[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Płakałem i śmiałem się zarazem, a on chyba też.Wiem, że w tamtej chwili powinienem był spytać, skąd zdobył pieniądze.Przyznam, że fakt, iż nie spytałem, może się wydać nieprawdopodobny.W istociejednak byłem po prostu zbyt tchórzliwy.Tak bardzo przyzwyczaiłem się niegdyś do34Roland Topor Cztery róże dla Luciennebraku trosk materialnych, że jeszcze raz przymknąłem oczy i nie dochodziłemprawdy, która, czułem to, była straszliwa.Zawiązał się między nami rodzaj milczącejumowy.Nigdy nie wspominałem o tej sprawie, starałem się o niej nie myśleć.Wróciłem więc na uczelnię.Szukałem zapomnienia w wytężonej pracy i prawiemi się to udało.Nie mogłem jednak nie zauważyć, że strumyczek banknotów robi sięcoraz cieńszy, aż wreszcie całkiem zanika.Pewnego popołudnia znów ogarnął mniepaniczny strach.Czyżby to było tylko odroczenie? Wieczorem jednak ojciecwyciągnął z kieszeni marynarki nowy plik, jeśli nie imponujący, to w każdym razieprzyzwoity.%7łycie potoczyło się dalej, przeplatane okresami względnej zamożności.Trwało to dwa miesiące.Potem ojciec zmarł.Nie mogę dłużej opowiadać o tym nieszczęściu.Już.(tu słowa były zamazanewilgocią nie pochodzącą chyba z morza, skoro ani kropla wody nie dostała się dobutelki).myślę, że postradałbym zmysły, gdybym się musiał zajmowaćurządzaniem pogrzebu.Ojciec jednak wszystko przewidział.Aby oszczędzić mikłopotów, na krótko przed śmiercią sam załatwił wszelkie formalności tak dokładnie,że ledwo zamknął oczy, a już do drzwi pukał przedsiębiorca pogrzebowy.Nie zdążyłjeszcze zdjąć kapelusza, gdy zjawił się pierwszy z nich.Byt przedstawicielem Banku Oczu.Wyszedł, przyciskając troskliwie do piersiniewielki stój.A potem, jeden po drugim, przychodzili inni.Z Banku Nosów,Włosów, z Banku Paznokci, Nerek, Wątroby, Krwi, Zledziony.Z wyciem uciekłem z koszmarnej służbówki.Teraz wszystko pojąłem.Odpowiedz na straszne pytanie, którego kiedyś nieośmieliłem się zadać, przyszła sama.A ja, biedny głupiec, myślałem, że ojcieckradnie! Teraz pąsowiałem ze zmartwienia i wstydu.Do dziś zresztą nie rozumiem,czemu tamtego dnia nie popełniłem samobójstwa.Ten dobry uczynek pozwoliłby miprzynajmniej uniknąć dalszego ciągu!Skromny pogrzeb odbył się szybko i bez ceremonii.Jakże lekką zdawała sięuboga trumna, niesiona niedbale przez dwóch czarno ubranych pijaczków.Mojeserce krwawiło tak, że za orszakiem ciągnął się chyba ślad po ziemi.Nazajutrz powiadomiono mnie wczesnym rankiem, że ojciec uczynił mi ostatnipodarunek, ubezpieczając się na życie.Studia miałem odtąd zapewnione.Przyjąłemtę wiadomość w stanie takiego odrętwienia, że nie wywarła na mnie najmniejszegowrażenia.A przecież trzeba się było otrząsnąć.Zapomnienia najlepiej szukać wpracy.Pobiegłem na Uczelnię, jak pędzi się dworcowym peronem, by wskoczyć doruszającego pociągu.W porównaniu z ponurymi przejściami, nawet prosektorium wydało mi siępogodne.Tego dnia cały ranek przeznaczony był na ćwiczenia.Rzuciłem się naprzydzielone mi zwłoki i nie podnosząc wzroku, oddałem się odrażającej czynności.Zwłoki musiały być już chyba napoczęte przez któregoś z kolegów w czasie mejnieobecności, bo sporo im brakowało.Rana, a raczej blizna w górnej części uda,zaintrygowała mnie.Pomacałem ręką w gumowej rękawicy.Wyczułem pod palcemzgrubienie.Jednym ruchem skalpela rozciąłem skórę.Wyłuskałem miedzianą,35Roland Topor Cztery róże dla Luciennewydrążoną kuleczkę.W środku tkwił zwinięty kawałek bibułki.Rozwinąłem go iprzeczytałem: Kochany synu, gdy przeczytasz te słowa, będzie już po wszystkim.Pragnę zcałego serca, byś ukończył studia i został wielkim lekarzem, i abyś pózniej, kiedy jużbędziesz sławny i bogaty, wspomniał czasem biednego ojca, który cię tak bardzokochał.Całuję cię.Byłem wstrząśnięty.Mój ojciec! Tu, na tym okropnym stole! A więc wczorajpochowaliśmy pustą trumnę! Dostałem ataku szału.Z uniesionym skalpelemrzuciłem się na kolegów.Kopniakami przewracałem wszystko, co stało na drodze.Ztrudem mnie obezwładniono.Sprawy nie udało się utrzymać w tajemnicy.Ledwo uniknięto skandalu.Zwrócono mi ciało, które odkupiłem za pieniądze otrzymane od TowarzystwaUbezpieczeń.Spoczęło wreszcie w rodzinnym grobowcu na cmentarzu P�reLachaise.Skoro taka była wola ojca, ukończyłem medycynę, lecz w dniu, kiedyotrzymałem dyplom, wsiadłem na pokład małego kabotażowca Atlantyckiej LiniiHandlowej, by nigdy nie powrócić.Spędziłem na morzu dwadzieścia lat.Opłynąłem wszystkie morza i oceanyświata.Oto czemu poświęciłem życie.Więcej nie warto opowiadać.Mogłoby totrwać jeszcze dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści lat, któż może wiedzieć? Losjednak zrządził inaczej.Jakiś miesiąc temu wenezuelski statek, na którego pokładziepłynąłem, zatonął.Ja jeden ocalałem.Udało mi się dopłynąć do wysepki, gdzieniedługo umrę.Doszedłem do końca ziemskiej wędrówki, czas więc spłacić dług.A zatem do beczki, którą wyłowiłem, gdy statek tonął, wkładam (w tym miejscurękopis był poplamiony krwią) moje oczy, nerki, wątrobę, śledzionę, (pismo byłocoraz mniej czytelne) i błagam usilnie znalazcę cennej przesyłki, by ją zaniósł nacmentarz P�re Lachaise, do osiemnastego grobowca przy czterdziestej piątej alei, azawartość włożył w ciało mego ojca, Nicolasa Hertisse, któremu tych organów brak.Jego syn, który go kocha i zawsze będzie kochał.Podpisano: Mart [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Płakałem i śmiałem się zarazem, a on chyba też.Wiem, że w tamtej chwili powinienem był spytać, skąd zdobył pieniądze.Przyznam, że fakt, iż nie spytałem, może się wydać nieprawdopodobny.W istociejednak byłem po prostu zbyt tchórzliwy.Tak bardzo przyzwyczaiłem się niegdyś do34Roland Topor Cztery róże dla Luciennebraku trosk materialnych, że jeszcze raz przymknąłem oczy i nie dochodziłemprawdy, która, czułem to, była straszliwa.Zawiązał się między nami rodzaj milczącejumowy.Nigdy nie wspominałem o tej sprawie, starałem się o niej nie myśleć.Wróciłem więc na uczelnię.Szukałem zapomnienia w wytężonej pracy i prawiemi się to udało.Nie mogłem jednak nie zauważyć, że strumyczek banknotów robi sięcoraz cieńszy, aż wreszcie całkiem zanika.Pewnego popołudnia znów ogarnął mniepaniczny strach.Czyżby to było tylko odroczenie? Wieczorem jednak ojciecwyciągnął z kieszeni marynarki nowy plik, jeśli nie imponujący, to w każdym razieprzyzwoity.%7łycie potoczyło się dalej, przeplatane okresami względnej zamożności.Trwało to dwa miesiące.Potem ojciec zmarł.Nie mogę dłużej opowiadać o tym nieszczęściu.Już.(tu słowa były zamazanewilgocią nie pochodzącą chyba z morza, skoro ani kropla wody nie dostała się dobutelki).myślę, że postradałbym zmysły, gdybym się musiał zajmowaćurządzaniem pogrzebu.Ojciec jednak wszystko przewidział.Aby oszczędzić mikłopotów, na krótko przed śmiercią sam załatwił wszelkie formalności tak dokładnie,że ledwo zamknął oczy, a już do drzwi pukał przedsiębiorca pogrzebowy.Nie zdążyłjeszcze zdjąć kapelusza, gdy zjawił się pierwszy z nich.Byt przedstawicielem Banku Oczu.Wyszedł, przyciskając troskliwie do piersiniewielki stój.A potem, jeden po drugim, przychodzili inni.Z Banku Nosów,Włosów, z Banku Paznokci, Nerek, Wątroby, Krwi, Zledziony.Z wyciem uciekłem z koszmarnej służbówki.Teraz wszystko pojąłem.Odpowiedz na straszne pytanie, którego kiedyś nieośmieliłem się zadać, przyszła sama.A ja, biedny głupiec, myślałem, że ojcieckradnie! Teraz pąsowiałem ze zmartwienia i wstydu.Do dziś zresztą nie rozumiem,czemu tamtego dnia nie popełniłem samobójstwa.Ten dobry uczynek pozwoliłby miprzynajmniej uniknąć dalszego ciągu!Skromny pogrzeb odbył się szybko i bez ceremonii.Jakże lekką zdawała sięuboga trumna, niesiona niedbale przez dwóch czarno ubranych pijaczków.Mojeserce krwawiło tak, że za orszakiem ciągnął się chyba ślad po ziemi.Nazajutrz powiadomiono mnie wczesnym rankiem, że ojciec uczynił mi ostatnipodarunek, ubezpieczając się na życie.Studia miałem odtąd zapewnione.Przyjąłemtę wiadomość w stanie takiego odrętwienia, że nie wywarła na mnie najmniejszegowrażenia.A przecież trzeba się było otrząsnąć.Zapomnienia najlepiej szukać wpracy.Pobiegłem na Uczelnię, jak pędzi się dworcowym peronem, by wskoczyć doruszającego pociągu.W porównaniu z ponurymi przejściami, nawet prosektorium wydało mi siępogodne.Tego dnia cały ranek przeznaczony był na ćwiczenia.Rzuciłem się naprzydzielone mi zwłoki i nie podnosząc wzroku, oddałem się odrażającej czynności.Zwłoki musiały być już chyba napoczęte przez któregoś z kolegów w czasie mejnieobecności, bo sporo im brakowało.Rana, a raczej blizna w górnej części uda,zaintrygowała mnie.Pomacałem ręką w gumowej rękawicy.Wyczułem pod palcemzgrubienie.Jednym ruchem skalpela rozciąłem skórę.Wyłuskałem miedzianą,35Roland Topor Cztery róże dla Luciennewydrążoną kuleczkę.W środku tkwił zwinięty kawałek bibułki.Rozwinąłem go iprzeczytałem: Kochany synu, gdy przeczytasz te słowa, będzie już po wszystkim.Pragnę zcałego serca, byś ukończył studia i został wielkim lekarzem, i abyś pózniej, kiedy jużbędziesz sławny i bogaty, wspomniał czasem biednego ojca, który cię tak bardzokochał.Całuję cię.Byłem wstrząśnięty.Mój ojciec! Tu, na tym okropnym stole! A więc wczorajpochowaliśmy pustą trumnę! Dostałem ataku szału.Z uniesionym skalpelemrzuciłem się na kolegów.Kopniakami przewracałem wszystko, co stało na drodze.Ztrudem mnie obezwładniono.Sprawy nie udało się utrzymać w tajemnicy.Ledwo uniknięto skandalu.Zwrócono mi ciało, które odkupiłem za pieniądze otrzymane od TowarzystwaUbezpieczeń.Spoczęło wreszcie w rodzinnym grobowcu na cmentarzu P�reLachaise.Skoro taka była wola ojca, ukończyłem medycynę, lecz w dniu, kiedyotrzymałem dyplom, wsiadłem na pokład małego kabotażowca Atlantyckiej LiniiHandlowej, by nigdy nie powrócić.Spędziłem na morzu dwadzieścia lat.Opłynąłem wszystkie morza i oceanyświata.Oto czemu poświęciłem życie.Więcej nie warto opowiadać.Mogłoby totrwać jeszcze dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści lat, któż może wiedzieć? Losjednak zrządził inaczej.Jakiś miesiąc temu wenezuelski statek, na którego pokładziepłynąłem, zatonął.Ja jeden ocalałem.Udało mi się dopłynąć do wysepki, gdzieniedługo umrę.Doszedłem do końca ziemskiej wędrówki, czas więc spłacić dług.A zatem do beczki, którą wyłowiłem, gdy statek tonął, wkładam (w tym miejscurękopis był poplamiony krwią) moje oczy, nerki, wątrobę, śledzionę, (pismo byłocoraz mniej czytelne) i błagam usilnie znalazcę cennej przesyłki, by ją zaniósł nacmentarz P�re Lachaise, do osiemnastego grobowca przy czterdziestej piątej alei, azawartość włożył w ciało mego ojca, Nicolasa Hertisse, któremu tych organów brak.Jego syn, który go kocha i zawsze będzie kochał.Podpisano: Mart [ Pobierz całość w formacie PDF ]