[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ma być błękitne.- Błękit, i to wszystko? - Zaczęła się trząść ze śmiechu.- Czy w jakimśszczególnym odcieniu?- Takim jak oczy jego wnuczki.Mówi, że są błękitne jak niebo w lecie.Wygląda na to, że jest jego ulubienicą, i że po obejrzeniu twoich prac wParyżu, marzy wyłącznie o czymś, zrobionym specjalnie dla niej twoimiślicznymi rączkami.- To jego własne słowa, czy twoje?- Każdego po trochu - odpowiedział Rogan, całując jedną z tychślicznych rączek.- Zastanowię się nad tym.- Taką też miałem nadzieję.- Nie zwracając już uwagi, że zasłania jejwidok, przechylił się i dosięgną! jej warg.- Ale zrób to pózniej, dobrze?- Excusez - moi, monsieur.- Na tarasie pojawił się układny służący.Stałprosto, z rękami wzdłuż ciała, patrząc dyskretnie w kierunku morza.- Oui, Henri?- Vous et mademoiselle, voudriez - vous dejeuner sur la terrassemaintenant?- Non, nous allons dejeuner plus tard.- Tres bien, monsieur.- Henri rozpłynął się bezszmerowo jak cień.- O czym mówiliście? - zapytała Maggie.- Chciał wiedzieć, czy zjemy lunch.Powiedziałem, że trochę pózniej.-Kiedy Rogan ponownie pochylił się ku niej, Maggie powstrzymała go ręką.- Oco chodzi? - szepnął.- Czy mam go zawołać i powiedzieć, że zdecydowaliśmysię na lunch?- Nie, nie chcę, żebyś go przywoływał.- Czuła się zażenowana zpowodu Henriego, a także reszty służby, czyhającej za progiem, gotowej doposług.- Czy nigdy nie pragniesz być sam?- Jesteśmy sami.Właśnie dlatego chciałem, żebyś tu przyjechała.- Sami? Potrzebujesz aż sześcioro ludzi, którzy zajmują się domem irobią coś, co nie wymaga zachodu! Ogrodnicy i kucharze, pokojówki i lokaje.Gdybym teraz pstryknęła palcami, jedno z nich pojawiłoby się natychmiast.- Od tego właśnie jest służba.- Być może, ale ja ich nie chcę.Czy wiesz, że jedna z pokojówekchciała przeprać moją bieliznę osobistą?Nora Roberts 196- Bo do niej należy zajmowanie się tobą i dogadzanie ci.Wcale niemiała zamiaru grzebać w twojej szufladzie.- Sama się sobą zajmę, Roganie.Chciałabym, żebyś odesłał ichwszystkich.Absolutnie wszystkich.- Chcesz, żebym zwolnił całą służbę? - zdziwił się.- Nie, na litość boską, nie jestem potworem wyrzucającym na brukniewinnych ludzi.Chcę, żebyś dał im wolne, to wszystko.Urlop, możesz todowolnie nazwać.- Mogę oczywiście dać służbie jeden dzień wolny, jeśli ci to odpowiada.- Nie jeden dzień, tydzień.- Westchnęła na widok jego rozterki.- Dlaciebie to nie ma znaczenia, tak bardzo jesteś przyzwyczajony do ich widoku,że nawet ich nie dostrzegasz.- On nazywa się Henri, kucharz Jacques, a pokojówka, która miałaczelność zaoferować ci swoje usługi, ma na imię Marie - albo nie wykluczone,że Monique, pomyślał.- Nie zamierzam się sprzeczać.- Zbliżyła się i ujęła go za ręce.- Wprzeciwieństwie do ciebie nie umiem się relaksować, kiedy tyle ludzi kręci siędookoła.Nie jestem do tego przyzwyczajona.może nie mam zamiaru sięprzyzwyczajać.Zrób to dla mnie, proszę, Roganie.Daj im kilka wolnych dni.- Zaczekaj chwilę.Kiedy odszedł, stała na tarasie i było jej głupio.Jest tutaj, zamyśliła się,rozpanoszona w willi nad Morzem Zródziemnym, i ma pod ręką wszystko, oczym można tylko marzyć.I ciągle nie jest zadowolona.Pomyślała, że się zmieniła.W ciągu krótkich kilku miesięcy, od kiedyspotkała Rogana, zmieniła się.Nie tylko pragnie mieć teraz więcej, lecz wręczpożąda tego, czego nie miała.Pragnie łatwych pieniędzy i przyjemności, jakiedaje ich wydawania.Pragnie nie tylko dla swojej rodziny.Chce ich dla siebie.Nosiła diamenty i tańczyła w Paryżu.I chciałaby, żeby to się powtórzyło.Nadal, gdzieś w głębi niej, pozostała ta niewielka, gorąca potrzebasamotności i samowystarczalności.Gdyby ją utraciła, pomyślała w panice,utraciłaby wszystko.Chwyciła swój szkicownik, przewróciła kartki.Ale przez chwilę,przerażającą chwilę, miała kompletną pustkę w głowie.Była tak pusta, jakleżąca przed nią kartka papieru.Po czym, zaczęła rysować, przelewaćgorączkowo na papier całe to gwałtowne jak burza, rozsadzające ją napięcie.Rysowała swój portret.Dwie części splecione razem, następnie ode - 'rwane od siebie i rozpaczliwie pragnące się znowu połączyć.Ale czy tomożliwe, skoro jedna część stanowi kompletne przeciwieństwo drugiej?Sztuka dla sztuki, samotność dla zdrowia psychicznego, niezależnośćdla zachowania godności osobistej.A po drugiej stronie - ambicja, apetytyZrodzona z ognia 197życiowe, potrzeby.Popatrzyła na skończony szkic, oszołomiona, że to wszystko wypłynęłoz niej tak szybko.A potem poczuła w sobie dziwny spokój.Być może te dwieróżne, przeciwstawne części stanowią o jej osobowości? I może, gdyby zawszepanował w niej spokój, nie byłaby tą, którą jest?- Odesłałem ich.Pochłonięta myślami, spojrzała zdziwiona na Rogana.- Co? Kto odszedł?Uśmiechając się niepewnie, pokiwał głową.- Służba.Przecież chciałaś tego, prawda?- Służba? Och.- Przejaśniło się jej w głowie, wróciła do rzeczywistości.- Odesłałeś ich? Wszystkich?- Tak, choć Bogiem a prawdą nie mam pojęcia, jak sobie poradzimy zjedzeniem przez tych kilka dni.Mogę jeszcze.- Urwał, gdy jak kulawystrzelona z lufy, rzuciła mu się na szyję.Zachwiał się, próbował złapaćrównowagę, by nie przewrócić się z nią na znajdujące się za nim uchylonedrzwi balkonowe.W rezultacie omalże nie przelecieli przez balustradęotaczającą taras.- Jesteś cudownym mężczyzną, Roganie.Jesteś królewskim mężczyzną.Niespokojnie spojrzał na przerwę w ogrodzeniu.- Niewiele brakowało, a byłbym już martwym mężczyzną.- Jesteśmy sami? Całkowicie?- Jesteśmy sami, a ja zdobyłem dozgonną wdzięczność każdego z nich,poczynając od lokaja w dół [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Ma być błękitne.- Błękit, i to wszystko? - Zaczęła się trząść ze śmiechu.- Czy w jakimśszczególnym odcieniu?- Takim jak oczy jego wnuczki.Mówi, że są błękitne jak niebo w lecie.Wygląda na to, że jest jego ulubienicą, i że po obejrzeniu twoich prac wParyżu, marzy wyłącznie o czymś, zrobionym specjalnie dla niej twoimiślicznymi rączkami.- To jego własne słowa, czy twoje?- Każdego po trochu - odpowiedział Rogan, całując jedną z tychślicznych rączek.- Zastanowię się nad tym.- Taką też miałem nadzieję.- Nie zwracając już uwagi, że zasłania jejwidok, przechylił się i dosięgną! jej warg.- Ale zrób to pózniej, dobrze?- Excusez - moi, monsieur.- Na tarasie pojawił się układny służący.Stałprosto, z rękami wzdłuż ciała, patrząc dyskretnie w kierunku morza.- Oui, Henri?- Vous et mademoiselle, voudriez - vous dejeuner sur la terrassemaintenant?- Non, nous allons dejeuner plus tard.- Tres bien, monsieur.- Henri rozpłynął się bezszmerowo jak cień.- O czym mówiliście? - zapytała Maggie.- Chciał wiedzieć, czy zjemy lunch.Powiedziałem, że trochę pózniej.-Kiedy Rogan ponownie pochylił się ku niej, Maggie powstrzymała go ręką.- Oco chodzi? - szepnął.- Czy mam go zawołać i powiedzieć, że zdecydowaliśmysię na lunch?- Nie, nie chcę, żebyś go przywoływał.- Czuła się zażenowana zpowodu Henriego, a także reszty służby, czyhającej za progiem, gotowej doposług.- Czy nigdy nie pragniesz być sam?- Jesteśmy sami.Właśnie dlatego chciałem, żebyś tu przyjechała.- Sami? Potrzebujesz aż sześcioro ludzi, którzy zajmują się domem irobią coś, co nie wymaga zachodu! Ogrodnicy i kucharze, pokojówki i lokaje.Gdybym teraz pstryknęła palcami, jedno z nich pojawiłoby się natychmiast.- Od tego właśnie jest służba.- Być może, ale ja ich nie chcę.Czy wiesz, że jedna z pokojówekchciała przeprać moją bieliznę osobistą?Nora Roberts 196- Bo do niej należy zajmowanie się tobą i dogadzanie ci.Wcale niemiała zamiaru grzebać w twojej szufladzie.- Sama się sobą zajmę, Roganie.Chciałabym, żebyś odesłał ichwszystkich.Absolutnie wszystkich.- Chcesz, żebym zwolnił całą służbę? - zdziwił się.- Nie, na litość boską, nie jestem potworem wyrzucającym na brukniewinnych ludzi.Chcę, żebyś dał im wolne, to wszystko.Urlop, możesz todowolnie nazwać.- Mogę oczywiście dać służbie jeden dzień wolny, jeśli ci to odpowiada.- Nie jeden dzień, tydzień.- Westchnęła na widok jego rozterki.- Dlaciebie to nie ma znaczenia, tak bardzo jesteś przyzwyczajony do ich widoku,że nawet ich nie dostrzegasz.- On nazywa się Henri, kucharz Jacques, a pokojówka, która miałaczelność zaoferować ci swoje usługi, ma na imię Marie - albo nie wykluczone,że Monique, pomyślał.- Nie zamierzam się sprzeczać.- Zbliżyła się i ujęła go za ręce.- Wprzeciwieństwie do ciebie nie umiem się relaksować, kiedy tyle ludzi kręci siędookoła.Nie jestem do tego przyzwyczajona.może nie mam zamiaru sięprzyzwyczajać.Zrób to dla mnie, proszę, Roganie.Daj im kilka wolnych dni.- Zaczekaj chwilę.Kiedy odszedł, stała na tarasie i było jej głupio.Jest tutaj, zamyśliła się,rozpanoszona w willi nad Morzem Zródziemnym, i ma pod ręką wszystko, oczym można tylko marzyć.I ciągle nie jest zadowolona.Pomyślała, że się zmieniła.W ciągu krótkich kilku miesięcy, od kiedyspotkała Rogana, zmieniła się.Nie tylko pragnie mieć teraz więcej, lecz wręczpożąda tego, czego nie miała.Pragnie łatwych pieniędzy i przyjemności, jakiedaje ich wydawania.Pragnie nie tylko dla swojej rodziny.Chce ich dla siebie.Nosiła diamenty i tańczyła w Paryżu.I chciałaby, żeby to się powtórzyło.Nadal, gdzieś w głębi niej, pozostała ta niewielka, gorąca potrzebasamotności i samowystarczalności.Gdyby ją utraciła, pomyślała w panice,utraciłaby wszystko.Chwyciła swój szkicownik, przewróciła kartki.Ale przez chwilę,przerażającą chwilę, miała kompletną pustkę w głowie.Była tak pusta, jakleżąca przed nią kartka papieru.Po czym, zaczęła rysować, przelewaćgorączkowo na papier całe to gwałtowne jak burza, rozsadzające ją napięcie.Rysowała swój portret.Dwie części splecione razem, następnie ode - 'rwane od siebie i rozpaczliwie pragnące się znowu połączyć.Ale czy tomożliwe, skoro jedna część stanowi kompletne przeciwieństwo drugiej?Sztuka dla sztuki, samotność dla zdrowia psychicznego, niezależnośćdla zachowania godności osobistej.A po drugiej stronie - ambicja, apetytyZrodzona z ognia 197życiowe, potrzeby.Popatrzyła na skończony szkic, oszołomiona, że to wszystko wypłynęłoz niej tak szybko.A potem poczuła w sobie dziwny spokój.Być może te dwieróżne, przeciwstawne części stanowią o jej osobowości? I może, gdyby zawszepanował w niej spokój, nie byłaby tą, którą jest?- Odesłałem ich.Pochłonięta myślami, spojrzała zdziwiona na Rogana.- Co? Kto odszedł?Uśmiechając się niepewnie, pokiwał głową.- Służba.Przecież chciałaś tego, prawda?- Służba? Och.- Przejaśniło się jej w głowie, wróciła do rzeczywistości.- Odesłałeś ich? Wszystkich?- Tak, choć Bogiem a prawdą nie mam pojęcia, jak sobie poradzimy zjedzeniem przez tych kilka dni.Mogę jeszcze.- Urwał, gdy jak kulawystrzelona z lufy, rzuciła mu się na szyję.Zachwiał się, próbował złapaćrównowagę, by nie przewrócić się z nią na znajdujące się za nim uchylonedrzwi balkonowe.W rezultacie omalże nie przelecieli przez balustradęotaczającą taras.- Jesteś cudownym mężczyzną, Roganie.Jesteś królewskim mężczyzną.Niespokojnie spojrzał na przerwę w ogrodzeniu.- Niewiele brakowało, a byłbym już martwym mężczyzną.- Jesteśmy sami? Całkowicie?- Jesteśmy sami, a ja zdobyłem dozgonną wdzięczność każdego z nich,poczynając od lokaja w dół [ Pobierz całość w formacie PDF ]