[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na piersiach i brzuchu miała zastarzałe szerokie blizny oraz dziury, najwyraźniej po szarpaniu kleszczami.Jej ciało wyglądało niczym nierówno zagniecione ciasto.– Widzicie, co ze mną uczynili? Sadzali mnie też na koźle, wszystko mi porozrywali w środku.Do dzisiaj tak mnie czasem boli, że obgryzam palce z tej męki.– Machnęła ręką i zaczęła się powoli ubierać.– Stare dzieje.– Domyślam się, że świetnie wiedzieli, iż nie byłaś czarownicą – rzekł Löwefell.– Myślicie, że o to im chodziło? Chcieli się dowiedzieć, gdzie ukryłam kosztowności z domu pani.I dowiedzieli się, szubrawcy.Taki stary z brodą pytał ciągle i pytał.Potem mnie dręczyli, żebym pokazała więcej, ale ja już wszystko oddałam.Wszystko, co miałam.–Zaczęła rozpaczliwie szlochać.– I w końcu cię zostawili?– Prawie pół roku się kurowałam.A i tak co teraz po mnie? W rękach nic nie mogę utrzymać, a chodzę jak kaczka.Sami widzieliście.– Wiesz, co się stało z chłopakiem? Z jej synem?– Diable nasienie! – Irmina syknęła z nienawiścią.– Własną matkę wydał na zatracenie!Wszystko jak na dłoni wyłożył czarnym płaszczom.Löwefella nie zdziwiło to wyznanie.Od kiedy tylko zaczął słuchać Irminy, był pewien, że nie ona doniosła Inkwizytorium o zbrodniach Katarzyny.A jeśli nie ona i nie Grien, to któż inny pozostawał? Może kiedyś się dowiem, czemu to zrobiłeś, Mordimerze, pomyślał.Czy już gdy byłeś dzieckiem, płonął w tobie tak żarliwy ogień świętej wiary, czy też chciałeś odpłacić matce za jakieś krzywdy? Wyimaginowane lub nie.A może po prostu pragnąłeś, by się tobą zainteresowała? Może chciałeś, by zobaczyła cię, przekonała się, że w ogóle istniejesz?– Mów dalej – poprosił Irminę.Dziewczyna westchnęła żałośnie, a jej twarz złagodniała.– Ale to w końcu jej szczenię – dodała cicho.– Więc posłałam go do klasztoru, gdzie mój chrzestny był mnichem.Brat Sebastian.Przyjął go na domownika, choć o wszystkim wiedział.Löwefellowi teraz wszystkie kawałki ułożyły się w pełną mozaikę.– A więc to byłaś ty – powiedział.– To ty posłałaś chłopca do Braci Mieczowych.– Ano, co było robić? To w końcu jej szczenię – powtórzyła.– Wiedziałam, że pani Katarzyna chciałaby tego.Przecież kochała chłopaka, ale wiecie, jak jest.Młoda była, chciała się bawić.Byłaś wtedy sporo młodsza od niej, pomyślał Löwefell.A teraz mówisz tak, jakby ona była dzieckiem, a ty starą kobietą.Zresztą może tak właśnie jest, westchnął, wiedząc, że przesłuchania w Inkwizytorium potrafią z roześmianych młodzików uczynić zgorzkniałych starców.I to w naprawdę szybkim czasie.Taką cenę płacimy, pomyślał jeszcze, za to, iżstanęliśmy do bezwarunkowej walki z ciemnością.Za to, że do tej walki wysłaliśmy armię.A przecież kiedy armia maszeruje, zdarza się, iż pod butami żołnierzy giną mrówki, które swą śmierć muszą odbierać jako w niczym niezawinione przekleństwo losu.Tyle że gdybyśmy starali się uratować życie każdej mrówki, wtedy najpewniej stracilibyśmy całą armię.– Nigdy nie widziałaś, żeby zajmowała się czarami?– Nie, panie.Śmiała się ze mnie zawsze, gdy opowiadałam jej o zaklęciach.Bo poznałam taki czar, który się odprawia, jak chłopiec chce zyskać miłość dziewczyny.Ale ona powiedziała, że wystarczy mieć dobre serce, żeby zdobyć czyjąś miłość.– Dobre serce, mówisz? Może i tak.– No chodziła do takiej jednej wiedźmy, ale do niej wiele dam chodziło.– Jakiej wiedźmy?– Myślała, że nie wiem.– Dziewczyna nieoczekiwanie uśmiechnęła się, chociaż w niczym nie pomogło to jej zeszpeconej twarzy.– Chowała włosy i twarz pod kaptur, zakładała mysie sukienki i szła tam, aż pod mury.– Pod mury?– Niedaleko kościoła Świętego Makrona – wyjaśniła.– Wszyscy tam znali staruchę.Ja nie byłam, raz tylko widziałam ją z daleka.Löwefell postanowił, iż sprawdzi ten ślad, chociaż nie obiecywał sobie po nim wiele.Na co mogłaby się przydać pięknej, bogatej i wykształconej czarownicy jakaś żyjąca w nędzy stara wariatka?– A oni kazali, żeby założyła żółtą suknię.– Irmina wróciła pamięcią do dnia, w którym po jej panią przyszli inkwizytorzy.– Jak najgorszej wywłoce, jak byle gamratce, co ją ściągają z ulicy.Mojej pięknej pani to zrobili.Löwefell chyba właśnie w tym momencie zadecydował, co robić.Ta dziewczyna straciła zdrowie i tak naprawdę w jakimś stopniu również życie z winy swej pani – czarownicy.A jednak nawet dzisiaj darzyła ją uczuciem.Ba, pomogła też jej synowi.Rzadko spotykało się tak czyste przykłady bezinteresownego uczucia.– Rozdziej się – rozkazał.– Co wy, panie? Jakże, chcecie mnie taką? Wybaczcie, ale boli, kiedy.– Sza – przykazał łagodnie Löwefell.– Jestem nie tylko prawnikiem, lecz również biegłym w sztuce medykiem, Irmino, i zbadam twoje ciało.Daj Boże, może uda mi się w czymś ci dopomóc.– Ależ ja nie mam.– Nie chcę od ciebie pieniędzy – przerwał.– Rozdziej się, dziecko.Löwefell nie był medykiem, lecz anatomię i fizjologię ludzkiego ciała poznał w sposób tak dogłębny, że poza zakresem rozumienia jakiegokolwiek lekarza na świecie.Dużo częściej zdarzało mu się korzystać z tej znajomości, by zsyłać cierpienie, nie ulgę, ale w rzeczywistości potrafił też leczyć i w dodatku leczył wyśmienicie.Kazał dziewczynie położyć się na łóżku i delikatnie powiódł palcami od jej dłoni aż po ramiona, piersi, brzuch i uda.Przymknął oczy, by lepiej widzieć, i wtedy pod jego powiekami ukazało się wnętrze ciała, tak dokładnie, jakby oglądał anatomiczne rysunki.Kości, żyły, ścięgna, mięśnie.Położył dłoń na czole Irminy i skoncentrował się na zesłaniu na nią kojącego, mocnego snu.Szeptał też cicho coś, co dziewczynie mogło wydawać się melodią spokojnej pieśni, a było słowami mocy.Kiedy zasnęła, zabrał się najpierw do poszarpanej śladami po kleszczach skóry.Wygładził dziury w jej ciele, usunął blizny i doprowadził do porządku naderwane mięśnie.Teraz czekało go dużo trudniejsze zadanie.Musiał na nowo połamać źle zrośnięte kości palców oraz umiejętnie złożyć je z powrotem.Ten zabieg kosztował inkwizytora dużo wysiłku, więc na długą chwilę pogrążył się w modlitewnej medytacji.Następnie musiał poradzić sobie z obrażeniami, jakie wyrządził dziewczynie kozioł, i aż syknął, kiedy dostrzegł, jak bardzo wszystko w jej wnętrzu było nie na miejscu.Nic dziwnego, że obcowanie fizyczne sprawiało Irminie nieznośny ból, a nie rozkosz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Na piersiach i brzuchu miała zastarzałe szerokie blizny oraz dziury, najwyraźniej po szarpaniu kleszczami.Jej ciało wyglądało niczym nierówno zagniecione ciasto.– Widzicie, co ze mną uczynili? Sadzali mnie też na koźle, wszystko mi porozrywali w środku.Do dzisiaj tak mnie czasem boli, że obgryzam palce z tej męki.– Machnęła ręką i zaczęła się powoli ubierać.– Stare dzieje.– Domyślam się, że świetnie wiedzieli, iż nie byłaś czarownicą – rzekł Löwefell.– Myślicie, że o to im chodziło? Chcieli się dowiedzieć, gdzie ukryłam kosztowności z domu pani.I dowiedzieli się, szubrawcy.Taki stary z brodą pytał ciągle i pytał.Potem mnie dręczyli, żebym pokazała więcej, ale ja już wszystko oddałam.Wszystko, co miałam.–Zaczęła rozpaczliwie szlochać.– I w końcu cię zostawili?– Prawie pół roku się kurowałam.A i tak co teraz po mnie? W rękach nic nie mogę utrzymać, a chodzę jak kaczka.Sami widzieliście.– Wiesz, co się stało z chłopakiem? Z jej synem?– Diable nasienie! – Irmina syknęła z nienawiścią.– Własną matkę wydał na zatracenie!Wszystko jak na dłoni wyłożył czarnym płaszczom.Löwefella nie zdziwiło to wyznanie.Od kiedy tylko zaczął słuchać Irminy, był pewien, że nie ona doniosła Inkwizytorium o zbrodniach Katarzyny.A jeśli nie ona i nie Grien, to któż inny pozostawał? Może kiedyś się dowiem, czemu to zrobiłeś, Mordimerze, pomyślał.Czy już gdy byłeś dzieckiem, płonął w tobie tak żarliwy ogień świętej wiary, czy też chciałeś odpłacić matce za jakieś krzywdy? Wyimaginowane lub nie.A może po prostu pragnąłeś, by się tobą zainteresowała? Może chciałeś, by zobaczyła cię, przekonała się, że w ogóle istniejesz?– Mów dalej – poprosił Irminę.Dziewczyna westchnęła żałośnie, a jej twarz złagodniała.– Ale to w końcu jej szczenię – dodała cicho.– Więc posłałam go do klasztoru, gdzie mój chrzestny był mnichem.Brat Sebastian.Przyjął go na domownika, choć o wszystkim wiedział.Löwefellowi teraz wszystkie kawałki ułożyły się w pełną mozaikę.– A więc to byłaś ty – powiedział.– To ty posłałaś chłopca do Braci Mieczowych.– Ano, co było robić? To w końcu jej szczenię – powtórzyła.– Wiedziałam, że pani Katarzyna chciałaby tego.Przecież kochała chłopaka, ale wiecie, jak jest.Młoda była, chciała się bawić.Byłaś wtedy sporo młodsza od niej, pomyślał Löwefell.A teraz mówisz tak, jakby ona była dzieckiem, a ty starą kobietą.Zresztą może tak właśnie jest, westchnął, wiedząc, że przesłuchania w Inkwizytorium potrafią z roześmianych młodzików uczynić zgorzkniałych starców.I to w naprawdę szybkim czasie.Taką cenę płacimy, pomyślał jeszcze, za to, iżstanęliśmy do bezwarunkowej walki z ciemnością.Za to, że do tej walki wysłaliśmy armię.A przecież kiedy armia maszeruje, zdarza się, iż pod butami żołnierzy giną mrówki, które swą śmierć muszą odbierać jako w niczym niezawinione przekleństwo losu.Tyle że gdybyśmy starali się uratować życie każdej mrówki, wtedy najpewniej stracilibyśmy całą armię.– Nigdy nie widziałaś, żeby zajmowała się czarami?– Nie, panie.Śmiała się ze mnie zawsze, gdy opowiadałam jej o zaklęciach.Bo poznałam taki czar, który się odprawia, jak chłopiec chce zyskać miłość dziewczyny.Ale ona powiedziała, że wystarczy mieć dobre serce, żeby zdobyć czyjąś miłość.– Dobre serce, mówisz? Może i tak.– No chodziła do takiej jednej wiedźmy, ale do niej wiele dam chodziło.– Jakiej wiedźmy?– Myślała, że nie wiem.– Dziewczyna nieoczekiwanie uśmiechnęła się, chociaż w niczym nie pomogło to jej zeszpeconej twarzy.– Chowała włosy i twarz pod kaptur, zakładała mysie sukienki i szła tam, aż pod mury.– Pod mury?– Niedaleko kościoła Świętego Makrona – wyjaśniła.– Wszyscy tam znali staruchę.Ja nie byłam, raz tylko widziałam ją z daleka.Löwefell postanowił, iż sprawdzi ten ślad, chociaż nie obiecywał sobie po nim wiele.Na co mogłaby się przydać pięknej, bogatej i wykształconej czarownicy jakaś żyjąca w nędzy stara wariatka?– A oni kazali, żeby założyła żółtą suknię.– Irmina wróciła pamięcią do dnia, w którym po jej panią przyszli inkwizytorzy.– Jak najgorszej wywłoce, jak byle gamratce, co ją ściągają z ulicy.Mojej pięknej pani to zrobili.Löwefell chyba właśnie w tym momencie zadecydował, co robić.Ta dziewczyna straciła zdrowie i tak naprawdę w jakimś stopniu również życie z winy swej pani – czarownicy.A jednak nawet dzisiaj darzyła ją uczuciem.Ba, pomogła też jej synowi.Rzadko spotykało się tak czyste przykłady bezinteresownego uczucia.– Rozdziej się – rozkazał.– Co wy, panie? Jakże, chcecie mnie taką? Wybaczcie, ale boli, kiedy.– Sza – przykazał łagodnie Löwefell.– Jestem nie tylko prawnikiem, lecz również biegłym w sztuce medykiem, Irmino, i zbadam twoje ciało.Daj Boże, może uda mi się w czymś ci dopomóc.– Ależ ja nie mam.– Nie chcę od ciebie pieniędzy – przerwał.– Rozdziej się, dziecko.Löwefell nie był medykiem, lecz anatomię i fizjologię ludzkiego ciała poznał w sposób tak dogłębny, że poza zakresem rozumienia jakiegokolwiek lekarza na świecie.Dużo częściej zdarzało mu się korzystać z tej znajomości, by zsyłać cierpienie, nie ulgę, ale w rzeczywistości potrafił też leczyć i w dodatku leczył wyśmienicie.Kazał dziewczynie położyć się na łóżku i delikatnie powiódł palcami od jej dłoni aż po ramiona, piersi, brzuch i uda.Przymknął oczy, by lepiej widzieć, i wtedy pod jego powiekami ukazało się wnętrze ciała, tak dokładnie, jakby oglądał anatomiczne rysunki.Kości, żyły, ścięgna, mięśnie.Położył dłoń na czole Irminy i skoncentrował się na zesłaniu na nią kojącego, mocnego snu.Szeptał też cicho coś, co dziewczynie mogło wydawać się melodią spokojnej pieśni, a było słowami mocy.Kiedy zasnęła, zabrał się najpierw do poszarpanej śladami po kleszczach skóry.Wygładził dziury w jej ciele, usunął blizny i doprowadził do porządku naderwane mięśnie.Teraz czekało go dużo trudniejsze zadanie.Musiał na nowo połamać źle zrośnięte kości palców oraz umiejętnie złożyć je z powrotem.Ten zabieg kosztował inkwizytora dużo wysiłku, więc na długą chwilę pogrążył się w modlitewnej medytacji.Następnie musiał poradzić sobie z obrażeniami, jakie wyrządził dziewczynie kozioł, i aż syknął, kiedy dostrzegł, jak bardzo wszystko w jej wnętrzu było nie na miejscu.Nic dziwnego, że obcowanie fizyczne sprawiało Irminie nieznośny ból, a nie rozkosz [ Pobierz całość w formacie PDF ]