[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Ja po prostu bardzoniewiele osób lubię.I nie moja to wina.Napijemy się?— Napijemy.— Przy drugim kieliszku znalazł się przy nas Zagórski.Pociemniało już, słońce błyskało przez szczeliny w gęstychchmurach nad horyzontem, w szybach uchylonych okien;Winiarski nastawił adapter.Tom Jones śpiewał o zielonychtrawach ojczystego domu, Ada śmiała się głośno, Ewarozmawiała z ożywieniem z Winiarskim, tylko Mrozowscy wmilczeniu pochłaniali owoce.— Czas już wyjechać z miasta — powiedział Zagórski.—Dziwię się, że jeszcze tu siedzisz.Jakbym miał taki domek jakty na Podhalu, nie byłoby mnie tutaj od czerwca do września.— Na domek trzeba zapracować — rzekł gwałtownieHoszowski.— Nie każdemu pieniądze rodzą się z pieniędzy.Wszystko kosztuje i na wszystko mam te dwie ręce — wyciągnąłje przed siebie, nagłym ruchem celując w pierś Zagórskiego.— No nie przesadzaj.— Zagórski był spokojny, co więcej,uśmiechał się dobrodusznie, ale w jego wzroku było cośostrego, wrogiego, co przeczyło brzmieniu głosu.— Nie tylkorękami pracowałeś, ale i głową.Z pensji nikt jeszcze spokojniesobie nie pożył.— Dlaczego? — spytał Hoszowski.— Przecież bierzesz pensjęi wcale się nie skarżysz.Przynajmniej nie słyszałem.I mamnadzieję, że nie usłyszę.— Nadzieję — westchnął Zagórski.— Mój drogi, jakich tonadziei człowiek się wyzbywał.Nawet wtedy, kiedy mu sięzdawało, że za chwilę zrobi szlema.A poza tym myślę, że panaJacka nie interesują nasze poglądy na źródła twoich dochodów.Hoszowski poczerwieniał, odstawił pełny kieliszek na stolik.— Tak — rzekł bezładnie.— Tak, tak, zapewne.Nawet twojedochody nie są warte, aby o nich mówić.Przy kimkolwiek.Obaj panowie najwyraźniej nie panowali nad sobą, przez comoje położenie wcale nie stawało się łatwiejsze.— Ponieważ zaś moje dochody nawet we mnie budzą zgrozę— powiedziałem — załóżmy, że każdy z nas ma i tak mniej, niżmu potrzeba, i skończmy ten koniak.Obaj oponenci oprzytomnieli, równocześnie uśmiechnęli sięsztucznie i równocześnie ujęli kieliszki.— No to na zdrowie!Ale wzrokiem życzyli sobie raczej pewnych niedomagam Iwypiliśmy.Tymczasem pan Mrozowski ocierał starannie usta serwetką,a kiedy skończył, wstał energicznie.— Przyłączam się do toastu — rzekł.— Zdrowie, oto czegonam trzeba.Nie zastąpią go sukcesy, pieniądze ani klejnoty.— Słyszał więc wszystko, choć siedział daleko.— Klejnoty? — zdziwił się Zagórski.— Dlaczego mówi pan oklejnotach?— Klemensie! — nienaturalnie głośno powiedziała paniMrozowska.— Alkohol jest dla ciebie zabójczy! Jeszcze niewypiłeś, a już jesteś wstawiony!Tym razem, o dziwo, notariusz nie wybuchnął.Zmieszał sięnawet.— Ależ ja niczego nie powiedziałem — usprawiedliwiał się.—Nie chodziło mi o żadne konkretne klejnoty.To był przykład,tylko przykład.— Tak też myślałem — pokiwał głową Zagórski, patrzącuważnie na Hoszowskiego.— Czas na bridża.— Notariusz odzyskiwał wenę.— Czas najwyższy.Losujemy czwórki.Ja się tym zajmę.— Jeżeli państwo pozwolicie, dołączę za chwilę — powiedziałHoszowski.— I tak chyba nie wszyscy mają ochotę na karty.— Ja też pauzuję — zastrzegłem się szybko.— Za wcześniejeszcze i za gorąco.Mrozowski siedział już przy stoliku, Zagórski, ociągając się,zasiadł przy nim.Pani Wacia, przynaglona niecierpliwymspojrzeniem męża, westchnęła tylko ciężko.— Ada! — zawołał pan Mrozowski.— Grasz ze mną! Maszwielką szansę, staraj się ją godnie wykorzystać.— Litości! — jęknęła Ada.— Właśnie chciałam wyjść zJackiem na spacer do ogrodu!— Słusznie! — rozpromienił się Janusz, który stał do tejchwili niezmiennie przy Ewie w charakterze stolika, z talerzemz zakąskami w jednej a kieliszkiem Ewy w drugiej ręce,cierpliwie znosząc zaloty Winiarskiego do wybranki swegoserca.— Adzie bridż nie sprawia przyjemności, panu Jackowitakże [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.— Ja po prostu bardzoniewiele osób lubię.I nie moja to wina.Napijemy się?— Napijemy.— Przy drugim kieliszku znalazł się przy nas Zagórski.Pociemniało już, słońce błyskało przez szczeliny w gęstychchmurach nad horyzontem, w szybach uchylonych okien;Winiarski nastawił adapter.Tom Jones śpiewał o zielonychtrawach ojczystego domu, Ada śmiała się głośno, Ewarozmawiała z ożywieniem z Winiarskim, tylko Mrozowscy wmilczeniu pochłaniali owoce.— Czas już wyjechać z miasta — powiedział Zagórski.—Dziwię się, że jeszcze tu siedzisz.Jakbym miał taki domek jakty na Podhalu, nie byłoby mnie tutaj od czerwca do września.— Na domek trzeba zapracować — rzekł gwałtownieHoszowski.— Nie każdemu pieniądze rodzą się z pieniędzy.Wszystko kosztuje i na wszystko mam te dwie ręce — wyciągnąłje przed siebie, nagłym ruchem celując w pierś Zagórskiego.— No nie przesadzaj.— Zagórski był spokojny, co więcej,uśmiechał się dobrodusznie, ale w jego wzroku było cośostrego, wrogiego, co przeczyło brzmieniu głosu.— Nie tylkorękami pracowałeś, ale i głową.Z pensji nikt jeszcze spokojniesobie nie pożył.— Dlaczego? — spytał Hoszowski.— Przecież bierzesz pensjęi wcale się nie skarżysz.Przynajmniej nie słyszałem.I mamnadzieję, że nie usłyszę.— Nadzieję — westchnął Zagórski.— Mój drogi, jakich tonadziei człowiek się wyzbywał.Nawet wtedy, kiedy mu sięzdawało, że za chwilę zrobi szlema.A poza tym myślę, że panaJacka nie interesują nasze poglądy na źródła twoich dochodów.Hoszowski poczerwieniał, odstawił pełny kieliszek na stolik.— Tak — rzekł bezładnie.— Tak, tak, zapewne.Nawet twojedochody nie są warte, aby o nich mówić.Przy kimkolwiek.Obaj panowie najwyraźniej nie panowali nad sobą, przez comoje położenie wcale nie stawało się łatwiejsze.— Ponieważ zaś moje dochody nawet we mnie budzą zgrozę— powiedziałem — załóżmy, że każdy z nas ma i tak mniej, niżmu potrzeba, i skończmy ten koniak.Obaj oponenci oprzytomnieli, równocześnie uśmiechnęli sięsztucznie i równocześnie ujęli kieliszki.— No to na zdrowie!Ale wzrokiem życzyli sobie raczej pewnych niedomagam Iwypiliśmy.Tymczasem pan Mrozowski ocierał starannie usta serwetką,a kiedy skończył, wstał energicznie.— Przyłączam się do toastu — rzekł.— Zdrowie, oto czegonam trzeba.Nie zastąpią go sukcesy, pieniądze ani klejnoty.— Słyszał więc wszystko, choć siedział daleko.— Klejnoty? — zdziwił się Zagórski.— Dlaczego mówi pan oklejnotach?— Klemensie! — nienaturalnie głośno powiedziała paniMrozowska.— Alkohol jest dla ciebie zabójczy! Jeszcze niewypiłeś, a już jesteś wstawiony!Tym razem, o dziwo, notariusz nie wybuchnął.Zmieszał sięnawet.— Ależ ja niczego nie powiedziałem — usprawiedliwiał się.—Nie chodziło mi o żadne konkretne klejnoty.To był przykład,tylko przykład.— Tak też myślałem — pokiwał głową Zagórski, patrzącuważnie na Hoszowskiego.— Czas na bridża.— Notariusz odzyskiwał wenę.— Czas najwyższy.Losujemy czwórki.Ja się tym zajmę.— Jeżeli państwo pozwolicie, dołączę za chwilę — powiedziałHoszowski.— I tak chyba nie wszyscy mają ochotę na karty.— Ja też pauzuję — zastrzegłem się szybko.— Za wcześniejeszcze i za gorąco.Mrozowski siedział już przy stoliku, Zagórski, ociągając się,zasiadł przy nim.Pani Wacia, przynaglona niecierpliwymspojrzeniem męża, westchnęła tylko ciężko.— Ada! — zawołał pan Mrozowski.— Grasz ze mną! Maszwielką szansę, staraj się ją godnie wykorzystać.— Litości! — jęknęła Ada.— Właśnie chciałam wyjść zJackiem na spacer do ogrodu!— Słusznie! — rozpromienił się Janusz, który stał do tejchwili niezmiennie przy Ewie w charakterze stolika, z talerzemz zakąskami w jednej a kieliszkiem Ewy w drugiej ręce,cierpliwie znosząc zaloty Winiarskiego do wybranki swegoserca.— Adzie bridż nie sprawia przyjemności, panu Jackowitakże [ Pobierz całość w formacie PDF ]