[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, proszę pani.Pan mówi, że nienawidzi ciemności i kiedy wraca dodomu, chce widzieć wszystkie okna wesoło oświetlone, a nie czarne i puste.- To przedziwne żądanie!- Ja też tak myślę, tylko że jeśli Jaśnie Wielmożnego Pana stać na to,dlaczego nie miałby dostać tego, co chce?- Rzeczywiście, dlaczegóż by nie? - uśmiechnęła się Neoma.Elise westchnęła lekko i dodała:- Myślę sobie, że pani może się wydawać dziwaczne tak oświetlać wszystkiepokoje, kiedy nikogo w nich nie ma, ale myśmy się już przyzwyczaili.Iprzynajmniej się nie boimy znalezć w jakimś kącie ducha!- To rzeczywiście prawdziwe błogosławieństwo.- Dobrej nocy, proszę pani - powiedziała Elise odchodząc.Przy drzwiachodwróciła się jeszcze i dodała:- Przepraszam, że tak mówię, ale chyba lepiej zamknąć drzwi na klucz.Wtedy nikt pani nie przeszkodzi.Neoma spojrzała na służącą z nieskrywanym zdziwieniem.Aż nagle zrozumiała, że pokojówka ostrzegała ją przed kimś podobnym dolorda Dadchetta! Przypuśćmy, że.Przerażona samą myślą o takiej ewentualności wyskoczyła z łóżka iprzekręciła klucz w zamku.Zastanowiła się, czy nie powinna zamknąć takżedrzwi łączących jej pokój z sypialnią Peregrine. Nie, tamtędy z pewnością nikt nie wejdzie" - uznała.Przepełniona poczuciem bezpieczeństwa wróciła do łóżka.Ponownie wzięła do ręki tom poezji Johna Donne'a i znalazła kolejnychkilka wersów obwiedzionych grubą kreską.Ale przecieNigdzie na świecieNie dowierza się kobiecie*.* Tłum.S.Barańczak.Przeczytała ten ustęp kilkakrotnie, bo sądziła, że być może stanowi on takupragniony szyfr, który pozwoli jej zrozumieć zachowanie markiza. Nigdzie na świecie nie dowierza się kobiecie!" - powtórzyła w myślach.Czy przekonał się o tym na własnej skórze? Czy dlatego stal się cynikiem?Ogarnęło ją przygnębiające wrażenie, że nigdy nie znajdzie odpowiedzi na tepytania.W końcu, gdy już zdmuchnęła świece przygotowując się do pójścia spać,przyszło jej do głowy, że w podzięce za uratowanie przed lordem Dadchettempowinna się pomodlić za markiza tak samo, jak się modliła za Peregrine iCharlesa.W wypadku markiza wydawało się to niemal impertynencją - taki był nadęty", jak to określiła Avril, i tak władczy, że trudno było sobie wyobrazić,by potrzebował czyjejkolwiek pomocy, a już najmniej od niej, od Neomy.Z drugiej strony słowa zakreślone w tomiku poezji pozwalały sądzić, że jestczłowiekiem jak każdy inny. Nigdzie na świecie nie dowierza się kobiecie!"Kto zawiódł jego nadzieje? I czy kiedykolwiek pózniej markiz Rosythodnalazł kobietę prawą, wartą jego miłości?Neoma ponownie stanęła przed pytaniem, na które nie potrafiła znalezćodpowiedzi.Zapadła w sen myśląc o markizie.Obudziło ją energiczne pukanie do drzwi.Przez jedną krótką chwilę serce wniej zamarło ze strachu.Któż to mógł być? Czy aby nie lord Dadchett? Zarazjednak zdała sobie sprawę, że nastał już dzień, więc nie mógł to być nikt inny,jak tylko Elise.Otworzyła służącej drzwi.- Dzień dobry, Elise.- Dzień dobry pani.Przepraszam, że obudziłam tak wcześnie, ale zrobiłam tona życzenie Jaśnie Wielmożnego Pana.- Markiza?- Tak, proszę pani.Powiedział, że gdyby pani chciała wybrać się z nim naprzejażdżkę, wyruszy za pół godziny.- Chętnie z nim pojadę, och, jakże się cieszę! - wykrzyknęła Neoma zoczyma błyszczącymi radością.Elise podeszła do okna i odciągnęła story.- Pani Elverton powiedziała mi wczoraj wieczorem, że gdyby pani miałarano jechać na przejażdżkę, to mam zapytać, czy przynieść amazonkę.Nie mado niej żakietu, ale jest tak gorąco, że nie będzie potrzebny.