[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mego ciała?- Bałem się, że jesteś ranna albo jeszcze gorzej.Nikt nie widział, żebyś wracała do obozu.- I dlatego myślałeś, że mogłam zostać postrzelona? Ten farmer nie trafiłby nawet w swojąstajnię!- Raz mogło mu się udać! Zrobiłaś przecież z siebie niezły cel.Co cię podkusiło do takdurnego kroku? Sama wystawiałaś się na strzał!- Martwisz się, że nic z tego nie wyszło? Lepiej trzymaj się ode mnie z daleka - wyciągnęław jego kierunku rękę, jakby chciała go odepchnąć.- Co chcesz zrobić?Woda zmoczyła mu spodnie, kiedy posuwał się pewnym krokiem do celu.Błyski w jegooczach dobitnie wskazywały, że ma zamiar spełnić swe pogróżki.- Zaraz ci przyłożę.Myślę, że Ross będzie mi za to - tylko wdzięczny!- O nie! Tego nie zrobisz!Odwróciła się i zaczęła przedzierać się na drugą stronę strumienia.Chwilę ślizgała się pobłocie, aż dotarła do twardego gruntu.Już chwytała się trawy, gdy poczuła na kostce stalowyuchwyt jego palców.Krzyknęła i zaczęła wspinać się na brzeg.Dalsza ucieczka nie byłajednak możliwa.Banner padła twarzą w trawę.Jake wyszedł na brzeg, chwycił ją za ramiona i obrócił naplecy.Oboje oddychali ciężko.- Prosiłem cię, byś dla własnego dobra pozostała w obozie.Ten wariat mógł cię zastrzelić.Spojrzała mu prosto w oczy.Zauważyła w nich oprócz furii jeszcze coś, chyba strach.Idrżały mu ręce.Bardzo wolno podniosła ramiona, zanurzyła palce w jego jasne włosy otaczające szczupłątwarz.- I martwiłbyś się, Jake? - spytała cicho.- Martwiłbyś się o mnie?Zmrużył oczy, pochylił się nad nią i pocałował.Kurczowo ściskała jego włosy i przyciągałatwarz do swojej.Pocałował ją znowu, wsuwając język między jej rozchylone wargi.Palcamidelikatnie gładził mokre plecy.Niespokojnie poruszyła się pod nim.Wtulił się między jej rozwarte uda.Była taka miękka,a on taki twardy.Kobieta i mężczyzna idealnie do siebie pasujący i pragnący siebienawzajem.Dotknął ręką jej policzka i odgarnął z niego mokre włosy.- O Boże! Tak! Niepokoiłbym się o ciebie i niepokoję, mimo że próbowałem o tobie niemyśleć.Aagodnie osuszał palcami jej mokrą twarz, uszy, szyję.Podniósł się, aby spojrzeć na nią.Przemoczony stanik przylgnął do piersi.Już nie były tajemnicą - pełne, jędrne, piękne.Miałwrażenie, że prężą się w oczekiwaniu pieszczoty.Dotknął ich więc.Jego dłoń była ciepła, costanowiło rozkoszny kontrast z jej zimną i mokrą skórą.Dreszcz przeniknął całe jej ciało.Pieścił je bardzo powoli, nieśmiało, aż sutki stwardniały niczym pestki owoców.Zadrżała, a on znów na nią patrzył.Spotkał jej wzrok i uśmiechnął się z czułością, jakiejnigdy u niego nie widziała.Rychło powrócił do przerwanych pieszczot.Ośmielił się po razpierwszy dotknąć piersi ustami, zdumiony ich cudownym smakiem.Banner zabrakło tchu.Nigdy w życiu nie wyobrażała sobie tak zmysłowej pieszczoty.Głaskanie lub dotykanie - owszem, ale całowanie? Nie, dopiero teraz mogła poczućprzyjemną gorączkę promieniującą z jego ust, wilgoć zbierającą się w środku niej, delikatnyruch języka wokół twardych sutek.- Masz najsłodsze piersi.najsłodsze.naj.Całował jej szyję, gdzie pulsowały żyły, ssałpłatki uszu.Była jak odurzona, pragnęła, żeby posiadł ją.Unosiła biodra, wychodząc mu naprzeciw -wilgotna i ciepła, rozwinęła się przed nim jak kwiat.Jej ciało błagało go, by wypełnił tępróżnię.Rozpaczliwie zapragnęła poczuć go jeszcze bliżej i jej dłonie zsunęły się w dół ponagim torsie Jake'a.- Tak - mruczał.- Dotykaj mnie, Banner.Palce przeczesywały jasne włosy na jego piersi, sprawdzały twardość mięśni, aż doszły,szlakiem owłosienia, do pępka.Z jękiem uniósł się nad nią i przypadł do jej ust.Kiedy wargizamknęły się wokół natrętnego języka, zajęczał z rozkoszy.Obrócił się na bok, by wszaleńczym tempie rozpiąć spodnie.Odpiął guzik i zamarł.Jak obuchem w głowę uderzyły go jego własne słowa: Macie mieć portki pozapinane,dopóki nie dojedziemy do Fort Worth. Tam możecie zabawić się z każdą dziwką.Oderwał się od dziewczyny i odsunął w ciemność, oddychając ciężko.Popatrzył na zupełnie zbitą z tropu Banner. Ale od porządnych dziewczyn trzymajcie się z daleka.Sam robił dokładnie to, przed czym przestrzegał Lee i Micaha.Usiadł, podciągnął kolanado piersi i objął je rękami.Bezradnie pochylił głowę.Banner leżała bez ruchu.Oczy miała szeroko rozwarte: nic z tego nie rozumiała.Chciaładotknąć jego nagich, zgarbionych pleców, ale nie śmiała.Oddychała ciężko, chrapliwie.- Jake, zrobiłam coś niewłaściwego? - spytała w końcu.- Jesteś zły na mnie?- Nie.- To dlaczego już mnie nie całujesz?- Nie mogę.- Czemu?- Bo nie mogę się pózniej powstrzymać.Zapadła przygniatająca cisza.- Więc chciałbyś się ze mną kochać.- szepnęła.- Tak.- To dlaczego uciekasz?- Wiesz dobrze, dlaczego.To nie jest w porządku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Mego ciała?- Bałem się, że jesteś ranna albo jeszcze gorzej.Nikt nie widział, żebyś wracała do obozu.- I dlatego myślałeś, że mogłam zostać postrzelona? Ten farmer nie trafiłby nawet w swojąstajnię!- Raz mogło mu się udać! Zrobiłaś przecież z siebie niezły cel.Co cię podkusiło do takdurnego kroku? Sama wystawiałaś się na strzał!- Martwisz się, że nic z tego nie wyszło? Lepiej trzymaj się ode mnie z daleka - wyciągnęław jego kierunku rękę, jakby chciała go odepchnąć.- Co chcesz zrobić?Woda zmoczyła mu spodnie, kiedy posuwał się pewnym krokiem do celu.Błyski w jegooczach dobitnie wskazywały, że ma zamiar spełnić swe pogróżki.- Zaraz ci przyłożę.Myślę, że Ross będzie mi za to - tylko wdzięczny!- O nie! Tego nie zrobisz!Odwróciła się i zaczęła przedzierać się na drugą stronę strumienia.Chwilę ślizgała się pobłocie, aż dotarła do twardego gruntu.Już chwytała się trawy, gdy poczuła na kostce stalowyuchwyt jego palców.Krzyknęła i zaczęła wspinać się na brzeg.Dalsza ucieczka nie byłajednak możliwa.Banner padła twarzą w trawę.Jake wyszedł na brzeg, chwycił ją za ramiona i obrócił naplecy.Oboje oddychali ciężko.- Prosiłem cię, byś dla własnego dobra pozostała w obozie.Ten wariat mógł cię zastrzelić.Spojrzała mu prosto w oczy.Zauważyła w nich oprócz furii jeszcze coś, chyba strach.Idrżały mu ręce.Bardzo wolno podniosła ramiona, zanurzyła palce w jego jasne włosy otaczające szczupłątwarz.- I martwiłbyś się, Jake? - spytała cicho.