[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zostaliśmy tylko my dwoje.- Uścisnął ją.- I to właśnie lubię najbardziej.Mimo że uwielbiała, kiedy ją tulił, wyślizgnęła się z uścisku Marka.- A ty jesteś moim kolejnym problemem! - powiedziała.Uśmiechnął się szeroko, jakby się z nim droczyła.- Mówię poważnie, Mark! - dodała, kiedy wysunął dolną wargę w komicznym grymasie.- Czasami myślę, że jesteś-my sobie zbyt bliscy.Zdaniem Soni, to myśmy ją zmusili do odejścia! Co zrobisz, kiedy pewnego dnia kogośpoznam? Mężczyznę, za którego zechcę wyjść za mąż? Jak moglibyśmy prowadzić normalne życie?- Normalne? - zachichotał Mark.- Nasze życia nie mogą być normalne.Zdjęcie półnagiej Soni wisi w każdymwagonie metra i autobusie w mieście.Tata w więzieniu! Twoje książki są wszędzie, a ja zostanę sławnym pianistą!Podbiegł do fortepianu i na stojąco zaczął grać szalony jazzowy utwór.Marcella wybuchnęła śmiechem.Musiała muprzyznać rację.Określenie normalne" nie przystawało do ich życia od kiedy Scott pomachał przed nią tym czekiemw La Cirąue.Pielęgniarka Idy wychodziła o ósmej, a Marcella zaglądała potem do matki co dwadzieścia minut, w trakcie przy-gotowywania kolacji dla siebie i Marka.Kiedy jedli poza domem, płaciła pielęgniarce za dwie dodatkowe godziny.Pewnego wieczoru zastała Idę manipulującą przy włączonym telewizorze.Za pomocą noża udało się staruszceodkręcić dwie śrubki.- Spali cały dom, jeśli nie będziesz uważać - ostrzegłaAmy.- Ona naprawdę powinna zamieszkać w przyzwoitym domu opieki, Marcello.Dla jej własnego dobra.Dla jej własnego dobra.W jej własnym interesie.Kiedy przychodził moment wyboru między życiem własnym arodziców, ludzie wyciągali te usprawiedliwiające określenia.Marcella nienawidziła ich, uważając, że są przejawemhipokryzji.- Nie wiem, czy czekam na jakiś straszny wypadek, czy co? - Westchnęła do Marka.- Mogła zginąć porażona prą-dem.Gdybym ją umieściła w domu opieki, to byłoby takie ostateczne! Umarłaby tam, a ja nie mogę znieść myśli, żemoja matka umiera wśród obcych.Ten problem nie pozwalał Marcelli zasnąć.Pewnej nocy, kiedy wreszcie zapadła w sen, obudził ją zapachspalenizny.Błyskawicznie wstała i chwyciła szlafrok.Pokój matki był pusty.Popędziła do kuchni, skąd przez szparępod drzwiami dobiegało światło.Otworzyła drzwi i zastała Idę, w pełni ubraną.Mieszała w garnku pełnym gęstej,wrzącej cieczy.- Mamo!Podbiegła do Idy, wyłączyła gaz i zajrzała do garnka, skąd unosił się ohydny odór.Spojrzała na składniki, które Idaustawiła na blacie: ketchup, galaretka winogronowa, masło orzechowe, majonez i mleko.Matka odepchnęła ją z irytacją i mieszała dalej.- Czy jesteś głodna, kochanie? - spytała Marcella.Osunęła się na krzesło i przyglądała się matce ze łzamiw oczach.Następnego dnia Donald zawiózł Marcellę do Connecticut, by mogła obejrzeć kilka domów opieki.W dzień pózniejzabrała też Idę; pokazała jej najlepsze z nadzieją, że matka wskaże ten, który jej przypadł do gustu.Ale Ida patrzyłabeznamiętnie na schludnie utrzymane ogrody i mające wywołać pogodny nastrój pokoje, nie okazując żadnej reakcji.Marcella wybrała najdroższy i najładniejszy dom, tuż przy New Haven.W następnym tygodniu lekarz domu opieki poddał Idę drobiazgowym badaniom.- Czy wie pani, że ona ma chorobę Alzheimera? - spytał pózniej, kiedy Marcella oglądała wyniki prześwietleniamózgu.- Tu widać duże obszary zniszczonych komórek mózgowych.- Wskazał na zdjęcie.- Obawiam się, żeobecnie jej funkcje kognitywne są bardzo ograniczone.Oddała mu zdjęcia i spojrzała na matkę.- Tak, wiem - przyznała.- Próbowałam odkładać leczenie, jak długo to było możliwe.- Czy ona traci panowanie nad sobą? - spytał.Marcella przełknęła ślinę.- Czasami.Mam dla niej prywatną pielęgniarkę.- To dobrze, że zdecydowała się ją pani umieścić pod opieką lekarską, pani Winton.Gdyby pozwoliła pani, by stanmatki znacznie się pogorszył, o wiele mniej domów zgodziłoby się ją przyjąć.Podziękowawszy lekarzowi, Marcella przeszła się z Idą po ogrodzie, pokazała matce starszych ludzi siedzących nakrzesłach na trawnikach.Pielęgniarki opiekowały się nimi, poruszając się jak na zwolnionych obrotach, bydostosować się do tempa pacjentów.- Będzie ci się tu bardzo podobać - zapewniła matkę, prowadząc ją ostrożnie.- Pozawierasz mnóstwo nowychprzyjazni, a ja i Mark będziemy cię co tydzień odwiedzać.Obiecuję.Starannie rozpakowała walizkę ubrań, którą Donald wniósł do pokoju na pierwszym piętrze.- Proszę nie składać wizyt przez najbliższe dwa tygodnie- poradził lekarz.- Niech jej pani da czas na przystosowanie się do nowego miejsca.- Czy macie zamiar dawać jej środki uspokajające? -spytała z przestrachem Marcella.- Tylko w razie konieczności.- Dotknął ramienia Idy.- Nie sądzę, żebyśmy mieli jakiekolwiek problemy, prawda, pani Balducci?Marcella uklękła przy krześle matki.- Do widzenia, kochanie - powiedziała, całując Idę w policzekMatka spojrzała na nią i nagle odepchnęła córkę z iryta-cją.Marcella była jej wdzięczna za ten gest.Pomogło to zaakceptować okrutną prawdę, że matka jej już nie poznaje.Potykając się, wyszła na korytarz.Obejrzawszy się, stwierdziła, że Ida nawet za nią nie patrzy.W drodze do domu Marcella płakała.Dwa tygodnie przymusowej rozłąki zatrą w pamięci matki resztę śladów.Teraz naprawdę zostaliśmy tylko my dwoje - powiedziała wieczorem do Marka.Wziął ją w ramiona i przytulił.- Czy to było straszne? - spytał.Załamała się i wybuchnęła płaczem w objęciach syna.- Ja nigdy ci tego nie zrobię - obiecał.- Nigdy! Spojrzała na niego błagalnie.- Nie mów tak.Czuję się przez to jeszcze gorzej! Myślisz, że chciałam ją oddać do domu starców? Zrobiłam to, bo siębałam, że wyrządzi sobie krzywdę, jeśli nie będzie pod opieką przez całą dobę.Codziennie dzwoniła do domu opieki, pytając o stan Idy.Kiedy zaczęli ją z Markiem odwiedzać, wydawało się, żematce nie żyje się gorzej w nowych warunkach.Siadali w ogrodzie i mówili do Idy, klepiąc ją po dłoni.Marcellamogła mieć tylko nadzieję, że ta jednostronna rozmowa przynosi matce pociechę.Mark i ona stanowili ekskluzywny klub dla dwojga; jadali na mieście, spacerowali po parku, chodzili do kina.Wweekendy Donald woził ich do Village lub SoHo, gdzie szperali po straganach i przechadzali się w tłumie.Kazałaodnowić pokój matki i urządziła w nim swoje nowe biuro.Sonia stawała się ulubienicą fotografów.Jej zdjęcie na okładce Vogue", z lubieżnie wysuniętym językiem, uczyniłoz niej tę twarz.Wkrótce liliowe oczy Soni patrzyły co miesiąc ze straganów z gazetami i plakatów na przystankachautobusowych.Czasami Marcella próbowała telefonować do córki, ale mogła rozmawiać tylko z elektronicznąsekretarką; Sonia nigdy nie oddzwaniała.Mark miał osiemnaście lat, stał na progu dorosłości i był tak oszałamiająco przystojny, że Marcella bała się o niego.Wiedziała, że żaden mężczyzna o takim wyglądzie nie może liczyć na spokojne życie.Obawiała się, że uroda możeprzyćmić talent muzyczny.Jak na razie jednak prowadził życie wzorowego studenta.Pracowity i poważny, byłcentralną postacią kółka młodych muzyków, którzy razem chodzili na koncerty, lubili pikniki w parku i wycieczki napółnoc stanu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Zostaliśmy tylko my dwoje.- Uścisnął ją.- I to właśnie lubię najbardziej.Mimo że uwielbiała, kiedy ją tulił, wyślizgnęła się z uścisku Marka.- A ty jesteś moim kolejnym problemem! - powiedziała.Uśmiechnął się szeroko, jakby się z nim droczyła.- Mówię poważnie, Mark! - dodała, kiedy wysunął dolną wargę w komicznym grymasie.- Czasami myślę, że jesteś-my sobie zbyt bliscy.Zdaniem Soni, to myśmy ją zmusili do odejścia! Co zrobisz, kiedy pewnego dnia kogośpoznam? Mężczyznę, za którego zechcę wyjść za mąż? Jak moglibyśmy prowadzić normalne życie?- Normalne? - zachichotał Mark.- Nasze życia nie mogą być normalne.Zdjęcie półnagiej Soni wisi w każdymwagonie metra i autobusie w mieście.Tata w więzieniu! Twoje książki są wszędzie, a ja zostanę sławnym pianistą!Podbiegł do fortepianu i na stojąco zaczął grać szalony jazzowy utwór.Marcella wybuchnęła śmiechem.Musiała muprzyznać rację.Określenie normalne" nie przystawało do ich życia od kiedy Scott pomachał przed nią tym czekiemw La Cirąue.Pielęgniarka Idy wychodziła o ósmej, a Marcella zaglądała potem do matki co dwadzieścia minut, w trakcie przy-gotowywania kolacji dla siebie i Marka.Kiedy jedli poza domem, płaciła pielęgniarce za dwie dodatkowe godziny.Pewnego wieczoru zastała Idę manipulującą przy włączonym telewizorze.Za pomocą noża udało się staruszceodkręcić dwie śrubki.- Spali cały dom, jeśli nie będziesz uważać - ostrzegłaAmy.- Ona naprawdę powinna zamieszkać w przyzwoitym domu opieki, Marcello.Dla jej własnego dobra.Dla jej własnego dobra.W jej własnym interesie.Kiedy przychodził moment wyboru między życiem własnym arodziców, ludzie wyciągali te usprawiedliwiające określenia.Marcella nienawidziła ich, uważając, że są przejawemhipokryzji.- Nie wiem, czy czekam na jakiś straszny wypadek, czy co? - Westchnęła do Marka.- Mogła zginąć porażona prą-dem.Gdybym ją umieściła w domu opieki, to byłoby takie ostateczne! Umarłaby tam, a ja nie mogę znieść myśli, żemoja matka umiera wśród obcych.Ten problem nie pozwalał Marcelli zasnąć.Pewnej nocy, kiedy wreszcie zapadła w sen, obudził ją zapachspalenizny.Błyskawicznie wstała i chwyciła szlafrok.Pokój matki był pusty.Popędziła do kuchni, skąd przez szparępod drzwiami dobiegało światło.Otworzyła drzwi i zastała Idę, w pełni ubraną.Mieszała w garnku pełnym gęstej,wrzącej cieczy.- Mamo!Podbiegła do Idy, wyłączyła gaz i zajrzała do garnka, skąd unosił się ohydny odór.Spojrzała na składniki, które Idaustawiła na blacie: ketchup, galaretka winogronowa, masło orzechowe, majonez i mleko.Matka odepchnęła ją z irytacją i mieszała dalej.- Czy jesteś głodna, kochanie? - spytała Marcella.Osunęła się na krzesło i przyglądała się matce ze łzamiw oczach.Następnego dnia Donald zawiózł Marcellę do Connecticut, by mogła obejrzeć kilka domów opieki.W dzień pózniejzabrała też Idę; pokazała jej najlepsze z nadzieją, że matka wskaże ten, który jej przypadł do gustu.Ale Ida patrzyłabeznamiętnie na schludnie utrzymane ogrody i mające wywołać pogodny nastrój pokoje, nie okazując żadnej reakcji.Marcella wybrała najdroższy i najładniejszy dom, tuż przy New Haven.W następnym tygodniu lekarz domu opieki poddał Idę drobiazgowym badaniom.- Czy wie pani, że ona ma chorobę Alzheimera? - spytał pózniej, kiedy Marcella oglądała wyniki prześwietleniamózgu.- Tu widać duże obszary zniszczonych komórek mózgowych.- Wskazał na zdjęcie.- Obawiam się, żeobecnie jej funkcje kognitywne są bardzo ograniczone.Oddała mu zdjęcia i spojrzała na matkę.- Tak, wiem - przyznała.- Próbowałam odkładać leczenie, jak długo to było możliwe.- Czy ona traci panowanie nad sobą? - spytał.Marcella przełknęła ślinę.- Czasami.Mam dla niej prywatną pielęgniarkę.- To dobrze, że zdecydowała się ją pani umieścić pod opieką lekarską, pani Winton.Gdyby pozwoliła pani, by stanmatki znacznie się pogorszył, o wiele mniej domów zgodziłoby się ją przyjąć.Podziękowawszy lekarzowi, Marcella przeszła się z Idą po ogrodzie, pokazała matce starszych ludzi siedzących nakrzesłach na trawnikach.Pielęgniarki opiekowały się nimi, poruszając się jak na zwolnionych obrotach, bydostosować się do tempa pacjentów.- Będzie ci się tu bardzo podobać - zapewniła matkę, prowadząc ją ostrożnie.- Pozawierasz mnóstwo nowychprzyjazni, a ja i Mark będziemy cię co tydzień odwiedzać.Obiecuję.Starannie rozpakowała walizkę ubrań, którą Donald wniósł do pokoju na pierwszym piętrze.- Proszę nie składać wizyt przez najbliższe dwa tygodnie- poradził lekarz.- Niech jej pani da czas na przystosowanie się do nowego miejsca.- Czy macie zamiar dawać jej środki uspokajające? -spytała z przestrachem Marcella.- Tylko w razie konieczności.- Dotknął ramienia Idy.- Nie sądzę, żebyśmy mieli jakiekolwiek problemy, prawda, pani Balducci?Marcella uklękła przy krześle matki.- Do widzenia, kochanie - powiedziała, całując Idę w policzekMatka spojrzała na nią i nagle odepchnęła córkę z iryta-cją.Marcella była jej wdzięczna za ten gest.Pomogło to zaakceptować okrutną prawdę, że matka jej już nie poznaje.Potykając się, wyszła na korytarz.Obejrzawszy się, stwierdziła, że Ida nawet za nią nie patrzy.W drodze do domu Marcella płakała.Dwa tygodnie przymusowej rozłąki zatrą w pamięci matki resztę śladów.Teraz naprawdę zostaliśmy tylko my dwoje - powiedziała wieczorem do Marka.Wziął ją w ramiona i przytulił.- Czy to było straszne? - spytał.Załamała się i wybuchnęła płaczem w objęciach syna.- Ja nigdy ci tego nie zrobię - obiecał.- Nigdy! Spojrzała na niego błagalnie.- Nie mów tak.Czuję się przez to jeszcze gorzej! Myślisz, że chciałam ją oddać do domu starców? Zrobiłam to, bo siębałam, że wyrządzi sobie krzywdę, jeśli nie będzie pod opieką przez całą dobę.Codziennie dzwoniła do domu opieki, pytając o stan Idy.Kiedy zaczęli ją z Markiem odwiedzać, wydawało się, żematce nie żyje się gorzej w nowych warunkach.Siadali w ogrodzie i mówili do Idy, klepiąc ją po dłoni.Marcellamogła mieć tylko nadzieję, że ta jednostronna rozmowa przynosi matce pociechę.Mark i ona stanowili ekskluzywny klub dla dwojga; jadali na mieście, spacerowali po parku, chodzili do kina.Wweekendy Donald woził ich do Village lub SoHo, gdzie szperali po straganach i przechadzali się w tłumie.Kazałaodnowić pokój matki i urządziła w nim swoje nowe biuro.Sonia stawała się ulubienicą fotografów.Jej zdjęcie na okładce Vogue", z lubieżnie wysuniętym językiem, uczyniłoz niej tę twarz.Wkrótce liliowe oczy Soni patrzyły co miesiąc ze straganów z gazetami i plakatów na przystankachautobusowych.Czasami Marcella próbowała telefonować do córki, ale mogła rozmawiać tylko z elektronicznąsekretarką; Sonia nigdy nie oddzwaniała.Mark miał osiemnaście lat, stał na progu dorosłości i był tak oszałamiająco przystojny, że Marcella bała się o niego.Wiedziała, że żaden mężczyzna o takim wyglądzie nie może liczyć na spokojne życie.Obawiała się, że uroda możeprzyćmić talent muzyczny.Jak na razie jednak prowadził życie wzorowego studenta.Pracowity i poważny, byłcentralną postacią kółka młodych muzyków, którzy razem chodzili na koncerty, lubili pikniki w parku i wycieczki napółnoc stanu [ Pobierz całość w formacie PDF ]