- Och tak, chętnie skorzystam - przystała Neoma chętnie.- Jak to miło zestrony pani Elverton, że o tym pomyślała.Była już prawie ubrana, kiedy Elise wróciła ze spódnicą.Trzeba było tylkozebrać kilka centymetrów w talii, poza tym pasowała doskonale.Piękna materiaw intrygującym odcieniu błękitu, rozłożona na krótkiej, niezbyt sztywnej halce,stanowiła o wiele bardziej odpowiedni strój do konnej jazdy niż któraś zcieniutkich sukienek Neomy.Szczęściem dziewczyna miała pasującą dospódnicy muślinową bluzeczkę, którą sama uszyła.Szkoda jej było czasu na układanie włosów, więc zwinęła je w gładki kok.Nie mogła się doczekać, kiedy znów dane jej będzie dosiąść jednego zewspaniałych wierzchowców markiza.Pośpiesznie zbiegła na dół, do hallu.Markiz Rosyth już czekał.Odniosła wrażenie, że na widok jej strojuuśmiechnął się lekko.- Niestety nie mam kapelusza - usprawiedliwiała się Neoma.- Na szczęściepani Elverton znalazła dla mnie amazonkę.- O tej rannej godzinie nikt pani nie zobaczy - odparł markiz.- Mamnadzieję, że nie ma mi pani za złe tak wczesnej pobudki.Neoma zerknęła na niego kątem oka, zastanawiając się, czy nie był na niązły, że nie zeszła na kolację poprzedniego wieczoru.Oczywiście nie miałazamiaru pytać go o to wprost.Przyprowadzono konie.Markiz Rosyth sam pomógł dziewczynie wsiąść, akiedy ruszyli, Neoma mogła już myśleć tylko o tym, jak wspaniale jestdosiadać doskonałego konia pełnej krwi i pędzić na jego grzbiecie wczesnymrankiem, gdy w pałacu wszyscy jeszcze śpią.Puścili się galopem jak poprzedniego dnia.Gdy wreszcie zwolnili, markiz Rosyth powiedział:- Jeszcze nigdy nie widziałem kogoś, kto wyglądałby na mniej cierpiącego zpowodu uciążliwego bólu głowy.Neoma roześmiała się lekko.- Widzę, markizie, że jest pan zdecydowany uzyskać ode mnie przeprosinyza wczorajszą nieobecność na kolacji.- Przeciwnie.Moim zdaniem okazała pani niepowszednią rozwagę.Choćmuszę przyznać, że po raz pierwszy ktoś rozmyślnie unika mojej gościnności.Neoma milczała, więc markiz Rosyth kontynuował:- Ponieważ bardzo wyraznie wyłożyła mi pani swoje zdanie na tematpoprzedniej wieczerzy, właściwie nie byłem nawet specjalnie zdziwiony.- Przykro mi, jeśli zachowałam się nieuprzejmie.- Nieuprzejmie? Raczej zaskakująco.Jest pani osobą, której reakcje szalenietrudno przewidzieć, panno King.Neoma miała najszczerszą chęć odpowiedzieć, lecz markiz nie dopuścił jejdo słowa.- Właśnie zdałem sobie sprawę, że nie wiem, jak pani ma na imię.- Neoma.Markiz Rosyth uniósł brew.- To znaczy księżycowy promyk.Niepospolite imię.- Powinnam być chyba zdziwiona, że zna pan starożytną grekę, ale niejestem - uśmiechnęła się dziewczyna.- Wczoraj wieczorem przeglądałam kilkaksiążek, które pan zapewne często czyta, markizie.Ja również chętnie do nichwracam.Mamy podobny gust.- Obawiam się, że niezupełnie rozumiem, o czym pani mówi.Neoma przestraszyła się, że być może popełniła niedyskrecję, ale nie mogłajuż przecież cofnąć raz wypowiedzianych słów.- Jeśli panu wyjaśnię.nie będzie się pan gniewał?- Zależy, co usłyszę.- W takim razie rozsądniej będzie nic panu nie mówić.- Mam uczucie, że pani mnie szantażuje - rzekł markiz.- Kapituluję iprzyrzekam, że nie będę się gniewał.- A więc.wczoraj wieczorem zjadłam kolację w sypialni - zaczęła Neoma.-Poprosiłam panią Elverton o jakieś książki.Powiedziała mi, że ma pan ich wbibliotece aż dwadzieścia tysięcy, więc przyszło mi do głowy, że nieprzeszkodzi panu, jeśli na jakiś czas jednej tam zabraknie.- Jaką lekturę dostarczyła pani pokojowa?- Dostałam kilka książek, które jak powiedziała, przyniosła z panaprywatnych apartamentów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Tak, proszę pani.Pan mówi, że nienawidzi ciemności i kiedy wraca dodomu, chce widzieć wszystkie okna wesoło oświetlone, a nie czarne i puste.- To przedziwne żądanie!- Ja też tak myślę, tylko że jeśli Jaśnie Wielmożnego Pana stać na to,dlaczego nie miałby dostać tego, co chce?- Rzeczywiście, dlaczegóż by nie? - uśmiechnęła się Neoma.Elise westchnęła lekko i dodała:- Myślę sobie, że pani może się wydawać dziwaczne tak oświetlać wszystkiepokoje, kiedy nikogo w nich nie ma, ale myśmy się już przyzwyczaili.Iprzynajmniej się nie boimy znalezć w jakimś kącie ducha!- To rzeczywiście prawdziwe błogosławieństwo.- Dobrej nocy, proszę pani - powiedziała Elise odchodząc.Przy drzwiachodwróciła się jeszcze i dodała:- Przepraszam, że tak mówię, ale chyba lepiej zamknąć drzwi na klucz.Wtedy nikt pani nie przeszkodzi.Neoma spojrzała na służącą z nieskrywanym zdziwieniem.Aż nagle zrozumiała, że pokojówka ostrzegała ją przed kimś podobnym dolorda Dadchetta! Przypuśćmy, że.Przerażona samą myślą o takiej ewentualności wyskoczyła z łóżka iprzekręciła klucz w zamku.Zastanowiła się, czy nie powinna zamknąć takżedrzwi łączących jej pokój z sypialnią Peregrine. Nie, tamtędy z pewnością nikt nie wejdzie" - uznała.Przepełniona poczuciem bezpieczeństwa wróciła do łóżka.Ponownie wzięła do ręki tom poezji Johna Donne'a i znalazła kolejnychkilka wersów obwiedzionych grubą kreską.Ale przecieNigdzie na świecieNie dowierza się kobiecie*.* Tłum.S.Barańczak.Przeczytała ten ustęp kilkakrotnie, bo sądziła, że być może stanowi on takupragniony szyfr, który pozwoli jej zrozumieć zachowanie markiza. Nigdzie na świecie nie dowierza się kobiecie!" - powtórzyła w myślach.Czy przekonał się o tym na własnej skórze? Czy dlatego stal się cynikiem?Ogarnęło ją przygnębiające wrażenie, że nigdy nie znajdzie odpowiedzi na tepytania.W końcu, gdy już zdmuchnęła świece przygotowując się do pójścia spać,przyszło jej do głowy, że w podzięce za uratowanie przed lordem Dadchettempowinna się pomodlić za markiza tak samo, jak się modliła za Peregrine iCharlesa.W wypadku markiza wydawało się to niemal impertynencją - taki był nadęty", jak to określiła Avril, i tak władczy, że trudno było sobie wyobrazić,by potrzebował czyjejkolwiek pomocy, a już najmniej od niej, od Neomy.Z drugiej strony słowa zakreślone w tomiku poezji pozwalały sądzić, że jestczłowiekiem jak każdy inny. Nigdzie na świecie nie dowierza się kobiecie!"Kto zawiódł jego nadzieje? I czy kiedykolwiek pózniej markiz Rosythodnalazł kobietę prawą, wartą jego miłości?Neoma ponownie stanęła przed pytaniem, na które nie potrafiła znalezćodpowiedzi.Zapadła w sen myśląc o markizie.Obudziło ją energiczne pukanie do drzwi.Przez jedną krótką chwilę serce wniej zamarło ze strachu.Któż to mógł być? Czy aby nie lord Dadchett? Zarazjednak zdała sobie sprawę, że nastał już dzień, więc nie mógł to być nikt inny,jak tylko Elise.Otworzyła służącej drzwi.- Dzień dobry, Elise.- Dzień dobry pani.Przepraszam, że obudziłam tak wcześnie, ale zrobiłam tona życzenie Jaśnie Wielmożnego Pana.- Markiza?- Tak, proszę pani.Powiedział, że gdyby pani chciała wybrać się z nim naprzejażdżkę, wyruszy za pół godziny.- Chętnie z nim pojadę, och, jakże się cieszę! - wykrzyknęła Neoma zoczyma błyszczącymi radością.Elise podeszła do okna i odciągnęła story.- Pani Elverton powiedziała mi wczoraj wieczorem, że gdyby pani miałarano jechać na przejażdżkę, to mam zapytać, czy przynieść amazonkę.Nie mado niej żakietu, ale jest tak gorąco, że nie będzie potrzebny.- Och tak, chętnie skorzystam - przystała Neoma chętnie.- Jak to miło zestrony pani Elverton, że o tym pomyślała.Była już prawie ubrana, kiedy Elise wróciła ze spódnicą.Trzeba było tylkozebrać kilka centymetrów w talii, poza tym pasowała doskonale.Piękna materiaw intrygującym odcieniu błękitu, rozłożona na krótkiej, niezbyt sztywnej halce,stanowiła o wiele bardziej odpowiedni strój do konnej jazdy niż któraś zcieniutkich sukienek Neomy.Szczęściem dziewczyna miała pasującą dospódnicy muślinową bluzeczkę, którą sama uszyła.Szkoda jej było czasu na układanie włosów, więc zwinęła je w gładki kok.Nie mogła się doczekać, kiedy znów dane jej będzie dosiąść jednego zewspaniałych wierzchowców markiza.Pośpiesznie zbiegła na dół, do hallu.Markiz Rosyth już czekał.Odniosła wrażenie, że na widok jej strojuuśmiechnął się lekko.- Niestety nie mam kapelusza - usprawiedliwiała się Neoma.- Na szczęściepani Elverton znalazła dla mnie amazonkę.- O tej rannej godzinie nikt pani nie zobaczy - odparł markiz.- Mamnadzieję, że nie ma mi pani za złe tak wczesnej pobudki.Neoma zerknęła na niego kątem oka, zastanawiając się, czy nie był na niązły, że nie zeszła na kolację poprzedniego wieczoru.Oczywiście nie miałazamiaru pytać go o to wprost.Przyprowadzono konie.Markiz Rosyth sam pomógł dziewczynie wsiąść, akiedy ruszyli, Neoma mogła już myśleć tylko o tym, jak wspaniale jestdosiadać doskonałego konia pełnej krwi i pędzić na jego grzbiecie wczesnymrankiem, gdy w pałacu wszyscy jeszcze śpią.Puścili się galopem jak poprzedniego dnia.Gdy wreszcie zwolnili, markiz Rosyth powiedział:- Jeszcze nigdy nie widziałem kogoś, kto wyglądałby na mniej cierpiącego zpowodu uciążliwego bólu głowy.Neoma roześmiała się lekko.- Widzę, markizie, że jest pan zdecydowany uzyskać ode mnie przeprosinyza wczorajszą nieobecność na kolacji.- Przeciwnie.Moim zdaniem okazała pani niepowszednią rozwagę.Choćmuszę przyznać, że po raz pierwszy ktoś rozmyślnie unika mojej gościnności.Neoma milczała, więc markiz Rosyth kontynuował:- Ponieważ bardzo wyraznie wyłożyła mi pani swoje zdanie na tematpoprzedniej wieczerzy, właściwie nie byłem nawet specjalnie zdziwiony.- Przykro mi, jeśli zachowałam się nieuprzejmie.- Nieuprzejmie? Raczej zaskakująco.Jest pani osobą, której reakcje szalenietrudno przewidzieć, panno King.Neoma miała najszczerszą chęć odpowiedzieć, lecz markiz nie dopuścił jejdo słowa.- Właśnie zdałem sobie sprawę, że nie wiem, jak pani ma na imię.- Neoma.Markiz Rosyth uniósł brew.- To znaczy księżycowy promyk.Niepospolite imię.- Powinnam być chyba zdziwiona, że zna pan starożytną grekę, ale niejestem - uśmiechnęła się dziewczyna.- Wczoraj wieczorem przeglądałam kilkaksiążek, które pan zapewne często czyta, markizie.Ja również chętnie do nichwracam.Mamy podobny gust.- Obawiam się, że niezupełnie rozumiem, o czym pani mówi.Neoma przestraszyła się, że być może popełniła niedyskrecję, ale nie mogłajuż przecież cofnąć raz wypowiedzianych słów.- Jeśli panu wyjaśnię.nie będzie się pan gniewał?- Zależy, co usłyszę.- W takim razie rozsądniej będzie nic panu nie mówić.- Mam uczucie, że pani mnie szantażuje - rzekł markiz.- Kapituluję iprzyrzekam, że nie będę się gniewał.- A więc.wczoraj wieczorem zjadłam kolację w sypialni - zaczęła Neoma.-Poprosiłam panią Elverton o jakieś książki.Powiedziała mi, że ma pan ich wbibliotece aż dwadzieścia tysięcy, więc przyszło mi do głowy, że nieprzeszkodzi panu, jeśli na jakiś czas jednej tam zabraknie.- Jaką lekturę dostarczyła pani pokojowa?- Dostałam kilka książek, które jak powiedziała, przyniosła z panaprywatnych apartamentów [ Pobierz całość w formacie PDF ]