[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie sądzę, żebyśmy w tym szczególnym przypadkumusiały zajmować się kwestią dobra i zła - zauważyła paniHarcourt.- Wszystko, co masz zrobić, to wziąć udział wceremonii zaślubin przy boku uroczego i - jeśli wolno mi takpowiedzieć - bardzo przystojnego pana ze szlachetnego rodu.Potem wręczy ci pięćset gwinei i będziesz mogła wrócić tutaj;wtedy pomyślimy o znalezieniu ci czegoś innego.- Brzmi to bardzo zachęcająco - powiedziała Melinda.Jejumysł pracował szybko.Pięćset gwinei oznaczałoby,że nie musiałaby natychmiast szukać pracy, lecz mogłabynajpierw pojechać do swojej starej niani, która mieszkała zsiostrą w Sussex.Po utracie rodziców w wypadku drogowym Melindabardzo zbliżyła się do Nany, jak ją nazywała, znajdującukojenie tylko w tych ramionach, które przytulały ją, gdy byłajeszcze niemowlęciem.Kiedy jednak na scenie pojawił się sirHektor, od razu dał jasno do zrozumienia, że chociaż gotówjest wspaniałomyślnie wziąć do swego domu osieroconąbratanicę, to jednak nie ma w nim miejsca dla wysłużonychdomowników.Nana została odprawiona z tak nędzną emeryturką, żeMelinda poczuła palący wstyd nie tylko z powodu lichejzapłaty za tyle lat wiernej służby, lecz także dlatego, że jejstryj poniżył się do tak małostkowej oszczędności.Nie mogłajednak nic na to poradzić i tylko gorzko płakała, żegnając się znianią.Pisywała do niej często i w głębi duszy zawsze marzyła,że pewnego dnia, gdy tylko będzie miała własny dom, Nanapowróci do niej.Teraz byłoby to możliwe! Mogłybyzamieszkać wspólnie, w jakiejś małej chatce i być razemprzynajmniej tak długo, dopóki nie wydałaby pięciusetfuntów, A gdyby w tym czasie znalazła jakiś inny sposóbzarabiania na życie, nigdy już by się nie rozstały.Jakby w obawie, że to tylko sen, Melinda zapytała:- Powiedziała pani: pięćset funtów, nieprawdaż?- Pięćset gwinei, ściśle mówiąc - odrzekła pani Harcourt.- A teraz, jeśli się zgadzasz, musimy się pospieszyć.Ceremonia ma się odbyć dziś po południu.- Ale co mamy zrobić? - dopytywała Melinda.- Musimy ci kupić parę eleganckich rzeczy -odpowiedziała pani Harcourt.- Suknię ślubną, a także trochęinnej odzieży, na wypadek gdybyś musiała pozostać w tamtymdomu na noc.- Dlaczego miałabym pozostać? - zapytała Melinda. - Jest to częścią umowy - powiedziała pani Harcourttonem przecinającym dyskusję, jak gdyby była już zmęczonapytaniami.- Wszystko ci wyjaśnię, ale w tej chwili musisz sięubrać.Pospiesz się, a ja wydam polecenie, żeby powózzajechał za kwadrans.Wstała i poszła do drzwi.W chwili gdy ujmowała klamkę,ktoś zapukał i Melinda usłyszała głos Doris, opowiadającej oczymś, co wydarzyło się w pokoju numer cztery.Jak wieluludzi przebywa jednocześnie u pani Harcourt, pomyślała.Podniosła się z łóżka i podeszła do umywalki.W tymwłaśnie momencie drzwi otworzyły się i do pokoju zajrzaładziewczyna.Była ubrana w lekką, prawie przezroczystąsukienkę z szyfonu i koronek, a włosy opadały jej na ramiona.Ku zaskoczeniu Melindy jej twarz była upudrowana iuróżowana, a rzęsy uczernione.- Halo! - odezwała się zjawa.- Kiedy tu przyszłaś?- Wczoraj.wczoraj wieczorem - powiedziała Melinda,wciąż wpatrując się prawie niegrzecznie w niebieskie cieniepod oczami, nienaturalnie różowe policzki i purpurowe wargi.- Gdzie ona cię złapała? - zapytała dziewczyna.- Na stacjikolejowej? To jej ulubiony numer.Zasunęła ci tę łzawą gadkęo stracie biednej córeczki?- Nie.nie wiem.o czym pani mówi - wyjąkałaMelinda.- Szybko się dowiesz - powiedziała dziewczyna.- Gdybynie było za pózno, doradziłabym, żebyś stąd zwiewała.Ale itak dam ci pewną radę: po prostu zgadzaj się na wszystko.Ona potrafi być naprawdę nieprzyjemna, jeśli tego nie zrobisz.Będą cię faszerować narkotykami tak długo, aż przestanie cina czymkolwiek zależeć.- O czym ty mówisz? O co ci chodzi? - zapytała ostroMelinda.Z dołu dały się słyszeć jakieś głosy i tajemniczy gośćwycofał się szybko na korytarz.