[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stratton czuł, jak krew się w nim gotuje.–Nie dam się zastraszyć – zapowiedział.– Niech pan robi, co chce, ja swoje dzieło dokończę!–Myślę, że z tej rozmowy nic już nie wyniknie.– Willoughby dziarsko podszedł do drzwi.– Miłego dnia panu życzę.–Miłego dnia! – odpowiedział Stratton, zdenerwowany.***Nazajutrz koło południa Stratton, jak to miał w zwyczaju, spacerował ulicami dzielnicy Lambeth, na której terenie mieściło się Coade Manufactory.Po przejściu kilku skrzyżowań zatrzymał się na miejscowym bazarze.Wśród koszów z wijącymi się węgorzami i tanich zegarków na kocach wypatrzył automatyczne lalki.Wciąż żywił zamiłowanie wyniesione z dzieciństwa, toteż z ciekawością patrzył na najnowsze modele.Tego dnia zobaczył nieznaną mu parę bokserów, pomalowanych na kolory dzikusa i eksploratora.Przyglądając im się z bliska, słyszał, jak handlarze eliksirami zabiegają o uwagę zakatarzonego przechodnia.–Widzę, że pański amulet zdrowia nie za dobrze już działa – odezwał się mężczyzna, u którego na stole leżały kwadratowe blaszki.– Uleczą pana uzdrowicielskie moce magnetyzmu, skupione w polaryzujących tabliczkach doktora Sedgewicka!–Bzdura! – wtrąciła starsza kobieta.– Panu potrzebny jest wyciąg z mandragory, środek pewny i sprawdzony! – Podsunęła mu buteleczkę z bezbarwnym płynem.– Mój pies jeszcze ani razu się nie przeziębił, odkąd mu to podaję.Tym wszystko można uleczyć!Nie widząc innych ciekawych lalek, Stratton opuścił targowisko i kontynuował przechadzkę z głową zaprzątniętą wczorajszymi słowami Willoughby’ego.Bez wsparcia ze strony związku rzeźbiarzy musiał myśleć o zatrudnieniu niezależnych rzemieślników.Dotąd jeszcze nie pracował z takimi typami, postanowił więc nie działać pochopnie.Teoretycznie, odlewane przez nich ciała korzystały wyłącznie z imion będących własnością publiczną, jednakże w praktyce niektórzy pod płaszczykiem legalnych zleceń wykonywali odlewy naruszające prawa patentowe.Gdyby wdał się w układy z takimi szubrawcami, mógłby sobie na zawsze zszargać reputację.–Pan Stratton?Uniósł wzrok.Przed nim stał niski, szczupły mężczyzna w prostym ubraniu.–Owszem, proszę pana.My się znamy?–Nie.Nazywam się Davies, pracuję dla lorda Fieldhursta.– Wręczył Strattonowi wizytówkę z herbem Fieldhurstów.Edward Maitland, trzeci earl Fieldhurst tudzież ceniony zoolog i znawca anatomii porównawczej, był prezesem Towarzystwa Królewskiego.Stratton słuchał jego przemówień podczas spotkań Towarzystwa, lecz nigdy nie zostali sobie przedstawieni.–Czym mogę służyć?–Lord Fieldhurst pragnie z panem porozmawiać w możliwie najbliższym terminie.W sprawie pańskich ostatnich dokonań.Rodziło się pytanie, skąd earl o nich wiedział.–Dlaczego nie przyszedł pan zwyczajnie do biura?–W tej materii lord Fieldhurst wolałby zachować dyskrecję.– Stratton uniósł brwi, lecz Davies nie wgłębiał się w szczegóły.– Ma pan czas dziś wieczorem?Zaproszenie było dość niezwykłe, ale też przynosiło zaszczyt.–Naturalnie.Proszę przekazać lordowi Fieldhurstowi, że zgadzam się z przyjemnością.–O ósmej przed pańskim domem zjawi się kareta.– Davies dotknął kapelusza i odszedł.O ustalonej godzinie podjechał powozem.Był to luksusowy pojazd; wewnątrz cieszył oczy lakierowany mahoń, polerowany mosiądz i wyszczotkowany aksamit.Ciągnik także nie należał do tanich: odlany z brązu rumak nie wymagał woźnicy, gdy udawał się w znajome miejsca.W czasie jazdy Davies umiejętnie wymigiwał się od wyjaśnień.Z pewnością nie był zwykłym służącym ani nawet sekretarzem, lecz jaką dokładnie funkcję pełnił, tego Stratton nie wiedział.Powóz wywiózł ich poza Londyn i niebawem dotarli do Darrington Hall, jednej z rezydencji rodu Fieldhurstów.Davies przeprowadził gościa przez foyer i zaprosił go do elegancko urządzonego gabinetu.Zamknął za nim drzwi, ale sam nie wszedł.Przy biurku siedział mężczyzna z wydatnym torsem, ubrany w jedwabny garnitur i fular.Na szerokie, pomarszczone policzki nachodziły siwe, krzaczaste bokobrody.Stratton od razu go poznał.–To zaszczyt spotkać się z panem, lordzie Fieldhurst.–Miło mi pana poznać, panie Stratton.Dokonał pan niezwykłych rzeczy.–Dziękuję, ale to za dużo powiedziane.Nie sądziłem, że o mojej pracy już głośno.–Staram się nadążać za nowinkami.Proszę mi powiedzieć, skąd ta chęć, by unowocześniać automaty?Stratton opowiedział o swoich planach dotyczących produkcji ogólnie dostępnych silników.Fieldhurst słuchał z zainteresowaniem, od czasu do czasu wtrącając rzeczowe uwagi.–Przyświeca panu szczytny cel – przyznał, kiwając głową z aprobatą.– Cieszy mnie to, że urzeczywistnia pan tak wzniosłe ideały, albowiem chciałbym panu zaproponować udział w kierowanym przeze mnie przedsięwzięciu.–Byłbym szczęśliwy, mogąc panu pomóc.–Dziękuję.– Earl patrzył na niego z powagą.– To sprawa niezwykłej wagi.Zanim wyrażę się jaśniej, muszę dostać obietnicę, że wszystko, co panu wyjawię, będzie pan trzymał w najgłębszej tajemnicy.Stratton przewiercał go wzrokiem.–Klnę się na honor dżentelmena, że czegokolwiek się dowiem, zachowam to dla siebie.–Dziękuję, panie Stratton.Proszę tędy.Fieldhurst otworzył drzwi w ścianie gabinetu i przeszli przez krótki korytarz.Dotarli do laboratorium, gdzie na długim, pieczołowicie wysprzątanym stole znajdowały się stanowiska pracy; na każdym stał mikroskop z łączoną przegubowo mosiężną ramką zaciskową, wyposażoną w trzy prostopadłe względem siebie, karbowane gałki do precyzyjnej regulacji.Na najdalszym stanowisku starszy jegomość badał coś pod mikroskopem.Kiedy weszli, podniósł wzrok.–Panie Stratton, zna pan zapewne pana Ashbourne’a.Z zaskoczenia aż mowę mu odebrało.Nicholas Ashbourne był jego wykładowcą w Kolegium Trójcy Świętej, lecz przed laty porzucił profesję, żeby się zająć, jak podówczas mówiono, badaniami dość osobliwej natury.We wspomnieniach Strattona napisał się jako nauczyciel obdarzony nietuzinkową charyzmą.Wiek wydłużył mu oblicze, przez co wyniosłe czoło zdawało się jeszcze wynioślejsze, lecz oczy nadal żywo błyszczały.Podchodząc, wspierał się na rzeźbionej lasce z kości słoniowej.–Stratton, miło pana znowu spotkać.–Też się cieszę.Zaiste, nie spodziewałem się tu pana zobaczyć.–Będzie to wieczór niespodzianek, młodzieńcze.Przygotuj się.– Odwrócił się do Fieldhursta.– Zechce pan zacząć?Ruszyli na drugi koniec laboratorium, gdzie Fieldhurst otworzył kolejne drzwi.Zeszli po schodach na dół.–Tylko parę osób jest wtajemniczonych w tę sprawę, kolegów z Towarzystwa Królewskiego lub członków parlamentu.Pięć lat temu skontaktowały się ze mną bez rozgłosu władze paryskiej Akademii Nauk.Proszono o pomoc angielskich naukowców celem potwierdzenia wyników pewnych doświadczeń.–Naprawdę?–Wyobrażam sobie, jak długo się wahali.Wszelako doszli do przekonania, że sprawa wymaga wzniesienia się ponad narodowe interesy.Po zapoznaniu się z sytuacją wyraziłem zgodę.W trójkę weszli do piwnicy.Blask zamontowanych na ścianach kinkietów gazowych ukazywał całe przestronne wnętrze, w którym rzędy kamiennych słupów wspierały krzyżowe sklepienia.Stały tu rząd za rzędem solidne, drewniane stoły, na których poustawiano kadzie wielkości średniej balii [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Stratton czuł, jak krew się w nim gotuje.–Nie dam się zastraszyć – zapowiedział.– Niech pan robi, co chce, ja swoje dzieło dokończę!–Myślę, że z tej rozmowy nic już nie wyniknie.– Willoughby dziarsko podszedł do drzwi.– Miłego dnia panu życzę.–Miłego dnia! – odpowiedział Stratton, zdenerwowany.***Nazajutrz koło południa Stratton, jak to miał w zwyczaju, spacerował ulicami dzielnicy Lambeth, na której terenie mieściło się Coade Manufactory.Po przejściu kilku skrzyżowań zatrzymał się na miejscowym bazarze.Wśród koszów z wijącymi się węgorzami i tanich zegarków na kocach wypatrzył automatyczne lalki.Wciąż żywił zamiłowanie wyniesione z dzieciństwa, toteż z ciekawością patrzył na najnowsze modele.Tego dnia zobaczył nieznaną mu parę bokserów, pomalowanych na kolory dzikusa i eksploratora.Przyglądając im się z bliska, słyszał, jak handlarze eliksirami zabiegają o uwagę zakatarzonego przechodnia.–Widzę, że pański amulet zdrowia nie za dobrze już działa – odezwał się mężczyzna, u którego na stole leżały kwadratowe blaszki.– Uleczą pana uzdrowicielskie moce magnetyzmu, skupione w polaryzujących tabliczkach doktora Sedgewicka!–Bzdura! – wtrąciła starsza kobieta.– Panu potrzebny jest wyciąg z mandragory, środek pewny i sprawdzony! – Podsunęła mu buteleczkę z bezbarwnym płynem.– Mój pies jeszcze ani razu się nie przeziębił, odkąd mu to podaję.Tym wszystko można uleczyć!Nie widząc innych ciekawych lalek, Stratton opuścił targowisko i kontynuował przechadzkę z głową zaprzątniętą wczorajszymi słowami Willoughby’ego.Bez wsparcia ze strony związku rzeźbiarzy musiał myśleć o zatrudnieniu niezależnych rzemieślników.Dotąd jeszcze nie pracował z takimi typami, postanowił więc nie działać pochopnie.Teoretycznie, odlewane przez nich ciała korzystały wyłącznie z imion będących własnością publiczną, jednakże w praktyce niektórzy pod płaszczykiem legalnych zleceń wykonywali odlewy naruszające prawa patentowe.Gdyby wdał się w układy z takimi szubrawcami, mógłby sobie na zawsze zszargać reputację.–Pan Stratton?Uniósł wzrok.Przed nim stał niski, szczupły mężczyzna w prostym ubraniu.–Owszem, proszę pana.My się znamy?–Nie.Nazywam się Davies, pracuję dla lorda Fieldhursta.– Wręczył Strattonowi wizytówkę z herbem Fieldhurstów.Edward Maitland, trzeci earl Fieldhurst tudzież ceniony zoolog i znawca anatomii porównawczej, był prezesem Towarzystwa Królewskiego.Stratton słuchał jego przemówień podczas spotkań Towarzystwa, lecz nigdy nie zostali sobie przedstawieni.–Czym mogę służyć?–Lord Fieldhurst pragnie z panem porozmawiać w możliwie najbliższym terminie.W sprawie pańskich ostatnich dokonań.Rodziło się pytanie, skąd earl o nich wiedział.–Dlaczego nie przyszedł pan zwyczajnie do biura?–W tej materii lord Fieldhurst wolałby zachować dyskrecję.– Stratton uniósł brwi, lecz Davies nie wgłębiał się w szczegóły.– Ma pan czas dziś wieczorem?Zaproszenie było dość niezwykłe, ale też przynosiło zaszczyt.–Naturalnie.Proszę przekazać lordowi Fieldhurstowi, że zgadzam się z przyjemnością.–O ósmej przed pańskim domem zjawi się kareta.– Davies dotknął kapelusza i odszedł.O ustalonej godzinie podjechał powozem.Był to luksusowy pojazd; wewnątrz cieszył oczy lakierowany mahoń, polerowany mosiądz i wyszczotkowany aksamit.Ciągnik także nie należał do tanich: odlany z brązu rumak nie wymagał woźnicy, gdy udawał się w znajome miejsca.W czasie jazdy Davies umiejętnie wymigiwał się od wyjaśnień.Z pewnością nie był zwykłym służącym ani nawet sekretarzem, lecz jaką dokładnie funkcję pełnił, tego Stratton nie wiedział.Powóz wywiózł ich poza Londyn i niebawem dotarli do Darrington Hall, jednej z rezydencji rodu Fieldhurstów.Davies przeprowadził gościa przez foyer i zaprosił go do elegancko urządzonego gabinetu.Zamknął za nim drzwi, ale sam nie wszedł.Przy biurku siedział mężczyzna z wydatnym torsem, ubrany w jedwabny garnitur i fular.Na szerokie, pomarszczone policzki nachodziły siwe, krzaczaste bokobrody.Stratton od razu go poznał.–To zaszczyt spotkać się z panem, lordzie Fieldhurst.–Miło mi pana poznać, panie Stratton.Dokonał pan niezwykłych rzeczy.–Dziękuję, ale to za dużo powiedziane.Nie sądziłem, że o mojej pracy już głośno.–Staram się nadążać za nowinkami.Proszę mi powiedzieć, skąd ta chęć, by unowocześniać automaty?Stratton opowiedział o swoich planach dotyczących produkcji ogólnie dostępnych silników.Fieldhurst słuchał z zainteresowaniem, od czasu do czasu wtrącając rzeczowe uwagi.–Przyświeca panu szczytny cel – przyznał, kiwając głową z aprobatą.– Cieszy mnie to, że urzeczywistnia pan tak wzniosłe ideały, albowiem chciałbym panu zaproponować udział w kierowanym przeze mnie przedsięwzięciu.–Byłbym szczęśliwy, mogąc panu pomóc.–Dziękuję.– Earl patrzył na niego z powagą.– To sprawa niezwykłej wagi.Zanim wyrażę się jaśniej, muszę dostać obietnicę, że wszystko, co panu wyjawię, będzie pan trzymał w najgłębszej tajemnicy.Stratton przewiercał go wzrokiem.–Klnę się na honor dżentelmena, że czegokolwiek się dowiem, zachowam to dla siebie.–Dziękuję, panie Stratton.Proszę tędy.Fieldhurst otworzył drzwi w ścianie gabinetu i przeszli przez krótki korytarz.Dotarli do laboratorium, gdzie na długim, pieczołowicie wysprzątanym stole znajdowały się stanowiska pracy; na każdym stał mikroskop z łączoną przegubowo mosiężną ramką zaciskową, wyposażoną w trzy prostopadłe względem siebie, karbowane gałki do precyzyjnej regulacji.Na najdalszym stanowisku starszy jegomość badał coś pod mikroskopem.Kiedy weszli, podniósł wzrok.–Panie Stratton, zna pan zapewne pana Ashbourne’a.Z zaskoczenia aż mowę mu odebrało.Nicholas Ashbourne był jego wykładowcą w Kolegium Trójcy Świętej, lecz przed laty porzucił profesję, żeby się zająć, jak podówczas mówiono, badaniami dość osobliwej natury.We wspomnieniach Strattona napisał się jako nauczyciel obdarzony nietuzinkową charyzmą.Wiek wydłużył mu oblicze, przez co wyniosłe czoło zdawało się jeszcze wynioślejsze, lecz oczy nadal żywo błyszczały.Podchodząc, wspierał się na rzeźbionej lasce z kości słoniowej.–Stratton, miło pana znowu spotkać.–Też się cieszę.Zaiste, nie spodziewałem się tu pana zobaczyć.–Będzie to wieczór niespodzianek, młodzieńcze.Przygotuj się.– Odwrócił się do Fieldhursta.– Zechce pan zacząć?Ruszyli na drugi koniec laboratorium, gdzie Fieldhurst otworzył kolejne drzwi.Zeszli po schodach na dół.–Tylko parę osób jest wtajemniczonych w tę sprawę, kolegów z Towarzystwa Królewskiego lub członków parlamentu.Pięć lat temu skontaktowały się ze mną bez rozgłosu władze paryskiej Akademii Nauk.Proszono o pomoc angielskich naukowców celem potwierdzenia wyników pewnych doświadczeń.–Naprawdę?–Wyobrażam sobie, jak długo się wahali.Wszelako doszli do przekonania, że sprawa wymaga wzniesienia się ponad narodowe interesy.Po zapoznaniu się z sytuacją wyraziłem zgodę.W trójkę weszli do piwnicy.Blask zamontowanych na ścianach kinkietów gazowych ukazywał całe przestronne wnętrze, w którym rzędy kamiennych słupów wspierały krzyżowe sklepienia.Stały tu rząd za rzędem solidne, drewniane stoły, na których poustawiano kadzie wielkości średniej balii [ Pobierz całość w formacie PDF ]