[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co się jednak stanie, gdy będzie musiałasamotnie spędzić całe \ycie?Podobne myśli pojawiały się w jej głowie od czasu, gdy śnieg zaczął topnieć i była zadowolona z tego, \eokoliczności sprzyjały opóznieniu podjęcia decyzji.Nie zabierze Whinney z rodzinnej doliny, nim klacz niewyda na świat zrebaka.Wiedziała, \e klacze zrebią się zwykle na wiosnę.Z doświadczeń uzdrowicielki,która była obecna przy wielu ludzkich porodach, wiedziała, \e mo\e to nastąpić w ka\dej chwili, tote\bacznie obserwowała klacz.Nie wyprawiała się z nią na polowania, ale często jezdziła na niej dla ćwiczeń.- Zdaje się, \e przegapiliśmy Obóz Mamutoi, Thonolanie.Chyba jesteśmy zbyt daleko na wschód -powiedział Jondalar.Szli tropem stada jeleni olbrzymich w nadziei uzupełnienia szybko znikającychzapasów.- Nie wiem.Patrz! - Nagle wyszli na samca o ogromnym płetwiastym poro\u.Thonolan wskazał napłochliwe zwierzę.Jondalar się zastanawiał, czy samiec wyczuł niebezpieczeństwo, i spodziewał sięusłyszeć głęboki, dzwięczny ryk na alarm, ale zanim byk zaryczał ostrzegawczo, ze stada wyrwała się łania ipognała prosto na nich.Thonolan cisnął oszczepem o krzemiennym ostrzu sposobem, którego nauczył się odMamutoi, i dzięki któremu płaskie ostrze wbija się pomiędzy \ebra.Rzut był celny; łania padła im niemal ustóp.Nie zdą\yli się jeszcze zająć swym łupem, gdy zobaczyli, dlaczego byk był taki nerwowy, a łania pognałaprosto na oszczep.W napięciu obserwowali biegnącą w ich stronę lwicę.Przez chwilę drapie\nik zdawał sięzdezorientowany padnięciem łani.Lwica nie była przyzwyczajona, by jej ofiara padała, nim ją zaatakuje.Nie wahała się jednak długo.Obwąchała łanię, aby się upewnić, \e jest martwa, a następnie schwyciła jąmocno zębami za kark i zaczęła odciągać na bok.Thonolan nie posiadał się z oburzenia.- Lwica kradnie nasz łup!- Ta lwica równie\ podchodziła jelenia, a skoro uwa\a, \e to jej zdobycz, to ja nie mam zamiaru się z nią oto kłócić.- Ale ja mam.- Nie bądz śmieszny - parsknął Jondalar.- Nie masz chyba zamiaru zabierać lwicy jelenia.- Nie mam zamiaru się poddać. - Zostaw ją.Mo\emy sobie znalezć innego jelenia - powiedział Jondalar, idąc za bratem, który ruszył zalwicą.- Chcę tylko zobaczyć, dokąd go zabierze.Nie sądzę, aby nale\ała do stada - do tego czasu resztasiedziałaby ju\ na tej zdobyczy.Myślę, \e to samotna lwica i odciąga jelenia, aby go ukryć przed innymilwami.Zobaczymy, dokąd go zabiera.Wcześniej czy pózniej ona odejdzie, a wtedy moglibyśmy sobie wziąćtrochę świe\ego mięsa.- Nie chcę świe\ego mięsa ze zdobyczy lwa jaskiniowego.- To nie jej zdobycz.Z boku łani nadal sterczy mój oszczep.Nie było sensu się sprzeczać.Poszli za lwicądo ślepego jaru, którego dno stanowiło skalne rumowisko powstałe po osunięciu się części ścian.Braciaobserwowali i czekali.Zgodnie z przewidywaniami Thonolana wkrótce potem lwica się oddaliła.Thonolanruszył w dół jaru.- Thonolanie, nie chodz tam! Nie wiesz przecie\, kiedy lwica zechce wrócić.- Chcę tylko odzyskać mój oszczep i wziąć kawałek mięsa.