[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Choć często odwiedzałzmarłych, nie były to pielgrzymki do kogoś, kogo darzył uczuciem.Terazodczuł ból.Przykucnął i położył dłoń na wypielęgnowanym wzgórku.Zrobiło mu się przykro, że nie przyniósł kwiatów.- Tomie Concannon - szepnął.- Ludzie dobrze cię wspominają.Mówiąo tobie we wsi, uśmiechają się na dzwięk twojego imienia.Myślę, że tonajpiękniejsze epitafium, o jakie człowiek może poprosić.Dziwnie zadowolony, siedział przy Tomie i patrzył na grę słońca i cieni Zrodzona z lodu 96na kamiennych nagrobkach.Dał Briannie trzy godziny, najwyrazniej za dużo, ponieważ ukazała sięw drzwiach w chwili, gdy zahamował przed domem.Powitalny uśmiechzamarł mu na ustach, kiedy przyjrzał jej się bliżej.Twarz miała bladą, co było u niej oznaką gniewu lub niepokoju, oczachkryło się napięcie.Zerknął w stronę domu i zobaczył, jak poruszyła sięzasłona.Na mgnienie oka ujrzał twarz Maeve, równie bladą i równienieszczęśliwą jak twarz jej córki.- Panie spakowane? - zapytał łagodnie.- Tak.- Siedziała na przednim fotelu, ściskając w dłoniach torebkę,jakby czerpała z niej całą swą siłę.- Dziękuję, że po mnie przyjechałeś.- Mnóstwo ludzi uważa pakowanie za ciężką harówkę.- Gray wycofałsamochód z podjazdu i ruszył w stronę domu, jak na niego, wyjątkowo wolno.- Czasami jest to harówka.- Brianna zazwyczaj lubiła się pakować, bonadzieja wyjazdu wiązała się z nadzieją powrotu do domu.- Ale są jużspakowane i gotowe do wyjazdu.Boże, chciała tylko zamknąć oczy, uciec od pulsującego bólu głowy,nieznośnego poczucia winy, i usnąć.- Powiesz mi, co cię tak zdenerwowało?- Nie jestem zdenerwowana.- Jesteś urażona, nieszczęśliwa i blada jak ściana.- To sprawa osobista, rodzinna.Fakt, że go odtrąca, zabolał zaskakująco mocno.Ale wzruszył tylkoramionami i zamilkł.- Przepraszam.Jednak zamknęła oczy.Chciała tylko spokoju.Czy oni wszyscy niemogliby dać jej spokoju choć na chwilę?- To było niegrzeczne z mojej strony.- Nie ma sprawy.I tak nie ma ochoty brać sobie na głowę jej kłopotów, przypomniałsobie.Potem zerknął na nią i zaklął pod nosem.Była zupełnie wyczerpana.- Chcę się zatrzymać w takim jednym miejscu - powiedział.Zrobiłaruch głową, jakby chciała zaprotestować, ale nie otworzyła oczu i nie odezwałasię.I tak miło z jego strony, że ją podwozi, złajała się w myślach.Z pewnościąwytrzyma jeszcze parę minut, zanim zatopi wszystkie troski w pracy.Już się nie odezwał.Jechał kierując się instynktem, że widok miejsca,do którego dąży, przywróci rumieńce na jej policzki.Otworzyła oczy dopiero wtedy, gdy się zatrzymał i wyłączył silnik.Bezsłowa patrzyła na ruiny zamku.- Musiałeś się tu zatrzymać? - zapytała w końcu. Nora Roberts 97- Chciałem.Znalazłem te ruiny pierwszego dnia pobytu.Odgrywajązasadniczą rolę w mojej książce.Lubię nastrój, jaki tu panuje.Gray wysiadł, obszedł samochód i otworzył drzwiczki po stroniepasażera.- Chodz.- Nie poruszyła się, więc odpiął jej pas bezpieczeństwa.-Chodz! Tu jest wspaniale.Poczekaj, aż zobaczysz widok z góry.- Mam pranie - powiedziała posępnie, ze skargą w głosie, ale jednakwysiadła.- Pranie nie ucieknie.- Wziął ją za rękę i ciągnął przez wysoką trawę.Mię miała serca powiedzieć mu, że ruiny też nie uciekną.- Opisałeś to miejsce w książce?- Wielka scena morderstwa.- Uśmiechnął się, widząc jej reakcję,podejrzliwość i niepokój w spojrzeniu.- Nie boisz się chyba? Nie zwykłemwcielać morderstw w życie.- Bredzisz.- Ale zadrżała, kiedy weszli pomiędzy wysokie kamiennemury.Ruiny porastała trawa, kępki zieleni przeciskały się przez szparypomiędzy kamieniami.Uniósłszy głowę, Brianna ujrzała resztki.murów,będących kiedyś sufitami i podłogami, wiele lat temu.Czas i wojnyotworzyły widok na niebo.Chmury przepływały bezgłośnie jak duchy.- Jak myślisz, co ludzie tutaj robili, w tym właśnie miejscu?- %7łyli, pracowali.Walczyli.- To zbyt ogólne.Użyj wyobrazni.Widzisz ich, ludzi chodzących podziedzińcu? Jest zima i panuje przenikliwy ziąb.Widzisz pierścienie lodu nabeczkach z wodą.Szron chrupie pod stopami jak suche gałązki.W powietrzuunosi się dym z ognisk.Głodne niemowlę zapłakało i umilkło raptownie, kiedymatka podała mu pierś.Pociągnął ją za sobą i poruszył jej wyobraznię.Ta scena stanęła jejprzed oczami jak żywa.- Tam musztruje się żołnierzy, słychać chrzęst metalu.A teraz prze-chodzi mężczyzna, kuleje, pamiątka po starej ranie.Chodz na górę.Popchnął ją w stronę wąskich, kręconych schodów.Co parę stopniznajdowała się przerwa w murze, rodzaj niszy.Brianna zastanawiała się, czyludzie spali tu, przechowywali zapasy, czy może chowali się przed wrogiem,który dopadał ich prędzej czy pózniej.- Po schodach idzie stara kobieta z lampą olejną.Ma pomarszczonąbliznę we wnętrzu dłoni i strach w oczach.Za nią postępuje druga kobieta znaręczem mat, ale jest młoda i myśli o swoim kochanku.Trzymając Briannę za rękę Gray zatrzymał się na podeście. Zrodzona z lodu 98- Splądrowali go pewnie żołnierze Cromwella.Krzyki, smugi dymu,krwi, tępy dzwięk metalu zagłębiającego się w kości, ostry krzyk człowieka,kiedy przeszywa go ból.Włócznie przechodzą przez ciała na wylot,przygważdżają je do ziemi, gdzie wiją się, dopóki nie nadejdzie śmierć.Krukikrążą ponad głowami, czekając na ucztę.Odwrócił się, ujrzał jej szeroko otwarte oczy i zachichotał.- Przepraszam, trochę mnie poniosło.- Taka wyobraznia nie zawsze jest błogosławieństwem.- Zadrżała.-chyba nie chcę, żebyś przedstawiał mi to wszystko tak plastycznie.- Zmierć jest fascynująca, zwłaszcza gwałtowna śmierć.Człowiekzawsze będzie polował na człowieka.A to jest cholernie dobre miejsce domorderstwa - współczesnego morderstwa.- Takiego, jakie lubisz - mruknęła.- Aha.Morderca będzie się bawił ofiarą - powiedział, wspinając sięwyżej.Pochłaniały go własne wizje, to prawda, ale jednocześnie widział, żeBrianna nie dręczy się już tym, co wydarzyło się u matki.- Niech ta atmosferai te mroczne duchy przenikną do jej świadomości jak powolna trucizna.On sięnie śpieszy - lubi polować, uwielbia to.Wyczuwa strach, potrafi go wytropićjak wilk.To właśnie ta woń sprawia, że krew żywiej krąży mu w żyłach,podnieca go jak seks.Ofiara ucieka, trzymając się tej cieniutkiej nitki nadziei.Ale oddycha szybko.Odgłos tego oddechu odbija się echem o ściany zamku,porywa je wiatr.Upada - schody są zdradzieckie w mroku, w deszczu.Mokre iśliskie, są bronią samą w sobie.Ale ona wspina się dalej, dysząc ciężko, zoszalałym wzrokiem.- Gray.- Jest już teraz zwierzęciem, tak jak on.Prawdziwy strach potrafizerwać powłokę człowieczeństwa, tak jak dobry seks czy prawdziwy głód.Większość ludzi myśli, że znają strach, seks i głód, choć żadnego z tychdoświadczeń nie zaznali w pełni.Ale ona, ofiara, zna już strach, wie, że jest takżywy i namacalny, jak ręka zaciskająca się wokół jej szyi.Chce się schronić,ale tu nie ma kryjówki.Słyszy, jak on się wspina, powoli, nieubłaganie.Wkońcu schody się kończą.Wyciągnął Briannę z cienia na zalany słońcem występ.- I ona jest w pułapce.Podskoczyła nerwowo, kiedy Gray obrócił ją ku sobie, krzyk uwiązł jejw gardle.Rycząc ze śmiechu, Gray uniósł ją w ramionach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl