[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuła, żewycofuje się w głąb siebie, daleko od niej i wszystkich rzeczy, o których mówili.W końcuprzestał ją dostrzegać.Usłyszał natrętne zawodzenia swoich wiernych; znów zapragnął hymnów i posoki.Odwrócił się, ruszył ku wyjściu, ale po kilku krokach spojrzał na nią.- Chodz ze mną, Pandoro! Przyłącz się do mnie choćby na godzinę! - Głos miał pijacki,bełkotliwy.To zaproszenie ją zaskoczyło.Zastanowiła się.Lata minęły, odkąd szukała tejniewysłowionej rozkoszy, której zródłem była nie tylko sama krew, ale chwilowe złączenie zinną duszą.I proszę, oto nagle czekało to na nią pośród tych, którzy wspięli się na najwyższegórskie pasmo, aby szukać takiej śmierci.Myślała także o czekającym ją zadaniu, oznalezieniu Mariusza i o ofiarach, które ono za sobą pociągnie.- Chodz, najdroższa.56Anna Rice * Królowa PotępionychUjęła jego dłoń.Dała się wyprowadzić z komnatki na środek zatłoczonej sali.Jarzące sięświatło było dla niej zaskoczeniem; tak, znów posmakuje krwi.Woń ludzkich istot napierałana nią, napawała męką.Ryk wiernych był ogłuszający.Tupot nóg wstrząsał ścianami i migotliwym złotymsklepieniem.Zapach kadzideł drażnił oczy.Napłynęła słaba wizja sanktuarium sprzedeonów czasu oraz wspomnienie objęć Mariusza.Azim stał obok, kiedy zdejmowała opończę,odsłaniając twarz, ramiona, prostą suknię z czarnej wełny i długie kasztanowe włosy.Ujrzała swoje odbicie w setkach par oczu śmiertelnych.- Bogini Pandora! - wykrzyknął, odrzucając głowę do tyłu.Wrzaski zagłuszały szybki łomot bębnów.Głaskały ją niezliczone ludzkie dłonie.- Pandora! Pandora! Pandora! - Rytmiczne zawodzenie mieszało się z okrzykami: - Azim!Azim!Przed nią tańczył młody ciemnoskóry mężczyzna; jego biała jedwabna koszula przykleiłasię do brązowego spoconego torsu.W czarnych oczach jarzyło się wyzwanie: - Jestem twojąofiarą! Bogini! - Nagle w migoczącym świetle i ogłuszającym hałasie przestała widziećcokolwiek poza jego oczami, jego twarzą.Wzięła go w objęcia, miażdżąc w pośpiechu żebra izatapiając zęby głęboko w jego szyi.Ożyła! Strumień napływającej krwi dosięgnął serca,wypełnił komory, a potem wlał żar we wszystkie lodowate kończyny.%7ładne wspomnienienie mogło się równać z tym wspaniałym odczuciem i niewysłowioną żądzą, z nawrotempożądania! Zmierć wstrząsnęła nią, pozbawiła tchu w piersiach, czuła, jak sięga jej mózgu.Oślepiona Pandora jęczała.Wtem sparaliżowała ją ostrość widzenia.Marmurowe kolumnyżyły i oddychały.Wypuściła ciało i objęła innego młodego mężczyznę, prawiezagłodzonego, półnagiego, którego bezsiła doprowadziła ją niemal do szaleństwa.Pijąc, złamała mu wiotki kark; słyszała ogromnienie serca, czuła, jak krew wypełnianawet naskórek.Zanim przymknęła oczy, dostrzegła ożywający koloryt dłoni, tak, ludzkichdłoni.Tym razem śmierć była wolniejsza, a życie bardziej oporne; uległo jednak wśród naglegasnącego światła i ulewy dzwięków.Ożyła.- Pandora! Pandora! Pandora!Boże, czy nie ma sprawiedliwości, czy nie ma końca?Chwiała się na nogach, tańczyły przed nią śmiertelnie blade ludzkie twarze.Krew wrzała,szukając każdej tkanki, każdej komórki.Z tłumu wyrzucono trzecią ofiarę, objęły ją szczupłemłode członki, czuła tak miękkie włosy, puch na ramionach, kruche kości, jakże lekkie, jakbyto ona była realną istotą, a przed sobą miała twór wyobrazni.Zerwała głowę z karku, spojrzała na białe kości złamanego kręgosłupa i połknęłanatychmiast śmierć wraz z krwią tryskającą z rozdartej arterii.Zapragnęła jednak serca,bijącego serca, chciała je zobaczyć, posmakować.Przerzuciła ciało przez ramię, a gdy rozległ57Anna Rice * Królowa Potępionychsię trzask kości, rozerwała klatkę piersiową, wyszarpując serce z gorącego, krwawiącegozagłębienia.Nie było jeszcze martwe, nie całkiem.Wzięła je w dłonie, śliskie, błyszczące jakwinogrona po deszczu.Wierni cisnęli się do niej, gdy uniosła je ponad głowę, lekkościskając, i żywy moszcz spłynął po palcach w otwarte usta.Tak, na wieki wieków, amen.- Bogini! Bogini!Azim przypatrywał się jej uśmiechnięty.Nie odpowiedziała mu spojrzeniem.Wpatrywała się w skurczone serce, z którego sączyły się ostatnie krople krwi.Miazga.Rzuciła je na podłogę.Dłonie posmarowane krwią gorzały jak żywe.Czuła w twarzy ciepłemrowienie.Nasunęła się nieprzyjazna fala wspomnień, fala niepojętych wizji.Odepchnęła ją.Tym razem nie da się zniewolić.Sięgnęła po czarną opończę.Poczuła, jak otula ją ciepły materiał, pomocne ludzkie dłonienałożyły jej wełniane okrycie na włosy i dolną część twarzy.Ignorując podniecony tłumskandujący jej imię, odwróciła się i wyszła, odrzucając na boki wiernych, którzyprzypadkowo znalezli się na jej drodze.Jak rozkoszny był chłód dziedzińca.Lekko odchyliła głowę, wdychając bezdomny wiatr,który wdarł się do zamkniętej przestrzeni, rozkładając wachlarze gorzkich dymów ze stosówpogrzebnych, zanim poniósł je w dal.Zwiatło księżyca było czyste i kładło się pięknie napokrytych śniegiem wierzchołkach.Stała wsłuchana w krew w swym wnętrzu i zdumiewała się, szalona i zarazemzrozpaczona, że życiodajny płyn wciąż jeszcze potrafi ją odświeżyć i wzmocnić.Przybita,ogarnięta żałością patrzyła na cudowne, nagie pustkowie otaczające świątynię, napojedyncze, skłębione chmury.Ileż odwagi dodała jej krew, ile chwilowej wiary w prawośćwszechświata.Oto paradoksalne owoce upiornego, niewybaczalnego czynu.Jeśli umysł nie potrafi odnalezć sensu, zawierz zmysłom.%7łyj z takim przeświadczeniem,w zgodzie ze swoją naturą, koszmarna istoto.Podeszła do najbliższego stosu, uważając, by nie zbrukać szat; wyciągnęła dłonie, abyogień je oczyścił, wypalił krew i kawałki serca.Kiedy wreszcie poczuła pierwsze przelotneukłucia bólu, przelotne oznaki zmiany, cofnęła się i spojrzała na nieskazitelnie czyste dłonie.Teraz musi już stąd odejść.Przepełnił ją gniew, nowa uraza.Mariusz jej potrzebował.Niebezpieczeństwo! - usłyszała w myślach.Alarm znów się rozdzwonił, głośniejszy niżkiedykolwiek przedtem, gdyż krew wyostrzyła jej zdolność odbioru [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Czuła, żewycofuje się w głąb siebie, daleko od niej i wszystkich rzeczy, o których mówili.W końcuprzestał ją dostrzegać.Usłyszał natrętne zawodzenia swoich wiernych; znów zapragnął hymnów i posoki.Odwrócił się, ruszył ku wyjściu, ale po kilku krokach spojrzał na nią.- Chodz ze mną, Pandoro! Przyłącz się do mnie choćby na godzinę! - Głos miał pijacki,bełkotliwy.To zaproszenie ją zaskoczyło.Zastanowiła się.Lata minęły, odkąd szukała tejniewysłowionej rozkoszy, której zródłem była nie tylko sama krew, ale chwilowe złączenie zinną duszą.I proszę, oto nagle czekało to na nią pośród tych, którzy wspięli się na najwyższegórskie pasmo, aby szukać takiej śmierci.Myślała także o czekającym ją zadaniu, oznalezieniu Mariusza i o ofiarach, które ono za sobą pociągnie.- Chodz, najdroższa.56Anna Rice * Królowa PotępionychUjęła jego dłoń.Dała się wyprowadzić z komnatki na środek zatłoczonej sali.Jarzące sięświatło było dla niej zaskoczeniem; tak, znów posmakuje krwi.Woń ludzkich istot napierałana nią, napawała męką.Ryk wiernych był ogłuszający.Tupot nóg wstrząsał ścianami i migotliwym złotymsklepieniem.Zapach kadzideł drażnił oczy.Napłynęła słaba wizja sanktuarium sprzedeonów czasu oraz wspomnienie objęć Mariusza.Azim stał obok, kiedy zdejmowała opończę,odsłaniając twarz, ramiona, prostą suknię z czarnej wełny i długie kasztanowe włosy.Ujrzała swoje odbicie w setkach par oczu śmiertelnych.- Bogini Pandora! - wykrzyknął, odrzucając głowę do tyłu.Wrzaski zagłuszały szybki łomot bębnów.Głaskały ją niezliczone ludzkie dłonie.- Pandora! Pandora! Pandora! - Rytmiczne zawodzenie mieszało się z okrzykami: - Azim!Azim!Przed nią tańczył młody ciemnoskóry mężczyzna; jego biała jedwabna koszula przykleiłasię do brązowego spoconego torsu.W czarnych oczach jarzyło się wyzwanie: - Jestem twojąofiarą! Bogini! - Nagle w migoczącym świetle i ogłuszającym hałasie przestała widziećcokolwiek poza jego oczami, jego twarzą.Wzięła go w objęcia, miażdżąc w pośpiechu żebra izatapiając zęby głęboko w jego szyi.Ożyła! Strumień napływającej krwi dosięgnął serca,wypełnił komory, a potem wlał żar we wszystkie lodowate kończyny.%7ładne wspomnienienie mogło się równać z tym wspaniałym odczuciem i niewysłowioną żądzą, z nawrotempożądania! Zmierć wstrząsnęła nią, pozbawiła tchu w piersiach, czuła, jak sięga jej mózgu.Oślepiona Pandora jęczała.Wtem sparaliżowała ją ostrość widzenia.Marmurowe kolumnyżyły i oddychały.Wypuściła ciało i objęła innego młodego mężczyznę, prawiezagłodzonego, półnagiego, którego bezsiła doprowadziła ją niemal do szaleństwa.Pijąc, złamała mu wiotki kark; słyszała ogromnienie serca, czuła, jak krew wypełnianawet naskórek.Zanim przymknęła oczy, dostrzegła ożywający koloryt dłoni, tak, ludzkichdłoni.Tym razem śmierć była wolniejsza, a życie bardziej oporne; uległo jednak wśród naglegasnącego światła i ulewy dzwięków.Ożyła.- Pandora! Pandora! Pandora!Boże, czy nie ma sprawiedliwości, czy nie ma końca?Chwiała się na nogach, tańczyły przed nią śmiertelnie blade ludzkie twarze.Krew wrzała,szukając każdej tkanki, każdej komórki.Z tłumu wyrzucono trzecią ofiarę, objęły ją szczupłemłode członki, czuła tak miękkie włosy, puch na ramionach, kruche kości, jakże lekkie, jakbyto ona była realną istotą, a przed sobą miała twór wyobrazni.Zerwała głowę z karku, spojrzała na białe kości złamanego kręgosłupa i połknęłanatychmiast śmierć wraz z krwią tryskającą z rozdartej arterii.Zapragnęła jednak serca,bijącego serca, chciała je zobaczyć, posmakować.Przerzuciła ciało przez ramię, a gdy rozległ57Anna Rice * Królowa Potępionychsię trzask kości, rozerwała klatkę piersiową, wyszarpując serce z gorącego, krwawiącegozagłębienia.Nie było jeszcze martwe, nie całkiem.Wzięła je w dłonie, śliskie, błyszczące jakwinogrona po deszczu.Wierni cisnęli się do niej, gdy uniosła je ponad głowę, lekkościskając, i żywy moszcz spłynął po palcach w otwarte usta.Tak, na wieki wieków, amen.- Bogini! Bogini!Azim przypatrywał się jej uśmiechnięty.Nie odpowiedziała mu spojrzeniem.Wpatrywała się w skurczone serce, z którego sączyły się ostatnie krople krwi.Miazga.Rzuciła je na podłogę.Dłonie posmarowane krwią gorzały jak żywe.Czuła w twarzy ciepłemrowienie.Nasunęła się nieprzyjazna fala wspomnień, fala niepojętych wizji.Odepchnęła ją.Tym razem nie da się zniewolić.Sięgnęła po czarną opończę.Poczuła, jak otula ją ciepły materiał, pomocne ludzkie dłonienałożyły jej wełniane okrycie na włosy i dolną część twarzy.Ignorując podniecony tłumskandujący jej imię, odwróciła się i wyszła, odrzucając na boki wiernych, którzyprzypadkowo znalezli się na jej drodze.Jak rozkoszny był chłód dziedzińca.Lekko odchyliła głowę, wdychając bezdomny wiatr,który wdarł się do zamkniętej przestrzeni, rozkładając wachlarze gorzkich dymów ze stosówpogrzebnych, zanim poniósł je w dal.Zwiatło księżyca było czyste i kładło się pięknie napokrytych śniegiem wierzchołkach.Stała wsłuchana w krew w swym wnętrzu i zdumiewała się, szalona i zarazemzrozpaczona, że życiodajny płyn wciąż jeszcze potrafi ją odświeżyć i wzmocnić.Przybita,ogarnięta żałością patrzyła na cudowne, nagie pustkowie otaczające świątynię, napojedyncze, skłębione chmury.Ileż odwagi dodała jej krew, ile chwilowej wiary w prawośćwszechświata.Oto paradoksalne owoce upiornego, niewybaczalnego czynu.Jeśli umysł nie potrafi odnalezć sensu, zawierz zmysłom.%7łyj z takim przeświadczeniem,w zgodzie ze swoją naturą, koszmarna istoto.Podeszła do najbliższego stosu, uważając, by nie zbrukać szat; wyciągnęła dłonie, abyogień je oczyścił, wypalił krew i kawałki serca.Kiedy wreszcie poczuła pierwsze przelotneukłucia bólu, przelotne oznaki zmiany, cofnęła się i spojrzała na nieskazitelnie czyste dłonie.Teraz musi już stąd odejść.Przepełnił ją gniew, nowa uraza.Mariusz jej potrzebował.Niebezpieczeństwo! - usłyszała w myślach.Alarm znów się rozdzwonił, głośniejszy niżkiedykolwiek przedtem, gdyż krew wyostrzyła jej zdolność odbioru [ Pobierz całość w formacie PDF ]