[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rand jednak wcale nie uważał,by w tym miejscu musiały go przed czymkolwiek strzec.Drugą stronę bramy o ile ona miała jakąś drugą stronę; nie pojmował tego, ale wydawało mu się, żeona ma tylko jedną stronę  ustawił na polanie, ponieważ w trakcie otwieraniasię mogła być niebezpieczna dla znajdujących się akurat w jej pobliżu ludzi, alemówienie Pannom czy jakimkolwiek Aielom, że nie muszą podejmować środkówostrożności, było jak tłumaczenie rybom, że nie muszą pływać. To jest brama  wyjaśnił Taimowi  Pokażę ci, jak się taką robi, jeśli sięnie połapałeś.Mężczyzna wpatrywał się w niego oniemiały.Jeśli obserwował uważnie, topowinien był zauważyć sploty saidina utkane przez Randa; każdy człowiek po-trafiący przenosić byłby w stanie to zrobić.Taim razem z nim przeszedł przez otwór.A za nimi Sulin i pozostałe Pan-ny.Mijały go gęsiego, obrzucając miecz u jego biodra wzgardliwymi spojrze-niami, i pogrążone w milczeniu migotały mową gestów.Bez wątpienia dającupust obrzydzeniu.Enaila i przednia straż już się rozbiegły wśród skarłowacia-łych drzew, skutecznie stapiając z cieniami, niezależnie od tego, czy do szaro-106 ści i brązów ich kaftanów, spodni i cadinsor dodały jakieś zielenie.Dzięki Mocyprzepełniającej jego wnętrze Rand widział z osobna każdą uschłą igłę na poszcze-gólnych otaczających ich sosnach; więcej uschłych niż żywych.Czuł kwaśną wońżywicy skórzanych drzew.Samo powietrze pachniało żarem, suche i pyliste.Nicmu tutaj nie groziło. Zaczekaj, Randzie al Thor!  dobiegł go zniecierpliwiony głos z drugiejstrony bramy.Głos Aviendhy.Rand natychmiast wypuścił splot i saidina; brama zamigotała i przestała ist-nieć, równie nagle jak się pojawiła.Bywały niebezpieczeństwa i niebezpieczeń-stwa.Taim przyglądał mu się z ciekawością.Niektóre z Panien, zarówno te z za-słonami na twarzach, jak i te bez nich, też patrzyły na niego przez chwilę.Z dez-aprobatą.Znowu zamigotały palce w ich bitewnej mowie.Ale miały dość rozumu,by trzymać języki na wodzy; w tej kwestii wypowiedział się jasno.Jednako lekceważąc ciekawość i dezaprobatę, Rand zaczął przedzierać sięmiędzy drzewami z Taimem u boku; po drodze towarzyszył im akompaniamenttrzasku uschłych liści i gałązek.Panny, otaczające ich szerokim kręgiem, nie ro-biły żadnego hałasu dzięki miękkim butom sznurowanym do kolan.Przestały goganić wzrokiem, skoncentrowane wyłącznie na wypełnianiu swoich obowiązków.Niektóre już wcześniej odbyły z Randem podobną wyprawę, zawsze obywało siębez incydentów, ale nadal były przekonane, że te lasy nie stanowią dobrego miej-sca na zasadzkę.Do pojawienia się Randa życie w Pustkowiu stanowiło liczącytrzy tysiące lat korowód napaści, potyczek, waśni krwi i wojen, nie ustający nawetna krótko.Z pewnością mógł się nauczyć wielu rzeczy od Taima  choć może nie ażtylu, jak się tamtemu wydawało  niemniej jednak zanosiło się na to, że procesnauczania będzie przebiegał w obie strony, doszedł więc do wniosku, że ta chwilajest równie odpowiednia jak każda inna, by rozpocząć ten proces. Prędzej czy pózniej, jeśli pójdziesz za mną, natkniesz się na Przeklętych.Może jeszcze przed Ostatnią Bitwą.Nie wydajesz się szczególnie zdziwiony. Dochodzą mnie różne plotki.A więc jednak wydostali się na wolność.To znaczyło, że wieść się rozeszła.Rand mimo woli uśmiechnął się szeroko.Aes Sedai nie będą zachwycone.Niezależnie od innych rzeczy, przyjemnie byłozagrać im na nosie. W każdej chwili można się wszystkiego spodziewać.Trolloków, Myrddra-ali, Draghkarów, Szarych Ludzi, Gholam.Zawahał się, gładząc długą rękojeść miecza dłonią z odciśniętym w niej pięt-nem czapli.Nie miał pojęcia, czym jest Gholam.Lews Therin nie zdradzał swejobecności, ale on wiedział, że to od niego zna ten termin.Zdarzało się, że różneodpryski i drobiazgi, zazwyczaj nie opatrzone żadnym wyjaśnieniem, przenikałytę cienką barierę, jaka go dzieliła od głosu tamtego, stając się częścią własnychwspomnień.Ostatnimi czasy dochodziło do tego coraz częściej.Nie potrafił w ża-107 den sposób temu zapobiec, podobnie jak nie potrafił stłumić na zawsze jego głosu.Wahał się tylko chwilę. Nie tylko na północy, w pobliżu Ugoru.Również tutaj i w ogóle wszę-dzie.Oni posługują się Drogami. Był to kolejny problem, z którym należałosię uporać.Tylko jak? W Drogach stworzonych z saidina i równie skażonych jaksaidin panowały teraz ciemności.Pomiot Cienia nie mógł uniknąć wszystkichniebezpieczeństw, które były zabójcze  w bardziej lub mniej drastyczny spo-sób  dla ludzi, a jednak jakoś potrafili wykorzystać Drogi, i nawet jeśli niminie można się było przemieszczać tak szybko jak za pomocą bram, Podróżowanialub Przemykania, to i tak pozwalały na pokonywanie setek mil w ciągu jedne-go dnia.Problem do rozwiązania, ale pózniej.Zbyt wiele było tych problemówodłożonych na potem.I zbyt wiele problemów na teraz.Z irytacją zdzielił Ber-łem Smoka pień skórzanego drzewa; na ziemię posypały się szczątki szerokichtwardych liści, przeważnie całkiem zbrązowiałych. Możesz się spodziewać, żeujrzysz urzeczywistnienie każdej legendy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl