[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wrzucał im pineski do jedzenia, przewracałnamioty albo zamykał ich w przyczepie.- Dlaczego był taki złośliwy?- Pewnie dlatego, że oni nigdy nie reagowali - westchnął.- Lubił, kiedy ludzie się naniego wściekali, a Karłowaci nigdy nie krzyczeli, nie złościli się i nie próbowali się odgryzć.W ogóle nie zwracali uwagi na te jego durne dowcipy.To znaczy, wszystkim się wydawało,że nie zwracają uwagi.- Evra wydał z siebie dziwny dzwięk, coś pomiędzy śmiechem ajękiem.- Pewnego ranka Bradley zniknął.Nigdzie nie mogliśmy go znalezć.Szukaliśmyprzez cały dzień, ale w końcu pojechaliśmy dalej.Prawdę mówiąc, nie martwiliśmy sięzbytnio: różni artyści przychodzą do cyrku i odchodzą z niego, kiedy chcą.Nie po raz pierwszy ktoś znikał bez słowa.Zapomniałem o Bradleyu aż do następnegotygodnia.Dzień wcześniej odwiedził nas Mister Tyci i zabrał ze sobą prawie wszystkichswoich ludzi, zostało tylko dwóch.Mister Wysoki powiedział mi, że muszę pomóc tej dwójcew pracy.Sprzątałem ich namiot i zwijałem hamaki.Oni śpią w hamakach, stąd zresztą mamswój.Mówiłem ci już o tym?Nie mówił, ale nie chciałem, żeby znów zbaczał z tematu, więc przemilczałem tęuwagę.- Potem umyłem ich garnek - ciągnął.- To był wielki czarny kocioł, ustawiony nadogniem na środku namiotu.Kiedy na nim gotowali, musiało się okropnie dymić, bo całypokryty był sadzą.Wyniosłem go na zewnątrz i wyrzuciłem na trawę resztki kilku ostatnichposiłków: kawałki mięsa i kości.Potem postanowiłem zebrać te odpadki i nakarmić nimiczłowiekawilka. Nie marnuj, a nie będziesz w potrzebie , jak mówi Mister Wysoki.Gdyzbierałem mięso i kości, zauważyłem coś błyszczącego.Od razu mnie tknęło, ale niechciałem uwierzyć.Odwrócił się i przez chwilę grzebał w torbie pod hamakiem.Kiedy znowu na mniespojrzał, trzymał w dłoni małą złotą bransoletę.Pozwolił, żebym jej się przyjrzał, a potemwsunął ją na lewy nadgarstek.Potrząsał ręką najsilniej jak mógł, ale bransoleta nawet niedrgnęła.W końcu ściągnął ją palcami drugiej ręki i rzucił do mnie.Złapałem cacko iobejrzałem uważnie, ale nie założyłem go na rękę.- Bransoleta, którą szejk dał Bradleyowi Stretchowi? - domyśliłem się.- Ta sama - przytaknął Evra.Oddałem mu ją.- Nie wiem, czy stało się to dlatego, że zrobił im jakiegoś wyjątkowo paskudnegopsikusa - mówił, przesuwając bransoletę między palcami - czy też po prostu mieli go już dość.Ale od tamtej pory staram się zawsze być bardzo miły dla małych milczących ludzi wniebieskich płaszczach.- Co zrobiłeś ze szczątkami.to znaczy z kawałkami mięsa? - spytałem.- Pogrzebałeśje?- Ależ skąd! - żachnął się kumpel.- Nakarmiłem nimi Wolfmana, tak jak planowałem.Gdy zobaczył moją przerażoną minę, dodał:- Nie marnuj, a nie będziesz w potrzebie , kapujesz?Przez chwilę wpatrywałem się w niego w milczeniu, a potem zacząłem się śmiać.Onteż zaczął chichotać.Minutę pózniej tarzaliśmy się, rycząc jak opętani.- Nie powinniśmy się śmiać - wydyszałem w końcu.- Biedny Bradley Stretch.Powinniśmy raczej płakać.- Za mocno się śmieję, żebym teraz zaczął płakać - chichotał Evra.- Ciekawe, jak smakował.- Nie wiem - pokręcił głową.- Ale założę się, że był gumowaty.To znów rozbawiło nas do tego stopnia, że łzy ciekły nam strumieniami popoliczkach.Wiem, że to wcale nie było zabawne, ale po prostu nie mogliśmy siępowstrzymać.Kiedy tak rechotaliśmy, uniosła się poła namiotu i do środka wsunęła się głowazaciekawionego Hansa Handsa.- Z czego się tak śmiejecie? - spytał, ale nie mogliśmy mu powiedzieć.Ja nawetchciałem to zrobić, ale gdy tylko otwierałem usta, na nowo wybuchałem śmiechem.Hans pokręcił głową i uśmiechnął się, rozbawiony naszą głupotą.Potem, kiedywreszcie się uspokoiliśmy, powiedział, co go do nas sprowadza.- Mam dla was wiadomość - oznajmił.- Mister Wysoki chce, żebyście jak najszybciejprzyszli do jego przyczepy.- Co się stało, Hans? - spytał Evra.Wciąż chichotał pod nosem.- Czego od nas chce?- Niczego - odrzekł Hans.- Jest z nim Mister Tyci.To o n chciał się z wami widzieć.Natychmiast przestało nam być wesoło.Hans opuścił połę namiotu i odszedł bez słowa.- Mister Tyci chce się z nami zobaczyć - jęknął Snake.- Słyszałem.Jak myślisz, o co mu chodzi?- Nnnie wwiem - wyjąkał.Jednak dobrze wiedziałem, co chodzi mu po głowie.Obaj myśleliśmy o tym samym: oKarlim Ludzie, Bradleyu Stretchu i wielkim, czarnym garnku z ludzkim mięsem i kośćmi.ROZDZIAA CZTERNASTYMISTER Wysoki, Crepsley i Mister Tyci siedzieli w przyczepie, kiedy tamdotarliśmy.Evra trząsł się jak osika, ja sam nie byłem szczególnie zdenerwowany.Jednakgdy zobaczyłem zatroskane twarze dyrektora i wampira, straciłem sporo pewności siebie.- Wejdzcie, chłopcy - Mister Tyci przywitał nas tak, jakby przyczepa należała doniego, a nie do dyrektora.- Usiądzcie, rozgośćcie się.- Dziękuję, postoję - odparł Snake.Zaciskał usta, żebyśmy nie słyszeli, jak szczękazębami.- Ja też - przyłączyłem się do kumpla.- Jak chcecie - wzruszył ramionami Mister Tyci.Tylko on siedział.- Sporo o tobiesłyszałem, młody Darrenie - powiedział po chwili [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Wrzucał im pineski do jedzenia, przewracałnamioty albo zamykał ich w przyczepie.- Dlaczego był taki złośliwy?- Pewnie dlatego, że oni nigdy nie reagowali - westchnął.- Lubił, kiedy ludzie się naniego wściekali, a Karłowaci nigdy nie krzyczeli, nie złościli się i nie próbowali się odgryzć.W ogóle nie zwracali uwagi na te jego durne dowcipy.To znaczy, wszystkim się wydawało,że nie zwracają uwagi.- Evra wydał z siebie dziwny dzwięk, coś pomiędzy śmiechem ajękiem.- Pewnego ranka Bradley zniknął.Nigdzie nie mogliśmy go znalezć.Szukaliśmyprzez cały dzień, ale w końcu pojechaliśmy dalej.Prawdę mówiąc, nie martwiliśmy sięzbytnio: różni artyści przychodzą do cyrku i odchodzą z niego, kiedy chcą.Nie po raz pierwszy ktoś znikał bez słowa.Zapomniałem o Bradleyu aż do następnegotygodnia.Dzień wcześniej odwiedził nas Mister Tyci i zabrał ze sobą prawie wszystkichswoich ludzi, zostało tylko dwóch.Mister Wysoki powiedział mi, że muszę pomóc tej dwójcew pracy.Sprzątałem ich namiot i zwijałem hamaki.Oni śpią w hamakach, stąd zresztą mamswój.Mówiłem ci już o tym?Nie mówił, ale nie chciałem, żeby znów zbaczał z tematu, więc przemilczałem tęuwagę.- Potem umyłem ich garnek - ciągnął.- To był wielki czarny kocioł, ustawiony nadogniem na środku namiotu.Kiedy na nim gotowali, musiało się okropnie dymić, bo całypokryty był sadzą.Wyniosłem go na zewnątrz i wyrzuciłem na trawę resztki kilku ostatnichposiłków: kawałki mięsa i kości.Potem postanowiłem zebrać te odpadki i nakarmić nimiczłowiekawilka. Nie marnuj, a nie będziesz w potrzebie , jak mówi Mister Wysoki.Gdyzbierałem mięso i kości, zauważyłem coś błyszczącego.Od razu mnie tknęło, ale niechciałem uwierzyć.Odwrócił się i przez chwilę grzebał w torbie pod hamakiem.Kiedy znowu na mniespojrzał, trzymał w dłoni małą złotą bransoletę.Pozwolił, żebym jej się przyjrzał, a potemwsunął ją na lewy nadgarstek.Potrząsał ręką najsilniej jak mógł, ale bransoleta nawet niedrgnęła.W końcu ściągnął ją palcami drugiej ręki i rzucił do mnie.Złapałem cacko iobejrzałem uważnie, ale nie założyłem go na rękę.- Bransoleta, którą szejk dał Bradleyowi Stretchowi? - domyśliłem się.- Ta sama - przytaknął Evra.Oddałem mu ją.- Nie wiem, czy stało się to dlatego, że zrobił im jakiegoś wyjątkowo paskudnegopsikusa - mówił, przesuwając bransoletę między palcami - czy też po prostu mieli go już dość.Ale od tamtej pory staram się zawsze być bardzo miły dla małych milczących ludzi wniebieskich płaszczach.- Co zrobiłeś ze szczątkami.to znaczy z kawałkami mięsa? - spytałem.- Pogrzebałeśje?- Ależ skąd! - żachnął się kumpel.- Nakarmiłem nimi Wolfmana, tak jak planowałem.Gdy zobaczył moją przerażoną minę, dodał:- Nie marnuj, a nie będziesz w potrzebie , kapujesz?Przez chwilę wpatrywałem się w niego w milczeniu, a potem zacząłem się śmiać.Onteż zaczął chichotać.Minutę pózniej tarzaliśmy się, rycząc jak opętani.- Nie powinniśmy się śmiać - wydyszałem w końcu.- Biedny Bradley Stretch.Powinniśmy raczej płakać.- Za mocno się śmieję, żebym teraz zaczął płakać - chichotał Evra.- Ciekawe, jak smakował.- Nie wiem - pokręcił głową.- Ale założę się, że był gumowaty.To znów rozbawiło nas do tego stopnia, że łzy ciekły nam strumieniami popoliczkach.Wiem, że to wcale nie było zabawne, ale po prostu nie mogliśmy siępowstrzymać.Kiedy tak rechotaliśmy, uniosła się poła namiotu i do środka wsunęła się głowazaciekawionego Hansa Handsa.- Z czego się tak śmiejecie? - spytał, ale nie mogliśmy mu powiedzieć.Ja nawetchciałem to zrobić, ale gdy tylko otwierałem usta, na nowo wybuchałem śmiechem.Hans pokręcił głową i uśmiechnął się, rozbawiony naszą głupotą.Potem, kiedywreszcie się uspokoiliśmy, powiedział, co go do nas sprowadza.- Mam dla was wiadomość - oznajmił.- Mister Wysoki chce, żebyście jak najszybciejprzyszli do jego przyczepy.- Co się stało, Hans? - spytał Evra.Wciąż chichotał pod nosem.- Czego od nas chce?- Niczego - odrzekł Hans.- Jest z nim Mister Tyci.To o n chciał się z wami widzieć.Natychmiast przestało nam być wesoło.Hans opuścił połę namiotu i odszedł bez słowa.- Mister Tyci chce się z nami zobaczyć - jęknął Snake.- Słyszałem.Jak myślisz, o co mu chodzi?- Nnnie wwiem - wyjąkał.Jednak dobrze wiedziałem, co chodzi mu po głowie.Obaj myśleliśmy o tym samym: oKarlim Ludzie, Bradleyu Stretchu i wielkim, czarnym garnku z ludzkim mięsem i kośćmi.ROZDZIAA CZTERNASTYMISTER Wysoki, Crepsley i Mister Tyci siedzieli w przyczepie, kiedy tamdotarliśmy.Evra trząsł się jak osika, ja sam nie byłem szczególnie zdenerwowany.Jednakgdy zobaczyłem zatroskane twarze dyrektora i wampira, straciłem sporo pewności siebie.- Wejdzcie, chłopcy - Mister Tyci przywitał nas tak, jakby przyczepa należała doniego, a nie do dyrektora.- Usiądzcie, rozgośćcie się.- Dziękuję, postoję - odparł Snake.Zaciskał usta, żebyśmy nie słyszeli, jak szczękazębami.- Ja też - przyłączyłem się do kumpla.- Jak chcecie - wzruszył ramionami Mister Tyci.Tylko on siedział.- Sporo o tobiesłyszałem, młody Darrenie - powiedział po chwili [ Pobierz całość w formacie PDF ]