[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po chwili wzięła mnie zarękę, obróciła otwartą dłonią ku górze i przeciągnęła opuszkiempo stwardniałej bliznie ciągnącej się przez cztery palce aż do69środkowej części kantu dłoni.Był to ślad po głębokim rozcięciu,które zarobiłem, ratując życie małemu Benowi Chenierowi.- I pan ma czelność nazywać to blizną? - mruknęła.Przyłożyła rękę do mojej piersi w miejscu, gdzie kula z my-śliwskiej strzelby kalibru 12 Reinnike'ego posłała mnie do szpi-tala.A była to specjalna kula na jelenie, przez co musiałemprzejść aż dwie operacje chirurgiczne.Starkey uśmiechnęła się ciepło.- Powinieneś zobaczyć moje blizny, Cole.Biję cię na gło-wę.Nie wątpiłem, skoro tuż przed nią eksplodowała bomba pod-łożona na parkingu dla przyczep mieszkalnych.Puściła mojąrękę.- Lepiej nie oglądaj wiadomości, chłopie, a zapomnij o ca-łej sprawie.- Jasne.- Wiem, że i tak o niej nie zapomnisz.- Nie.- Pewnie dlatego cię kocham.Stuknęła mnie pięścią w pierś, zawróciła na pięcie i wyszła.Naprawdę niezły z niej numer.Włączyłem telewizor, żeby nie przegapić początku dziennika,i wyjąłem z lodówki mrożonkę z kotletem mielonym.Gotowąjedną porcję.Dopiłem piwo, które stało otwarte w kuchni, za-proponowałem sobie drugie i z nim w ręku wróciłem do pokojuw samą porę na rozpoczęcie wiadomości.Jak zwykle śmiertelniepoważny Jerry Ward stojący na tle panoramy Los Angeles zain-tonował w swoim najlepszym stylu: Seria morderstw rozwikła-na dzięki niespodziewanemu odkryciu w Laurel Canyon.Zamilkł i wysoko uniósł brwi.A uniesienie brwi Jerry'ego oznaczało, że ma do przekazaniajakieś niezwykłe, wręcz szokujące informacje.70Starczyło mi tej przerwy na otwarcie drugiego piwa i pocią-gnięcie sporego łyku.Pierwsza była jednak wiadomość o wizycieprezydenta, który zjawił się w mieście, by oszacować straty poostatnich pożarach.Pózniej była jeszcze informacja o podjętychwysiłkach przy odbudowie oraz malejącym zagrożeniu powrotużywiołu w najbliższych dniach.W każdym razie wieści o poża-rach stanowiły doskonały wstęp do ujawnienia rewelacji o szo-kującym odkryciu wiązanym z Lionelem Byrdem.Byłem wtedyjuż przy trzecim piwie.A może nawet czwartym.Jerry poświęcił tej sprawie niemal trzy minuty czasu ante-nowego, wliczając w to wstawki z konferencji prasowej Marksa.W przebitce pokazano, jak inspektor unosi w górę plastikowątorbę zawierającą prawdopodobnie oryginalny album ze zdję-ciami, który opisał jako zestaw portretów śmierci oraz zbiórtrofeów obłąkańczego umysłu.Z imienia i nazwiska zostaławymieniona tylko ostatnia ofiara, dwudziestosześcioletniamieszkanka Pasadeny Debra Repko, oraz Yvonne Bennett.%7ło-łądek podszedł mi do gardła, gdy usłyszałem to nazwisko.Sprawa Bennett została wymieniona jako jedyna, w którejByrd został oskarżony o popełnienie morderstwa, tyle że proku-ratura musiała wycofać zarzuty wobec materiału dowodowegoświadczącego wyraznie o niewinności pana Byrda.Nie wspo-mniano ani o mnie, ani o Alanie Levym.Chyba powinienem byćza to wdzięczny.Marx prezentował się znakomicie w nieskazitelnym parad-nym mundurze, zwłaszcza gdy uniósł w górę palec, oznajmiającwzrost bezpieczeństwa mieszkańców miasta, jak gdyby we wła-snym zakresie ocalił od śmierci kolejną ofiarę, a nie natknął siętylko na gnijące zwłoki.Oświadczył przy tym, że poczuł się oso-biście dotknięty, gdy Byrd został uwolniony od zarzutów, kiedydoprowadzono go przed oblicze wymiaru sprawiedliwości wsprawie o zabójstwo Bennett, i obiecał, że zrobi wszystko, co w71jego mocy, by podobnie odrażające wypadki nie zdarzyły się jużnigdy więcej.- Amen - mruknąłem.- Cześć i chwała sprawiedliwości.Na zdjęciach Marksowi towarzyszył radny Nobel Wilts, którygratulował mu serdecznie rzetelnej policyjnej roboty.W dziesię-ciosekundowej wstawce pojawiła się kobieta, którą widziałem woknie naprzeciwko domu Byrda, która oznajmiła, że teraz będziemogła spać bezpiecznie, a także matka Chelsea Ann Morrow,trzeciej ofiary, nagrana przed domem rodzinnym w Compton.Aż nie chciało mi się wierzyć, że obie wypowiedzi zostały nagra-ne tak szybko, jako że konferencja prasowa zakończyła się sto-sunkowo niedawno.Któryś z nich, Marx albo Wilts, musiałwcześniej poinformować dziennikarzy o możliwości zdobyciagorącego materiału do uzupełnienia bulwersujących wieczor-nych wiadomości.Kiedy prowadzący dziennik przeszedł do następnego tematu,wyszedłem z resztką piwa na werandę.Jak zwykle o zachodzie słońca przybrał na sile wiatr wiejącyw stronę morza, pod jego uderzeniami chwiały się i kołysałydrzewa w kanionie - szarawe eukaliptusy, karłowate dęby, orze-chy włoskie oraz drzewa oliwkowe o koronach przypominają-cych z daleka zakurzone piłki plażowe.Teraz ich gałęzie dygota-ły na wietrze, a liście trzepotały niczym ozdobne elementy zpapieru ryżowego.Pociągnąłem łyk piwa, wsłuchując się w ichszelest.Być może Marx i cały jego zespół specjalny miał właści-we podejście do zeznań Tomaso, który pewnie jako bystry i su-mienny obywatel aż nadto chciał pomóc stróżom prawa.Prze-cież wystarczyło, żeby się pomylił o pół godziny, a cała sprawanabierała odmiennego charakteru.Może zresztą zwyczajniepomylił się o te pół godziny, przez co dał Lionelowi Byrdowi czasna to, żeby po zamordowaniu Yvonne Bennett pojechać do Hol-lywood i jeszcze wpaść do baru na ostatniego drinka przed po-wrotem do domu.W końcu nic nie działało tak pozytywnie na72świadomość samca jak podwójna szkocka po rozłupaniu czaszkiniewinnej kobiety.Wciąż byłem zasłuchany w szum drzew w kanionie, kiedy za-dzwonił telefon, a po chwili doleciał mnie stłumiony kobiecygłos z odległości trzech tysięcy kilometrów:- Czy to dom Największego Detektywa Zwiata?W jednej chwili oprzytomniałem.Poczułem się pewniej, jakw ciepłym przytulnym otoczeniu.- Tak, to ja.Co słychać?- A co u ciebie? - odparła Lucy.- Długo by opowiadać.- Wiem, że nadal masz z tym coś wspólnego.Dzwonił domnie Joe.- Dzwonił do ciebie Pike?- Powiedział, że przydałoby ci się wsparcie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Po chwili wzięła mnie zarękę, obróciła otwartą dłonią ku górze i przeciągnęła opuszkiempo stwardniałej bliznie ciągnącej się przez cztery palce aż do69środkowej części kantu dłoni.Był to ślad po głębokim rozcięciu,które zarobiłem, ratując życie małemu Benowi Chenierowi.- I pan ma czelność nazywać to blizną? - mruknęła.Przyłożyła rękę do mojej piersi w miejscu, gdzie kula z my-śliwskiej strzelby kalibru 12 Reinnike'ego posłała mnie do szpi-tala.A była to specjalna kula na jelenie, przez co musiałemprzejść aż dwie operacje chirurgiczne.Starkey uśmiechnęła się ciepło.- Powinieneś zobaczyć moje blizny, Cole.Biję cię na gło-wę.Nie wątpiłem, skoro tuż przed nią eksplodowała bomba pod-łożona na parkingu dla przyczep mieszkalnych.Puściła mojąrękę.- Lepiej nie oglądaj wiadomości, chłopie, a zapomnij o ca-łej sprawie.- Jasne.- Wiem, że i tak o niej nie zapomnisz.- Nie.- Pewnie dlatego cię kocham.Stuknęła mnie pięścią w pierś, zawróciła na pięcie i wyszła.Naprawdę niezły z niej numer.Włączyłem telewizor, żeby nie przegapić początku dziennika,i wyjąłem z lodówki mrożonkę z kotletem mielonym.Gotowąjedną porcję.Dopiłem piwo, które stało otwarte w kuchni, za-proponowałem sobie drugie i z nim w ręku wróciłem do pokojuw samą porę na rozpoczęcie wiadomości.Jak zwykle śmiertelniepoważny Jerry Ward stojący na tle panoramy Los Angeles zain-tonował w swoim najlepszym stylu: Seria morderstw rozwikła-na dzięki niespodziewanemu odkryciu w Laurel Canyon.Zamilkł i wysoko uniósł brwi.A uniesienie brwi Jerry'ego oznaczało, że ma do przekazaniajakieś niezwykłe, wręcz szokujące informacje.70Starczyło mi tej przerwy na otwarcie drugiego piwa i pocią-gnięcie sporego łyku.Pierwsza była jednak wiadomość o wizycieprezydenta, który zjawił się w mieście, by oszacować straty poostatnich pożarach.Pózniej była jeszcze informacja o podjętychwysiłkach przy odbudowie oraz malejącym zagrożeniu powrotużywiołu w najbliższych dniach.W każdym razie wieści o poża-rach stanowiły doskonały wstęp do ujawnienia rewelacji o szo-kującym odkryciu wiązanym z Lionelem Byrdem.Byłem wtedyjuż przy trzecim piwie.A może nawet czwartym.Jerry poświęcił tej sprawie niemal trzy minuty czasu ante-nowego, wliczając w to wstawki z konferencji prasowej Marksa.W przebitce pokazano, jak inspektor unosi w górę plastikowątorbę zawierającą prawdopodobnie oryginalny album ze zdję-ciami, który opisał jako zestaw portretów śmierci oraz zbiórtrofeów obłąkańczego umysłu.Z imienia i nazwiska zostaławymieniona tylko ostatnia ofiara, dwudziestosześcioletniamieszkanka Pasadeny Debra Repko, oraz Yvonne Bennett.%7ło-łądek podszedł mi do gardła, gdy usłyszałem to nazwisko.Sprawa Bennett została wymieniona jako jedyna, w którejByrd został oskarżony o popełnienie morderstwa, tyle że proku-ratura musiała wycofać zarzuty wobec materiału dowodowegoświadczącego wyraznie o niewinności pana Byrda.Nie wspo-mniano ani o mnie, ani o Alanie Levym.Chyba powinienem byćza to wdzięczny.Marx prezentował się znakomicie w nieskazitelnym parad-nym mundurze, zwłaszcza gdy uniósł w górę palec, oznajmiającwzrost bezpieczeństwa mieszkańców miasta, jak gdyby we wła-snym zakresie ocalił od śmierci kolejną ofiarę, a nie natknął siętylko na gnijące zwłoki.Oświadczył przy tym, że poczuł się oso-biście dotknięty, gdy Byrd został uwolniony od zarzutów, kiedydoprowadzono go przed oblicze wymiaru sprawiedliwości wsprawie o zabójstwo Bennett, i obiecał, że zrobi wszystko, co w71jego mocy, by podobnie odrażające wypadki nie zdarzyły się jużnigdy więcej.- Amen - mruknąłem.- Cześć i chwała sprawiedliwości.Na zdjęciach Marksowi towarzyszył radny Nobel Wilts, którygratulował mu serdecznie rzetelnej policyjnej roboty.W dziesię-ciosekundowej wstawce pojawiła się kobieta, którą widziałem woknie naprzeciwko domu Byrda, która oznajmiła, że teraz będziemogła spać bezpiecznie, a także matka Chelsea Ann Morrow,trzeciej ofiary, nagrana przed domem rodzinnym w Compton.Aż nie chciało mi się wierzyć, że obie wypowiedzi zostały nagra-ne tak szybko, jako że konferencja prasowa zakończyła się sto-sunkowo niedawno.Któryś z nich, Marx albo Wilts, musiałwcześniej poinformować dziennikarzy o możliwości zdobyciagorącego materiału do uzupełnienia bulwersujących wieczor-nych wiadomości.Kiedy prowadzący dziennik przeszedł do następnego tematu,wyszedłem z resztką piwa na werandę.Jak zwykle o zachodzie słońca przybrał na sile wiatr wiejącyw stronę morza, pod jego uderzeniami chwiały się i kołysałydrzewa w kanionie - szarawe eukaliptusy, karłowate dęby, orze-chy włoskie oraz drzewa oliwkowe o koronach przypominają-cych z daleka zakurzone piłki plażowe.Teraz ich gałęzie dygota-ły na wietrze, a liście trzepotały niczym ozdobne elementy zpapieru ryżowego.Pociągnąłem łyk piwa, wsłuchując się w ichszelest.Być może Marx i cały jego zespół specjalny miał właści-we podejście do zeznań Tomaso, który pewnie jako bystry i su-mienny obywatel aż nadto chciał pomóc stróżom prawa.Prze-cież wystarczyło, żeby się pomylił o pół godziny, a cała sprawanabierała odmiennego charakteru.Może zresztą zwyczajniepomylił się o te pół godziny, przez co dał Lionelowi Byrdowi czasna to, żeby po zamordowaniu Yvonne Bennett pojechać do Hol-lywood i jeszcze wpaść do baru na ostatniego drinka przed po-wrotem do domu.W końcu nic nie działało tak pozytywnie na72świadomość samca jak podwójna szkocka po rozłupaniu czaszkiniewinnej kobiety.Wciąż byłem zasłuchany w szum drzew w kanionie, kiedy za-dzwonił telefon, a po chwili doleciał mnie stłumiony kobiecygłos z odległości trzech tysięcy kilometrów:- Czy to dom Największego Detektywa Zwiata?W jednej chwili oprzytomniałem.Poczułem się pewniej, jakw ciepłym przytulnym otoczeniu.- Tak, to ja.Co słychać?- A co u ciebie? - odparła Lucy.- Długo by opowiadać.- Wiem, że nadal masz z tym coś wspólnego.Dzwonił domnie Joe.- Dzwonił do ciebie Pike?- Powiedział, że przydałoby ci się wsparcie [ Pobierz całość w formacie PDF ]