- Poczekaj! - krzyknęła Melinda.- Poczekaj! Powiedzmi.Ale już było za pózno.Usłyszała twardy teraz i przykrygłos pani Harcourt, która pytała:- Co tu robisz, April? Kto ci pozwolił wejść do tegopokoju?- Szukałam pani, madame.- Nie mam teraz czasu - rzekła pani Harcourt.-Cokolwiek masz mi do powiedzenia, możesz z tym poczekać.- Dobrze, madame.To wcale nie było takie ważne.April - jeśli rzeczywiście takie było jej imię - zostawiłauchylone drzwi.Melinda słyszała każde słowo i byłaprzerażona.Nie bardzo rozumiała, co się tu dzieje.Wiedziałatylko, że się boi i chce uciekać.Mniejsza o pięćset gwinei, mówiła sobie, powiem paniHarcourt, że chcę zaraz odejść.A wtedy przypomniały jej sięsłowa April: Po prostu zgadzaj się na wszystko.Ona potrafibyć naprawdę nieprzyjemna, jeśli tego nie zrobisz." Z drugiejstrony, mając pięćset gwinei, mogłaby być niezależna.Takczy inaczej, musi najpierw je zdobyć, a potem ucieknie;chociaż nie była pewna, dlaczego czy przed czym.Trzy godziny pózniej Melinda znajdowała się wwytwornym magazynie przy Bond Street; miała wrażenie, żenogi uginają się pod nią.Zrezygnowała z zadawania pytań,przestała dociekać, dlaczego musi mieć tyle strojów, czynawet troszczyć się o to, kto za nie zapłaci.Kiedy pani Harcourt przywiozła ją do tego magazynu,Melindzie wydało się, że jego właścicielka, madame Mercier,w mgnieniu oka zorientowała się w sytuacji.- Widzę, że panienka będzie potrzebowała sporo rzeczy -powiedziała znacząco do pani Harcourt. - Ale suknia ślubna, madame, musi być bardzodystyngowana - nalegała pani Harcourt.- Taka właśnie, jakąwłożyłaby elegancka dama.Rozumie pani?- Doskonale! - odrzekła pani Mercier, kiwając zezrozumieniem głową.- Tak samo suknie na kilka następnych dni.Oczywiście,muszą być atrakcyjne, bo inaczej stałyby się pózniejbezużyteczne, lecz także zdecydowanie dystyngowane iwytworne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Nie sądzę, żebyśmy w tym szczególnym przypadkumusiały zajmować się kwestią dobra i zła - zauważyła paniHarcourt.- Wszystko, co masz zrobić, to wziąć udział wceremonii zaślubin przy boku uroczego i - jeśli wolno mi takpowiedzieć - bardzo przystojnego pana ze szlachetnego rodu.Potem wręczy ci pięćset gwinei i będziesz mogła wrócić tutaj;wtedy pomyślimy o znalezieniu ci czegoś innego.- Brzmi to bardzo zachęcająco - powiedziała Melinda.Jejumysł pracował szybko.Pięćset gwinei oznaczałoby,że nie musiałaby natychmiast szukać pracy, lecz mogłabynajpierw pojechać do swojej starej niani, która mieszkała zsiostrą w Sussex.Po utracie rodziców w wypadku drogowym Melindabardzo zbliżyła się do Nany, jak ją nazywała, znajdującukojenie tylko w tych ramionach, które przytulały ją, gdy byłajeszcze niemowlęciem.Kiedy jednak na scenie pojawił się sirHektor, od razu dał jasno do zrozumienia, że chociaż gotówjest wspaniałomyślnie wziąć do swego domu osieroconąbratanicę, to jednak nie ma w nim miejsca dla wysłużonychdomowników.Nana została odprawiona z tak nędzną emeryturką, żeMelinda poczuła palący wstyd nie tylko z powodu lichejzapłaty za tyle lat wiernej służby, lecz także dlatego, że jejstryj poniżył się do tak małostkowej oszczędności.Nie mogłajednak nic na to poradzić i tylko gorzko płakała, żegnając się znianią.Pisywała do niej często i w głębi duszy zawsze marzyła,że pewnego dnia, gdy tylko będzie miała własny dom, Nanapowróci do niej.Teraz byłoby to możliwe! Mogłybyzamieszkać wspólnie, w jakiejś małej chatce i być razemprzynajmniej tak długo, dopóki nie wydałaby pięciusetfuntów, A gdyby w tym czasie znalazła jakiś inny sposóbzarabiania na życie, nigdy już by się nie rozstały.Jakby w obawie, że to tylko sen, Melinda zapytała:- Powiedziała pani: pięćset funtów, nieprawdaż?- Pięćset gwinei, ściśle mówiąc - odrzekła pani Harcourt.- A teraz, jeśli się zgadzasz, musimy się pospieszyć.Ceremonia ma się odbyć dziś po południu.- Ale co mamy zrobić? - dopytywała Melinda.- Musimy ci kupić parę eleganckich rzeczy -odpowiedziała pani Harcourt.- Suknię ślubną, a także trochęinnej odzieży, na wypadek gdybyś musiała pozostać w tamtymdomu na noc.- Dlaczego miałabym pozostać? - zapytała Melinda. - Jest to częścią umowy - powiedziała pani Harcourttonem przecinającym dyskusję, jak gdyby była już zmęczonapytaniami.- Wszystko ci wyjaśnię, ale w tej chwili musisz sięubrać.Pospiesz się, a ja wydam polecenie, żeby powózzajechał za kwadrans.Wstała i poszła do drzwi.W chwili gdy ujmowała klamkę,ktoś zapukał i Melinda usłyszała głos Doris, opowiadającej oczymś, co wydarzyło się w pokoju numer cztery.Jak wieluludzi przebywa jednocześnie u pani Harcourt, pomyślała.Podniosła się z łóżka i podeszła do umywalki.W tymwłaśnie momencie drzwi otworzyły się i do pokoju zajrzaładziewczyna.Była ubrana w lekką, prawie przezroczystąsukienkę z szyfonu i koronek, a włosy opadały jej na ramiona.Ku zaskoczeniu Melindy jej twarz była upudrowana iuróżowana, a rzęsy uczernione.- Halo! - odezwała się zjawa.- Kiedy tu przyszłaś?- Wczoraj.wczoraj wieczorem - powiedziała Melinda,wciąż wpatrując się prawie niegrzecznie w niebieskie cieniepod oczami, nienaturalnie różowe policzki i purpurowe wargi.- Gdzie ona cię złapała? - zapytała dziewczyna.- Na stacjikolejowej? To jej ulubiony numer.Zasunęła ci tę łzawą gadkęo stracie biednej córeczki?- Nie.nie wiem.o czym pani mówi - wyjąkałaMelinda.- Szybko się dowiesz - powiedziała dziewczyna.- Gdybynie było za pózno, doradziłabym, żebyś stąd zwiewała.Ale itak dam ci pewną radę: po prostu zgadzaj się na wszystko.Ona potrafi być naprawdę nieprzyjemna, jeśli tego nie zrobisz.Będą cię faszerować narkotykami tak długo, aż przestanie cina czymkolwiek zależeć.- O czym ty mówisz? O co ci chodzi? - zapytała ostroMelinda.Z dołu dały się słyszeć jakieś głosy i tajemniczy gośćwycofał się szybko na korytarz.- Poczekaj! - krzyknęła Melinda.- Poczekaj! Powiedzmi.Ale już było za pózno.Usłyszała twardy teraz i przykrygłos pani Harcourt, która pytała:- Co tu robisz, April? Kto ci pozwolił wejść do tegopokoju?- Szukałam pani, madame.- Nie mam teraz czasu - rzekła pani Harcourt.-Cokolwiek masz mi do powiedzenia, możesz z tym poczekać.- Dobrze, madame.To wcale nie było takie ważne.April - jeśli rzeczywiście takie było jej imię - zostawiłauchylone drzwi.Melinda słyszała każde słowo i byłaprzerażona.Nie bardzo rozumiała, co się tu dzieje.Wiedziałatylko, że się boi i chce uciekać.Mniejsza o pięćset gwinei, mówiła sobie, powiem paniHarcourt, że chcę zaraz odejść.A wtedy przypomniały jej sięsłowa April: Po prostu zgadzaj się na wszystko.Ona potrafibyć naprawdę nieprzyjemna, jeśli tego nie zrobisz." Z drugiejstrony, mając pięćset gwinei, mogłaby być niezależna.Takczy inaczej, musi najpierw je zdobyć, a potem ucieknie;chociaż nie była pewna, dlaczego czy przed czym.Trzy godziny pózniej Melinda znajdowała się wwytwornym magazynie przy Bond Street; miała wrażenie, żenogi uginają się pod nią.Zrezygnowała z zadawania pytań,przestała dociekać, dlaczego musi mieć tyle strojów, czynawet troszczyć się o to, kto za nie zapłaci.Kiedy pani Harcourt przywiozła ją do tego magazynu,Melindzie wydało się, że jego właścicielka, madame Mercier,w mgnieniu oka zorientowała się w sytuacji.- Widzę, że panienka będzie potrzebowała sporo rzeczy -powiedziała znacząco do pani Harcourt. - Ale suknia ślubna, madame, musi być bardzodystyngowana - nalegała pani Harcourt.- Taka właśnie, jakąwłożyłaby elegancka dama.Rozumie pani?- Doskonale! - odrzekła pani Mercier, kiwając zezrozumieniem głową.- Tak samo suknie na kilka następnych dni.Oczywiście,muszą być atrakcyjne, bo inaczej stałyby się pózniejbezużyteczne, lecz także zdecydowanie dystyngowane iwytworne [ Pobierz całość w formacie PDF ]