[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A niemowlęta, panie Denn, jadamy wyłączniena służbie.-Jednakże oficer zawsze jest na służbie - zaoponowałLowell.- Prawda, pułkowniku Parker?-Oficer jest na służbie, póki nie przejdzie w stan spoczynku -zgodził się pułkownik Parker, ale w tej samej chwili uznał,że najwyższy czas zmienić temat, na wciąż związany zwojskiem, ale dotyczący poprzedniej wojny.-56 Gdy się dowiedziałem, że się tu spotkamy, wyciągnąłem staremapy mojego pradziadka.Pokażę je wieczorem, jeśli to panówzainteresuje.-Mnie bardzo - odparł Lowell.-I mnie - zawtórował mu Hanrahan.-Jakie mapy? - spytał zdziwiony MacMillan.-Mój pradziadek, pułkowniku, służył w 10.Pułku Ka-walerii, Buffalo Soldiers.Walczył w tych stronach podczaswojen indiańskich - odrzekł Parker z cichą dumą.-I zachował pan jego mapy? - spytał Denn.- Chętnie jeobejrzę.-Dlaczego nazywano ich Buffalo Soldiers, pułkowniku? -spytał porucznik Wood.- %7ływili się bizonim mięsem?-To miano, poruczniku, nadali im Siuksowie albo ApaczeChiricahua, trudno to stwierdzić.Tak czy inaczej, byłonawiązaniem do podobieństwa między futrem bizona a krę-conymi włosami murzyńskich żołnierzy.-Ach tak - mruknął Wood.- Nie wiedziałem.-Nie była to dla nich obelga - wyjaśnił pułkownik Parker.-Przynależność do Buffalo Soldiers było powodem do dumy.2Okolice Wessington Springs, Dakota Południowa22 pazdziernika 1962, 14.30Dni były piękne i niemal identyczne.Wszyscy wstawali okołodziewiątej trzydzieści i zasiadali do nader obfitego śniadania,na które składały się szynka, jajka, kiełbaski i naleśniki.O półdo dwunastej myśliwi ubierali się i przewożono ichsamochodami w rejon polowania.Strzelali głównie na polu kukurydzy.Maszerowali w gąsz-czu łodyg sięgających powyżej ich głów, a labradory dreptałycierpliwie za nimi.Dwóch lub trzech myśliwych służyło jakowsparcie na końcu pola.Zwykle uważano tę rolę za najlepszą,właśnie na końcu pola oddawano bowiem najwięcej strzałów,lecz w tej grupie sprawy wyglądały inaczej.57 W gąszczu tak dorodnej kukurydzy słychać było, jak ba-żanty uciekają, ale gdy podrywały się w powietrze, widać jebyło tylko przez parę sekund.Zaraz potem odlatywały,najczęściej w stronę krańca pola, gdzie czekało wsparcie.Wowej krótkiej chwili, gdy wzlatywały w górę, naganiaczemusieli podrzucić strzelby do ramion, ustalić, które ptaki sąkogutami (strzelanie do samic było nielegalne), i strzelić.Mimo trudnych warunków trzy z czterech strzałów naganiaczybyły celne, a nawet bardzo celne: w powietrze wzbijała sięchmurka pierza, a trafione ptaki spadały na ziemię jakkamienie.Ekipa wsparcia miała doprawdy niewiele okazji dostrzału.Każdego dnia wracali na Farmę przed szesnastą i zawszestarali się pomagać w oprawianiu i zamrażaniu ptaków.Pułkownik Parker zaimponował Johnowi H.Dennowi izarządcy Farmy, z chirurgiczną precyzją oprawiając swojązdobycz.Większość myśliwych po prostu zanurzała bażanty wnaczyniu z płynną parafiną, by łatwiej było wyrywać pióra.Labradory pułkownika Parkera - suka i pies - równieżzrobiły na Dennie wrażenie.Były doskonale wyszkolone;znacznie lepiej niż psy żyjące na Farmie.Gdy Denn zapytał,jak pułkownik dorobił się tak fantastycznych zwierząt, Parkerodpowiedział, że odkąd przeszedł na emeryturę, ma mnóstwoczasu na tresowanie psów, a także na szycie płóciennychpokrowców chroniących wytłaczaną tapicerkę na tylnymsiedzeniu cadillaca.- Gdy byłem młodym oficerem, kawalerzyści jezdzilijeszcze na koniach - wspominał.- Mieliśmy siodlarza, któryuczył mnie trochę swojego rzemiosła.Bardzo przydatneumiejętności.O siedemnastej byli już zwykle wykąpani i raczyli sięwhiskey.Pochłaniali ją w ekspresowym tempie, ale po nikim(prócz porucznika Wooda, który dość szybko zasypiał) niebyło widać jej wpływu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl