[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wowka, a ty co, mało ci jeszcze fantastyki?!- Daj spokój.Bajka to bajka, a w życiu to jakby naprawdę.Podrapałem się po głowie.- No dobra, namówiłeś mnie.Pójdę z tobą, może też coś kupię.Wowa zachichotał i zaczął mnie przedrzezniać:- Andriej, a ty co, mało ci jeszcze fantastyki?!- Mało - westchnąłem.- W dodatku jutro czeka mnie popijawa u Saszy Zwiecina.- U jakiego Zwiecina?- U takiego jednego z roku, nie znasz.Maszerowaliśmy chodnikiem, kiedy nagle coś mnie tknęło i spojrzałem za siebie.Mężczyzna, którego potrąciłem, wciąż stał przy drzwiach budynku wydawnictwa.Miałpoważną minę i nie potrafił oderwać ode mnie wzroku.* * *Według Wowki księgarnia znajdowała się nieopodal ( trzeba tylko przejśćkawałek podwórzem, potem w lewo, w prawo, znów w lewo, pózniej jeszcze raz przezpodwórko i będziemy na miejscu ).W rzeczywistości nieopodal oznaczałopółgodzinne błądzenie po zaułkach.Kilka razy odniosłem wrażenie, jakby ktoś nasśledził.Oglądałem się do tyłu, ale wokół było cicho i spokojnie.W każdym razieżadnych szpiegów na horyzoncie nie dostrzegłem, więc winę za nerwowe zachowaniezłożyłem na karb wydarzeń ostatnich dni.Kiedy wreszcie Wowka oznajmił wesoło: Skręcimy za tamtym rogiem i będziemyna miejscu , odetchnąłem z ulgą.A przecież mówią - nie chwal dnia przed zachodemsłońca.* * *Za załomem muru czaił się ogromny szarobury pies.Stał na szerokorozstawionych łapach i szczerzył zęby.Jego złote oczy lśniły wściekłością.Zamarliśmy.Gdy tylko kundel to dostrzegł, zbliżył się o krok i jeszcze wyżej uniósł wargi.Naasfalt pociekła strużka śliny.Rozejrzałem się, ale jak na złość na ulicy nikogo nie było.Tymczasem piespodszedł jeszcze bliżej, nie przestając szczerzyć kłów.Wyczytałem gdzieś, że kiedy człowiekowi grozi atak ze strony zwierzęcia, niewolno się śmiać i należy mówić cichym, łagodnym głosem.Doszedłem do wniosku, żewarto spróbować:- Dooobry piesek - powiedziałem powoli - dooobry.Piesek chce kosteczkę?- No jasne - mruknął stojący obok nieruchomo Wowka.- Piszczelową.Twoją.- Mógłbyś coś wymyślić, zamiast mleć ozorem? - odbiłem piłeczkę.- Mógłbym - przytaknął, nie odrywając oczu od psa.- Na trzy.Raz, dwa.W nogi!Całą trójką jednocześnie ruszyliśmy z miejsca.Pies rzucił się na nas, a ja i kolegaDan pobiegliśmy w dwie różne strony.Kundel przebiegł pomiędzy nami, zatrzymałsię, machnął głową i zdębiał, spoglądając to na Wowkę, to znów na mnie, jakby niemógł się zdecydować, który z nas jest smaczniejszy.W końcu podjął decyzję.Skoczył i powalił mnie na chodnik.Potem, zupełnie nie jak pies, próbował ugryzćmnie w szyję (przecież zazwyczaj psy gryzą gdzie popadnie, oczywiście pomijając teszkolone!).W jednej chwili bezwiednie wyciągnąłem ręce, złapałem wściekłego reksia za karki jakimś cudem zdołałem go od siebie odciągnąć.Przycisnął mnie mocniej do ziemi, zdzierając mi skórę pazurami.Z każdą chwiląnajeżona zębiskami paszcza przybliżała się coraz bardziej i bardziej, aż poczułem natwarzy oddech tego potwora.Potem pies zapiszczał i zwalił się na mnie całym ciężarem.Zamarłem, nie mogącuwierzyć we własne szczęście.Bydlę już się nie ruszało, więc ostrożnie zepchnąłem jena chodnik.Stał nade mną wystraszony Wowka.- Andriej, nic ci nie jest?- Nic - powiedziałem ochrypłym głosem, chwytając go za rękę i z trudem wstając.- Czym go tak.?- Gałęzią po głowie - mruknął Wowka z miną winnego.- Wybacz, że niezareagowałem od razu, ale zanim się zorientowałem, zanim dobiegłem.- Wszystko w porządku - przerwałem mu.- Najważniejsze, że mi pomogłeś.- Nie pogryzł cię?Wyciągnąłem ręce i obejrzałem je dokładnie.Drżały mi palce, w kilku miejscachzdarta skóra prześwitywała przez dziury w brudnej koszuli, ale krwi na szczęście niebyło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Wowka, a ty co, mało ci jeszcze fantastyki?!- Daj spokój.Bajka to bajka, a w życiu to jakby naprawdę.Podrapałem się po głowie.- No dobra, namówiłeś mnie.Pójdę z tobą, może też coś kupię.Wowa zachichotał i zaczął mnie przedrzezniać:- Andriej, a ty co, mało ci jeszcze fantastyki?!- Mało - westchnąłem.- W dodatku jutro czeka mnie popijawa u Saszy Zwiecina.- U jakiego Zwiecina?- U takiego jednego z roku, nie znasz.Maszerowaliśmy chodnikiem, kiedy nagle coś mnie tknęło i spojrzałem za siebie.Mężczyzna, którego potrąciłem, wciąż stał przy drzwiach budynku wydawnictwa.Miałpoważną minę i nie potrafił oderwać ode mnie wzroku.* * *Według Wowki księgarnia znajdowała się nieopodal ( trzeba tylko przejśćkawałek podwórzem, potem w lewo, w prawo, znów w lewo, pózniej jeszcze raz przezpodwórko i będziemy na miejscu ).W rzeczywistości nieopodal oznaczałopółgodzinne błądzenie po zaułkach.Kilka razy odniosłem wrażenie, jakby ktoś nasśledził.Oglądałem się do tyłu, ale wokół było cicho i spokojnie.W każdym razieżadnych szpiegów na horyzoncie nie dostrzegłem, więc winę za nerwowe zachowaniezłożyłem na karb wydarzeń ostatnich dni.Kiedy wreszcie Wowka oznajmił wesoło: Skręcimy za tamtym rogiem i będziemyna miejscu , odetchnąłem z ulgą.A przecież mówią - nie chwal dnia przed zachodemsłońca.* * *Za załomem muru czaił się ogromny szarobury pies.Stał na szerokorozstawionych łapach i szczerzył zęby.Jego złote oczy lśniły wściekłością.Zamarliśmy.Gdy tylko kundel to dostrzegł, zbliżył się o krok i jeszcze wyżej uniósł wargi.Naasfalt pociekła strużka śliny.Rozejrzałem się, ale jak na złość na ulicy nikogo nie było.Tymczasem piespodszedł jeszcze bliżej, nie przestając szczerzyć kłów.Wyczytałem gdzieś, że kiedy człowiekowi grozi atak ze strony zwierzęcia, niewolno się śmiać i należy mówić cichym, łagodnym głosem.Doszedłem do wniosku, żewarto spróbować:- Dooobry piesek - powiedziałem powoli - dooobry.Piesek chce kosteczkę?- No jasne - mruknął stojący obok nieruchomo Wowka.- Piszczelową.Twoją.- Mógłbyś coś wymyślić, zamiast mleć ozorem? - odbiłem piłeczkę.- Mógłbym - przytaknął, nie odrywając oczu od psa.- Na trzy.Raz, dwa.W nogi!Całą trójką jednocześnie ruszyliśmy z miejsca.Pies rzucił się na nas, a ja i kolegaDan pobiegliśmy w dwie różne strony.Kundel przebiegł pomiędzy nami, zatrzymałsię, machnął głową i zdębiał, spoglądając to na Wowkę, to znów na mnie, jakby niemógł się zdecydować, który z nas jest smaczniejszy.W końcu podjął decyzję.Skoczył i powalił mnie na chodnik.Potem, zupełnie nie jak pies, próbował ugryzćmnie w szyję (przecież zazwyczaj psy gryzą gdzie popadnie, oczywiście pomijając teszkolone!).W jednej chwili bezwiednie wyciągnąłem ręce, złapałem wściekłego reksia za karki jakimś cudem zdołałem go od siebie odciągnąć.Przycisnął mnie mocniej do ziemi, zdzierając mi skórę pazurami.Z każdą chwiląnajeżona zębiskami paszcza przybliżała się coraz bardziej i bardziej, aż poczułem natwarzy oddech tego potwora.Potem pies zapiszczał i zwalił się na mnie całym ciężarem.Zamarłem, nie mogącuwierzyć we własne szczęście.Bydlę już się nie ruszało, więc ostrożnie zepchnąłem jena chodnik.Stał nade mną wystraszony Wowka.- Andriej, nic ci nie jest?- Nic - powiedziałem ochrypłym głosem, chwytając go za rękę i z trudem wstając.- Czym go tak.?- Gałęzią po głowie - mruknął Wowka z miną winnego.- Wybacz, że niezareagowałem od razu, ale zanim się zorientowałem, zanim dobiegłem.- Wszystko w porządku - przerwałem mu.- Najważniejsze, że mi pomogłeś.- Nie pogryzł cię?Wyciągnąłem ręce i obejrzałem je dokładnie.Drżały mi palce, w kilku miejscachzdarta skóra prześwitywała przez dziury w brudnej koszuli, ale krwi na szczęście niebyło [ Pobierz całość w formacie PDF ]