- Thonolan schodził w dół po rumowisku.Jondalar niechętnie podą\ył za nim.Ayla poznała tak dobrze tereny poło\one na wschód od doliny, \e znudziło jej się ju\ po nich jezdzić,szczególnie od czasu, gdy przestała polować.Przez wiele dni było szaro i deszczowo.W końcu ciepłe słońcezmusiło do ucieczki poranne chmury i Ayla przygotowała się do wyruszenia na przeja\d\kę.Nie mogłajednak znieść myśli, \e będzie znowu przemierzać ten sam obszar.Umocowała kosze i tyczki od noszy, a potem poprowadziła konia w dół stromą ście\ką i dookoła wę\szejteraz ściany.Zamiast wyje\d\ać na stepy, postanowiła ruszyć w głąb długiej doliny.Na jej końcu, tam, gdziestrumień zakręcał na południe, zauwa\yła \wirowate zbocze, na które się wspinała poprzednio, aby spojrzećna zachód, ale uznała, \e to wejście było zbyt niepewne dla konia.Pojechała dalej w nadziei, \e znajdziebardziej dostępne wejście na zachodnią stronę.Jadąc na południe rozglądała się dookoła z ciekawością.Byłana nowym terenie i zastanawiała się, dlaczego poprzednio tędy nie jezdziła.Wysoka ściana zaczęłaprzechodzić w łagodne zbocze.Ayla ujrzała płyciznę, zawróciła Whinney i nakłoniła ją, aby przeszła nadrugą stronę.Okolica przypominała tu wyglądem otwarte stepy.Oczywiście nieco się ró\niła, lecz to właśnie czyniło jąbardziej interesującą.Ayla pojechała przed siebie.Po pewnym czasie znalazła się w dzikiej krainiewysokiego, skalistego płaskowy\u o stromych stokach, poprzecinanych urwistymi jarami.Zapuściła się dalejni\ planowała, i zbli\ając się do kolejnego jaru myślała właśnie o tym, \e powinna zawrócić.Wtem usłyszałacoś, co zmroziło jej krew w \yłach i przyspieszyło bicie serca: grzmiący ryk lwa jaskiniowego - i ludzkikrzyk.Ayla się zatrzymała, słysząc, jak krew pulsuje jej w skroniach.Tak dawno nie słyszała ludzkiego głosu,ale wiedziała, \e był to człowiek, a co więcej, \e był to człowiek z jej rodzaju.Była tak oszołomiona, \e niepotrafiła myśleć.Wstrząsnął nią ten krzyk - to był krzyk o pomoc.Ale nie mogła przecie\ stawić czoła lwujaskiniowemu, nie nara\ając przy tym Whinney na niebezpieczeństwo.Koń wyczuł jej głęboką chęć niesienia pomocy i zawrócił w kierunku jaru, choć Ayla swym ciałemjedynie to zasygnalizowała.Powoli zbli\yły się do jaru, potem Ayla zsiadła z klaczy i zajrzała w głąbrumowiska.Jar był ślepy, zamykała go ściana skalnego gruzu.Usłyszała warczenie lwa jaskiniowego idostrzegła rudawą grzywę.Wtem uprzytomniła sobie, \e Whinney nie okazywała zdenerwowania idomyśliła się, co było tego powodem.- To Maluszek! Whinney, to Maluszek!Ayla pobiegła w głąb jaru, nie pamiętając o tym, \e w pobli\u mo\e być inny lew jaskiniowy, i nie biorącnawet pod uwagę tego, \e Maluszek nie był ju\ jej młodym towarzyszem zabaw, ale dorosłym lwem.W tejchwili liczyło się tylko, \e był Maluszkiem.Nie bała się go.Wspięła się w jego kierunku po skalnychwystępach.Lew odwrócił się i prychnął na nią.- Przestań, Maluszku! - poleciła gestem i głosem.Zawahał się jedynie chwilę, lecz ona ju\ przy nim była iodpychała go, chcąc zobaczyć jego ofiarę.Kobieta była zbyt znajoma, a jej zachowanie zbyt stanowcze, abysię jej sprzeciwiać.Lew odsunął się na bok tak, jak to zawsze czynił, gdy chciała zachować sobie skórę czywziąć dla siebie kawałek mięsa.On zresztą nie był głodny.Najadł się jeleniem przyniesionym przez lwicę.Zaatakował jedynie w obronie własnego terytorium - a potem się zawahał.Ludzie nie byli jego zwierzynąłowną.Ich zapach był zbyt podobny do zapachu kobiety, która go wychowała, zapachu matki i jednocześnietowarzysza łowów.Ayla spostrzegła, \e było ich dwóch.Uklękła, aby ich obejrzeć.Powodował nią głównie instynktuzdrowicielki, ale była równie\ zdumiona i ciekawa.Wiedziała, \e to mę\czyzni, choć byli pierwszymimę\czyznami Innych, jakich widziała.Nie potrafiła sobie wyobrazić mę\czyzny, ale w chwili, gdy ujrzałatych dwóch, zrozumiała, dlaczego Oda mówiła, \e mę\czyzni Innych wyglądają tak, jak ona.Natychmiast stwierdziła, \e dla tego o ciemnych włosach nie było nadziei.Le\ał skręcony nienaturalnie zprzetrąconym karkiem.Zlady zębów na gardle oznajmiały przyczynę jego śmierci [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Co się jednak stanie, gdy będzie musiałasamotnie spędzić całe \ycie?Podobne myśli pojawiały się w jej głowie od czasu, gdy śnieg zaczął topnieć i była zadowolona z tego, \eokoliczności sprzyjały opóznieniu podjęcia decyzji.Nie zabierze Whinney z rodzinnej doliny, nim klacz niewyda na świat zrebaka.Wiedziała, \e klacze zrebią się zwykle na wiosnę.Z doświadczeń uzdrowicielki,która była obecna przy wielu ludzkich porodach, wiedziała, \e mo\e to nastąpić w ka\dej chwili, tote\bacznie obserwowała klacz.Nie wyprawiała się z nią na polowania, ale często jezdziła na niej dla ćwiczeń.- Zdaje się, \e przegapiliśmy Obóz Mamutoi, Thonolanie.Chyba jesteśmy zbyt daleko na wschód -powiedział Jondalar.Szli tropem stada jeleni olbrzymich w nadziei uzupełnienia szybko znikającychzapasów.- Nie wiem.Patrz! - Nagle wyszli na samca o ogromnym płetwiastym poro\u.Thonolan wskazał napłochliwe zwierzę.Jondalar się zastanawiał, czy samiec wyczuł niebezpieczeństwo, i spodziewał sięusłyszeć głęboki, dzwięczny ryk na alarm, ale zanim byk zaryczał ostrzegawczo, ze stada wyrwała się łania ipognała prosto na nich.Thonolan cisnął oszczepem o krzemiennym ostrzu sposobem, którego nauczył się odMamutoi, i dzięki któremu płaskie ostrze wbija się pomiędzy \ebra.Rzut był celny; łania padła im niemal ustóp.Nie zdą\yli się jeszcze zająć swym łupem, gdy zobaczyli, dlaczego byk był taki nerwowy, a łania pognałaprosto na oszczep.W napięciu obserwowali biegnącą w ich stronę lwicę.Przez chwilę drapie\nik zdawał sięzdezorientowany padnięciem łani.Lwica nie była przyzwyczajona, by jej ofiara padała, nim ją zaatakuje.Nie wahała się jednak długo.Obwąchała łanię, aby się upewnić, \e jest martwa, a następnie schwyciła jąmocno zębami za kark i zaczęła odciągać na bok.Thonolan nie posiadał się z oburzenia.- Lwica kradnie nasz łup!- Ta lwica równie\ podchodziła jelenia, a skoro uwa\a, \e to jej zdobycz, to ja nie mam zamiaru się z nią oto kłócić.- Ale ja mam.- Nie bądz śmieszny - parsknął Jondalar.- Nie masz chyba zamiaru zabierać lwicy jelenia.- Nie mam zamiaru się poddać. - Zostaw ją.Mo\emy sobie znalezć innego jelenia - powiedział Jondalar, idąc za bratem, który ruszył zalwicą.- Chcę tylko zobaczyć, dokąd go zabierze.Nie sądzę, aby nale\ała do stada - do tego czasu resztasiedziałaby ju\ na tej zdobyczy.Myślę, \e to samotna lwica i odciąga jelenia, aby go ukryć przed innymilwami.Zobaczymy, dokąd go zabiera.Wcześniej czy pózniej ona odejdzie, a wtedy moglibyśmy sobie wziąćtrochę świe\ego mięsa.- Nie chcę świe\ego mięsa ze zdobyczy lwa jaskiniowego.- To nie jej zdobycz.Z boku łani nadal sterczy mój oszczep.Nie było sensu się sprzeczać.Poszli za lwicądo ślepego jaru, którego dno stanowiło skalne rumowisko powstałe po osunięciu się części ścian.Braciaobserwowali i czekali.Zgodnie z przewidywaniami Thonolana wkrótce potem lwica się oddaliła.Thonolanruszył w dół jaru.- Thonolanie, nie chodz tam! Nie wiesz przecie\, kiedy lwica zechce wrócić.- Chcę tylko odzyskać mój oszczep i wziąć kawałek mięsa.- Thonolan schodził w dół po rumowisku.Jondalar niechętnie podą\ył za nim.Ayla poznała tak dobrze tereny poło\one na wschód od doliny, \e znudziło jej się ju\ po nich jezdzić,szczególnie od czasu, gdy przestała polować.Przez wiele dni było szaro i deszczowo.W końcu ciepłe słońcezmusiło do ucieczki poranne chmury i Ayla przygotowała się do wyruszenia na przeja\d\kę.Nie mogłajednak znieść myśli, \e będzie znowu przemierzać ten sam obszar.Umocowała kosze i tyczki od noszy, a potem poprowadziła konia w dół stromą ście\ką i dookoła