[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A ty oczywiście nie wyprowadzałeś jej z błędu? - Campbell uniósł kpiąco brwi.- Niby czemu miałbym to robić? Niech się trochę pomęczy.- Wolf znów pociągnąłłyk.- W sumie, najgorszą karą dla niej będzie pewnie ta podróż.- Jak to? - Kempster oderwał wzrok od kufla.- Przecież Evedon odda ją pod sąd ichociaż jej nie powieszą, bo jest damą, na pewno trafi do więzienia.Zresztą, cokolwiekby z nią zrobił, i tak ma zrujnowaną opinię.- Nie będzie żadnego skandalu.- Wolf zaśmiał się cynicznie.- Evedon chcezałatwić sprawę po cichu.Jak myślisz, po co innego nas wynajął? Nie życzy sobie, abysię rozeszło, że uciekła z biżuterią jego matki.Najbardziej mu zależy na dyskrecji.- Więc zamierza jej to puścić płazem? Przecież okradła jego owdowiałą, chorąmatkę! - obruszył się Kempster.Wolf parsknął śmiechem.- Och, Kempster, musisz się jeszcze wiele nauczyć o takich ludziach jak Evedon.Słysząc to, Kempster pokręcił głową, a Campbell dorzucił:- To niebrzydka dziewczyna.Może Evedon ma swoje powody, aby zatuszowaćkradzież? - Ale Kempster wcale go nie słuchał.- Nieważne, jaka ona jest.Ważne, że jest złodziejką - stwierdził sucho Wolf.-Naszym zadaniem jest odwiezć ją do Evedona.A co on z nią pózniej zrobi, to już nienasze zmartwienie.Poza tym, im bardziej będzie się bała, tym lepiej.Szczerze mówiąc,zasłużyła sobie na znacznie surowszą karę.- Twardy z ciebie człowiek, Wolf - stwierdził Campbell.- Twardy jak diabli.Niemam racji, Kempster?RLT - Mhmm.- Kempster ocknął się i wyraz rozmarzenia zniknął z jego twarzy.Dopiłpiwo i wskazując na pusty dzban pośrodku stołu, powiedział: - Zamówię jeszcze jeden.Dopiszemy to Evedonowi do rachunku.- Podniósł rękę, aby przywołać posługaczkę.- Daj spokój - odezwał się Wolf.- Wyruszamy o brzasku i czeka nas długa droga.Musimy mieć trzezwe głowy.- Ale jeszcze jeden dzbanek nam nie zaszkodzi.- Kempster próbował się targować,lecz gdy Wolf przeszył go surowym wzrokiem, poderwał się i stwierdził: - Chyba pójdęrozprostować nogi, zanim się położę.- W drodze do drzwi szepnął coś na uchoobsługującej dziewczynie, która wyszła dwie minuty pózniej.- Młodzieńcze żądze - skomentował Campbell, odstawiając kufel.Wolfowi przed oczyma stanęła nagle Rosalind Meadowfield z jej orzechowymioczami, pełnymi różowymi ustami i ciemnymi lokami upiętymi w surowy węzeł.Za-cisnął wargi i spróbował odpędzić od siebie tę wizję, po czym zwrócił się poirytowanymtonem do Campbella:- Trzeba się trochę przespać - Był zły na siebie za to, że w ogóle myślał o tejkobiecie.Campbell spojrzał na niego przeciągle, ale nic nie powiedział.Po chwili obajmężczyzni udali się na spoczynek.Następnego ranka Rosalind postanowiła zrobić wszystko, aby nie okazać strachuna widok klaczy czekającej na podwórzu.Czuła na sobie zimny wzrok Wolfa i widziałajego surową minę.Więc choć żołądek kurczył jej się na samą myśl o dalszej jezdzie,pomyślała, że raczej umrze, niż pozwoli mu się tego domyślić.Kempster także jej sięprzyglądał, lecz tym razem bez pogardliwego uśmieszku.Odwróciła się od nich izebrawszy całą swoją odwagę, pozwoliła, by Campbell ją podsadził.Starała się zachować spokój, gdy wyjeżdżali z podwórza, w tym samym szyku copoprzednio.Na przedzie jechał Wolf, potem ona, a z tyłu Campbell i Kempster.Drogabyła w tak złym stanie, że nie mogli posuwać się zbyt szybko, ale jej to odpowiadało.Pogodzinie jazdy poczuła, że klacz jakby utyka.RLT - Prr, stój, dziewczyno! - usłyszała za sobą krzyk Campbella, który podjechał doniej i zsiadł z konia.Ześlizgnęła się na ziemię, a on tymczasem zaczął oglądać tylną nogę zwierzęcia.Jak na tak potężnego mężczyznę, ruchy miał wyjątkowo delikatne.Zaraz potem dołączyłdo nich Wolf i przykucnął obok Campbella- Mamy problem, klacz okulała - stwierdził Campbell.Wolf pokiwał głową, wyraznie niezadowolony.- Do następnej wioski nie powinno być daleko.Jeżeli pojedziemy wolno, klacz,bez jezdzca, powinna sobie poradzić.Campbell, ty zaopiekuj się zwierzęciem, a ja sięzajmę panną Meadowfield.- Po tych słowach znów dosiadł swojego wierzchowca.Campbell wziął torbę podróżną Rosalind i przytroczył ją do siodła.Wizja, iż Wolf miałby się nią zająć, nie podobała się Rosalind ani trochę.Popatrzyła na wielkiego siwego ogiera i ogarnęła ją panika.- Mogę iść pieszo - powiedziała.- Naprawdę? - zakpił Wolf.- Myślałem, że takie damy podróżują wyłączniepowozem.Spojrzała na niego ze złością i chciała mu odpowiedzieć, że się grubo myli i że niema prawa zmuszać jej do jazdy w siodle, a tym bardziej wlec z powrotem do Evedona.Wolf odpowiedział jej równie gniewnym spojrzeniem.Poczuła narastającą międzynimi wrogość.Na wysokości oczu miała zimne oczy jego ogiera.Wystraszona, odwró-ciła szybko wzrok.Na myśl o tym, że będzie musiała jechać na grzbiecie tegoogromnego zwierzęcia, nogi się pod nią ugięły i żołądek podjechał jej do gardła.Chcąc powstrzymać nagły przypływ mdłości, przełknęła ślinę.- Nie chciałabym sprawiać panu kłopotu.- Mogę panią zapewnić, że przyprowadzenie złapanej złodziejki to żaden kłopot [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl