[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciągle nic nieczuje, chociaż już dużo ludzi w osiedlu udaje, że nie zna naszej rodziny.Dopóki była wojna, wszyscy żyli w zgodzie, a od czasu, kiedy zbudowanobramę z mapą, dużo osób poróżniło się między sobą.Dwa razy w tygodniu chodzimy teraz na bazar.Można od Murzynówkupić dużo owoców i różnych innych rzeczy i nie trzeba już chodzić dowioski po kryjomu.Porządku na bazarze pilnuje Murzyn Teo.Nosi białąkoszulę, długą aż do ziemi i zapuścił sobie krótką, spiczastą bródkę.Jaktylko ktoś kupi coś na straganie, to on zaraz tam pędzi i bierze odMurzynów procent od zarobionej sumy.Ten procent jest bardzo potrzebnyRS 110władzom brytyjskim, bo one muszą zapobiegać zbytniemu wzbogaceniusię tubylców.Anglicy mówią, że Polacy psują im czarnych, ale samiMurzyni nie mają do nas o to żalu, przeciwnie, nawet twierdzą, że lubiąnas o wiele bardziej niż Anglików, którzy ich nie psują.Bazar znajduje się przy drodze do Mukono, niedaleko wioski.Idzie siętam dosyć długo, ale o wiele dłużej wraca się z koszami pełny-mi cytryn,ananasów i bananów.Mama chce porobić soki z owoców na drogę i dlatego wczorajposzliśmy wszyscy na bazar, żeby razem dzwigać pomarańcze.Wczorajjednak nie otwarto bramy.Zamiast Murzyna Teo zjawili się przed bramączarni żołnierze.Jeden Anglik, który z nimi przyszedł, powiedział, że zpowodu rozruchów tubylców nie będzie żadnej sprzedaży, i radził nam,żebyśmy jak najszybciej wrócili do domów.Wszyscy się mocnowystraszyli i czym prędzej poszli w stronę osiedla.Dopiero wieczorem zobaczyliśmy, że dzieje się coś niezwykłego.Dalekie brzegi zatoki jeziora, \zawsze dotąd niewidoczne, zbliżyły się doKodży.Zapaliły się na nich ogniska, które płonęły całą noc.Po wodzieniosły się bojowe nawoływania i tam-tamy bębniły bez przerwy.Rodzice prawie nie spali.Dużo ludzi czuwało, bo zaczęli się bać, żeMurzyni napadną na nas, gdyż jesteśmy biali i oni nie odróżniają nas odAnglików.Rano wróciła ciężarówka wysłana do Mukono po żywność.Nie mogliprzejechać, kazano im czekać do południa.Bali się, bo po drodze mijalirannych i zabitych Murzynów, a inni biegli za samochodem rzucająckamieniami.Na tej drodze były nocą walki.Murzyni napadali na domybiałych z rządu Kubaki i zamknęli w domu wariatów ich premiera,Kikitiro.Przez następne dni ciężarówka jezdziła po żywność pod eskortą.Niektórzy ludzie z Kodży zaczęli kopać doły w ogródkach i składali tamswoje rzeczy.Sami też chcieli się w nich schować, gdyby przyszliMurzyni.Nie mieliśmy takiego dołu, bo tata twierdził, że oni dobrzewiedzą, kto jest ich wrogiem, i na pewno do nas nie przyjdą.- Czy zbuntowali się ci wymalowani jak ten, który nam zabierał koc? -zapytałam.- Wszyscy.A tamten też nie był pewnie taki zły, tylko akurat bardzo byłmu potrzebny koc, więc chciał go sobie zabrać, bo zostawiłyście go napolanie, jakby wam na nim nie zależało.RS 111Po kilku dniach już nie było żadnych rozruchów.Anglicy wysłaliwszędzie wojsko i to wojsko na ich rozkaz musiało strzelać do ludzi zwiosek.Wtedy umilkły tam-tamy i pogasły ogniska nad jeziorem, ludziepozabierali z dołów swoje walizki i znowu poustawiali je w domkach.Powróciły spokojne noce.Ale kiedyś nad ranem przyszedł do nasCzarny Piotruś.Był ranny i nie mógł rąbać drzewa, poprosił tylko o trochępieniędzy i lekarstw.Długo opowiadał tatusiowi o rozruchach i dlatego niezdążył odejść przed świtem.Musieliśmy go przechować do nocy i mamanie wypuściła mnie z domu przez cały dzień, żebym przypadkiem gdzieśnie rozpaplała, że on u nas jest.Mam do niej żal o to, bo myśli, że niepotrafię dotrzymać tajemnicy.Gdyby się wydało, że Czarny Piotruś był unas przez cały dzień, Anglicy by go pewnie rozstrzelali, a tatuś miałbyprzykrości, cofnęliby mu pozwolenie na polowania i w ogóle mogliby nasstąd nie wypuścić.Pózno w nocy tato odprowadził go aż na górę.Jednak pózniej nigdy już Czarny Piotruś do nas nie przyszedł.Dopieroparę tygodni potem dowiedzieliśmy się, że Anglicy zamknęli go wwięzieniu, bo złapali go w Mukono i jeden biały poznał, że on nie jeststamtąd, tylko z wioski, a krajowcom nie było wolno opuszczać wiosek.RS 112ROZDZIAA SZESNASTYPożegnanieKiedy chodzę do kina, zawsze siadam na końcu.Przedtem lubiłamsiedzieć na podłodze przed pierwszym rzędem krzeseł, ale kiedyśwyświetlali kronikę wojenną i na ekranie pojawił się olbrzymi czołg.Robiłsię coraz większy i zaczął jechać ze zgrzytem na mnie.Zdawało mi się, żejego potężne gąsienice lada chwila zmiażdżą mi głowę.Zerwałam się zkrzykiem i uciekłam.Tak się wystraszyłam, że wyszłam z kina i poszłamdo domu.To było dawno, byłam wtedy dopiero w drugiej klasie, ale nigdyod tego czasu nie siadam blisko, chociaż wiem, że ten czołg nie mógł zekranu na mnie zjechać.Teraz wyświetlają dużo kronik o wojnie, o Oświęcimiu.Wszyscy natych filmach płaczą, że Polacy tak cierpieli.Widziałam też w kinieWarszawę, chyba nie ma w niej ani jednego całego domu, więc nie wiem,jak my tam będziemy mieszkać.Już zaczęliśmy się pakować.Mama szyje rzeczy zimowe.Przerabia dlanas unrrowskie palta, robi skarpetki.Nie będę mogła zabrać morskichświnek ani Kruczka.On ma tu zostać z Merką.Mam nadzieję, żepobiegnie za nami i wtedy mama pozwoli mi go wziąć, bo nie wyobrażamsobie, jak będziemy żyli bez niego.Trochę mi szkoda teraz wyjeżdżać.Roma zostanie tutaj, ale przez całeżycie będziemy do siebie pisać listy, ja będę jej opowiadać o Polsce, a onao wszystkim, co się będzie działo w Kodży.Nad jeziorem wyrósł wysoki las eukaliptusowy.Chodzimy tam naspacery i aż mi się wierzyć nie chce, że to są te same maleńkie drzewka,które sadziliśmy tu zaledwie dwa lata temu.Są nawet wyższe odniektórych akacji, chociaż te rosły tam o wiele dłużej.Trochę mi szkoda,że nie będę mogła sprawdzić, jak wielkie wyrośnie posadzone przez mniedrzewko, bo zapamiętałam je dokładnie i zawsze chodziłam mu sięprzyglądać.Jeremiak złapał małego krokodyla.Dowiedziałam się o tym w szkole,wzięłam z domu skarbonkę i poszłam do Jeremiaka, żeby mi go sprzedał,bo chciałam sobie jakieś dzikie zwierzę zawiezć do Warszawy, a takiegomalutkiego krokodyla można by wsadzić nawet do wiadra z wodą.Trzymałabym je w czasie podróży przy sobie, więc pewnie rodziceRS 113zgodziliby się na to, bo wiadro z pokrywką mogłoby wyglądać jak z zupąalbo z czymś innym do jedzenia.U Jeremiaka było pełno ludzi.Myślałam, że wszyscy chcą kupićkrokodyla i przepchałam się do przodu, żeby uprzedzić innych.Od razupoznałam, że to był prawdziwy krokodyl, a nie żaden aligator.Zęby miałrówniutkie i szczerzył je jak zły pies.Jeremiak przywiązał go podpomostem na łańcuchu, który oplatał mu ciasno łep.Ludzie przyglądalisię, ale nikt nie podchodził, bo krokodyl kłapał wściekle zębami, sapał iszarpał łańcuchem.Nie był taki mały, jak myślałam, miał chyba z półmetra długości i był tak ruchliwy, że w wiadrze trzeba by go trzymać bezprzerwy pod pokrywką.- Czy może pan mi go sprzedać? - spytałam cichutko Jeremiaka.- Co czy mogę sprzedać? - popatrzył na mnie ze zdziwieniem.- Krokodyla.- Krokodyla?! A na cóż ci on potrzebny?- Zabiorę go do Warszawy.- Masz ci los, do Warszawy! Jego tam tylko brakowało, a po co ci on wWarszawie?- Tak sobie, na pamiątkę.- Cha, cha! To ci dopiero pamiątka.Wez go sobie za darmo, tylko żebyon sobie nie zrobił pamiątki z kosteczek twojej całej rodziny!- Naprawdę mogę go wziąć? - ucieszyłam się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl