[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kilka razy powtórzył dla większej jasności: wymienić.zmienić!Trelkovsky czynił wysiłki, by się rozchmurzyć.Na próżno! Był zbyt zaprzątnięty kropelkami śliny, które wpadały do jego kieliszka.Zapalił papierosa i, niby niechcący, strącił do środka trochę popiołu.Przyniesiono mu inny kieliszek.Teraz jadł.Przeżuwając zastanawiał się, co mógłby im powiedzieć.Coś miłego, jakieś zdanie, którym przynajmniej okazałby dobrą wolę.Nic mu nie przychodziło do głowy.Cisza przedłużała się.Trzeba było koniecznie ją przerwać.- Są jakieś ładne dziewczyny? - spytał nagle.Scope mrugnął do niego.- Jest jedna fantastyczna.Co za klasa! Właśnie wyszła.Odwrócił się do Simona.- A propos, co się dzieje z Georges'em?- Stara się, ale nic z tego nie wyjdzie w ten sposób, jak on to robi.Wiesz przecież, że.Aż do końca obiadu Scope i Simon rozmawiali na temat Georges'a i jego niezrozumiałych manewrów.Śmiali się bardzo głośno, lecz czasem także zniżali głos, jakby nie chcąc, by Trelkovsky ich usłyszał.Gdyby nie ta nieufność w stosunku do niego, mógłby pomyśleć, że całkiem o nim zapomnieli.Z ulgą ich opuścił.Zanim się z nim rozstali, spytali, czy ma zamiar przyjść jutro.Ich niepokój wzbudził jego litość.- Nie sądzę.Będę zajęty.Udali, że ich to zasmuca, lecz oddalili się dużymi, radosnymi krokami.Patrzył, jak znikają za rogiem ulicy.Powoli skierował się w stronę Sekwany.To tutaj kiedyś uciekał zawsze, gdy miał kilka godzin wolnego czasu.Nabrzeża były szare, a Sekwana brudna.Stragany bukinistów wydały mu się równie odpychające jak kubły ze śmieciami.Śmieciarze intelektualiści grzebali bez odrazy w śmieciach, w poszukiwaniu strawy duchowej.Gdy ją znajdowali, rzucali się na nią z wypisanym na twarzy wyrazem zwierzęcej zachłanności.Miejsce to budziło w nim wstręt.Przeszedł na drugą stronę ulicy, pełną krzyków i zapachu zwierząt w klatkach.Gapie niepokoili żółwie, drażnili koguty, nie dawali spokoju morskim świnkom.Płazy ocierały się o ściany akwariów.Myszy, zamknięte nieco dalej w klatce, z niezdrową ciekawością przyglądały się ich wężowym ruchom.Szedł długo.Minąwszy mury Luwru, wszedł do ogrodu Tuileries.Usiadł na żelaznym krześle koło sadzawki, aby móc się przyglądać, jak pływają małe żaglówki.Dzieci biegały dookoła jeziorka z kijkami, za których pomocą kierowały swoimi stateczkami.Zwrócił uwagę na małego chłopca, który miał stateczek z motorkiem.Miniaturowy transatlantyk z dwoma kominami i łodziami ratunkowymi wzdłuż pokładu.Chłopiec nie był żwawy.Utykał, i przez to jego stateczek dopływał do drugiego brzegu na długo przedtem, zanim on sam zdążył dobiec.Z powodu tego spóźnienia doszło do tragedii.Źle kierowana żaglówka wpadła prosto na transatlantyk, który stracił równowagę i przewrócił się.Zabawka szybko napełniła się wodą.Osłupiały chłopiec bezsilnie przyglądał się, jak tonie.Łzy płynęły mu po policzkach.Trelkovsky spodziewał się, że pobiegnie do rodziców, ale widocznie był sam, gdyż usiadł po prostu na ziemi i płakał.Trelkovsky odczuwał dziwną przyjemność, patrząc na ten płacz.Miał wrażenie, że ktoś płacze zamiast niego.Z satysfakcją przyglądał się łzom błyszczącym w kącikach oczu.W duchu zachęcał chłopca, aby płakał jak najdłużej.Lecz oto jakaś młoda kobieta o wulgarnym wyglądzie zbliżyła się do dziecka, pochyliła się nad nim, coś szeptała mu do ucha.Dziecko przestało płakać, podniosło głowę, uśmiechnęło się.Trelkovsky poczuł się nieznośnie zawiedziony.Dziecko nie tylko się uśmiechnęło, lecz teraz nawet śmiało.Kobieta wciąż mówiła mu coś tajemniczo.Sprawiała wrażenie bardzo podnieconej.Jej ręce głaskały policzki i kark chłopca.Klepała go po plecach, a w końcu pocałowała w brodę.Zostawiła go i poszła w kierunku drewnianego baraku, w którym stara kobieta sprzedawała zabawki.Trelkovsky wstał z krzesła i ruszył w kierunku dziecka.Potrącił je naumyślnie.Mały podniósł głowę, by zobaczyć, co się dzieje.