[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Myślta mogła przypominać straszny zgon rekina! Właśnie dlatego, kochany doktorze, że to wszystko, co sobiewyobrażasz, jest możebne odpowiedział Marceli uważam, za mójobowiązek, udać się do Stahlstadt u.Wyrwę lont, zanim bomba pęknie, anawet będę prosił o pozwolenie zabrania ze sobą Oktawjusza. Oktawjusza! zawołał doktór. Tak! Zrobił się z niego dzielny chłopiec, na którego można liczyć, izapewniam pana, że przechadzka ta pójdzie mu na zdrowie! Niech was obu Bóg ma w swojej opiece! odpowiedział wzruszonystarzec, całując go.Nazajutrz zrana, Marceli i Oktawjusz, przejechawszy opuszczone wioski,wysiedli z powozu przed bramą Stahlstadt u.Obydwaj byli dobrzezaopatrzeni, dobrze uzbrojeni, obydwaj mieli mocne postanowienie, niewrócić do domu, zanim nie wyjaśnią tajemnicy.Szli jeden obok drugiego, drogą, która biegła nazewnątrz dokoła szańców;prawda, której Marceli nie chciał dotąd uwierzyć, ukazywała mu się teraz wcałej swej grozie.Fabryka stanęła, było to nadto widoczne.Gdyby dawniej, tak jak teraz, szedł w ciemną noc bez żadnej gwiazdki naniebie, byłby zdaleka ujrzał światło gazu, połysk bagnetu stojącej warty,tysiące oznak życia, których teraz brakło zupełnie.Oświecone oknabudynków migotały tysiącem świateł.Teraz wszystko było ciemne i głuche.Zmierć zdawała się krążyć nad miastem, którego wysokie kominy sterczały,jak szkielety na widnokręgu.Kroki Marcelego i jego towarzysza wydawałyodgłos, jak na pustyni.Wrażenie samotności i spustoszenia było tak silne idojmujące, że Oktawjusz zawołał: Dziwna rzecz, nigdy jeszcze nie spotkałem się z podobną ciszą!Możnaby pomyśleć, że jesteśmy na cmentarzu!Była siódma, kiedy Marceli i Oktawjusz stanęli nad fosą, naprzeciwgłównej bramy Stahlstadt u.Ani jednej istoty nie było widać na szczyciemurów, najmniejszego śladu warty, która stała dawniej w pewnych odstępach,jak słupy ludzkie.Zwodzony most był podniesiony, a przed bramą widniałaprzepaść szeroka na pięć lub sześć metrów.Młodzi ludzie strawili całą godzinę, zanim umocowali kawałek liny,zarzucając ją z całej siły na jedną z belek.Kiedy po wielu trudach udało się towreszcie Marcelemu, Oktawjusz, zawiesiwszy się na linie, czepiając się jejrękami, dostał się na dach bramy.Poczem Marceli podawał mu zkolei broń izapasy, wreszcie sam udał się tą samą drogą.Trzeba było następnie przerzucić linę na drugą stronę muru i wszystkieimpedimenta spuścić w taki sposób, w jaki je poprzednio podniesiono do góryi wreszcie zsunąć się samym na ziemię.Młodzi ludzie znalezli się w ten sposób na drodze, którą Marceli przebywałpierwszego dnia, wchodząc do Stahlstadt u.Cisza i milczenie panowały tuteraz.Przed nimi wznosiła się czarna i niema masa zabudowań, którychoszklone okna zdawały się patrzeć na natrętów, jakgdyby mówiąc: Wynoście się!& Poco wam nasze tajemnice, poco staracie się jeprzeniknąć.Marceli i Oktawjusz naradzili się chwilę. Najlepiej udać się do bramy O., którą znam już, rzekł Marceli.Skierowali się w zachodnią stronę i wkrótce stanęli przed wielką arkadą,na froncie której wyryta była wielka litera O.Obie połowy ciężkich dębowychdrzwi, z wielkimi stalowymi gwozdziami były zamknięte.Marceli zbliżył się iuderzył w nie kilka razy kamieniem, który podniósł na drodze.Odpowiedziało mu tylko echo. No! Do roboty! zawołał do Oktawjusza.Trzeba było powtórzyć ciężką robotę z rzucaniem liny poza bramę,szukając o co dałoby się ją uczepić.Trudności były przytem niemałe, leczwreszcie Marceli i Oktawjusz przebyli i ten mur i znalezli się w oddziale O. Tak, zauważył Oktawjusz, nie rozumiem poco to wszystko! Dalekozaszliśmy! Przebywszy jeden mur, znajdziemy przed sobą drugi. Cicho w szeregach! odparł Marceli. Oto i moja dawna pracownia.Miło mi będzie zajrzeć do niej i wziąć ztamtąd kilka narzędzi, którychbędziemy zapewne potrzebować, nie zapominając również o dynamicie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Myślta mogła przypominać straszny zgon rekina! Właśnie dlatego, kochany doktorze, że to wszystko, co sobiewyobrażasz, jest możebne odpowiedział Marceli uważam, za mójobowiązek, udać się do Stahlstadt u.Wyrwę lont, zanim bomba pęknie, anawet będę prosił o pozwolenie zabrania ze sobą Oktawjusza. Oktawjusza! zawołał doktór. Tak! Zrobił się z niego dzielny chłopiec, na którego można liczyć, izapewniam pana, że przechadzka ta pójdzie mu na zdrowie! Niech was obu Bóg ma w swojej opiece! odpowiedział wzruszonystarzec, całując go.Nazajutrz zrana, Marceli i Oktawjusz, przejechawszy opuszczone wioski,wysiedli z powozu przed bramą Stahlstadt u.Obydwaj byli dobrzezaopatrzeni, dobrze uzbrojeni, obydwaj mieli mocne postanowienie, niewrócić do domu, zanim nie wyjaśnią tajemnicy.Szli jeden obok drugiego, drogą, która biegła nazewnątrz dokoła szańców;prawda, której Marceli nie chciał dotąd uwierzyć, ukazywała mu się teraz wcałej swej grozie.Fabryka stanęła, było to nadto widoczne.Gdyby dawniej, tak jak teraz, szedł w ciemną noc bez żadnej gwiazdki naniebie, byłby zdaleka ujrzał światło gazu, połysk bagnetu stojącej warty,tysiące oznak życia, których teraz brakło zupełnie.Oświecone oknabudynków migotały tysiącem świateł.Teraz wszystko było ciemne i głuche.Zmierć zdawała się krążyć nad miastem, którego wysokie kominy sterczały,jak szkielety na widnokręgu.Kroki Marcelego i jego towarzysza wydawałyodgłos, jak na pustyni.Wrażenie samotności i spustoszenia było tak silne idojmujące, że Oktawjusz zawołał: Dziwna rzecz, nigdy jeszcze nie spotkałem się z podobną ciszą!Możnaby pomyśleć, że jesteśmy na cmentarzu!Była siódma, kiedy Marceli i Oktawjusz stanęli nad fosą, naprzeciwgłównej bramy Stahlstadt u.Ani jednej istoty nie było widać na szczyciemurów, najmniejszego śladu warty, która stała dawniej w pewnych odstępach,jak słupy ludzkie.Zwodzony most był podniesiony, a przed bramą widniałaprzepaść szeroka na pięć lub sześć metrów.Młodzi ludzie strawili całą godzinę, zanim umocowali kawałek liny,zarzucając ją z całej siły na jedną z belek.Kiedy po wielu trudach udało się towreszcie Marcelemu, Oktawjusz, zawiesiwszy się na linie, czepiając się jejrękami, dostał się na dach bramy.Poczem Marceli podawał mu zkolei broń izapasy, wreszcie sam udał się tą samą drogą.Trzeba było następnie przerzucić linę na drugą stronę muru i wszystkieimpedimenta spuścić w taki sposób, w jaki je poprzednio podniesiono do góryi wreszcie zsunąć się samym na ziemię.Młodzi ludzie znalezli się w ten sposób na drodze, którą Marceli przebywałpierwszego dnia, wchodząc do Stahlstadt u.Cisza i milczenie panowały tuteraz.Przed nimi wznosiła się czarna i niema masa zabudowań, którychoszklone okna zdawały się patrzeć na natrętów, jakgdyby mówiąc: Wynoście się!& Poco wam nasze tajemnice, poco staracie się jeprzeniknąć.Marceli i Oktawjusz naradzili się chwilę. Najlepiej udać się do bramy O., którą znam już, rzekł Marceli.Skierowali się w zachodnią stronę i wkrótce stanęli przed wielką arkadą,na froncie której wyryta była wielka litera O.Obie połowy ciężkich dębowychdrzwi, z wielkimi stalowymi gwozdziami były zamknięte.Marceli zbliżył się iuderzył w nie kilka razy kamieniem, który podniósł na drodze.Odpowiedziało mu tylko echo. No! Do roboty! zawołał do Oktawjusza.Trzeba było powtórzyć ciężką robotę z rzucaniem liny poza bramę,szukając o co dałoby się ją uczepić.Trudności były przytem niemałe, leczwreszcie Marceli i Oktawjusz przebyli i ten mur i znalezli się w oddziale O. Tak, zauważył Oktawjusz, nie rozumiem poco to wszystko! Dalekozaszliśmy! Przebywszy jeden mur, znajdziemy przed sobą drugi. Cicho w szeregach! odparł Marceli. Oto i moja dawna pracownia.Miło mi będzie zajrzeć do niej i wziąć ztamtąd kilka narzędzi, którychbędziemy zapewne potrzebować, nie zapominając również o dynamicie [ Pobierz całość w formacie PDF ]