- Martwiłbyś się o mnie?Zmrużył oczy, pochylił się nad nią i pocałował.Kurczowo ściskała jego włosy i przyciągałatwarz do swojej.Pocałował ją znowu, wsuwając język między jej rozchylone wargi.Palcamidelikatnie gładził mokre plecy.Niespokojnie poruszyła się pod nim.Wtulił się między jej rozwarte uda.Była taka miękka,a on taki twardy.Kobieta i mężczyzna idealnie do siebie pasujący i pragnący siebienawzajem.Dotknął ręką jej policzka i odgarnął z niego mokre włosy.- O Boże! Tak! Niepokoiłbym się o ciebie i niepokoję, mimo że próbowałem o tobie niemyśleć.Aagodnie osuszał palcami jej mokrą twarz, uszy, szyję.Podniósł się, aby spojrzeć na nią.Przemoczony stanik przylgnął do piersi.Już nie były tajemnicą - pełne, jędrne, piękne.Miałwrażenie, że prężą się w oczekiwaniu pieszczoty.Dotknął ich więc.Jego dłoń była ciepła, costanowiło rozkoszny kontrast z jej zimną i mokrą skórą.Dreszcz przeniknął całe jej ciało.Pieścił je bardzo powoli, nieśmiało, aż sutki stwardniały niczym pestki owoców.Zadrżała, a on znów na nią patrzył.Spotkał jej wzrok i uśmiechnął się z czułością, jakiejnigdy u niego nie widziała.Rychło powrócił do przerwanych pieszczot.Ośmielił się po razpierwszy dotknąć piersi ustami, zdumiony ich cudownym smakiem.Banner zabrakło tchu.Nigdy w życiu nie wyobrażała sobie tak zmysłowej pieszczoty.Głaskanie lub dotykanie - owszem, ale całowanie? Nie, dopiero teraz mogła poczućprzyjemną gorączkę promieniującą z jego ust, wilgoć zbierającą się w środku niej, delikatnyruch języka wokół twardych sutek.- Masz najsłodsze piersi.najsłodsze.naj.Całował jej szyję, gdzie pulsowały żyły, ssałpłatki uszu.Była jak odurzona, pragnęła, żeby posiadł ją.Unosiła biodra, wychodząc mu naprzeciw -wilgotna i ciepła, rozwinęła się przed nim jak kwiat.Jej ciało błagało go, by wypełnił tępróżnię.Rozpaczliwie zapragnęła poczuć go jeszcze bliżej i jej dłonie zsunęły się w dół ponagim torsie Jake'a.- Tak - mruczał.- Dotykaj mnie, Banner.Palce przeczesywały jasne włosy na jego piersi, sprawdzały twardość mięśni, aż doszły,szlakiem owłosienia, do pępka.Z jękiem uniósł się nad nią i przypadł do jej ust.Kiedy wargizamknęły się wokół natrętnego języka, zajęczał z rozkoszy.Obrócił się na bok, by wszaleńczym tempie rozpiąć spodnie.Odpiął guzik i zamarł.Jak obuchem w głowę uderzyły go jego własne słowa: Macie mieć portki pozapinane,dopóki nie dojedziemy do Fort Worth. Tam możecie zabawić się z każdą dziwką.Oderwał się od dziewczyny i odsunął w ciemność, oddychając ciężko.Popatrzył na zupełnie zbitą z tropu Banner. Ale od porządnych dziewczyn trzymajcie się z daleka.Sam robił dokładnie to, przed czym przestrzegał Lee i Micaha.Usiadł, podciągnął kolanado piersi i objął je rękami.Bezradnie pochylił głowę.Banner leżała bez ruchu.Oczy miała szeroko rozwarte: nic z tego nie rozumiała.Chciaładotknąć jego nagich, zgarbionych pleców, ale nie śmiała.Oddychała ciężko, chrapliwie.- Jake, zrobiłam coś niewłaściwego? - spytała w końcu.- Jesteś zły na mnie?- Nie.- To dlaczego już mnie nie całujesz?- Nie mogę.- Czemu?- Bo nie mogę się pózniej powstrzymać.Zapadła przygniatająca cisza.- Więc chciałbyś się ze mną kochać.- szepnęła.- Tak.- To dlaczego uciekasz?- Wiesz dobrze, dlaczego.To nie jest w porządku [ Pobierz całość w formacie PDF ]