- Źle wychowany - syknął Trelkovsky.I nie mówiąc nic więcej, otwartą dłonią uderzył go w twarz raz i drugi.Oddalił się szybkim krokiem, zostawiając chłopca przytłoczonego niesprawiedliwością, która go spotkała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Kilka razy powtórzył dla większej jasności: wymienić.zmienić!Trelkovsky czynił wysiłki, by się rozchmurzyć.Na próżno! Był zbyt zaprzątnięty kropelkami śliny, które wpadały do jego kieliszka.Zapalił papierosa i, niby niechcący, strącił do środka trochę popiołu.Przyniesiono mu inny kieliszek.Teraz jadł.Przeżuwając zastanawiał się, co mógłby im powiedzieć.Coś miłego, jakieś zdanie, którym przynajmniej okazałby dobrą wolę.Nic mu nie przychodziło do głowy.Cisza przedłużała się.Trzeba było koniecznie ją przerwać.- Są jakieś ładne dziewczyny? - spytał nagle.Scope mrugnął do niego.- Jest jedna fantastyczna.Co za klasa! Właśnie wyszła.Odwrócił się do Simona.- A propos, co się dzieje z Georges'em?- Stara się, ale nic z tego nie wyjdzie w ten sposób, jak on to robi.Wiesz przecież, że.Aż do końca obiadu Scope i Simon rozmawiali na temat Georges'a i jego niezrozumiałych manewrów.Śmiali się bardzo głośno, lecz czasem także zniżali głos, jakby nie chcąc, by Trelkovsky ich usłyszał.Gdyby nie ta nieufność w stosunku do niego, mógłby pomyśleć, że całkiem o nim zapomnieli.Z ulgą ich opuścił.Zanim się z nim rozstali, spytali, czy ma zamiar przyjść jutro.Ich niepokój wzbudził jego litość.- Nie sądzę.Będę zajęty.Udali, że ich to zasmuca, lecz oddalili się dużymi, radosnymi krokami.Patrzył, jak znikają za rogiem ulicy.Powoli skierował się w stronę Sekwany.To tutaj kiedyś uciekał zawsze, gdy miał kilka godzin wolnego czasu.Nabrzeża były szare, a Sekwana brudna.Stragany bukinistów wydały mu się równie odpychające jak kubły ze śmieciami.Śmieciarze intelektualiści grzebali bez odrazy w śmieciach, w poszukiwaniu strawy duchowej.Gdy ją znajdowali, rzucali się na nią z wypisanym na twarzy wyrazem zwierzęcej zachłanności.Miejsce to budziło w nim wstręt.Przeszedł na drugą stronę ulicy, pełną krzyków i zapachu zwierząt w klatkach.Gapie niepokoili żółwie, drażnili koguty, nie dawali spokoju morskim świnkom.Płazy ocierały się o ściany akwariów.Myszy, zamknięte nieco dalej w klatce, z niezdrową ciekawością przyglądały się ich wężowym ruchom.Szedł długo.Minąwszy mury Luwru, wszedł do ogrodu Tuileries.Usiadł na żelaznym krześle koło sadzawki, aby móc się przyglądać, jak pływają małe żaglówki.Dzieci biegały dookoła jeziorka z kijkami, za których pomocą kierowały swoimi stateczkami.Zwrócił uwagę na małego chłopca, który miał stateczek z motorkiem.Miniaturowy transatlantyk z dwoma kominami i łodziami ratunkowymi wzdłuż pokładu.Chłopiec nie był żwawy.Utykał, i przez to jego stateczek dopływał do drugiego brzegu na długo przedtem, zanim on sam zdążył dobiec.Z powodu tego spóźnienia doszło do tragedii.Źle kierowana żaglówka wpadła prosto na transatlantyk, który stracił równowagę i przewrócił się.Zabawka szybko napełniła się wodą.Osłupiały chłopiec bezsilnie przyglądał się, jak tonie.Łzy płynęły mu po policzkach.Trelkovsky spodziewał się, że pobiegnie do rodziców, ale widocznie był sam, gdyż usiadł po prostu na ziemi i płakał.Trelkovsky odczuwał dziwną przyjemność, patrząc na ten płacz.Miał wrażenie, że ktoś płacze zamiast niego.Z satysfakcją przyglądał się łzom błyszczącym w kącikach oczu.W duchu zachęcał chłopca, aby płakał jak najdłużej.Lecz oto jakaś młoda kobieta o wulgarnym wyglądzie zbliżyła się do dziecka, pochyliła się nad nim, coś szeptała mu do ucha.Dziecko przestało płakać, podniosło głowę, uśmiechnęło się.Trelkovsky poczuł się nieznośnie zawiedziony.Dziecko nie tylko się uśmiechnęło, lecz teraz nawet śmiało.Kobieta wciąż mówiła mu coś tajemniczo.Sprawiała wrażenie bardzo podnieconej.Jej ręce głaskały policzki i kark chłopca.Klepała go po plecach, a w końcu pocałowała w brodę.Zostawiła go i poszła w kierunku drewnianego baraku, w którym stara kobieta sprzedawała zabawki.Trelkovsky wstał z krzesła i ruszył w kierunku dziecka.Potrącił je naumyślnie.Mały podniósł głowę, by zobaczyć, co się dzieje.- Źle wychowany - syknął Trelkovsky.I nie mówiąc nic więcej, otwartą dłonią uderzył go w twarz raz i drugi.Oddalił się szybkim krokiem, zostawiając chłopca przytłoczonego niesprawiedliwością, która go spotkała [ Pobierz całość w formacie PDF ]