[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jeśli znajdą Jake'a, mają i nas.- Jake to zawodowiec i wie, jak się zachować.Będzie ostrożny.- Tym bardziej powinniśmy trzymać ojca z dala od tego wszystkiego.- Słuchaj, wiem, że nie chcesz, żeby Charlie się w to angażował, ale nic munie będzie.To twardziel.Skinęła głową.- Ale nie jest niezniszczalny.- No.nie wiem.Charlie na razie niezle sobie radzi.Musiała się z nimzgodzić, choć niechętnie.- To mój ojciec - powiedziała cicho.- Jest wszystkim, co mam.Odnalazłjej rękę.Pociągnął, aż usiadła koło niego.- Wiem.Nic dziwnego, że jest taki zaborczy.Zadrżała pod jego dotykiem.Strach mieszał się z pożądaniem.- Nie wiem, czy zaborczy to właściwe słowo.W każdym razie nie jeślichodzi o mnie.- Wtedy w furgonetce wydawał się bardzo przejęty i skory do pomocy.- Dopiero kiedy ktoś do mnie strzelał, raczył się zainteresować.- Mimo to z nim mieszkasz.- %7ływiłby się kawą i papierosami, gdyby nikt go nie pilnował.- A więc zgłosiłaś się na ochotniczkę?- Nie było wielu chętnych.- Prawda i wymówka zarazem.Zależało jej naratowaniu tej cząstki rodziny, jaka jej została.- I tak sobie mieszkacie we dwoje, staroświecka stara panna i jej ojciec.Te słowa zabolałyby, gdyby nie błysk w jego oczach.- Jeszcze mi powiesz, że macie sześć kotów w domu - ciągnął.Stłumiłauśmiech.SR- Nie mamy kotów.- Bo widzisz, nie przepadam za kotami.- Charlie też nie.Wydawało się, że na nią patrzy - przeciągle, przenikliwie.Wrażenie byłotym dziwniejsze, że przecież jej nie widział.A jednak wyczuła, że Danny do-strzega coś, co chciała ukryć przed całym światem.- Wiesz, Martho, chyba lubisz się opiekować innymi.Nie wiedziała, czy to komplement, czy krytyka.Speszyła się.- Opiekuję się ojcem do dwunastego roku życia - odparła chłodno.- Tonawyk.- Dlatego to robisz? Z przyzwyczajenia?- Co?- No, dlaczego opiekujesz się niewidomymi?Poruszyła się niespokojnie.Stanowczo za dużo o niej wiedział.- Po studiach nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić, a kurs rehabilitacjiwiązał się ze stypendium na studiach magisterskich na uniwersytecie Val State.Uniósł brew w zdumieniu.- Czyli jesteś przekupna.- Miałam już doświadczenia w opiece nad chorymi.Dobrze się składało.- I na dodatek nikt cię nie widzi.Zmrużyła oczy.- A co to niby ma do rzeczy?- Nic.Tak tylko powiedziałem.Trafił idealnie, ale nie chciała tego przyznać.Ziewnął i opadł na posłanie.- Ledwo żyję.Rzeczywiście, było to po im widać.Turkusowe oczy zapadły się głęboko,zacięcia i podrapania na twarzy straszyły wśród zarostu.Ona pewnie wyglądarównie żałośnie.W barze usiłowała doprowadzić się do porządku, ale chustecz-ki nie zlikwidują siniaków i zadrapań.- Chodz tu, połóż się.- Poklepał posłanie koło siebie.- Nie mogę myśleć.Ty też pewnie padasz z nóg.Wstrzymała oddech.Czy to zaproszenie?- Nie bój się, jestem zbyt wyczerpany, żeby się do ciebie dobierać.Zamknął oczy.Chłonęła go wzrokiem, chciwie, głupio, z jednej strony za-dowolona, z drugiej rozczarowana.Wbrew podszeptom rozsądku położyła siękoło niego.Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie tak,SRże położyła mu głowę na ramieniu.Wpatrywała się w sufit, zbyt spięta, żeby naniego spojrzeć.- Wszystko będzie dobrze - szepnął.- Obiecuję.-I wtedy zrozumiała.Na-prawdę się do niej nie dobiera.Chce ją uspokoić.Pocieszyć.Zwiadomość, żezależało mu na niej na tyle, żeby to zrobić, była wspaniała.- Dobrze.- Więc się odpręż.Zamknij oczy i śpij.Ojcu nic się nie stanie, zaufaj mi.-Wyciągnął rękę i powoli podała mu swoją.Ich palce się splotły.Położył ichdłonie na swojej piersi.Czuła ciepło jego skóry, uderzenia pulsu.Jej serce biłow tym samym rytmie.- Mogę ci zadać osobiste pytanie? - spytał niskim, zaspanym głosem.Miałzamknięte oczy.O co, na Boga, chce zapytać, że nie robi tego prosto z mostu? Przełknęłaślinę, przygotowana na upokorzenie.- Tak.- Dlaczego rodzice dali ci na imię Martha? To dość staroświeckie.Zasko-czył ją.- Bo nie ma ie" na końcu? Uśmiechnął się lekko.- No właśnie, nie ma ie" na końcu.Na liście pytań osobistych to niosło niewielkie zagrożenie.Odprężyła się,przywarła do niego.- Znasz taką piosenkę Beatlesów, Martha my dear! To ulubiona piosenkamojej matki.Znieruchomiał.- To piosenka o psie.Uśmiechnęła się smutno.- Wiem.Przyciągnął ją do siebie.- Lubię psy.A koty.Jak powiedziałem, nie przepadam za kotami.Bogudzięki, że nie nazwali cię Garfield, z tym miałbym pewien problem.Roześmiała się i żartobliwie trąciła go w bok.- Hau, hau, Martho.Były to ostatnie słowa, które słyszała, zanim zasnęła.We środę Charlie wyszedł z warsztatu o piątej.Demonstracyjnie pożegnałsię z Arniem Gouldem, wsiadł do furgonetki, złożył wózek i postawił w miej-scu, gdzie łatwo mógł go dosięgnąć.Przekręcił kluczyk w stacyjce.SRNie było w tym nic dziwnego.Od lat każdego dnia robił dokładnie to sa-mo.No, może z wyjątkiem tego, że co chwila zerkał w lusterko.Ostrożnie.Nieodwracał głowy, tylko sprawdzał dyskretnie, czy nikt go nie śledzi.Był pewien,że jest czysty, ale nie chciał ryzykować.Zwłaszcza że chodziło o życie córki.Zapalił papierosa.Zaciągnął się głęboko, poczuł, jak dym przyjemnie wy-pełnia mu płuca, i zerknął w lusterko.Czysto.Wrzucił bieg.Wyjechał z parkingu, cały czas sprawdzając, czy nikt mu nietowarzyszy.Jechał powoli, ostrożnie.Dziesięć minut pózniej zatrzymał się pod Craftsmanem.Wjechał na par-king i przesiadł się z fotela kierowcy na wózek.Zamknął za sobą drzwi.Powoliwjechał do lokalu.Zobaczył kilku gości za barem, przy stolikach - pusto.Było dość wcześnie.Pomachał do Cala, zamówił piwo i usadowił się przy stoliku niedaleko baru.- Co słychać, Charlie? - Cal postawił przed nim piwo, skinął głową.Spoj-rzał na kurtkę.- Zostajesz czy wychodzisz?- Na razie mi chłodno.Jeszcze nawet nie listopad, a zimno jak cholera.-Rzucił banknot na stół i wbił ręce w kieszenie.Cal wziął pieniądze.- Nie na rachunek?- Dzisiaj piję i płacę - odparł Charlie.- To mniejsza pokusa.- Skoro o pokusach mowa, widziałem Marthę kilka dni temu.U niejwszystko w porządku?- Pewnie.- Oby tak było naprawdę, pomyślał.- Wszystko w porządku.- Daj znać, jak będziesz chciał następne.- Cal wrócił za bar.Poprawiłczarnego tekturowego kota, który się przewrócił i zasłonił plakat wyborczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Jeśli znajdą Jake'a, mają i nas.