumiała i doceniła.- Co się z tobą dzieje, dziewczyno? Przecież pisarki nie powinny mieć kłopotów zesłowami.- Od jakiegoś czasu ojciec po kilka razy dziennie nazywał ją pisarką.- Zejdz ze mnie, J.D.!- Aadnie to tak mówić do ojca?! Chyba powinienem przyłożyć ci pasem.- I komu jeszcze? - zapytała ze śmiechem.Ojciec uśmiechnął się.Miał pełną, męską twarz, o rumianej, irlandzkiej cerze ijasnoniebieskie, dobroduszne oczy.Ubrany był w garnitur, bo w ich domu zawsze ubieranosię elegancko do kolacji, ale kamizelkę miał rozpiętą, a krawat mocno przekrzywiony.Wzębach trzymał cygaro, które jego żona tolerowała z wyniosłą rezygnacją.Jackie ułożyła litery.- Wiesz co, tato, wcześniej o tym nie myślałam, ale jesteście z mamą tacy różni.- Hmmm? - Ojciec spojrzał na nią nieprzytomnie, zajęty wymyślaniem nowego słowa.- No bo mama jest taka elegancka i dobrze wychowana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Wiem.- Nathan odsunął na bok nietknięty talerz.- Ja jej po prostu nie chcęskrzywdzić.Gdyby to ode mnie zależało.- To co?- Chodzi o to, że bez niej wcale nie jest mi lepiej.- Bóg jeden wiedział, jak ciężkobyło mu się do tego przyznać.- Ale jej może być lepiej beze mnie.- Myślę, że tylko ona może coś na ten temat powiedzieć.- Cody wyjął portfel iprzeliczył banknoty.- Zdaje mi się, że jestem tu we wszystkim równie dobrze zorientowanyjak ty.- Co? Tak, oczywiście.I co z tego?- Mam w pokoju bilet na samolot.Z rezerwacją na pojutrze.Dam ci go w zamian zatwój pokój w hotelu.Nathan osłupiał.Gorączkowo próbował znalezć jakieś powody, dla których niemógłby zostawić budowy.Szybko uświadomił sobie, że byłyby to tylko wykręty.- Zatrzymaj swój bilet - powiedział szorstko.- Jeszcze dziś wyjeżdżam.- Prawidłowy ruch.- Cody dorzucił suty napiwek do rachunku.Nathan zjawił się w domu o drugiej nad ranem, po całodziennej podróży.Poleciał doSt.Louis, zahaczając o Chicago, gdzie czekał przez dwie godziny na połączenie z Baltimore,skąd dotarł do celu rejsowym poduszkowcem, kursującym co godzinę.Był pewny, że zastanie w domu Jackie.Myśl ta podtrzymywała go na duchu przezcałą drogę.Wprawdzie nikt nie odbierał jego telefonów, ale przecież Jackie mogła pójść nazakupy albo na spacer.Nawet mu przez myśl nie przeszło, że mogłaby wyjechać.W głębi duszy żywił niezachwianą pewność, że bez względu na to, co powiedział i naczym sprawy stanęły, Jackie będzie na niego czekała.Była przecież zbyt uparta izdeterminowana, by machnąć na niego ręką tylko dlatego, że zachował się jak skończonyidiota.Poza tym, kochała go, a kobieta taka jak Jackie jeśli się już zakocha, to na dobre i złe.On dał jej na razie samo zło, ale jeśli mu pozwoli, spróbuje dać jej to, co najlepsze.Niestety, Jackie nie było.Zrozumiał to już w chwili, kiedy otworzył drzwi.Domtchnął szacownym spokojem - zupełnie jak przed jej przybyciem.I ziało z niego samotnością.Zaklął głośno, a potem rzucił się na górę, przeskakując po dwa stopnie i wykrzykując jej imię.Aóżko zostało starannie pościelone - pewnie przez panią Grange.Ktoś sprzątnąłkoszulki i buty, które Jackie lubiła rozrzucać po całym pokoju.Wokół panował pedantycznyporządek.Tak pedantyczny, że aż nienawistny.Nie mogąc się pogodzić z prawdą, Nathanpodbiegł do szafy i szarpnął drzwi.W środku wisiały tylko jego rzeczy.Wściekły na Jackie - i na siebie - wpadł do pokoju gościnnego.Tam też zastałstarannie wygładzone prześcieradło.Zniknęły książki i papiery, a także maszyna do pisania.Ogarnął pokój martwym wzrokiem.Jak mógł kiedykolwiek uważać, że miło jestwracać do pustego domu? Znużony przysiadł na brzegu łóżka.W powietrzu unosił się jeszczezapach Jackie, ale i on wkrótce się ulotni.I ten właśnie zanikający ślad ściął go z nóg.Wyciągnął się na łóżku.Nie chciał wracać do swojego pokoju, do łóżka, które dzielił znią przez tyle nocy.O nie, tak łatwo jej się nie uda, zdążył jeszcze pomyśleć, zanim zapadł wkamienny sen.- %7łeby dorosły facet oszukiwał w scrabbla! To bardziej niż żałosne!- Nie muszę wcale oszukiwać.- J.D.MacNamara spojrzał na córkę, mrużąc oczy.- Pląśny to przymiotnik, inaczej wdzięczny.Na przykład w zdaniu: Baletnica wykonałaserię pląśnych piruetów.- Tato, nie wciskaj mi kitu.- Jackie pobłażliwie pokiwała głową.- Zgodziłam się na ochać , ale to już przesada!- To, że jesteś pisarką, wcale jeszcze nie znaczy, iż znasz każde słowo.No, proszę,zajrzyj do słownika, ale ostrzegam cię, jeżeli nie znajdziesz, tracisz pięćdziesiąt punktów.Jackie zawahała się.Wiedziała, że ojciec potrafi kłamać bez mrugnięcia okiem, alewiedziała też, że umie w najmniej spodziewanym momencie wygrać.Opuściła z wes-tchnieniem rękę.- Poddaję się.Umiem plaśnie przegrywać.- Grzeczna dziewczynka.- Zadowolony z siebie, J.D.zaczął podliczać punkty.Jackiepodniosła do ust kieliszek wina i popatrzyła na ojca.J.D.MacNamara to imponujący mężczyzna.Zawsze o tym wiedziała.Jednak dopierorozmowa z Nathanem uświadomiła jej, jak cennym skarbem jest jej rodzina.W świeciebiznesu ojciec cieszył się opinią człowieka twardego jak stal.Największą przyjemnośćsprawiało mu przechytrzenie przeciwnika i pokonanie konkurencji.A jednak, kiedy udało musię wygrać z córką, miał na twarzy wyraz identycznego zadowolenia.Ojciec po prostu kochał życie, ze wszystkimi jego wzlotami i upadkami.Może iNathan miał rację, gdy mówił, że dzieci dostają po rodzicach coś więcej niż tylko kolor oczu.Ona odziedziczyła po ojcu tę właśnie radość życia i była mu za to wdzięczna.- Kocham cię, tato, nawet jeżeli jesteś skończonym szachrajem.- Ja też cię kocham, Jackie.- J.D.z uśmiechem spojrzał na tabelę punktów.- Mimo tocię zniszczę.Twoja kolejka, kotku.Jackie założyła nogę na nogę, podparła głowę na łokciu i zapatrzyła się w litery.Pokójbył jasno oświetlony - zasłony zaciągano dopiero po zachodzie słońca.Salonik, jak zwykłanazywać go matka, przeznaczono na rodzinne lub nieoficjalne spotkania, mimo to stanowiłwzór najlepszego gustu i elegancji.Zasłony, miękko opadające na podłogę, uszyto z materiału w ten sam dyskretny wzór,jakim obito półokrągłą sofę.Kolekcja kryształów, stanowiąca dumę matki, została usuniętaparę lat temu po tym, jak Jackie i Brandon rozbili cukiernicę podczas bójki z jakiegoś błahegopowodu.Matka uparła się jedynie, żeby zostawić w saloniku kilka sztuk porcelany.Olbrzymie, wykuszowe okno z ławeczką wychodziło na wschód.Jako dziewczynka,Jackie zwykła kryć się we wnęce podczas zabawy w chowanego.Jako podlotek,przesiadywała tam często, żeby dumać o swoim ostatnim podboju.Spędziła w tym pokojuwiele godzin - radosnych i smutnych, gniewnych i pełnych nadziei.To był dom, jej dom.Dopiero teraz w pełni to zrozumiała i doceniła.- Co się z tobą dzieje, dziewczyno? Przecież pisarki nie powinny mieć kłopotów zesłowami.- Od jakiegoś czasu ojciec po kilka razy dziennie nazywał ją pisarką.- Zejdz ze mnie, J.D.!- Aadnie to tak mówić do ojca?! Chyba powinienem przyłożyć ci pasem.- I komu jeszcze? - zapytała ze śmiechem.Ojciec uśmiechnął się.Miał pełną, męską twarz, o rumianej, irlandzkiej cerze ijasnoniebieskie, dobroduszne oczy.Ubrany był w garnitur, bo w ich domu zawsze ubieranosię elegancko do kolacji, ale kamizelkę miał rozpiętą, a krawat mocno przekrzywiony.Wzębach trzymał cygaro, które jego żona tolerowała z wyniosłą rezygnacją.Jackie ułożyła litery.- Wiesz co, tato, wcześniej o tym nie myślałam, ale jesteście z mamą tacy różni.- Hmmm? - Ojciec spojrzał na nią nieprzytomnie, zajęty wymyślaniem nowego słowa.- No bo mama jest taka elegancka i dobrze wychowana [ Pobierz całość w formacie PDF ]