wę\szejteraz ściany.Zamiast wyje\d\ać na stepy, postanowiła ruszyć w głąb długiej doliny.Na jej końcu, tam, gdziestrumień zakręcał na południe, zauwa\yła \wirowate zbocze, na które się wspinała poprzednio, aby spojrzećna zachód, ale uznała, \e to wejście było zbyt niepewne dla konia.Pojechała dalej w nadziei, \e znajdziebardziej dostępne wejście na zachodnią stronę.Jadąc na południe rozglądała się dookoła z ciekawością.Byłana nowym terenie i zastanawiała się, dlaczego poprzednio tędy nie jezdziła.Wysoka ściana zaczęłaprzechodzić w łagodne zbocze.Ayla ujrzała płyciznę, zawróciła Whinney i nakłoniła ją, aby przeszła nadrugą stronę.Okolica przypominała tu wyglądem otwarte stepy.Oczywiście nieco się ró\niła, lecz to właśnie czyniło jąbardziej interesującą.Ayla pojechała przed siebie.Po pewnym czasie znalazła się w dzikiej krainiewysokiego, skalistego płaskowy\u o stromych stokach, poprzecinanych urwistymi jarami.Zapuściła się dalejni\ planowała, i zbli\ając się do kolejnego jaru myślała właśnie o tym, \e powinna zawrócić.Wtem usłyszałacoś, co zmroziło jej krew w \yłach i przyspieszyło bicie serca: grzmiący ryk lwa jaskiniowego - i ludzkikrzyk.Ayla się zatrzymała, słysząc, jak krew pulsuje jej w skroniach.Tak dawno nie słyszała ludzkiego głosu,ale wiedziała, \e był to człowiek, a co więcej, \e był to człowiek z jej rodzaju.Była tak oszołomiona, \e niepotrafiła myśleć.Wstrząsnął nią ten krzyk - to był krzyk o pomoc.Ale nie mogła przecie\ stawić czoła lwujaskiniowemu, nie nara\ając przy tym Whinney na niebezpieczeństwo.Koń wyczuł jej głęboką chęć niesienia pomocy i zawrócił w kierunku jaru, choć Ayla swym ciałemjedynie to zasygnalizowała.Powoli zbli\yły się do jaru, potem Ayla zsiadła z klaczy i zajrzała w głąbrumowiska.Jar był ślepy, zamykała go ściana skalnego gruzu.Usłyszała warczenie lwa jaskiniowego idostrzegła rudawą grzywę.Wtem uprzytomniła sobie, \e Whinney nie okazywała zdenerwowania idomyśliła się, co było tego powodem.- To Maluszek! Whinney, to Maluszek!Ayla pobiegła w głąb jaru, nie pamiętając o tym, \e w pobli\u mo\e być inny lew jaskiniowy, i nie biorącnawet pod uwagę tego, \e Maluszek nie był ju\ jej młodym towarzyszem zabaw, ale dorosłym lwem.W tejchwili liczyło się tylko, \e był Maluszkiem.Nie bała się go.Wspięła się w jego kierunku po skalnychwystępach.Lew odwrócił się i prychnął na nią.- Przestań, Maluszku! - poleciła gestem i głosem.Zawahał się jedynie chwilę, lecz ona ju\ przy nim była iodpychała go, chcąc zobaczyć jego ofiarę.Kobieta była zbyt znajoma, a jej zachowanie zbyt stanowcze, abysię jej sprzeciwiać.Lew odsunął się na bok tak, jak to zawsze czynił, gdy chciała zachować sobie skórę czywziąć dla siebie kawałek mięsa.On zresztą nie był głodny.Najadł się jeleniem przyniesionym przez lwicę.Zaatakował jedynie w obronie własnego terytorium - a potem się zawahał.Ludzie nie byli jego zwierzynąłowną.Ich zapach był zbyt podobny do zapachu kobiety, która go wychowała, zapachu matki i jednocześnietowarzysza łowów.Ayla spostrzegła, \e było ich dwóch.Uklękła, aby ich obejrzeć.Powodował nią głównie instynktuzdrowicielki, ale była równie\ zdumiona i ciekawa.Wiedziała, \e to mę\czyzni, choć byli pierwszymimę\czyznami Innych, jakich widziała.Nie potrafiła sobie wyobrazić mę\czyzny, ale w chwili, gdy ujrzałatych dwóch, zrozumiała, dlaczego Oda mówiła, \e mę\czyzni Innych wyglądają tak, jak ona.Natychmiast stwierdziła, \e dla tego o ciemnych włosach nie było nadziei.Le\ał skręcony nienaturalnie zprzetrąconym karkiem.Zlady zębów na gardle oznajmiały przyczynę jego śmierci [ Pobierz całość w formacie PDF ]