- Jake to zawodowiec i wie, jak się zachować.Będzie ostrożny.- Tym bardziej powinniśmy trzymać ojca z dala od tego wszystkiego.- Słuchaj, wiem, że nie chcesz, żeby Charlie się w to angażował, ale nic munie będzie.To twardziel.Skinęła głową.- Ale nie jest niezniszczalny.- No.nie wiem.Charlie na razie niezle sobie radzi.Musiała się z nimzgodzić, choć niechętnie.- To mój ojciec - powiedziała cicho.- Jest wszystkim, co mam.Odnalazłjej rękę.Pociągnął, aż usiadła koło niego.- Wiem.Nic dziwnego, że jest taki zaborczy.Zadrżała pod jego dotykiem.Strach mieszał się z pożądaniem.- Nie wiem, czy zaborczy to właściwe słowo.W każdym razie nie jeślichodzi o mnie.- Wtedy w furgonetce wydawał się bardzo przejęty i skory do pomocy.- Dopiero kiedy ktoś do mnie strzelał, raczył się zainteresować.- Mimo to z nim mieszkasz.- %7ływiłby się kawą i papierosami, gdyby nikt go nie pilnował.- A więc zgłosiłaś się na ochotniczkę?- Nie było wielu chętnych.- Prawda i wymówka zarazem.Zależało jej naratowaniu tej cząstki rodziny, jaka jej została.- I tak sobie mieszkacie we dwoje, staroświecka stara panna i jej ojciec.Te słowa zabolałyby, gdyby nie błysk w jego oczach.- Jeszcze mi powiesz, że macie sześć kotów w domu - ciągnął.Stłumiłauśmiech.SR- Nie mamy kotów.- Bo widzisz, nie przepadam za kotami.- Charlie też nie.Wydawało się, że na nią patrzy - przeciągle, przenikliwie.Wrażenie byłotym dziwniejsze, że przecież jej nie widział.A jednak wyczuła, że Danny do-strzega coś, co chciała ukryć przed całym światem.- Wiesz, Martho, chyba lubisz się opiekować innymi.Nie wiedziała, czy to komplement, czy krytyka.Speszyła się.- Opiekuję się ojcem do dwunastego roku życia - odparła chłodno.- Tonawyk.- Dlatego to robisz? Z przyzwyczajenia?- Co?- No, dlaczego opiekujesz się niewidomymi?Poruszyła się niespokojnie.Stanowczo za dużo o niej wiedział.- Po studiach nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić, a kurs rehabilitacjiwiązał się ze stypendium na studiach magisterskich na uniwersytecie Val State.Uniósł brew w zdumieniu.- Czyli jesteś przekupna.- Miałam już doświadczenia w opiece nad chorymi.Dobrze się składało.- I na dodatek nikt cię nie widzi.Zmrużyła oczy.- A co to niby ma do rzeczy?- Nic.Tak tylko powiedziałem.Trafił idealnie, ale nie chciała tego przyznać.Ziewnął i opadł na posłanie.- Ledwo żyję.Rzeczywiście, było to po im widać.Turkusowe oczy zapadły się głęboko,zacięcia i podrapania na twarzy straszyły wśród zarostu.Ona pewnie wyglądarównie żałośnie.W barze usiłowała doprowadzić się do porządku, ale chustecz-ki nie zlikwidują siniaków i zadrapań.- Chodz tu, połóż się.- Poklepał posłanie koło siebie.- Nie mogę myśleć.Ty też pewnie padasz z nóg.Wstrzymała oddech.Czy to zaproszenie?- Nie bój się, jestem zbyt wyczerpany, żeby się do ciebie dobierać.Zamknął oczy.Chłonęła go wzrokiem, chciwie, głupio, z jednej strony za-dowolona, z drugiej rozczarowana.Wbrew podszeptom rozsądku położyła siękoło niego.Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie tak,SRże położyła mu głowę na ramieniu.Wpatrywała się w sufit, zbyt spięta, żeby naniego spojrzeć.- Wszystko będzie dobrze - szepnął.- Obiecuję.-I wtedy zrozumiała.Na-prawdę się do niej nie dobiera.Chce ją uspokoić.Pocieszyć.Zwiadomość, żezależało mu na niej na tyle, żeby to zrobić, była wspaniała.- Dobrze.- Więc się odpręż.Zamknij oczy i śpij.Ojcu nic się nie stanie, zaufaj mi.-Wyciągnął rękę i powoli podała mu swoją.Ich palce się splotły.Położył ichdłonie na swojej piersi.Czuła ciepło jego skóry, uderzenia pulsu.Jej serce biłow tym samym rytmie.- Mogę ci zadać osobiste pytanie? - spytał niskim, zaspanym głosem.Miałzamknięte oczy.O co, na Boga, chce zapytać, że nie robi tego prosto z mostu? Przełknęłaślinę, przygotowana na upokorzenie.- Tak.- Dlaczego rodzice dali ci na imię Martha? To dość staroświeckie.Zasko-czył ją.- Bo nie ma ie" na końcu? Uśmiechnął się lekko.- No właśnie, nie ma ie" na końcu.Na liście pytań osobistych to niosło niewielkie zagrożenie.Odprężyła się,przywarła do niego.- Znasz taką piosenkę Beatlesów, Martha my dear! To ulubiona piosenkamojej matki.Znieruchomiał.- To piosenka o psie.Uśmiechnęła się smutno.- Wiem.Przyciągnął ją do siebie.- Lubię psy.A koty.Jak powiedziałem, nie przepadam za kotami.Bogudzięki, że nie nazwali cię Garfield, z tym miałbym pewien problem.Roześmiała się i żartobliwie trąciła go w bok.- Hau, hau, Martho.Były to ostatnie słowa, które słyszała, zanim zasnęła.We środę Charlie wyszedł z warsztatu o piątej.Demonstracyjnie pożegnałsię z Arniem Gouldem, wsiadł do furgonetki, złożył wózek i postawił w miej-scu, gdzie łatwo mógł go dosięgnąć.Przekręcił kluczyk w stacyjce.SRNie było w tym nic dziwnego.Od lat każdego dnia robił dokładnie to sa-mo.No, może z wyjątkiem tego, że co chwila zerkał w lusterko.Ostrożnie.Nieodwracał głowy, tylko sprawdzał dyskretnie, czy nikt go nie śledzi.Był pewien,że jest czysty, ale nie chciał ryzykować.Zwłaszcza że chodziło o życie córki.Zapalił papierosa.Zaciągnął się głęboko, poczuł, jak dym przyjemnie wy-pełnia mu płuca, i zerknął w lusterko.Czysto.Wrzucił bieg.Wyjechał z parkingu, cały czas sprawdzając, czy nikt mu nietowarzyszy.Jechał powoli, ostrożnie.Dziesięć minut pózniej zatrzymał się pod Craftsmanem.Wjechał na par-king i przesiadł się z fotela kierowcy na wózek.Zamknął za sobą drzwi.Powoliwjechał do lokalu.Zobaczył kilku gości za barem, przy stolikach - pusto.Było dość wcześnie.Pomachał do Cala, zamówił piwo i usadowił się przy stoliku niedaleko baru.- Co słychać, Charlie? - Cal postawił przed nim piwo, skinął głową.Spoj-rzał na kurtkę.- Zostajesz czy wychodzisz?- Na razie mi chłodno.Jeszcze nawet nie listopad, a zimno jak cholera.-Rzucił banknot na stół i wbił ręce w kieszenie.Cal wziął pieniądze.- Nie na rachunek?- Dzisiaj piję i płacę - odparł Charlie.- To mniejsza pokusa.- Skoro o pokusach mowa, widziałem Marthę kilka dni temu.U niejwszystko w porządku?- Pewnie.- Oby tak było naprawdę, pomyślał.- Wszystko w porządku.- Daj znać, jak będziesz chciał następne.- Cal wrócił za bar.Poprawiłczarnego tekturowego kota, który się przewrócił i zasłonił plakat wyborczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]